piątek, 11 maja 2018

Szkoła religijna



Jasełka, przygotowania do komunii, wspólne wyjścia na rekolekcje i ksiądz na ważnych uroczystościach - czyli jak polska szkoła przestała być świecka

Renata Kim, Anna Szulc

Poznańscy artyści Monika i Hubert Wińczykowie zrobili ten happening dwa tygo­dnie przed Wielkanocą: wystawili ławkę przed kościołem i przeprowadzili lekcje ze swoją córką Kiką. Były matematyka, ję­zyk polski oraz języki obce, przeplatane ćwiczeniami z WF na rozgrzewkę. Prze­chodniom, którzy zatrzymywali się przy ławce, tłumaczyli, dlaczego protestują.
   - Kilka dni wcześniej Kika wróciła ze szkoły i powiedzia­ła, że musimy jej napisać usprawiedliwienie nieobecności na rekolekcjach. A przecież ona nie jest nawet zapisana na religię, więc nie chodzi na rekolekcje. Napisaliśmy do wy­chowawczyni, że usprawiedliwianie nieobecności to forma dyskryminacji - tłumaczy Monika Wińczyk.
   Wychowawczyni odpisała grzecznie, że nie dyskryminuje Kiki, ale godziny muszą być usprawiedliwione, bo córka bę­dzie na rekolekcjach nieobecna. Wińczykowie uznali, że to absurdalne, bo to szkoła odwołała zajęcia. Wtedy wymyślili swój happening. A kiedy napisała o tym prasa, zaczęli dosta­wać mnóstwo listów.
   Na przykład od kobiety z niewielkiego miasta, która napisała, że jej 13-letnia córka nie chodzi na religię, a dyrektor szkoły od­mówił zorganizowania lekcji etyki, tłumacząc, że nie może tego zrobić tylko dla jednego dziecka. Więc Agatka w czasie religii jest odsyłana do szkolnej pedagog. „Nasza córka jest wytykana pal­cami. Niejednokrotnie płakała z powodu szykan, jakie spotkały ją ze strony nauczycieli. Tak, nauczycieli. Dzieci nie były tak ok­rutne” - opowiadała matka.
   - To jedna z tych wiadomości, które bardzo nas wzruszyły i za­smuciły. Bo pokazują problemy, z jakimi muszą się zmagać dzie­ci niewierzące oraz te innych wyznań niż katolickie, szczególnie w mniejszych miejscowościach - mówi Monika Wińczyk.

POŚWIĘCANIE PLECAKÓW
Fundacja Wolność od Religii sprawdza­ła w ubiegłym roku, czy dzieci niewierzą­ce oraz nieuczestniczące w lekcjach religii mają w Polsce alternatywę. Okazało się, że nie. Jak wynika z raportu fundacji, w blisko 40 proc. szkół, które deklarują, że oferu­ją takim uczniom etykę, przedmiot ten nie jest nawet wpisywany w plan lekcji. Wnio­sek: takie dzieci są w polskiej szkole dyskry­minowane.
   Ale badanie, które skupiało się na do­stępności lekcji etyki, przy okazji poka­zało ważną rzecz: że religia katolicka na dobre rozgościła się w szkołach. Zdarza się, że msze z okazji ważnych uroczystości od­bywają się na terenie szkoły, a ksiądz święci plecaki pierwszoklasistów. W czasie przygo­towań do pierwszej komunii uczniowie mają dodatkowe dni wolne, np. na próby spowie­dzi, a na lekcjach muzyki ćwiczą komunijne pieśni.
   W sporej części szkół odbywają się apele z okazji dni pa­pieskich, a dyrekcja bierze udział w organizacji pielgrzymek, W ponad połowie w okresie przedświątecznym nauczyciele or­ganizują podczas swoich zajęć próby jasełek. W niemal połowie szkół zdarza się, że msze organizowane są zamiast zajęć lek­cyjnych, a w co trzeciej do wygłoszenia przemówienia podczas ważnych wydarzeń zaprasza się osobę duchowną.
   I aż w dwóch trzecich placówek obecne są katolickie symbole religijne, przede wszystkim krzyże.
   - Są wszędzie. Nie tylko w klasach, gdzie odbywają się lekcje religii, ale w każdej sali. Poza tym w stołówkach, na korytarzach, w świetlicach i pokojach nauczycielskich - mówi Dorota Łoboda z ruchu Rodzice przeciwko Reformie Edukacji, która w zeszłym roku zbierała podpisy pod obywatelskim projektem referendum w sprawie reformy edukacji. Łoboda jest przekonana, że wal­ka z krzyżami w większości przypadków jest skazana na klęskę.
- No bo kto się odważy podnieść na nie rękę? Zostałoby to na­tychmiast uznane za gest fanatyka, wojującego z religią. Bo ten, kto wiesza krzyż, nie jest wojującym katolikiem, tylko ma prawo do demonstrowania swoich przekonań. Ale ten, kto próbowałby go zdjąć, okaże się natychmiast wrogiem Kościoła katolickiego. Kimś, kto robi problem z niczego, bo przecież krzyż nikomu nie przeszkadza - tłumaczy.
   Kiedy w szkole jej córek na warszawskim Żoliborzu toczyły się dyskusje na temat lekcji etyki i wychodzenia dzieci w trak­cie lekcji na msze, często słyszała to pytanie: ale czemu to pani przeszkadza? - I jeszcze: co komu szkodzi krzyż w stołówce za­wieszony nad okienkiem, gdzie wydaje się obiady? Albo to, że w piątki w każdej szkole obiady są zawsze bezmięsne? - mówi Dorota Łoboda. I zaraz odpowiada: - Nie jest dla nas wielkim problemem, że raz w tygodniu stołówka serwuje jarskie jedze­nie. Ale kiedy doda się do tego krzyże w każdym pomieszczeniu, jasełka przygotowywane i wystawiane na terenie szkoły, wspól­ne śpiewanie kolęd, wystawy o papieżu Janie Pawle II, dni pa­pieskie i przygotowania do komunii - to okazuje się, że ingerencja Kościoła w życie szkoły jest dużo większa niż my, rodzice, by­śmy sobie życzyli.

DZIECKO PRZYGNIECIONE KRZYŻEM
- Wymownym symbolem zawłaszczenia szkoły przez Kościół jest dziś sala gimna­styczna. To w niej odbywają się wszelkie re­ligijne apele, rekolekcje, dni ku czci świętego patrona, próby komunijne czy jasełka przy­musowe dla wszystkich. Choć zdarza się też, że religijne uroczystości odbywają się na ko­rytarzach i w klasach. A już absolutnym ku­riozum jest przypadek spowiadania dzieci w ramach rekolekcji w gabinecie szkolnego psychologa - wylicza Dorota Wójcik z Fun­dacji Wolność od Religii.
   Kinga Łyszczyńska spod Warszawy jakiś czas temu natknęła się w szkolnej sali gimnastycznej na... Mi­sterium Męki Pańskiej. - To było porażające. Widziałam małe­go, drobnego chłopca, który przygnieciony wielkim krzyżem wędrował po sali gimnastycznej, udając Jezusa Chrystusa - opo­wiada Łyszczyńska, która jest administratorką facebookowej grupy „Nasze dzieci nie chodzą na religię” i codziennie wysłu­chuje opowieści o tym, jak religia panoszy się w szkole.
   - Teraz na tapecie jest oczywiście komunia, więc wszystko kręci się wokół prób na korytarzach szkolnych, przymierzania strojów, omawiania na lekcjach i zebraniach szkolnych prezen­tów dla księdza, organisty, a nawet odźwiernego. Ludzie często się też skarżą, że odwoływane są zielone szkoły, bo przecież za­raz po komunii jest biały tydzień, więc nie ma kiedy zorganizo­wać wyjazdu - mówi Łyszczyńska.
   Fundacja Wolność od Religii dostaje wiele listów od nauczy­cieli, którzy przyznają, że mają dość zamieniania szkoły w miej­sce kultu religijnego, ale nic nie mówią, bo boją się, że stracą pracę. - Większość, zwłaszcza ci z małych miejscowości, przy­znaje, że nie ma dość odwagi, by na przykład odmówić prze­łożonym wyjścia z uczniami do kościoła. I to mimo że sami są niewierzący - mówi Dorota Wójcik.
   Za niewątpliwy sukces rządu PiS uważa to, że udało mu się za­siać wśród pedagogów strach i oportunizm. - To także powód, dla którego szkoły decydują się dziś na bezczelne, moim zdaniem, zmiany w swoich statutach - mówi. I jako przykład podaje pod­stawówkę w podkrakowskich Zielonkach, gdzie w zmienionym niedawno statucie zapisano m.in., że „szkoła wpisując w pro­gram obchodów Święta Patrona mszę świętą, uwzględnia wolę rodziców uczniów, a także uznaje znaczenie postaci Jana Pa wda II, która jednoznacznie kojarzy się z określonym wyznaniem”. W innym punkcie dodano, że „kształcenie ogólne w Szkole ma na celu rozwijanie postaw i wartości zgodnie z nauką głoszoną przez Patrona Szkoły Jana Pawła II”.
   - To skandal, klasyczny przykład indoktrynacji dzieci, które będą zmuszone do przyjmowania poglądów niezgodnych z ich świeckim światopoglądem - denerwuje się Dorota Wójcik. Jej fundacja wysłała już w tej sprawie interwencję do małopolskiej kurator oświaty Barbary Nowak. Na zrozumienie raczej nie ma co liczyć, bo urzędniczka wysławiła się kiedyś wypowiedzią, jak bardzo ją wzrusza, gdy rok szkolny rozpoczyna się mszą świętą.
   Takich przykładów jest więcej. Zespół Szkół Ogólnokształcą­cych nr 1 w Gliwicach na swojej stronie internetowej pochwa­lił się, że uczennica trzeciej klasy gimnazjum dotarła do finału XVII Wojewódzkiego Konkursu Biblijnego. „Wykazała się fanta­styczną wiedzą biblijną z Dziejów Apostolskich!” - napisano.
Ekonomik Tarnowskie Góry poinformował z kolei, że „szko­ła wraz z uczniami z Gastronomika przeżywała czas Rekolek­cji Wielkopostnych. (...) Dziękujemy wszystkim za tak liczny udział, zaangażowanie i dobre świadectwo wiary” - napisano.
W Zespole Szkół nr 2 w Choszcznie odbył się Archidiecezjalny Konkurs Recytatorski Poezji Religijno-Patriotycznej, a ucznio­wie Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Gliwicach wzięli udział w Przeglądzie Inscenizacji Wielkanocnych. I jeszcze przykład z warszawskiej podstawówki nr 52: tam zorganizowano konkurs na najpiękniejszy różaniec. Wszystko z ostatnich miesięcy.

JEZUS UMIERA ZBYT MŁODO
Szkoła daje przekaz, że bycie wierzącym jest normą, wszyst­ko inne jest nie tyle odstępstwem, ile dziwactwem. W związku z tym nasze dzieci czują się jak dziwadła. To nie pozostaje bez wpływu na ich stan psychiczny - tłumaczy Aleksandra Sarna, doktor psychologii z Katowic, matka ośmiolatka. Już na samym początku szkoły jej syn został wciągnięty na lekcje religii, bez wiedzy matki. - Wrócił do domu i oświadczył, że Jezus umarł, gdy miał zaledwie 33 lata. Długo zajęło mi wytłumaczenie mu, że nie wszyscy umierają tak młodo. Uspokoił się dopiero, gdy zmar­ła jego ponad stuletnia prababcia - opowiada dr Sarna.
   - Z czasem zauważyłam też, że religia jest podstawowym przedmiotem w szkole, wszelkie inne zajęcia schodzą na dalszy plan. To istny korowód kiczu religijnego. Nawet na języku pol­skim maluje się dziś jajka wielkanocne! Nie ma w polskiej szkole jakiejkolwiek alternatywy dla dziecka niewierzącego, w ostatecz­ności ląduje w czasie lekcji religii w świetlicy, gdzie puszcza mu się jakąś głupkowatą bajkę. Cała ta religijna heca to zresz­tą problem szerszy niż szkoła. Właśnie dostałam propozycję uczestniczenia w konferencji naukowej, która ma zacząć się mszą świętą - mówi dr Sarna.
   Nieustannie nurtuje ją pytanie, jak wychowywać „po swoje­mu” dziecko w kraju przesiąkniętym na wskroś kultem religij­nym. - Przecież my serwujemy dzieciom kompletny bałagan w głowie. Z jednej strony rodzice dają im przekaz, że Boga nie ma, z drugiej szkoła urabia w nich przekonanie, że nie dość, że Bóg jest, to na dodatek jest jakimś karzącym, opresyjnym okrutnikiem, który tylko czyha na nasze błędy i grzechy. Jeśli dziecko buntuje się przeciwko takiej wizji świata, uznawane jest za gor­sze od innych - mówi.
   - Kiedy jeszcze prowadziłem lekcje religii, najważniejsze dla mnie było to, żeby uczyć dzieci zrozumienia tego, co jest przedmio­tem wiary, szacunku dla innych religii i dla osób niewierzących. Uważałem, że w szko­le najważniejszy jest nacisk na formowa­nie wiedzy, a nie wiary ucznia. W szkole publicznej jest miejsce na religię, a nie ma miejsca na katechezę, która powinna się odbywać w domu rodzinnym, w salce pa­rafialnej i w kościele - mówi Aleksander Bugla, filozof, etyk, były katecheta, odwo­łany ze stanowiska przez biskupa. - Ponie­waż uważałem, że moja formacja religijna jest moją prywatną sprawą i nie chciałem uczestniczyć w spotkaniach formacyjnych dla katechetów - tłumaczy decyzję biskupa.
   Jego zdaniem człowiek, nawet mały, powinien być uczony samodzielnego do­konywania wyboru światopoglądu. - Tym­czasem zdarzają się dziś w niektórych szkołach postawy przybierające formę dżihadu albo adoracji jednomyślności w stylu Korei Północnej. Niektórzy dyrektorzy są zastraszeni przez lokalnych zwolenników radykalnych form religijności, chcą się im gorliwie podlizać - mówi.
   Bugla uważa, że rodzice nie powinni godzić się na wyklucza­nie ich dzieci z przestrzeni szkolnej przez zwolenników radyka­lizmu religijnego. - W przeciwnym razie szkoły publiczne staną się własnością jakiejś sekty wyznaniowej. Gdyby moje dziecko doświadczało w szkole ostracyzmu i wykluczenia w sferze reli­gijnej, zwołałbym jakąś większą grupę, opisał tę sytuację w liście do biskupa ordynariusza, a w ostateczności do papieża Francisz­ka - przekonuje.

TAJNE KOMPLETY DLA RODZICÓW
Dorotę Wójcik z Fundacji Wolność od Religii bardzo niepokoi też najnowszy projekt rozporządzenia rządu, zgodnie z którym katecheci będą mogli być wychowawcami w szkole. - Nie wy­obrażam sobie, że ja, jako matka dziecka bezwyznaniowego, do­puszczam do takiej sytuacji. Jak miałyby wyglądać moje kontakty z wychowawcą, który realizuje swoją misję, misję katechetyczną, „wychowuje” moje dzieci zgodnie z doktryną Kościoła? - pyta.
   - Religia powinna być nauczana tylko w takim zakresie, w jakim przewidują ustawa i rozporządzenie. Jeżeli katecheci otrzymają prawo do bycia wychowawcami, to de facto uczniowie trafią pod kontrolę biskupów. Jest to niezgodne z zasadą autonomii i nieza­leżności państwa od Kościoła. Stanowi zagrożenie dla wolności sumienia i wyznania uczniów. Zwłaszcza uczniów niewierzących i uczniów należących do mniejszości wyznaniowych - mówi Do­rota Łoboda z ruchu Rodzice przeciwko Reformie Edukacji. Jej fundacja napisała już w tej sprawie do MEN. - Odpowiedzi na ra­zie nie ma i myślę, że nie będzie - uśmiecha się Łoboda.
   Pamięta, że kiedy po raz pierwszy podjęła w szkole temat etyki i wspólnego wychodzenia na msze, usłyszała od nauczycieli, że to sprawa nie do ruszenia. Mówili: taka jest tradycja, jak spróbu­jemy ją zmienić, będą protesty. - Napisa­łam pismo do dyrekcji, że część rodziców się na to nie zgadza. I proszę sobie wy­obrazić, że to się udało przeprowadzić. Pani dyrektor poszła z naszym pismem do proboszcza, a on powiedział, że nie ma problemu. Okazuje się więc, że można - opowiada.
   Monika i Hubert Wińczykowie też uwa­żają, że można. Zaraz po swoim happenin­gu dostali zaproszenie od administratorów facebookowej grupy „Nasze dzieci nie cho­dzą na religię”. Odkryli, że ktoś już tam przygotował przydatne informacje: jak rozmawiać z nauczycielami i dyrektora­mi szkół, jak pisać pisma. - To bardzo nam pomogło, bo dostaliśmy cały pakiet przepi­sów - co wolno, a czego nie. I okazało się, że jest wielu ludzi takich jak my, ale braku­je im siły, by z takimi sytuacjami radzić so­bie w pojedynkę - mówi.
Postanowili zorganizować spotkanie dla ludzi z Poznania, których ten temat dotyka, by porozmawiać twarzą w twarz, a nie tylko w internecie. Nazwa­li to „tajne komplety”.
   - Na pierwszym było nas pół na pół: rodziców i nauczycieli. Ustaliliśmy listę postulatów: przede wszystkim, żeby rekolekcje nie ingerowały w życie szkoły. Żeby lekcje etyki i religii odbywa­ły się w takich godzinach, by uczniowie nie musieli na nie czekać, a dzieci niewierzące oraz wyznające inne religie nie przesiadywa­ły w tym czasie w świetlicach. Żeby w szkole nie były przemyca­ne treści o charakterze religijnym. No i ostatnie: żeby dyrektorzy nie powierzali wychowawstwa katechetom - dodaj e Hubert Wińczyk. Uważa, że jest dużo ludzi, którzy walczą na własną rękę, pi­szą listy do dyrekcji szkół, dyskutują z parafią. - Próbują chronić swoje dzieci i ich świecki światopogląd, widząc, że religia za bar­dzo weszła do szkół.

1 komentarz: