czwartek, 19 kwietnia 2018

Się należy



Każda władza opiera się na racji i sile. Decyzją o zwrocie premii Kaczyński podważył oba fundamenty swego panowania. Po serii błędów znalazł się w sytuacji tonącego w bagnie - im bardziej się miota, tym szybciej tonie. Może za to zapłacić utratą rządów

Jeszcze niedawno w PiS pa­nowały entuzjazm i wia­ra. Partia - jak już niejedna wcześniej - „nie miała z kim przegrać”.
   Odwrócenie trendu przyszło nagle i pod wpływem stosunkowo słabego impul­su. Bajońskie zarobki w zarządach spółek skarbu państwa działaczy, których jedy­ną kwalifikacją jest partyjna legitymacja, były znane od dawna. Akcja „misiewicze” wahnęła co prawda notowaniami, ale na krótko. Wydawało się, że słupki będą ros­nąć do granicy większości konstytucyjnej, a tymczasem nagle - bum!
   Kryzysowi wizerunkowemu PiS winne są dwa czynniki - czas i naturalne zużycie władzy oraz szereg popełnionych błędów.

W DEFENSYWIE
Każda władza się wypala. Pomysły zgrywają się, idee blakną, ideały gubią. W codziennej rutynie aparat przestaje myśleć perspektywicznie, zajęty rozwią­zywaniem doraźnych problemów.
   Motory napędzające dotąd prawi­cę zużyły paliwo bądź jadą na oparach. Program 500+ spowszedniał; ludzie się przyzwyczaili. Nikt nie zamierza im zdo­byczy socjalnych odbierać, więc pakiet socjalny nie daje już PiS żadnej przewa­gi. A trudno sobie wyobrazić kolejną jego wersję, gdy finanse państwa są napięte do granic.
   Patriotyczne wzmożenie właśnie przeradza się w swą karykaturę. Nowe­lizacja ustawy o IPN i wywołana nią ka­tastrofa ośmieszyła całą konstrukcję. Zamiast wstawania z kolan - mamy izo­lację, zamiast suwerennej siły - poczu­cie zagrożenia, zamiast dumy - wstyd. Ta międzynarodowa kompromitacja przekłada się na politykę wewnętrzną. Mit o niepokalanym narodzie wybra­nym umiera. Patriotyzm w takim na­tężeniu na dłuższą metę przeradza się w groteskę. Antysemicka nagonka też nie wypaliła. PiS i tę batalię przegrało - dominującym pytaniem nie jest już, czy Polacy przyczynili się do zbrodni Holokaustu, lecz w jakim stopniu.
   Również religia smoleńska przeradza się w farsę. Kolejne teorie wybuchów nie robią żadnego wrażenia, a pochody wyczerpały moc mobilizacji zwolenni­ków. Pamięć o tragedii smoleńskiej była kluczowa dla zdobycia przez Jarosława Kaczyńskiego władzy. Dziś staje się ob­ciążeniem. Śledztwa nie można zakoń­czyć, a niemożność dojścia do prawdy staje się dowodem słabości.
   Obciążeniem staje się też bliski związek z Kościołem. Po latach poparcia przycho­dzi zapłacić za nie rachunek, który opie­wa na niepopularne zmiany - takie jak likwidacja handlowych niedziel czy zakaz aborcji. Tymczasem tylko 10 proc. Pola­ków podziela zdanie Kościoła w tej kwestii, można więc spodziewać się ogromnej mobilizacji kobiet i masowych protestów. Najlepiej byłoby trzymać problem w za­mrażarce, ale Kościół się niecierpliwi. Bi­skupi wiedzą, że teraz albo nigdy - drugiej okazji nie będzie. PiS jest pod presją. Jeśli będzie musiało przepchnąć ustawę skraj­nie niepopularną, wbrew woli wybor­ców, postrzeganą jako niesprawiedliwą i krzywdzącą, to percepcja słuszności „do­brej zmiany” bardzo ucierpi.
   Wszystko wskazuje wreszcie na to, że dotychczasowy dowód siły, czyli bru­talnie przeprowadzona reforma sądów, stanie się dowodem bezsilności. Ka­czyński podjął decyzję o kompromisie z Brukselą. Najwyraźniej nie ma odwa­gi, by przetestować lojalność swego je­dynego sojusznika - Viktora Orbana. Strata unijnych pieniędzy jest zbyt po­ważną groźbą, a utrata głosu w UE by­łaby wizerunkową katastrofą. Dlatego będzie musiał się cofnąć. Taki krok jesz­cze miesiąc temu byłby sprytną zagryw­ką otwierającą Morawieckiemu drogę do politycznego centrum. Dzisiaj - po zmia­nie kontekstu - pokazuje, że PiS znalazło się w głębokiej defensywie.

LAWINA
A wszystko przez nieszczęsne na­grody. W sumie marne 1,5 miliona zło­tych, jakie ministrowie dostali w postaci premii. To mniej niż roczne zarobki nie­jednego partyjnego bonzy w państwo­wym Orlenie, Pekao czy PZU.
   Ale te 1,5 miliona stało się kroplą, któ­ra przelała dzban. Zmiany nastrojów społecznych nie przebiegają bowiem li­niowo. Nastroje nie narastają propor­cjonalnie do przyczyn. Zmiany trendów przebiegają prawie zawsze gwałtownie. To, co wczoraj było akceptowalne, dziś staje się oburzające. To proces lawinowy.
   Wobec narastającej krytyki opozycji Kaczyński miał do wyboru trzy klasycz­ne strategie radzenia sobie z sytuacją kryzysową.
   Pierwsza była najprostsza - prze­trzymać. Opozycja by pokrzyczała. Billboardy wstydu by się opatrzy­ły. Można było problem wyciszyć albo próbować czymś przykryć, by odwrócić uwagę publiczności.
   Druga strategia to klasyczna gra w dobrego cara i złych bojarów. Dobry car przyznaje ludowi słuszność, wie­dząc, że vox populi vox dei. Ale potem musi znaleźć winnego. Bez krwawej puenty bajka nie trzyma się kupy. Trze­ba wyrzucić beneficjentów niesłusznych przywilejów - brudnych i zepsutych ukarać, zastąpić nowymi. Tyle że tę kar­tę Kaczyński już zgrał. To Mateusz Morawiecki był jego dżokerem w tej talii. Najmocniejszy atut został wykorzystany w realizacji polityki drogi do centrum. Nie można zmienić premiera po kwar­tale. To wyglądałoby jak kapitulacja. Ten wariant odpada.
   Pozostał trzeci - poważnie i szczerze potraktować problem i rozwiązać go naj­mniejszym nakładem sił i środków, by minimalizować straty. Kaczyński mógł powiedzieć: „Tak, myliłem się, biorę na siebie pełną odpowiedzialność za to, że nie dopilnowałem moich ludzi; te nagro­dy się nie należały i zostaną zwrócone; zamykamy temat”.
   W przekazie PiS widać elementy każdej z tych strategii. Jednak chaos i sprzeczności spowodowały, że zamiast ugasić pożar w zarodku, Kaczyński do­lał oliwy do ognia. Zaczęło się od aro­ganckiego przemówienia Beaty Szydło. Dała przeciwnikom najpiękniejszy pre­zent w postaci nośnego bon motu: „nam się należy”. Trudno będzie się go w przy­szłości pozbyć. Stał się już symbolem arogancji i pazerności władzy.
   Kaczyński - przyznając w portalu wPolityce, że to on inicjował „pokazanie pa­zurków” przez byłą premier - zrobił fundamentalny błąd. Wziął na siebie bez­pośrednią odpowiedzialność za aferę.
   A potem przyszła konferencja praso­wa, będąca ukoronowaniem dzieła znisz­czenia. Kaczyński pod presją wyparł się owych „pazurków”. „Nie wiedziałem nic o nagrodach” brzmi jak kłamstwo - najprostsze, wręcz prostackie, użyte, by uniknąć osobistej odpowiedzialności. Kolejny dowód słabości. Prezes PiS w pa­nice wykonuje gwałtowne ruchy.

MIT PRYSŁ
Silny przywódca ma odwagę, by zmie­rzyć się z problemem. Słaby szuka win­nego. Chowa się za cudze plecy. Najlepiej za plecy przeciwników. Wezwanie mini­strów rządu Tuska, by oddali nagrody, to kolejny błąd. Kaczyński wywołał wilka z lasu. Zamiast wyciszać kryzys, ponow­nie go rozpalił, prowokując media do po­równań - a te wyszły dla obozu władzy fatalnie. Prezes osiągnął skutek przeciw­ny do zamierzonego. Niechcący przypo­mniał niewyobrażalną dziś skromność poprzedniej ekipy.
   Ten argument nie powinien się nigdy pojawić. PiS szło przecież do wyborów pod sztandarem rewolucji moralnej. Ka­czyński nie może więc mówić: „Oni robi­li tak samo”, bo godzi tym w legitymizację własnej władzy. Prawica miała być prze­cież lepsza. Tymczasem porównanie wy­pada druzgocąco - fakty przeczą tezie, kompromitując legendę rządzącej for­macji. Wpadka pokazuje wyborcom, że proces demoralizacji po dwóch latach rządów prawicy zaszedł znacznie dalej niż po ośmiu latach rządów PO. Z dzisiej­szej perspektywy totalnego uwłaszczenia się partyjnej nomenklatury na państwie - ośmiorniczki i wino to bajka dla grzecz­nych dzieci. Kaczyński traci słuszność i to w fundamentalnie ważnym dla siebie wy­miarze - legitymizacji własnej władzy.
   Społecznym dowodem słuszności pre­zesa były dotąd jego czyste intencje. Brudne buty, niedbały strój, skromny dom. Brak konta i samochodu były nie tylko symbolem ascezy i skromności, ale też specyficznym powodem, dla którego należy mu wierzyć.
   Ten mit skromności prysł, gdy me­dia zestawiły dochody prezesa - niema­łą emeryturę, poselską pensję, ale przede wszystkim fakt, że Kaczyński żyje na koszt własnej partii. Wydatki na ochronę, samo­chód, kierowcę, który codziennie robi mu zakupy, są dla większości jego wyborców bulwersujące. Skromność i asceza zamie­niają się w egoizm, słabość i wyobcowanie.
   Złamano ważne tabu i teraz bardzo trudno będzie Kaczyńskiemu wrócić na piedestał.

BIERNY OPÓR
Tym bardziej że jego propozycje nie budzą w partii entuzjazmu. Bierny opór widać gołym okiem. Beata Szydło ucieka przed pytaniami. Prezydencki minister z nieukrywaną satysfakcją oznajmia, że jego ta decyzja nie dotyczy.
   Przyczyna jest prosta - ci ludzie poszli do polityki dla kasy. W końcu po latach w opozycji doczekali się; pieniądze płyną szerokim strumieniem w formie wyna­grodzeń, pensji, premii, dotacji, grantów, zamówień, budżetów marketingowych do przychylnych mediów, prawomyślnych fundacji. Odbywa się powszechna konsumpcja politycznych łupów na nie­spotykaną w historii Polski skalę. I teraz ma się to skończyć? Tak szybko?
   Kaczyński stworzył pazernego potwo­ra, którego może nie dać rady opanować. Mimo wysiłków, gróźb i żądań partyj­ni działacze będą robić wszystko, by wy­pompować więcej kasy z państwowego dystrybutora. A ponieważ temat budzi sensację, dziennikarze będą chciwców łapać na gorącym uczynku. Afera z po­dwójnymi nagrodami i mataczeniem in­formacją publiczną na ten temat to dopiero zapowiedź serii kryzysów, któ­ra nieuchronnie czeka skorumpowa­ną władzę. Zwłaszcza że wizja rozstania z posadą staje się coraz bardziej realna. Jeśli aparat zwątpi w wygranie kolej­nych wyborów, nic nie powstrzyma go od konsumpcji, nawet prezes. To będzie przecież ostatnia okazja.
   Siła sprawcza Kaczyńskiego będzie żadna, skoro prezes nie umie kontrolo­wać własnych ludzi. Słuszność nie ist­nieje, skoro praktyka w jawny sposób przeczy hasłom o moralnej odnowie. Nie wierzę, by Kaczyński był w stanie fak­tycznie wyegzekwować politykę skrom­ności. Za późno. Nomenklatura partyjna rozsmakowała się w konfiturach. To bę­dzie droga przez mękę. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, skandal po skan­dalu Kaczyński będzie słabł. Aż upadnie.
   Głosowanie w sprawie nagród ma być pułapką dla opozycji, ale konstrukcja jest tak parciana, że nie wierzę, by dała się ona w nią złapać. Łatwo się przed fałszywym szantażem moralnym obronić argumen­tem, że skoro PiS kradnie, to niech PiS zwraca. My nie mamy z tym nic wspól­nego. Za naszych czasów były inne stan­dardy. Próbujecie nas ukarać za własne grzechy, tymczasem pieniądze można za­oszczędzić znacznie skuteczniej. Prob­lem nie leży bowiem w pensjach, tylko w tym że PiS obsadziło całe państwo „misiewiczami”, którzy nie powinni zarabiać mniej. Oni nic nie powinni zarabiać. Nie mają kwalifi­kacji. Powinni stracić posady. Po prostu.
   Dyskusja nad ustawami ograniczającymi pensje politykom będzie kolejną okazją, by przypomnieć i nagłośnić aferę. I kolejny raz słupki poparcia dla PiS pójdą w dół.
   PiS stanie się ofiarą własnej broni. Kaczyń­ski sam prosi się o kłopoty. Kryzys, który można było zażegnać na jednej konferencji prasowej, teraz będzie się ciągnął do końca jego rządów, aż stanie się głównym tematem kampanii. Słabo.

DROGA KU ZAGŁADZIE
Tym bardziej że w obozie władzy narasta wewnętrzna walka. Pozbawienie fruktów może ją jedynie przyspieszyć. Głodne wilki rwą się do gardeł. Ziobro może próbować wykończyć Ma­cierewicza za pomocą podkomisji smoleńskiej. Jego prokuratorzy oświadczą, że nie ma dowo­dów na zamach, a Macierewicz kłamał. Dla par­tii byłaby to katastrofa, ale Macierewicz stałby się politycznym trupem.
   Duda wetem do ustawy degradacyjnej wbił prawicy sztylet w plecy i opuścił pokład. Będzie walczyć o reelekcję samodzielnie.
   Morawiecki zamiast nowego otwarcia przysparza kolejnych kryzysów. Najgorzej idzie mu we własnej specjalności - polityce historycznej.
   Obecnego premiera akurat stać na oddanie nagrody, ale innych już nie. Większość już te pieniądze wydała i spełnienie woli prezesa by­łoby dla ich rodzin materialną katastrofą. I choć nie sądzę, by doszło do otwartego buntu prze­ciw Kaczyńskiemu, to myślę, że wszedł on już na drogę do samozniszczenia, idąc na konflikt z własnym aparatem. Zamiast zamknąć temat, otworzył puszkę Pandory. Mit wodza pryska.
   W ciągu miesiąca prezes stracił jedną trzecią społecznego poparcia. A dla partii jest postacią kluczową. Tylko on spaja bezideową formację. Bez jego autorytetu, władzy i siły prawica eks­ploduje w bratobójczej wojnie.
   A prezes błyskawicznie słabnie. Pozostaje pytanie: kiedy przyjdzie cichy zabójca i który z najbliższych współpracowników nim będzie? Ja mam swój typ. A państwo?
Jakub Bierzyński jest socjologiem, przedsiębiorcą, publicystą. w latach 2015-2016 był doradcą nowoczesnej. Prezes domu mediowego OMD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz