piątek, 13 kwietnia 2018

Prokuratura umiera w ciszy



Im bliżej sezonu wyborczego, tym wyraźniej widać, po co PiS chciał podporządkować rządowi, czyli sobie, prokuraturę.

Ewa Siedlecka

O siódmej rano CBA wkracza do domu wice­ministra finansów w rządzie PO-PSL Jacka K. Zatrzymuje, przewozi na kilkugodzinne prze­słuchanie najpierw w Warszawie, potem wiezie do Białegostoku. Obawa mataczenia raczej nie zachodziła, bo sprawa dotyczy zdarzeń sprzed blisko dziesięciu lat: zaliczenia automatów do gier, tzw. jednorękich bandytów, do gier o „niskich wygra­nych”, od zysków, z których odprowadza się niższy VAT. Sprawę ewentualnego niedopełnienia obowiązków przez wiceministra K. prokuratura już badała. I stwierdziła, że nie można mu przypisać tego przestępstwa. Teraz wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki oświadcza, że nie zdobyto wprawdzie nowych dowodów, ale „jest inna wizja, inne oczekiwania szefa”. Szef to Zbigniew Ziobro, minister-prokurator generalny. Media, za prokuraturą, podają, że chodzi o uszczerbek w podatkach wielkości 21 mld zł. A rzecz cała dzieje się dzień po ogłoszeniu bardzo niekorzystnych dla PiS badań dotyczących poparcia dla partii politycznych.
   Deja vu: polityka znów prowadzona jest za pomocą prokuratury i służb. Brakowało tylko stwierdzenia pod adresem Jacka K.: „Już nikt nigdy przez tego pana okradziony nie będzie”.

Zero ograniczeń
Teraz prokuratura i służby nie mają już takich ograniczeń, jak za poprzednich rządów PiS. Ten rząd zaczął od uchwalenia nowego prawa o prokuraturze. Takiego, żeby już nikt nie mógł postawić ministrowi sprawiedliwości-prokuratorowi generalnemu zarzutu nadużycia władzy.
   Zbigniew Ziobro napisał ustawę, która pozwala mu robić to wszystko, co było nielegalne lub wątpliwe prawnie, gdy rządził prokuraturą za poprzednich rządów PiS. Może pokazywać komu chce akta sprawy. Może publicznie ujawniać wybrane z nich do­wolnie kawałki. Może ustawić każde śledztwo i nie grozi mu już zarzut naciskania na prokuratorów i łamania zasady niezależności. Zasada ta przestała praktycznie istnieć, bo prokurator general­ny jako bezpośredni przełożony może zmienić decyzję każdego prokuratora. Ma też środki nieformalnego nacisku, którymi może zmusić prokuratora, by „sam” zrobił to, co mu każe prokurator generalny. Czyli by ewentualną winę i odpowiedzialność wziął na siebie.
   W grudniu Komisja Wenecka wydała opinię o tej ustawie: połą­czenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego nie spełnia międzynarodowych standardów dotyczących procedu­ry mianowania prokuratora generalnego oraz jego kompetencji. Taką opinię zamieściła też w grudniowych zaleceniach dla Polski Komisja Europejska.
   W obronie niezależności sądów były wielotysięczne protesty. Prokuratury nikt nie bronił, mimo że było czego: po latach walki ojej uniezależnienie od polityki, w 2010 r., została uwolniona spod podległości rządowi. Ale politycy - głównie PiS, ale też PO, która reformę przeprowadziła - od początku każdą prawdziwą czy wy­imaginowaną wpadkę prokuratury tłumaczyli brakiem politycznej zwierzchności. Koronnym dowodem na to, że reforma prokuratury się nie udała, miała być afera Amber Gold. (Skąd domniemanie, że gdyby prokuratorów nadzorowali politycy - to tej afery by nie było?). Politykom udało się przekonać opinię publiczną, że to do­wód na to, że trzeba reformę odwrócić.
   No i PiS ją odwrócił. Nie wiemy, czy prokuratura stała się spraw­niejsza w ściganiu przestępców, bo autor reformy Zbigniew Zio­bro uwolnił się od obowiązku, który ciążył na niezależnym prokuratorze generalnym Andrzeju Seremecie: od corocznego składa­nia premierowi sprawozdania z działalno­ści prokuratury.

Skręcanie śledztw
Widoczne dla opinii publicznej efekty re­formy to politycznie skręcane śledztwa. Nie­widoczne - to setki prokuratorów zdegrado­wanych i zsyłanych do prokuratur odległych od miejsca zamieszkania za śledztwa prze­ciw interesom PiS, prowadzone za rządów PO, lub za próby zachowania niezależności.
   Przywracając i wzmacniając polityczną kontrolę nad prokuraturą, PiS zapewnił so­bie nie tylko narzędzie sprawowania władzy, w tym bat na politycznych wrogów i konkurentów. Zabezpieczył też „swoich” przed odpowiedzialnością - teraz i w przyszłości. Jed­nym z pierwszych takich działań było uwolnienie premier Beaty Szydło od podejrzenia, że łamie prawo, nie publikując wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Prokuratura umorzyła sprawę, a uza­sadnienie (że nie publikując, działała w obronie interesu publicz­nego, bo nie wiadomo, czy te wyroki to wyroki) będzie w przy­szłości przedstawiane jako argument przeciwko pociągnięciu jej do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu.
   Sprawa braku publikacji wyroku TK, aby mogła dobrnąć do szczęśliwego dla PiS końca, czyli umorzenia, wymagała trzy­krotnej zmiany prokuratora prowadzącego.
Sprawę tzw. głosowania kolumnowego w Sejmie w grudniu 2016 r. prokuratura umorzyła, ukrywając dowody, że PiS rozmyśl­nie uniemożliwił posłom opozycji udział w debacie i głosowaniu.
   Prokuratura „w interesie społecznym” przystąpiła do prywat­nego procesu w sprawie śmierci po operacji serca, ojca ministra-prokuratora Ziobry. I wszczęła postępowanie o zawyżoną zapłatę za opinię biegłych, w której bada się udział sędzi prowa­dzącej sprawę. Ściganie Donalda Tuska: informacja o możliwości postawienia mu „szeregu zarzutów” (m.in. o zdradę dyplomatycz­ną, bo zgodził się, by katastrofa smoleńska badana była zgodnie z konwencją chicagowską) pojawiła się niedługo przed wyborami na szefa Rady Europejskiej, w których startował.
   Prokuratura oczyściła konto Mariuszowi Kamińskiemu: 29 sierp­nia 2016 r. Mariusz Matys z Prokuratury Rejonowej Warszawa wszczął i tego samego dnia umorzył śledztwo w sprawie przekro­czenia uprawnień przez Kamińskiego, jako szefa CBA, w sprawie tzw. willi Kwaśniewskich w Kazimierzu Dolnym.
   Mieliśmy całą serię śledztw związanych z Trybunałem Konsty­tucyjnym i jego niepokornym prezesem Andrzejem Rzeplińskim.
   Inna grupa spraw dotyczy sędziów orzekających w sposób, któ­ry nie spodobał się partii rządzącej. Trzeci rok trwa przenoszone po prokuraturach w całej Polsce śledztwo w sprawie podszywa­nia się pod sędziego Wojciecha Łączewskiego. Prokuratora bada, czy ktoś się pod niego nie podszył na Facebooku, by spiskować z szefem „Newsweeka” Tomaszem Lisem, jak obalić PiS. Wszczę­cie sprawy pozwala prokuraturze na stosowanie środków opera­cyjnych - w tym wypadku wobec sędziego Łączewskiego, który uczestniczył w wydaniu wyroku skazującego na Mariusza Kamiń­skiego. Innym sędzią, w którego „obronie” prokuratura prowadzi śledztwo, jest były rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa Waldemar Żurek. Chodzi o liczne groźby kierowane pod jego adre­sem, mailowo i telefonicznie. To umożliwia służbom m.in. kontrolę jego telefonu i komputera.
   Kolejna kategoria spraw to idące w tysiące postępowania prze­ciwko działaczom KOD, Obywateli RP i innych organizacji oraz osobom uczestniczącym w różnych formach społecznych prote­stów. Szczególną ochroną przed odpowie­dzialnością prokuratura objęła natomiast osoby i ugrupowania głoszące hasła rasi­stowskie i ksenofobiczne.

Opór niewidzialny
Znamy nazwiska sędziów niepokornych, którzy, ryzykując szykany ze strony władzy, wydają w sprawach politycznych wyroki zgodne z własnym sumieniem i prawem.
Opór prokuratorów przed politycznym skręcaniem śledztw i używaniem prokura­tury do politycznych celów też istnieje. Ale kryje go „tajemnica postępowania”. Proku­ratura, to organ „jednolity”, a nie zbiór poje­dynczych osobowości - jak w sądownictwie. Prokuratorzy są teoretycznie niezależni, ale w ramach podległości służbowej dostają polecenia. Niezależność polega na tym, że mogą odmówić ich wykonania - ale wtedy inny prokurator zostanie wyznaczony do wykonania brudnej roboty. A opór prokuratora nie przedostaje się do opinii publicznej. Ani to, że potem jest delegowany bez zgody do prokuratury dziesiątki lub setki kilometrów od domu.
   Stowarzyszenie Prokuratorów Lex Super Omnia podaje, że ok. 200 prokuratorów zostało delegowanych „w dół”, co stało się w prokuraturze PiS regularnym, choć pozaprawnym sposobem ka­rania. Deleguje się na 12 miesięcy w roku - jak mówi przepis. A że w każdym roku kalendarzowym może to być 12 miesięcy - więc można prokuratora delegować w ten sposób dożywotnio, każdego roku kalendarzowego zsyłając go na 12 miesięcy, po całej Polsce.
- Nie ma wyraźnej podstawy prawnej, żeby skarżyć te delegacje, chyba że jako lobbing -  mówi prezes Lex Super Omnia Krzysztof Parchimowicz, sam zesłany z Prokuratury Krajowej do rejonowej.
   Stowarzyszenie zrzesza 180 prokuratorów jawnie krytykują­cych polityczne nadużywanie prokuratury. Parchimowicz: - Nie­mal każda nasza aktywność publiczna skutkuje wzywaniem nas do składania oświadczeń na piśmie. Na dziesięć osób w zarządzie tylko jedna nie jest uwikłana dyscyplinarnie.
   On sam ma trzy postępowania dyscyplinarne - za publiczne wypowiedzi. W tym za stwierdzenie, że w Prokuraturze Rejo­nowej dla Warszawy Mokotowa jest brudno. I jedno karne: o to, że przedstawił kilka lat temu prokuratorom, jako prokurator Prokuratury Generalnej, stanowisko Sądu Najwyższego, że od­powiedzialność za wyłudzenie VAT może być rozpatrywana albo z Kodeksu karnego albo Kodeksu karnego skarbowego (tam jest niższe zagrożenie karą). Zdaniem PiS naraził tym Skarb Państwa na utratę 250 mld zł. Nie ma zarzutów, ale został przesłuchany „w charakterze świadka”. Pojawiła się bowiem w prokuraturze nowa praktyka: słuchania w charakterze świadka osoby, której się chce postawić zarzuty. Parchimowicz określają mianem „podej­rzany świadek”.

Dyscyplinowanie przez blokowanie
Rzecznicy dyscyplinarni badają różne grzechy członków Lex Super Omnia. Prokurator Ewa Wrzosek krytycznie wystąpi­ła na zorganizowanym w Sejmie obywatelskim wysłuchaniu publicznym w sprawie „ustaw sądowych”. Prokurator Andrzej Kaucz dał wywiad do „Dziennika Gazety Prawnej”. Zarzut: wy­powiadał się bez zgody przełożonego.
   Piotr Wojtowicz z Prokuratury Okręgowej w Legnicy ma po­stępowanie dyscyplinarne za udział w manifestacji w obronie wolnych sądów. Członkowie zarządu LSO zostali przesłuchani jako „podejrzani świadkowie” w związku ze stanowiskiem Sto­warzyszenia krytykującym prokuratora regionalnego w Katowi­cach Tomasza Janeczka. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że gdy po upadku pierwszego rządu PiS powstało Stowarzyszenie Ad Vocem zrzeszające tzw. ziobrystów, jego członkowie i sympatycy też mieli dyscyplinarki za wypowiedzi w mediach.
   Wtedy sądził ich zwykły sąd dyscyplinar­ny dla prokuratorów, a potem sąd dyscypli­narny przy Sądzie Najwyższym. Teraz, gdy zacznie działać ustawa o Sądzie Najwyż­szym, powstanie tam Izba Dyscyplinarna do sądzenia sędziów i prokuratorów. A są­dzić będą sędziowie wskazani przez prze­jętą przez PiS Krajową Radę Sądownictwa.
I ławnicy wybrani przez parlamentarną większość - czyli PiS.
   Kolejną formą karania nielubianych przez władzę prokuratorów jest blokowanie karie­ry zawodowej w innych zawodach prawni­czych lub przejścia w stan spoczynku ze względu na stan zdrowia. Prokuratorowi Andrzejowi Piasecznemu prezydent Andrzej Duda odmówił, mimo pozytywnej rekomendacji Krajowej Rady Sądow­nictwa, nominacji sędziowskiej. Piaseczny prowadził m.in. śledz­two w sprawie nielegalnych nacisków wywieranych w 2007 r. przez ówczesnego szefa ABW Bogdana Święczkowskiego i jego zastępcy Dariusza Ocieczka na funkcjonariuszy Agencji, by nielegalnie pod­słuchiwali Wojciecha Brochwicza, adwokata i byłego wiceszefa kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa. W ten sposób chciano ponoć rozpracować jego kontakty z politykami PO. Sędziowskiej nominacji Piasecznego „bez żadnego trybu” sprzeciwił się Bogdan Święczkowski, obecnie prokurator krajowy.
   Teraz tę formę nacisku będzie łatwiej stosować, blokując ta­kie nominacje już na poziomie przejętej przez PiS Krajowej Rady Sądownictwa.
   Około 200 prokuratorów złożyło wnioski o przejście w stan spo­czynku ze względu na stan zdrowia. Prokurator generalny odrzu­cał te wnioski, kierując prokuratorów do prokuratur rejonowych odległych od ich miejsca zamieszkania. Motywacja: są potrzebni „ze względu na interes prokuratury” i nie mają stwierdzonej trwałej utraty zdolności do pracy (ustawa wymaga rocznego przebywania na zwolnieniu). Sąd Najwyższy uchylił kilka takich decyzji, uzasad­niając, że dobro prokuratury nie ma bezwarunkowego pierwszeń­stwa przed zdrowiem prokuratora. Prokurator generalny od blisko pół roku nie wydaje w tych sprawach decyzji, przez co prokurato­rzy przebywający na zwolnieniach dostają tylko połowę uposaże­nia (był okres, gdy nie dostawali go w ogóle).
Kiedy jedni tracą stanowiska i funkcje - inni je zyskują. Zlikwido­wano Prokuraturę Generalną i prokuratury apelacyjne. Powołano Prokuraturę Kraj ową i prokuratury regionalne - w nowym składzie, w dużej części złożonym z prokuratorów, którzy po pierwszych rządach PiS założyli Stowarzyszenie Prokuratorów Ad Vocem. Są dziś w prokuraturze tym, czym tzw. Zakon PC jest w PiS. Wymie­niono kierownictwo prokuratur okręgowych i rejonowych - bez konkursów, wolą tylko jednego człowieka - Zbigniewa Ziobry.
   Około 1,2 tys. prokuratorów zostało delegowanych do prokura­tur wyższego szczebla. Mogą być w każdej chwili odwołani, a więc Zbigniew Ziobro może liczyć na ich lojalność. Jest też 1,5 tys. awan­sowanych prokuratorów funkcyjnych, dla których to nie tylko prestiż, ale i większe pieniądze. Awansowani i delegowani w górę to często ludzie młodzi, bez doświadczenia, „misiewicze”, których kariera zależy nie tyle od ich talentów, ile od łaskawości przełożo­nych. Są w całym kraju, dzięki czemu gdziekolwiek trafiłaby spra­wa, którą partia się interesuje, zawsze znajdzie się prokurator, który ją właściwie poprowadzi. Podobny plan PiS ma na sądy.
   Prokuratorzy delegowani poza miejsce zamieszkania otrzymują dodatki mieszkaniowe. Otrzymują je też prokuratorzy Prokura­tury Krajowej, którzy nie są delegowani i mieszkają w Warszawie - 3,5 tys. zł miesięcznie. „Gazeta Wyborcza” podała, że kierow­nictwo Prokuratury Krajowej wywodzące się z Ad Vocem pobiera pensje wyższe od wy­nagrodzenia prezydenta RP Np. prokurator krajowy Bogdan Święczkowski zarabia po­nad 26 tys. zł brutto. A prokurator Marek Pasionek, szef zespołu zajmującego się w pro­kuraturze katastrofą smoleńską - ponad 29 tys. zł (dane za listopad 2016 r.).

Na przeczekanie
40 prokuratorów zdegradowanych na początku „dobrej zmiany” poskarżyło się do Trybunału w Strasburgu. Ale ten nie przyjął sprawy, odsyłając ich do sądów kra­jowych. Tyle że ustawa o prokuraturze nie przewidziała dla prokuratorów degradowa­nych z przyczyn organizacyjnych żadnego trybu odwoławczego - odsyła „w sprawach nieuregulowanych” do ustawy o pracowni­kach urzędów państwowych.
   Prokuratorzy nie próbują wnosić spraw o mobbing czy dyskry­minację ze względu na poglądy. Krzysztof Parchimowicz: - Nie wierzą, że się uda. Obawiają się, że będą za to następne szykany. Poza tym taka walka niesłychanie obciąża emocjonalnie i czasowo. Na własnym przykładzie wiem, że to zatruwa życie. Dlatego raczej stawiają na przetrwanie niż na konfrontację.
   Ta zasada obowiązuje w podległej politycznie polskiej proku­raturze od początku III RP. A przedtem - w PRL. Politycy stor­pedowali próbę uniezależnienia prokuratury. Przyczyniła się do tego także część prokuratorów: frakcyjnymi walkami o roz­maite interesy torpedowali działania pierwszego i ostatniego niezależnego prokuratora Andrzeja Seremeta. A Platforma nie dokończyła reformy prokuratury, uniemożliwiając skuteczniej­sze, niezależne kierowanie nią.
   Czy w przyszłości będzie w Polsce szansa na budowę niezależ­nej prokuratury? Albo wprowadzenie sądowej kontroli wszelkich jej decyzji procesowych (jak np. postawienie zarzutu, skierowa­nie aktu oskarżenia)? To zależy nie tylko od tego, czy politycy ze­chcą oddać tę zabawkę. Także od prokuratorów, z których część wygodnie urządza się w sytuacji, w której dla świętego spokoju, albo i awansu, wystarczy słuchać władzy. I od opinii publicznej: czy będzie jej zależało na prokuraturze odpornej na polityczne naciski? A to wcale nie jest oczywiste, skoro dała się już raz prze­konać, że prokuratura będzie skuteczniejsza, jeśli przywróci się nad nią polityczne zwierzchnictwo.
Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz