piątek, 6 kwietnia 2018

Historia kłamstwa smoleńskiego



Kłamstwo smoleńskie o zamachu zorganizowanym przez Rosjan, być może za wiedzą lub nawet przy współpracy Tuska, przestaje być dla PiS politycznym paliwem. Staje się obciążeniem.

Ludzie, którzy dzięki teo­rii zamachu smoleńskie­go zdobyli władzę, zarobili pieniądze, uzyskali stano­wiska w państwie, gospo­darce i mediach, mają kłopot z tym, jak najgłębiej zakopać kompromitujące na­rzędzie. Najbliższe obchody rocznicy tragedii w Smoleńsku będą pierwszymi, podczas których „religia smoleńska” sta­je się politycznym balastem.
   Dla Jarosława Kaczyńskiego, braci Karnowskich, Zbigniewa Ziobry i innych spryciarzy, którzy na kłamstwie smoleń­skim skorzystali najbardziej, najwygod­niejszym kozłem ofiarnym jest Antoni Macierewicz. Dostanie albo za to, że tak żarliwie bronił koncepcji zamachu, albo za to, że nie potrafił jej dowieść.

STRUKTURA KŁAMSTWA
Kłamstwo o zamachu w Smoleńsku nie tylko rozpoczęło drogę Jarosła­wa Kaczyńskiego do władzy, ale miało przede wszystkim ukryć prawdę o kata­strofie. Prawdę kompromitującą zarów­no dla Lecha Kaczyńskiego, jak i dla całej insurekcyjno-martyrologicznej doktry­ny politycznej PiS. 10 kwietnia 2010 r. rządowy tupolew rozbił się, podchodząc do lądowania w gęstej mgle zalegającej na lotnisku w Smoleńsku - nieprzygoto­wanym do takich wizyt, wyposażonym w przestarzały sprzęt, omijanym przez regularne rosyjskie linie lotnicze.
   To lotnisko miało tylko jedną zale­tę - było położone blisko Katynia. Dla Lecha Kaczyńskiego rocznicowa wizy­ta w Katyniu, gdzie czekali już na niego harcerze, kombatanci, biskupi, a także kamery wszystkich polskich telewizji, miała być inauguracją kampanii wybor­czej. Urzędujący prezydent nie startował do niej jako faworyt. Spóźnienie się na in­augurację własnej kampanii byłoby w tej sytuacji ostateczną kompromitacją. Dla­tego nie można było dopuścić do tego, aby prezydencki samolot został skierowany na lotniska zapasowe w Mińsku czy Mos­kwie, mimo że rosyjscy kontrolerzy lotu powtarzali polskim pilotom: „W Smoleń­sku nie ma warunków do lądowania”.
   Przyczyną katastrofy był jednak nie tylko interes polityczny Lecha Kaczyń­skiego, lecz także brak lub nieprze­strzeganie procedur, które pozwoliłyby polskim pilotom skutecz­nie przeciwstawić się woli pierwszej osoby w pań­stwie. Szczególnie pod koniec lotu drzwi do kabiny pilotów były szeroko otwarte, a z prezydenckiej salon­ki wędrowały do niej pielgrzymki promi­nentów z wieścią, że prezydent oczekuje lądowania albo nie jest w stanie podjąć decyzji o locie na zapasowe lotnisko.
   W dodatku rządowy tupolew nie był pierwszej świeżości, gdyż ponawia­ne od lat przez różne rządy próby zaku­pu bardziej bezpiecznych samolotów dla VIP-ów były paraliżowane przez popu­listyczne ataki politycznej konkuren­cji i mediów. Rację miał Daniel Passent, który w pierwszych dniach po katastrofie napisał, że tragedia w Smoleńsku była klasycznym przykładem polnische Wirtschaft (później pewnie żałował szczerości, gdy stał się obiektem bezpar­donowych ataków smoleńskiej prawicy).
   Aby przekuć kompromitację w pate­tyczny akt założycielski nowej Polski, trzeba było stworzyć kłamstwo smo­leńskie - o heroizmie Lecha Kaczyń­skiego, który padł ofiarą zamachu. Było to tym łatwiejsze, że atmosfera ogrom­nej tragedii, realnej narodowej żałoby utrudniała jakąkolwiek refleksję, kryty­kę, a już szczególnie krytykę skierowaną pod adresem ofiar.
   Nie tylko Antoni Macierewicz i jego eksperci pracowali nad stworzeniem dziesiątków teorii dotyczących sposo­bu przeprowadzenia zamachu. W two­rzeniu i propagowaniu smoleńskiego kłamstwa uczestniczyli prawicowi dziennikarze, intelektualiści i czoło­wi politycy PiS. Przede wszystkim sam Jarosław Kaczyński, który motyw za­machu to osłabiał, to znów wzmacniał - zarówno we własnych wypowiedziach, jak i w propagandzie swej partii - w za­leżności od tego, czy chciał akurat prze­konać do siebie elektorat centrowy w czasie kolejnych wyborczych kampa­nii, czy też musiał, po kolejnych wybor­czych porażkach, skonsolidować wokół siebie twardy elektorat.
   Mieliśmy więc teorię bardzo silne­go wybuchu wewnątrz kabiny lub na ze­wnątrz, teorię całej serii drobniejszych wybuchów, teorię sztucznej mgły, teorię zakłócenia pracy instrumentów pokła­dowych przez tajne rosyjskie maszyny i trudne do wykrycia promieniowanie. Mieliśmy teorię celowego wprowadze­nia polskich pilotów w błąd przez rosyj­skich kontrolerów lotu. Niektóre z tych teorii były unaoczniane Polakom za po­mocą demonstracji pękających w cza­sie gotowania parówek lub miażdżonych puszek z napojami energetyzującymi.
   O tym, że Donald Tusk wiedział o zamachu, a może nawet współpracował z Putinem przy jego organizacji, miało świadczyć oficjalne zdjęcie obu polity­ków ze Smoleńska, które Antoni Macie­rewicz komentował słowami: „Cieszą się nad szczątkami, podają sobie piąstki, co ich tak rozśmieszyło?”. W podobnej funkcji występowały zdjęcia i filmy z wi­zyty Putina w Polsce w 2009 roku, a więc jeszcze przed katastrofą, kiedy już wraz z Tuskiem miał jednak spiskować prze­ciwko Lechowi Kaczyńskiemu.
   Dla bardziej wymagających odbior­ców propaganda PiS-owska miała plan B, gdzie faktyczne słabości polskiego pań­stwa, faktyczne zaniechania - brak no­woczesnych samolotów dla VIP-ów czy brak skutecznych procedur - obciąża­ły wyłącznie PO, a Lecha Kaczyńskiego czyniły ofiarą „elit III RP”. Musiano w tym celu ukryć fakt, że to tragicznie zmarły prezydent był politycznie odpo­wiedzialny za unieważnienie przetargu na nowe samoloty dla VIP-ów, jaki Rado­sław Sikorski rozpisał w czasach, gdy był PiS-owskim ministrem obrony.
   Jednym z najbardziej kompromitują­cych paroksyzmów smoleńskiego kłam­stwa była afera z trotylem Cezarego Gmyza. W październiku 2012 roku Gryz i inni propisowscy dziennikarze prze­konali ówczesnego słabego naczelnego „Rzeczpospolitej” Tomasza Wróblew­skiego do opublikowania „przecieków ze śledztwa” mających dowodzić, że na pokładzie tupolewa eksplodował trotyl. Poniewczasie okazało się, że cząstecz­ki, które miały być dowodem na zamach, pochodziły z zupełnie zwyczajnych sub­stancji poddanych wysokiej temperatu­rze, kiedy szczątki samolotu płonęły po zderzeniu z ziemią.
   Teorie spiskowe rozwijały się tym ła­twiej, że Władimir Putin pozwalał co prawda na kolejne przyjazdy do Smo­leńska polskich ekspertów i śledczych, na badanie szczątków samolotu i pobieranie próbek, jednak konsekwentnie od­rzucał wnioski strony polskiej o zwrot wraku. Wiedział, że ma w ręku narzędzie pozwalające mu destabilizować polską politykę wewnętrzną.
   Podczas gdy jedna strona produkowała kłamstwo smoleńskie w najróżniejszych wersjach, druga próbowała uniknąć fron­talnego konfliktu. Rządowa komisja Je­rzego Millera opublikowała raport, który polemizował głównie z rosyjskim rapor­tem Tatiany Anodiny. Próbował dzielić odpowiedzialność za katastrofę pomię­dzy polskich pilotów a rosyjskich kon­trolerów lotu, jednak jak ognia unikał hipotezy nacisków na pilotów ze strony Lecha Kaczyńskiego czy obecnego na po­kładzie tupolewa dowódcy sił powietrz­nych generała Andrzeja Błasika. Była to hipoteza zbyt politycznie jątrząca, a Donald Tusk, który podgrzewał konflikt z PiS w czasach, gdy był w opozycji, będąc u władzy, próbował ten konflikt łagodzić. Do mediów trafiały co prawda potwier­dzające hipotezę nacisków przecieki ze śledztwa, stenogramy, nagrania, ale ani Tusk, ani Platforma nie podjęli oficjalnie hipotezy odpowiedzialności Lecha Ka­czyńskiego i gen. Błasika.
   Rozmiar tragedii pozwalał na niej że­rować Jarosławowi Kaczyńskiemu, a za­razem utrudniał zablokowanie procesu mitologizacji. Tusk - zgodnie ze swo­ją wiarą w anestezjologiczne leczenie Polaków z historycznych traum - liczył na powolne zapomnienie o smoleńskiej tragedii. Nie pozwolił na to Kaczyński. To on narzucił polityczną interpretację Smoleńska.

WIELKI CYWILIZACYJNY REGRES
Przed Smoleńskiem Jarosław Kaczyński walczył z elitami III RP, używając argumentacji, że zbudowały zbyt słabe państwo, ze słabą władzą wy­konawczą, skrępowaną przez „imposybilizm”. Ten język jednak nie działał. Był zbyt abstrakcyjny, aby zmobilizo­wać wokół Kaczyńskiego dawny elekto­rat Tymińskiego, Leppera, a także takich wyborców, którzy zwykle nie głosują, ale chętnie powtarzają: „Oni wszyscy krad­ną, a nas do żłobu nie dopuszczają”. Tacy potencjalni populistyczni wyborcy dłu­go zresztą uważali Kaczyńskiego za jed­nego z „onych”, za członka elit - także dlatego, że mówił im o państwie i innych kłamliwych abstrakcjach.
   Po Smoleńsku hasło „Mszczę się na eli­tach III RP, bo nie dały mi władzy i nie pozwoliły wykorzystać potencjału pol­skiego państwa” Jarosław Kaczyński za­stąpił hasłem „Mszczę się na elitach III RP, bo zabiły mi brata”. Jakkolwiek ten język był zbudowany na kłamstwie, wy­magał groteskowej szopki Macierewicza i brutalnego cynizmu Gmyza - dopiero wtedy zadziałał. Odbiorcy nowej propa­gandy PiS, dla których kategoria państwa nic nie znaczyła, uznali jednak jego prawo do osobistej, rodzinnej wendety. To uczy­niło Jarosława Kaczyńskiego niezwycię­żonym w wewnętrznych rozgrywkach prawicy. Eliminowało w przedbiegach Ziobrę, Gowina, Migalskiego, Kowala, Dorna, Ujazdowskiego, którzy wciąż jesz­cze mówili o państwie - o bardziej sku­tecznej prawicowej czy konserwatywnej polityce polskiej. Ziobro próbował nawet podpiąć się z własną rodzinną martyrolo­gią - „lekarze zabili mi ojca”. Ale możli­wość posłużenia się argumentem: „Putin i Tusk zabili mi brata prezydenta” ułatwi­ła Kaczyńskiemu pozostawienie konku­rentów w blokach startowych.
   Oczywiście - ten język działał raczej na 15-20 proc. twardego elektoratu prawicy niż na 37 proc., które pozwoliło Kaczyń­skiemu zdobyć władzę w 2015 roku. Ale pozwoliło to przełamać pasmo ośmiu lat wyborczych porażek. Kaczyński - dzię­ki smoleńskiemu kłamstwu panujący nad twardym prawicowym elektoratem - wykorzystał zużycie Platformy ośmio­ma latami rządzenia, a także kryzys spo­wodowany przez aferę podsłuchową.

CO ZOSTANIE PO KŁAMSTWIE
Na kłamstwie nie zbuduje się lepszego państwa. Wszystkie totalitaryzmy i autorytaryzmy o to się potykały. Konieczność obrony kłamstwa ideolo­gicznego, klasowego, rasowego zużywała zbyt wiele energii, uniemożliwiała do­tarcie do rzeczywistości i zmierzenie się z faktycznymi wyzwaniami. Jarosław Kaczyński dzięki kłamstwu smoleńskie­mu zdobył władzę, dziś w szyku zwartym próbuje się z niego wycofać. Podobnie wycofują się z niego rakiem prawicowi dziennikarze i politycy, którzy zdobyli dzięki niemu pieniądze i stanowiska.
   Lider Prawa i Sprawiedliwości od paru miesięcy przygotowuje ten zwrot, mówiąc: „Być może nigdy nie poznamy prawdy”. Być może - daje do zrozumie­nia - pozostawimy tę sprawę jako wielki mit, którego się nie bada, który żyje i od­działuje poza kategorią prawdy i fałszu.
   Zamiast dowodów faktycznego zaist­nienia zamachu Kaczyńskiego ma le­gitymizować siła, z jaką mit smoleński - cokolwiek miałby znaczyć - utrwala w świadomości Polaków. Po dwóch la­tach rządów Prawa i Sprawiedliwości mamy w Polsce 450 pomników smoleń­skich i jeszcze więcej pomników Lecha Kaczyńskiego. Trwa dekomunizacja nazw ulic, żeby oczyścić główne arte­rie polskich miast (także, a może nawet przede wszystkim tych, w których rzą­dzą wrogowie z Platformy) pod nazwiska Lecha Kaczyńskiego, Marii Kaczyńskiej, Jadwigi Kaczyńskiej, Przemysława Go­siewskiego. W Starachowicach Ja­rosław Kaczyński osobiście odsłania tablicę upamiętniającą Jadwigę Kaczyń­ską - matkę Lecha i Jarosława Kaczyń­skich - wmurowaną przy ulicy Jadwigi Kaczyńskiej, krzyżującej się z rondem im. Lecha Kaczyńskiego. Wojewoda za­biera warszawiakom główny plac stoli­cy, aby zbudować tam potworki dwóch od razu pomników - katastrofy smoleń­skiej i Lecha Kaczyńskiego.
   Wszystkie formy oficjalnego upamięt­nienia katastrofy są przykładami mon­strualnego kiczu, który jednak ma być dowodem na „ludowy autentyzm” smo­leńskiej pamięci.
   Jednocześnie Antoni Macierewicz jako kapłan smoleńskiego kłamstwa jest upo­karzany, a Brutusami okazują się prawie wszyscy beneficjenci kultu, którym były szef MON do tej pory oficjalnie zarządzał. Z prokuratury Zbigniewa Ziobry wypusz­czane są do prawicowych mediów przecie­ki z prac ekspertów, którzy kwestionują wszystkie Macierewiczowe „dowody” wy­buchów na pokładzie tupolewa. Także bracia Karnowscy wyżywają się na byłym ministrze obrony, mimo że w 2010 roku Jacek Karnowski jako szef „Wiadomości” Programu I TVP prowadził kampanię na rzecz Jarosława Kaczyńskiego, całkowi­cie zbudowaną na teorii zamachu. Cezary Gmyz, który dzięki trotylowi został kore­spondentem TVP w Niemczech, tłumaczy, że coś nowego w śledztwie wydarzy się do­piero wówczas, jak Putin zwróci wrak.
   Wygaszanie teorii zamachu, zwalanie odpowiedzialności za jej kompromitację na Antoniego Macierewicza i inne kozły ofiarne będzie jednym z najbardziej cy­nicznych i groteskowych widowisk, jakie przyjdzie nam obserwować pod władzą PiS. Może nawet bardziej cynicznym i groteskowym niż wcześniej wyprodu­kowanie smoleńskiego kłamstwa.
Cezary Michalski

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz