czwartek, 1 lutego 2018

Hitler miał proste recepty



Hitler był genialnym kłamcą i mówcą. Znakomicie korzystał z ówczesnych środków przekazu. Można powiedzieć: czerpał z komunikacji cyfrowej, gdy inni żyli wciąż w rzeczywistości analogowej. O początkach nazizmu z prof. Włodzimierzem Borodziejem

Rozmawia Waldemar Kumor

Newsweek: 85 lat temu, 30 stycznia 1933 roku, Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec z poparciem ponad jednej trzeciej wyborców. To mu wystarczyło, żeby robić wszystko, na co miał ochotę. Jeszcze w 1928 r. jego NSDAP dostała w wyborach za­ledwie 2,6 proc. głosów. Co się w ciągu tych paru lat zdarzyło?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Przede wszystkim zdarzył się kryzys światowej gospodarki. Spowodował taką pauperyza­cję, jakiej nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Państwo zaczę­ło prowadzić politykę deflacyjną, obcinając wszystkie wydatki; przede wszystkim - socjalne. Kompletnie załamał się handel za­graniczny, z którego w drugiej połowie lat 20. niemiecka gospo­darka całkiem nieźle żyła. W dodatku Stany Zjednoczone, od których kryzys się zaczął, przestały być głównym rynkiem zbytu niemieckich towarów i nie dawały już kredytów. Słowem - zawa­lił się cały porządek gospodarki światowej.
I w takim stanie z cienia wychodzi partia totalnie populistyczna, która obiecuje wszystko wszystkim. Warto pamiętać, że w 1932 r. 6 milionów Niemców było bez pracy. Bezrobotni robotnicy za­głosowali na komunistów, którzy dostali 15 proc. Klasa średnia łamie dotychczasową lojalność wobec partii liberalnych i kon­serwatywnych i wybiera NSDAP, która obiecuje, że będzie lepiej. I to natychmiast!
Bo NSDAP mówiła: „wystarczy nie kraść”?
- Nie. NSDAP podkreślała, że państwo musi spełniać swoje funk­cje wobec obywatela. I to im uroczyście Adolf Hitler obiecywał.
A używali retoryki godnościowej? Jesteśmy wielcy, powstańmy z kolan?
- Absolutnie tak. Mówili, że kończący I wojnę traktat wersal­ski jest początkiem całego zła. Hitler dawał proste recepty - że ukarze się tych wszystkich żydowskich spekulantów, przez któ­rych żyjemy w nędzy; że państwo porządnie i z troską zajmie się wszystkimi obywatelami.
Komuniści też obiecywali.
- Głównie, że nastanie sprawiedliwość społeczna. I że Niemcy nie będą już musieli żyć w upokorzeniu i chodzić do darmowych kuchni dla bezrobotnych.
Kogo Hitler się najbardziej obawiał? Komunistów, socjaldemokratów, konserwatystów?
- Wierzył, że z komunistami sobie poradzi. Zresztą część z nich - po tym jak zdobył władzę - przeszła do NSDAP. Zresztą już wcześniej - w czasie Wielkiego Kryzysu - hitlerowcy i komuni­ści urządzali razem antyrządowe akcje. Więc komuniści to nie był dla Hitlera wielki problem: uważał, że część ucieknie z kraju, a po­zostali będą pasywni albo przejdą do NSDAP. A przywódców wsa­dzi się do obozów.
Obozów przed 1933 r. jeszcze nie było.
- Nie było, ale już w 1933 r. powstał obóz w Dachau. Ale wracając do wątku - większą przeszkodą byli dla Hitlera socjaldemokraci, jednak wierzył, że z nimi też sobie poradzi. Czuł, że Niemcy winią ich za upokorzenie po Wersalu i za kryzys. Zresztą o socjaldemo­kratach jeszcze podczas I wojny światowej mówiono „towarzysze bez ojczyzny”. To znaczy, że są za mało patriotyczni, a zbyt kos­mopolityczni. Jednak prawdziwym problemem dla Hitlera był aparat urzędniczy i wojskowy. Bo generalicja patrzyła na niego z pobłażliwością i wyższością. Hitler długo był dla nich kapralem.
Myśleli, że go ograją? Że zadowoli go urząd kanclerski?
- Konserwatyści wierzyli, że dopuszczą do władzy tego śmiesz­nego człowieka z wąsikiem, a potem dadzą sobie radę, licząc na tradycję i mieszczańskie, cywilizacyjno-żołnierskie wartości Nie­miec. Dla nich było oczywiste, że go ograją. Franz von Pappen [polityk konserwatywny, poprzednik Hitlera na stanowisku kan­clerza Rzeszy - red.] powiedział to już 30 stycznia, gdy Hitler zo­stał kanclerzem: „Teraz to go mamy”. Kompletnie nie widzieli jego wielkości i geniuszu.
Czyli czego?
- Tego, że Hitler jest patologicznym kłamcą. W tym kłamstwie był na swój sposób genialny. Nie widzieli też tego, że jest genialnym - mówcą, że niezwykle nowocześnie i innowacyjnie korzysta z ów­czesnych środków komunikacji - z radia, samolotów, a nie tylko pociągów. Przekładając to na współczesność, można powiedzieć tak: Hitler czerpał z komunikacji cyfrowej, a pozostali żyli wciąż w rzeczywistości analogowej. Konserwatyści tego w ogóle nie ro­zumieli. Do głowy im nie przyszło, że taki facet znikąd może roz­walić ich świat. Dla mnie najważniejsza jest odpowiedź na inne pytanie: kto tak naprawdę popierał NSDAP. Były różne badania i teorie. Najpierw, że to była partia bezrobotnych, czyli tych, któ­rych najbardziej dotknął kryzys. Jednak gdy wiatach 70. i 80. XX w. zaczęto badać zachowania wyborcze w konkretnych okręgach Rzeszy, to wyszło, że NSDAP była partią ludową.
To znaczy?
- Zawsze lepiej sobie radziła w protestanckiej niż katolickiej czę­ści Rzeszy. W dodatku w protestanckich Niemczech Hitler dosta­wał więcej głosów ze wszystkich warstw społecznych, a nie tylko bezrobotnych. To znaczy właśnie, że udało mu się stworzyć partię ludową. I to tak naprawdę różniło NSDAP od komunistów, socjal­demokratów, liberałów i konserwatystów.
Jakie wnioski Hitler wyciągnął z klęski w 1929 r.? Więcej ścierny, a ciemny lud to kupi? Że wystarczy schować najbrutalniejszych polityków, udawać umiarkowanie i przestać bez przerwy gadać o Żydach?
- To prawda - te jawnie antysemickie hasła stały się wtedy mar­ginalne. Ale zmiany zaczęły się już wcześniej. Wychodząc w 1924 roku z więzienia, gdzie siedział skazany za próbę obalenia Repub­liki Weimarskiej, już wiedział, że nie uda mu się zdobyć władzy siłą. Generalnie prawo lepiej czy gorzej, ale działało. Hitler zrozu­miał więc, że władzę musi zdobyć drogą legalną.
Pomógł mu w tym - jak pan mówi - Wielki Kryzys światowy. Do głębokiej traumy wersalskiej doszła trauma kryzysowa.
- To wszystko - plus stawianie na nowoczesne techniki prze­kazu, skrywanie antysemityzmu i niepohamowany populizm - spowodowało, że partia Hitlera stała się akceptowalna dla 37 proc. wyborców niemieckich. W dodatku Hitler miał fanta­styczne sukcesy już po tym, jak został kanclerzem - bezrobocie zlikwidowano w ciągu 3 lat!
Jak?
- Zadłużając państwo na gigantyczne kwoty. Spłaty kredytów, po­dobnie jak spełnienie innych obietnic wyborczych, Hitler odłożył na przyszłość - kiedy Niemcy wygrają wojnę. I wtedy cały świat zapłaci za te długi, za te upokorzenia; Niemcy wstaną z kolan i za­czną godnie żyć. To był projekt porównywalny do bolszewickiego. Z małą różnicą - w przypadku Niemiec zdobyto władzę legalnie, a w Rosji przemocą, rewolucyjnie.
Czy ta lekcja z dojścia Hitlera do władzy czegoś nas uczy?
- Jest takie niemieckie powiedzenie - moim zdaniem komplet­nie nietrafione - że prawdziwe źródła sukcesu NSDAP to Wersal, Moskwa i kryzys gospodarczy. Ja uważam, że decyduje tak zwany naszyzm; przekonanie, że my jesteśmy świetni, a ten świat dooko­ła - zły. „Naszyzm” w ogóle nie ma związku z sytuacją gospodar­czą; nie wszystko da się wytłumaczyć czynnikami materialnymi. Nowy Hitler, kolejny wielki populista, może dojść do władzy na­wet wtedy, gdy gospodarka kwitnie.
Czy w ówczesnych mediach niemieckich byli tacy, których dziś nazywamy symetrystami? Czyli tacy, którzy mówili: przesadza­cie z tym straszeniem, Hitler i jego partia tacy jak inni.
- Tak, byli oczywiście. Mało to badałem, ale podam przykład ze wspomnień Sebastiana Haffnera, asesora sądowego w Prusach, pochodzenia żydowskiego. Szybko się zorientował, co się świę­ci, i wyemigrował do Londynu, po wojnie wrócił do Niemiec i był jednym z najważniejszych publicystów. Otóż Haffner opisuje spotkanie sędziów. Po 30 stycznia 1933 r. są już zamykane tytu­ły prasowe, jest zakaz działania związków zawodowych, gołym okiem już widać, że szykuje się coś innego niż Republika Wei­marska. Któryś z sędziów opowiada z przerażeniem, że naziści zamknęli ważną lewicową gazetę. Jego kolega - taki współczesny symetrysta - dziwi się: co się tak denerwujesz, przecież nic się ta­kiego nie stało; wcześniej, przed Hitlerem, i tak nikt tego nie czy­tał, więc po co tak przesadzać, panikować...
Jak Hitler dobierał sobie współpracowników? Faworyzował starą gwardię NSDAP?
- Nie. Dobierał sobie ludzi, jak chciał. Jak starzy mu przeszkadza­li, to ich kazał zabić - jak na przykład szefa SA Ernsta Róhma. To, czy ktoś był w partii od dawna, czy nie, było Hitlerowi obojętne. Byli tacy, którzy dołączyli późno, dopiero pod koniec lat 20., jak Himmler. Albo tacy, którzy doszli w latach 30., jak Werner Best, który był potem autorem ustaw policyjnych. W partii dominowa­li ludzie urodzeni w latach 1900-1910; młodzi, zdolni. Na takich stawiał.
Ambitni?
- Ambitni. I z przekonania nacjonaliści. Wierzyli, że lep­sze państwo niemieckie musi być zaprzeczeniem państwa demokratycznego.
Jak do 1933 r. działał parlament?
- Prawie nie działał. Tak było w czasach kanclerza Heinricha Bruninga i marszałka Hindenburga. Metoda rządzenia polega­ła na tym, by nie zwoływać Reichstagu. Naziści rządzili dzięki rozporządzeniom.
Ktoś przeciw temu protestował?
- Oczywiście, ale co z tego? Jak się nie zwołuje sesji parlamentu, to on po prostu nie obraduje. Można sobie pokrzyczeć na ulicach w protestach.
A jak się zachowywały media? Były tylko partyjne?
- Skąd! Niemcy zawsze były bogate w media. Pełny pluralizm. Taki np. konserwatywny „Frankfurter Zeitung” pisał, żeby nie brać Hitlera na poważnie. Że to sezonowa gwiazda, wybryk natu­ry, a nie poważna oferta polityczna.
A gdy Hitler zaczął rządzić, gdy jego przeciwnicy wylądowali w Dachau, doszło do nich, że dali się oszukać, że byli naiwni?
- Nie.
prof. Włodzimierz Borodziej specjalista w zakresie historii najnowszej i Niemiec, związany jest z Uniwersytetem Warszawskim

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz