środa, 28 lutego 2018

Ziobro na tropie


Ta sprawa sprzed 25 lat obrosła już legendą. Miała też wielki wpływ na życie i zawodowe wybory Zbigniewa Ziobry.

W krakowskim sądzie zapoznaliśmy się z ak­tami procesu, który ciągnął się przez 10 lat. Ziobro dorastał razem z nim - od studenta prawa do wiceministra sprawiedliwości w re­sorcie Lecha Kaczyńskiego. Rozmawialiśmy też z osobami, które były w ten proces zaangażowane. 13 lat temu, w rozmowie z dziennikarką „Dużego Formatu”, Ziobro przyznał, że to przykre doświadczenie z czasów studenckich uświadomiło mu patologie wymiaru sprawiedliwości. Zdecy­dowało też o tym, że ostatecznie poświęcił się prawu karnemu.

Anonimy Kraków, 1993 r., tydzień przed świętami Bożego Narodzenia student czwartego roku prawa UJ Zbigniew Ziobro składa zawiadomienie na policję. „Od miesiąca kwietnia bieżą­cego roku otrzymuję telefonicznie i listownie pogróżki grożące śmiercią, gdy nie dostarczę pieniędzy w kwocie 8 mln zł (po de­nominacji 800 zł - red.), a następnie 100 mln, a ostatnio 30 mln”. Dodaje, że początkowo uważał to za głupi żart, ale kiedy szan­tażysta zaczął wydzwaniać do domu jego rodziców w Krynicy, „grożąc im śmiercią, gdy nie dotrzymam dostarczenia pieniędzy, wystraszyłem się na poważnie”. Od razu wskazuje szantażystów - studentów Akademii Rolniczej w Krakowie - Jarosława G. oraz Marka K. Podejrzenia opiera „na spostrzeżeniach, faktach i uwa­żam, że tylko oni mogliby grozić mi, lecz nie znam powodów ich zachowania”. Zanim zgłosił się na policję, przez prawie rok pro­wadził swoje prywatne śledztwo. Sprawców wytypował bardzo szybko, a potem tylko szukał i prowokował dowody na potwier­dzenie, że to właśnie oni.
   We wrześniu 1992 r. Ziobro spotkał w autobusie z Krynicy do Krakowa kolegę z licealnej ławki Jarosława G. Ten nie dostał przydziału w akademiku i poszukiwał stancji. Ziobro, będąc na utrzymaniu rodziców, miał wtedy M4 w Krakowie przy ulicy Fałata i zaproponował koledze pokój.
   Ziobro, jak twierdzą dawni znajomi, był typem odludka, nie miał znajomych, nie spotykał się z dziewczynami, nikogo do siebie nie zapraszał, co tydzień jeździł do rodziców. W proce­sie zezna, że „w tamtym czasie jedynymi kolegami byli G. i K.”. G. postanowił wciągnąć go w swoje studenckie rozrywkowe to­warzystwo. I tak Ziobro poznaje Marka K. Jednak na imprezach w akademikach i na dyskotekach Ziobro nie potrafił się odna­leźć, siedział sztywny, więc koledzy postanowili zmienić taktykę i w bardziej kameralnym gronie - w konfiguracji ich trzech i trzy koleżanki - spotkali się w mieszkaniu Ziobry. Przyszły minister sprawiedliwości przyznał przed sądem, że koledzy przyszli też raz do niego do domu z alkoholem. „Wypiliśmy razem. Rozma­wialiśmy na różne tematy, wtedy poznałem postawę oskarżo­nego [Marka K.] wobec życia. (...) Ważne było to, aby używać życia nawet kosztem innych”. Kolega Ziobry z tamtych czasów wspomina: - On był bardzo usztywniony, a my zachowywaliśmy się jak typowi studenci. Używaliśmy życia, imprezowaliśmy. Zby­szek próbował z nami, ale nie potrafił. Zastanawialiśmy się, czy to chodzi o jego kompleksy, czy może nosi w sobie jakąś głęboko skrytą tajemnicę?
   Po niespełna dwóch miesiącach wspólnego mieszkania Ziobro wyprasza kolegę z Krynicy. „Jako, że Jarosław był bardzo ego­istyczny, a jego czasowe zamieszkiwanie u mnie przedłużało się, postanowiłem grzecznie wymówić mu zamieszkiwanie u mnie” - relacjonował Ziobro na policji. W wywiadzie dla „DF”, kiedy pierwszy raz był ministrem sprawiedliwości (2005-07), przedsta­wiał nieco inną wersję tych zdarzeń. Mówił, że z kilku dni, na któ­re umówił się z Jarosławem, zrobiło się kilka miesięcy. „Zacząłem go grzecznie wypraszać. Bez skutku. Musiałem więc to zrobić bardziej stanowczo”. Tak naprawdę oszukał kolegę, że musi zwol­nić pokój, bo na kilka miesięcy chce się tu wprowadzić ojciec.

wtorek, 27 lutego 2018

Wielki Skok



Na podwyżki, premie, samochody i dotacje dla zaprzyjaźnionych fundacji ludzie władzy wydają setki milionów. Nie przejmują się - w końcu to tylko pieniądze podatników

Wojciech Cieśla, Radosław Omachel

Na zewnątrz dbają o pozory. Błędy Plat­formy czegoś ich nauczyły. Nawet pan me wie, jak bardzo dużą wagę przywiązują do tego, żeby nie mieć zegarka - opowiada jeden z urzędników pracu­jących w biurze PiS.
   Ale luksusy kuszą. Minister Beata Kempa osobiście poleciała do USA, żeby dobrać kolor tapicerki i dywaników w samolocie Gulfstream G550 dla VIP-ów (wybrała szare obicia, wykładzinę w kolorze cieplejszym).
   Samoloty dla VIP-ów należało kupić już dawno przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo. Ale rząd PO PSI bał się opinii publicznej, latał boeingami wynajętymi od LOT Nowa władza poszła na całość: oprócz dwóch gulfstreamów za 440 mln zł kupiła też trzy boeingi 737-800. Te ostatnie bez przetargu - za 2,5 mld zł. Pieniądze dało Ministerstwo Obro­ny Narodowej - choć nie udało mu się kupić śmigłowców dla żołnierzy.

niedziela, 25 lutego 2018

Zasadzka na premiera



Czy katowicka prokuratura zabrała się do roboty na polityczne zlecenie? Stawia zarzuty w sprawach, w których przewija się nazwisko Mateusza Morawieckiego

Poniedziałek tydzień temu. Pawła T., finansi­stę i byłego wiceministra skarbu w rządzie PO-PSL, budzą w Warszawie o świcie agen­ci wrocławskiej delegatury CBA. Zakuwają go w kajdanki i wyprowadzają z domu.
   Wcześniej niż zwykle wstają także trzej inni byli urzędnicy Ministerstwa Skarbu Państwa oraz dwie szychy z firmy finansowej ING Securities. Cała szóst­ka zostaje zawieziona najpierw do Wrocławia, potem do Katowic. Informacje o ich zatrzymaniu królują na czołówkach serwisów informacyjnych.
   Jak zwykle, słabiej przebiła się informacja, że już w środę wszy­scy byli wolni. Katowicki sąd uznał, że dostarczone przez proku­raturę dowody nie uzasadniają ich przetrzymywania w areszcie.
   Wszyscy zatrzymani brali udział w 2014 roku w przygotowa­niu sprzedaży należącego do państwa kontrolnego pakietu akcji spółki chemicznej Ciech. Nabywcą była spółka z grupy bizneso­wej Jana Kulczyka.
   - W toku śledztwa ustalono, że przy transakcji doszło do nie­dopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez byłych pracowników MSP, przy współdziałaniu przedstawicieli firmy świadczącej usługi doradcze na rzecz ministerstwa - tłumaczył Waldemar Łubniewski, rzecznik Prokuratury Regionalnej w Ka­towicach, która prowadzi śledztwo w sprawie Ciechu.
   Tłumacząc na polski: zdaniem prokuratorów resort - wraz z do­radcami z ING Securities - za nisko wycenił przy sprzedaży spół­kę, a w odpowiednich dokumentach urzędnicy wpisali nieprawdę. Skarb państwa miał stracić przy tej okazji 110 mln zł.

sobota, 24 lutego 2018

Anormalizacja, Antypolonizm, Bajki o Zagładzie,Na strzępy, NKRDSTZKONBPAPTNWBJNNDSIWZKCWAZFPSONU, Trochę publiczne, Nowa żelazna kurtyna i Otorbianie



Anormalizacja

W wariackich czasach jest być może tylko jeden spo­sób, by przed wariactwem się uchronić. Jest nim zachowanie gotowości, by nie uznawać wariactwa za normalność, ale za to, czym ono jest - za wariactwo.
   Widok Władysława Frasyniuka skuwanego kajdankami i wyprowadzanego z domu o szóstej rano wielu przywodzi na myśl stan wojenny. Innym zaś takie skojarzenia wiążą się z histerią. Skojarzenia z założenia są subiektywne i nie nale­ży z nimi polemizować, ale byłbym skłonny przyznać, że sko­jarzenie ze stanem wojennym idzie za daleko i w tym sensie jest „niesłuszne”. To, że Frasyniuk będąc wyprowadzanym, nie uczestniczył w akcie heroicznym, najlepiej wie on sam. On sam najlepiej też wie, że poza kajdankami i godziną nie miało to ze stanem wojennym nic wspólnego.
   Łatwo byłoby nawet przeprowadzić dowód, że skoro Frasyniuka zakuwają w kajdanki, ale jego żona to filmuje, to nie jest tak źle. Jeśli wiozą go do prokuratury, a w tym sa­mym czasie w internecie ludzie masowo na władzę pomstu­ją, to znaczy, że w ogóle nie jest źle. Jeśli niedługo potem jest już na wolności, to jest OK. Skoro wieczorem występu­je w telewizji, to jest całkiem dobrze. Jeśli zaś w tej telewi­zji spokojnie zachęca do oporu wobec władzy, to znaczy, że władza jest całkowicie normalna. Historia z zatrzymaniem Frasyniuka może więc służyć - jak okazano wyżej - nie tylko oskarżycielom obecnej władzy, ale i jej apologetom.
   Ale to, że Frasyniuk po godzinie był wolny, a po kilku go­dzinach był w TVN24, to, że Frasyniuk z roku 2018 nie musi być Frasyniukiem z roku 1982, oraz to, że Kaczyński nie jest Jaruzelskim, nie świadczy o tym, że w obecnej Polsce jest normalnie. Nie jest. Nie jest normalna ta władza i nie jest normalny system, który tworzy. Z całym szacunkiem dla Kaczyńskiego, to, że nie jest Jaruzelskim, nie czyni go demo­kratycznym przywódcą, a to, że PiS nie jest PZPR, nie czyni go demokratyczną partią.
   To, że wielu ludzi dla własnego komfortu lub korzyści albo z innych względów uznaje sytuację anormalną za nor­malną, nie oznacza, że nienormalność jest normalnością. Przeciwnie, to, że ludzie całkiem masowo gotowi są uznać nienormalność za normalność, jest wyłącznie dowodem skali nienormalności.

piątek, 23 lutego 2018

Dobry fachowiec, bo partyjny



W państwowych instytucjach obowiązuje zasada drzwi obrotowych - jedni wchodzą, drudzy wychodzą. Kiedy po wyborach rządy przejmuje nowa władza, drzwi szybko się kręcą. Tym razem jednak od dwóch lat nie przestają się obracać, a ostatnio nabrały wyjątkowego tempa.

Gdański koncern Energa od jesieni 2015 r. ma już siódmego prezesa. Niektórzy byli tak krót­ko, że nie zdążyli się czymkolwiek wykazać. Przychodzili i odchodzili, nie wiadomo dlacze­go. Państwowy właściciel, nawet w spółkach publicznych, nie czuje się w obowiązku, by cokolwiek tłumaczyć, choć wpływa to na kurs ak­cji. Na razie Alicja Klimiuk ma status pełniącej obowiązki prezesa Energi, ale też poważne szanse na pełnoprawną nominację. Nie dlatego, że przemawiają za tym jakieś jej wyjątkowe kwalifikacje i osiągnięcia zawodo­we, bo te dziś w państwowej gospodarce są raczej obciążeniem niż atutem. Ważniejsze są afiliacje polityczne, czyli który polityk wspiera tego czy innego menedżera. W biznesowej gwarze używa się określeń „od kogo on jest” albo „do kogo raportuje”.
   Prezes Klimiuk na przykład kojarzona jest z Jarosławem Zieliń­skim, wiceministrem spraw wewnętrznych, tym, którego policjanci posypywali z helikoptera własnoręcznie zrobionym konfetti i no­sili za nim parasol. Zieliński jest liczącym się politykiem PiS, więc to dość mocna afiliacja. Pani prezes ma szanse przynajmniej na kil­kumiesięczne rządy w Enerdze. Potem zapewne straci stanowisko, a może, jak jej poprzednik Daniel Obajtek, awansuje do jakiejś bar­dziej prestiżowej i jeszcze lepiej płacącej spółki w rodzaju Orlenu.
   Ale by to osiągnąć, trzeba być „od nie byle kogo”, a najlepiej od samego prezesa. Tak jak Obajtek, który jest kadrowym odkry­ciem PiS na miarę Mateusza Morawieckiego. Na Nowogrodzkiej mówią, że Kaczyński jest nim zauroczony tak jak premierem. Obajtek to dla niego ucieleśnienie ideału menedżera nowego typu: młody, nieprzesadnie wykształcony (świeżo zdobyty dyplom prywatnej uczelni radomskiej), więc nieskażony menedżerskimi mądrościami, za to nadrabiający siłą woli. Twardy, ideowy, gotowy realizować linię partii bez względu na koszty i konsekwencje.
   To ważne, bo PiS unika zawodowych menedżerów. Taki jest efekt lekcji wyciągniętej z kłopotów premiera Donalda Tuska z prezesem Polskiej Grupy Energetycznej Krzysztofem Kilianem. Kilian, jako wieloletni przyjaciel Tuska i jego nieformalny doradca gospodar­czy, został mianowany prezesem PGE z zadaniem doprowadzenia do budowy wielkiej elektrowni węglowej w Opolu. Odmówił jednak wykonania polecenia, tłumacząc, że z przygotowanych analiz wy­nika, że taka decyzja będzie niekorzystana, a jemu prawo zabrania działania na szkodę spółki. Mimo upomnień ze strony Tuska, żeby nie filozofował, bo elektrownia jest potrzebna krajowi, zdania nie zmienił i w efekcie stanowisko stracił. Następca już nie grymasił.

czwartek, 22 lutego 2018

Zapomnieć o marcu



Jarosław Kaczyński chciał z polskiej zbiorowej pamięci wymazać Marzec ’68. Ale to właśnie z winy PiS zapamiętamy ten rok przede wszystkim jako ponure echo tamtej antysemickiej nagonki

W tym roku ob­chodzimy okrą­głe rocznice dwóch ważnych w polskiej historii wydarzeń - 100-lecia odzyskania nie­podległości w listopadzie 1918 roku oraz 50-lecia studenckich protestów i anty­semickiej nagonki z marca 1968 r. Jed­nak dla rządzącej prawicy i Jarosława Kaczyńskiego rok 2018 miał być wy­łącznie rokiem 100-lecia obchodzonego państwowo i patetycznie. Pamięć Marca miała zostać wymazana.

MIESIĄC, KTÓREGO NIE BYŁO
Rocznicę wydarzeń 1968 roku będą obchodzić Uniwersytet Warszawski, Muzeum Historii Żydów Polskich Polin, PEN Club oraz wiele innych niezależnych od wła­dzy instytucji i organizacji.
Tylko rządzący postanowi­li tę datę przemilczeć, choć zdominowany przez prawi­cę Sejm ustanowił bieżący rok Rokiem Niepodległości, Rokiem Powstania Wielko­polskiego, a nawet Rokiem Konfederacji Barskiej.
    Jedynie Platforma Oby­watelska i Nowoczesna zgłosiły projekty uchwał upamiętniających wydarze­nia Marca ’68. Oba mówią o bohaterstwie protestujących studentów i intelektualistów, jak też o ujawnionym wówczas antysemityzmie. Rafał Grupiński, współautor uchwały Platformy, nie ma wątpliwości, że PiS i Kukiz’15 te projekty odrzucą, a liberalna opozycja znów sta­nie pod pręgierzem prawicy za „oczer­nianie polskiego narodu”. - Już na samo tylko przywołanie w naszej uchwa­le nazwisk Adama Michnika i Henryka Szlajfera posłowie prawicy zareagowa­li pogardą i gniewem - mówi poseł PO.
- A jak o nich nie wspomnieć, skoro bru­talnie spacyfikowany wiec na Uniwer­sytecie Warszawskim został zwołany właśnie w obronie Michnika i Szlajfera po ich usunięciu z uczelni?
   Kaczyńskiemu, rzecz jasna, nie chodzi o przeszłość, ale o to, by w jakimkolwiek pozytywnym - choćby historycznym - kontekście nie został przywołany żaden z jego politycznych wrogów.
   PiS przygotowywało się do rocznicy antysemickiej nagonki także przez no­welizację ustawy o IPN, która właśnie dlatego została uchwalona tak pospiesz­nie, a - przy okazji - tak głupio. Sejm przegłosował ją bowiem w przeddzień rocznicy wyzwolenia Auschwitz obcho­dzonej na świecie jako Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Andrzej Duda podpisał ją natychmiast i skierował do przejętego przez PiS Trybunału Konstytucyjnego w takim trybie, aby mogła wejść w życie przed rocznicą Marca wraz z dorzuconym w ostatniej chwili zapisem o trzech latach więzie­nia dla tych, którzy odważą się mówić o współuczestnictwie Polaków w prze­śladowaniu Żydów czy Ukraińców.
   Nowelizacja miała bowiem przestra­szyć tych historyków czy dziennikarzy, który chcieliby przypomnieć, że an­tysemicka nagonka była politycznym sukcesem komunistycznej władzy. Wy­wołała autentyczny społeczny odzew i zmobilizowała po stronie PZPR róż­ne odłamy polskiego nacjonalizmu, potwierdzając słowa Czesława Miło­sza z „Traktatu poetyckiego”, że „jest ONR-u spadkobiercą Partia”. Jak zwra­cają uwagę badacze Marca ’68, tacy hi­storycy jak Marcin Zaremba, Andrzej Friszke czy Dariusz Stola, ów­czesne wiece potępienia tzw. syjonistów były masowe i bar­dziej autentyczne niż wymuszo­ne spędy z czasów stalinowskich. Represjom wobec Polaków żydow­skiego pochodzenia towarzyszyła obojętność, a często nieskrywane zadowolenie wielu „etnicznie czystych” rodaków.
   Profesor Zaremba w sła­wetnym archiwum Biura B ko­munistycznego MSW (komórki zajmującej się kontrolowaniem pry­watnej korespondencji obywateli PRL) znalazł takie listy z Marca ’68: „Dyrektor został u nas wylany z par­tii. Zebranie trwało od szesnastej do pierwszej w nocy, sądzono go bezlitoś­nie, wraz z nim wylano trzech innych Żydów. (...) Koniec z żydostwem! Wzię­to się za nich skutecznie, wylewają na pysk wszędzie. Kto Żyd, nie ma co szu­kać obecnie w Polsce”.
   To nie była narzucona Polakom komu­nistyczna narracja, ale autentyczna ra­dość peerelowskich „szmalcowników”, jakich w Marcu ’68 ujawniło się wie­lu. Ten sam język powraca dzisiaj, gdy w apogeum sporu wokół noweliza­cji ustawy o IPN dziennikarz radia RMF FM Bogdan Zalewski ogłasza en­tuzjastycznie, że „jesteśmy na wojnie z Żydami”.

środa, 21 lutego 2018

Zaginione ministerstwo



MSZ, tak jak cała polityka zagraniczna, nie mieści się w kręgu zainteresowań obecnie rządzących. Złośliwie tylko przypomina czasy dawnej świetności.

W budynku przy alei Szu­cha jest niewielki pokoik. W nim dwóch dojrzałych panów popija z dyploma­tycznym wdziękiem gorą­ce napoje, przeglądając prasę. Zjawiają się między 9 a 10 rano. Ich codzienne wejścia i wyjścia z „gmachu”, jak mówią o siedzibie MSZ jej pracownicy, rejestrują elektronicz­ne czytniki, rzadko przełożeni. - Są trochę jak na zwolnieniu warunkowym - żartuje znajomy tej dwójki. Pogawędzą, powspo­minają i o 15.00 już ich nie ma.
   Jeden z nich to spec od Hegla, Jerzy Margański. „Potrójny ambasador”, jak mówią jego koledzy z podziwem - w Austrii, Szwajcarii i Berlinie. Kiedyś miał kanclerza Schrodera na jeden telefon, dziś trudno mu się dodzwonić do polskiego wiceministra. Wszystko dlatego, że przyszedł do MSZ w 1990 r., czyli... „za poprzedniego sys­temu”. Drugi pan to Adam Kobieracki. Jedyny w historii polski wiceszef NATO, jeden z najlepszych na świecie ekspertów od kontroli zbrojeń. Z nim problem jest poważniejszy, bo skończył MGIMO, czyli moskiewską kuźnię dyplomatów. To nic, że zaufali mu Amerykanie, powierzając największe tajemnice Sojuszu. Ważniejsze, że nie ufa mu PiS.
   Obaj panowie, odpowiednio roczniki 1955 i 1957, są w sile dyplomatycznego wie­ku. Z takim doświadczeniem powinni teraz reprezentować Polskę na najważniejszych placówkach. Ale tak jak kilkunastu ich rówieśników, snujących się dziś po kory­tarzach „gmachu”, są przez nowe kierow­nictwo resortu traktowani jak trędowaci - nawet rozmowa z nimi wygląda podejrza­nie. Dlatego wkrótce to ich „zwolnienie wa­runkowe” może zostać zamienione na karę śmierci zawodowej. W Sejmie czeka już tyl­ko na decyzję polityczną z Nowogrodzkiej tzw. ustawa kadrowa, która pozwoli wyczy­ścić MSZ aż po piwnice.
   - Nie chodzi tylko o tych ludzi, ale o to, aby zatrzeć pamięć o poprzednim ćwierć­wieczu na Szucha. Wymazać pamięć in­stytucjonalną - mówi Paweł Dobrowolski, były dyplomata, m.in. ambasador w Kana­dzie i rzecznik ministerstwa, dziś wykła­dowca Collegium Civitas. - MSZ doskonale nadaje się na poligon doświadczalny takiej polityki historycznej. To instytucja hierar­chiczna, w której łatwiej przeprowadzić ra­dykalne zmiany. Jednocześnie - jak żadne inne ministerstwo - przypomina o sukcesie polskiej transformacji. A to dzisiejszą wła­dzę bardzo uwiera.
   Jak pokazał ostatni kryzys wokół nowe­lizacji ustawy o IPN, MSZ już w pewnym sensie zniknęło. To znaczy, niby dzia­ła nadal, ale mało kto w rządzie zwraca na to uwagę.

wtorek, 20 lutego 2018

Polak na biegunach



Z jednej strony przecenia i idealizuje swój wizerunek, z drugiej deprecjonuje to, czym w istocie jest. Bez końca sam  siebie karze i nagradza. Rozpięty pomiędzy biegunami, popada w skrajności - ale zawsze na najwyższych emocjach

Narcyz skoncentrowa­ny jest wyłącznie na so­bie. Ku sobie koncentruje całe swe libido - zaintere­sowanie, ciekawość, mi­łość, pragnienie nieustannego kontaktu z własną osobą, ale także destrudo - agre­sję, sadyzm, złość. Stąd silne wahania na­stroju - od miłości i samouwielbienia do samoponiżenia, depresji, poczucia niż­szości. Narcystyczny bordeline to osoba niepewna, paraliżowana przez spojrze­nia innych. Czuje się stale obserwowa­na i oceniana. Każda krytyka jest klęską. Każda rysa na idealnym wizerunku - ka­tastrofą i powodem do gwałtownej zmia­ny: z niepewności do agresji. Z agresji do euforii i uwielbienia. Pozornie chorob­liwie pewny siebie, nie zważa na opinie innych, wywyższa się, buduje poczucie własnej wartości, poniżając wszystkich dookoła. W wyniku bolesnych doświad­czeń z przeszłości schował swoje prawdzi­we ja i zastąpił je kompensującym braki, fałszywym wizerunkiem, który zastępu­je mu właściwą osobowość. W głębi duszy czuje się brzydki, głupi, słaby, niegodny szacunku. Żyje w nieustającym lęku przed demaskacją. Lęk uruchamia mechanizmy obronne: agresję i pychę. Koło się zamyka. Poznajecie?

poniedziałek, 19 lutego 2018

Żona polityczna

W małżeństwie Ziobrów to ona jest dyrektorem - słyszę od polityka prawicy. To Patrycja Kotecka, żona ministra wymyśliła, że Ziobro powinien złagodnieć i nie odgrywać już szeryfa. Ma mu to pomóc w walce o schedę po Kaczyńskim

Renata Grochal

Tuż przed rekonstrukcją rządu w siedzibie PiS przy ulicy Nowogrodzkiej trwają go­rączkowe narady, kto straci stanowisko, a kto zostaje. Zbigniew Ziobro o wszystkim dowiaduje się ostatni. Próbuje bronić Bea­ty Szydło przed dymisją, bo w rządzie two­rzyli tandem.
   Jednak Patrycja Kotecka przekonuje męża, że gra nie jest warta świeczki. Skoro decyzja o dymisji Szydło zapadła, to trze­ba się dogadywać z Mateuszem Morawieckim. I bronić włas­nej pozycji.
   A Ziobro ma wiele do stracenia. W ciągu dwóch lat stał się jed­nym z najpotężniejszych ministrów. Ma pod sobą nie tylko sądy i prokuraturę, obsadził też swoimi ludźmi kluczowe państwowe spółki - PZU i Pekao SA.
   - Zbyszek wpadł w panikę, że prezes poświęci go na ołtarzu dobrych relacji z prezydentem. On groził prze­cież Dudzie po wetach do ustaw sądowych, że PiS nie wystawi go w wyborach prezydenckich w 2020 r. - opowiada mi ważny polityk Zjed­noczonej Prawicy. Dodaje, że Kotecka chcia­ła, żeby Ziobro jak najszybciej porozumiał się z Morawieckim i zakopał topór wojenny, bo wcześniej rywalizowali o wpływy w spół­kach. Nie podobało jej się, że podczas jednej z narad z Jarosławem Kaczyńskim i Morawie­ckim Ziobro targował się o to, by jego zaufana,
Beata Kempa, pozostała w Kancelarii Premie­ra. Kaczyński z Morawieckim chcieli ją wysłać na placówkę do Watykanu. Ale Ziobro posta­wił na swoim i specjalnie dla niej utworzo­no w kancelarii stanowisko pełnomocnika do spraw uchodźców.
   - Patrycja nie rozumiała, że on musi pokazać, że wciąż ma silną pozycję i dba o swoich ludzi - tłumaczy mój rozmówca. Jego zdaniem polityka jest jednym z głównych tematów w domu Ziobrów, a żona jest głównym do­radcą ministra sprawiedliwości.
   - Ona nie jest tradycyjną żoną konserwatywnego polityka, która siedzi w domu i zajmuje się dziećmi. W małżeństwie Zio­brów to ona jest dyrektorem. Zbyszek jest mamałygą i wszystko z nią konsultuje - opowiada mój rozmówca.
   Ostatnio Kotecka namawia Ziobrę, żeby pogodził się z prezy­dentem Andrzejem Dudą.
   - Patrycja jest bardzo pragmatyczna. Wie, że na dłuższą metę sojusz z Dudą mógłby pomóc Zbyszkowi. On by się nawet z An­drzejem pogodził, ale nie będzie przed nim klękać. Pamięta, że go zdradził, nie przechodząc do Solidarnej Polski, kiedy powstała, a przecież to Zbyszek wciągnął go do polityki - przypomi­na bliski współpracownik Ziobry.

sobota, 17 lutego 2018

W narożniku,Potworny atak,Sędziowie nie poszli na polityczną kolaborację,Izba bez refleksji,Odrobina absurdu,Korona nie dla Elżbiety,Wozy kolorowe i All you need is love



W narożniku

Podczas gdy PiS pod maską patosu chowa cynizm i arogancję, opozycja pod maską pragmatyzmu skrywa strach. Opozycja zapowiadała, że będzie totalna, i zbiera za to cięgi, jednocześnie ponosząc skutki tego, że nie jest totalna, lecz rachityczna.
   PiS nie lubi półsłówek i półcieni. T-shirtowy patriotyzm potrzebuje decybeli i jednoznaczności, a nie subtelności. Mówicie w Brukseli o łamaniu praworządności w Polsce - jesteście zdrajcami. Głosujecie za wszczęciem procedury w tej sprawie - jesteście targowicą. Udzielacie wywiadu nie­mieckiej telewizji - jesteście szmalcownikami.
To oczywiście putinowska wersja patriotyzmu, w której partię zrównuje się z krajem, a sprzeciw wobec partii trak­tuje się jak zdradę. Ale co z tego, skoro skuteczna?
   PiS gra na najprostszych emocjach, odwołując się do naj­niższych instynktów. Widząc pałki i „Wiadomości”, opozy­cja - zamiast ryknąć - kuli się w sobie. Zamiast odwoływać się do serc, odwołuje się do rozumu. Ale sam rozum w zde­rzeniu z emocjami jest bez szans, szczególnie gdy podsuwa rozwiązanie najbardziej bezpieczne - poparcie władzy ze strachu lub wstrzymanie się od głosu ze strachu.
   Głosowanie w sprawie wyklętych z Brygady Świętokrzy­skiej, głosowanie w sprawie uruchomienia procedury z art.7 głosowanie w sprawie nowelizacji ustawy o IPN - w każdej z tych spraw opozycja zademonstrowała charakterystyczny dla siebie przykurcz. Pojawia się on zawsze, kiedy dociera do niej, że gdy nie zrobi tego, co chce PiS, PiS zacznie się drzeć, że jest nie dość patriotyczna albo nawet antypatriotyczna. Ża­łosne wrażenie sprawia łatwość, z jaką PiS, stosując te meto­dy, wciąż zagania opozycję do narożnika. A ta na to pozwala, jakby cierpiała na jakiś straszny kompleks. Oddała PiS flagę i pozwala, by ten walił ją po łbie drzewcem. Protestuje, gdy na­zywa się ją drugim sortem, ale zachowuje się, jakby nim była.
   Zarzuty i oskarżenia, jakie padają ze strony PiS, są bez­ceremonialne, a często po prostu chamskie, ale w epoce, w której cham ma się lepiej niż Kordian, chamstwo często popłaca. Suweren zdaje się bowiem autentycznie zafascy­nowany siłą i brutalnością. Wątpliwości postrzega jako sła­bość, a słabością gardzi. Zniuansowane stanowisko jest więc z założenia defensywne, czyli złe. Non stop się broniąc, moż­na ograniczać straty, ale nie można wygrywać. Publika jest bezwzględna. Nie nagradza za kunktatorstwo, granie na czas i wstrzymywanie się od głosu. Całkiem prawdopodobne, że doceniłaby drużynę nieustraszoną, nawet gdyby ta przegry­wała. Drużynę bojaźliwą wygwizduje albo ignoruje.

piątek, 16 lutego 2018

Menażeria Gnoma



„Jaki śmieszny jest Gnom, / kiedy buzię ma złą / i z wściekłości aż tupie nóżkami!”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wierszyk Szpotańskiego o Gomułce zyskał nową aktualność

Rewolucja się kończy, a wraz z nią przemijają jej bohate­rowie. Antoni Macierewicz został odesłany do poszu­kiwań swojej bomby. Jego dziwni ludzie wracają do jaskiń, z których wypełzli. Każdy z łupami zgromadzony­mi na wysokich urzędach państwowych, w spółkach zbrojeniowych czy innych sy­nekurach, gdzie spędzili ostatnie dwa lata.
Wyłaniają się zarysy normalizacji i nowego polskiego społeczeństwa, we­wnętrznie pogodzonego z życiem pod władzą PiS. Ja już widziałem parę takich normalizacji - jako przedwcześnie rozwi­nięte dziecko w połowie lat 70., a potem jako romantyczny młodzieniec w poło­wie lat 80. Normalizacje w Polsce zawsze były smutne, szczególnie dla takich jak ja - nieznormalizowanych.

czwartek, 15 lutego 2018

Pokrętła prezesa



Polityka polega na zastawianiu pułapek na przeciwnika. Partia Jarosława Kaczyńskiego jest biegła w tej sztuce, ale nieźle też wychodzi jej zakładanie sideł na samą siebie.

Sprawa z nowelizacją usta­wy o IPN pokazuje, że PiS ma wciąż w swoim kodzie gen autodestrukcji, nawet jeśli - jak w tym przypadku - rujnowa­nie międzynarodowych relacji Polski może przynieść jakieś polityczne punkty w kraju. Rządzący zresztą znowu spró­bowali starej metody moralnego szanta­żu: sami sprowokowali kryzys i potężną awanturę, a potem żądali, żeby także ich przeciwnicy popierali politykę rzą­du utożsamianego z Polską, inne stano­wisko nazywając zdradą. Na zasadzie: wywołaliśmy awanturę, rzeczywiście może należało zrobić inaczej, nie w tym momencie, ale stało się i teraz musicie być murem za rządem i żyrować poli­tykę, do której nie przykładaliście ręki, bo ojczyzna, czyli my, wzywa. Za któ­rymś jednak razem retoryka PiS zosta­nie w końcu zdemaskowana i odrzucona. Coś działa dziesięć razy i budzi aplauz, a za jedenastym, nie wiadomo dlaczego, jest nagle wygwizdane i wyszydzone.
   Nawet kiedy może się wydawać, że PiS ma swój kolejny cwaniacki, marketingowo wykoncypowany sukces, właściwie zawsze po jakimś czasie objawiają się niepożąda­ne skutki. Atak PiS na koalicjantów - LPR i Samoobronę - w drugiej połowie 2007 r. doprowadził co prawda do faktycznej li­kwidacji obu partii, przejęcia części ich elektoratów, ale jednak nie dał zwycię­stwa wyborczego i odsunął Kaczyńskiego na długie lata od władzy. Także po 2015 r. to, co zrazu wydaje się genialnym posunię­ciem i daje krótkoterminowe przyrosty notowań, skumulowane w dłuższym okresie może przynieść przełom i zjazd w sondażach. Każdy, kto zna dzieje III RP, wie o tym doskonale. Najlepsza passa nie trwa wiecznie, o czym mogła się przeko­nać Platforma, która w okresie rządów miała jeszcze lepsze notowania niż PiS.
   Przyjrzyjmy się zatem pułapkom, któ­re zafundował sobie PiS, najpierw idąc do zwycięstwa w 2015 r., a potem sprawu­jąc władzę już przeszło dwa lata.

środa, 14 lutego 2018

Władcy przeszłości



Maciej Świrski, jego Reduta Dobrego Imienia oraz Polska Fundacja Narodowa to dzisiaj główni bojownicy prawicowej walki ze „zniesławianiem narodu”. Nas podatników sporo to kosztuje: pieniędzy i wstydu.

„My dzisiaj, wybijając się na podmiotowość, na pewno traktujemy walkę o prawdę historyczną jako jeden z naszych absolutnie najwyższych celów. Z tej drogi o skuteczne wywalczenie tej prawdy na pewno nie zejdziemy” - ogłosił w ostatni weekend na spotkaniu z mieszkańcami Chełma premier Mateusz Morawiecki.
   Credo nie pozostawia wątpliwości: polityka pamięci stała się państwowym orężem podporządkowanym celom stricte poli­tycznym („wybicie się na podmiotowość"), a w wymiarze we­wnętrznym służącym nacjonalistycznej mobilizacji. W obecnej Polsce do prawdy już się nie dochodzi, nie odkrywa się jej ani też nie weryfikuje. Teraz o prawdę - niewzruszoną, na zawsze zastygłą w heroicznej i bezgrzesznej formie - trzeba walczyć.
   A do walki potrzebni są mężni i nieustraszeni wojownicy. Tacy jak Maciej Świrski, jeden ze sprawców awantury o „polskie obozy śmierci”, założyciel Reduty Dobrego Imienia i od jakiegoś czasu wiceprezes Polskiej Fundacji Narodowej.

wtorek, 13 lutego 2018

Ciemna strona „burego”



Na pierwszym przesłuchaniu kapitan Romuald Rajs „Bury” wydał swego najdzielniejszego żołnierza. Winę za puszczenie z dymem białoruskich wsi i mordy na cywilach zrzucał na podkomendnych. Oferował UB współpracę



Paweł Reszka

Ta ciemna część biografii Romualda Rajsa nie­zbyt pasuje do opowieści o niezłomnym żoł­nierzu AK i NZW. Bohaterze operacji „Ostra Brama”, dowódcy, który zwycięsko wycho­dził z bitew z Niemcami, Sowietami i ekspe­dycjami karnymi Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. O kawalerze Krzyża Walecz­nych i dwóch orderów Virtuti Militari. Tę opowieść lubią apologe­ci kapitana.
   Tyle że jej druga, ciemna strona jest tak samo prawdziwa.

I
Chatka mała, drewniana. Życie staruszki koncentruje się wo­kół pieca kaflowego w kuchni. Zaraz będzie drożdżowe, makowiec i delicje. Zastanawiam się, czy cokolwiek pamięta z tamtego dnia. Eugenia z rodziny Olszewskich ma 81 lat. A ja chcę pytać o wyda­rzenia z początku 1946 roku.
   - Z 2 lutego - uściśla. Potem opowiada - minuta po minucie, z fotograficzną precyzją.
   Wieś, całe Zanie otoczone przez wojsko. Ojciec krzyczy: „Już po naszym życiu!” i ucieka do lasu.
   Mama, Olga, zbiera dzieci. Brat Antoni, jeszcze w brzuchu, uro­dzi się za niecałe dwa miesiące. Brat Józef (5 lat) na jej plecach. Wala (11 lat) z jednej strony i ona, Eugenia, 9 lat, z drugiej. Za nimi jeszcze najstarsza siostra Mania - czternastolatka.
   Dom płonie. Wychodzą.
   Eugenia: - Zatrzymuje nas żołnierz. Do mamy się zwraca: Słu­chaj! Taka owaka! Z powrotem do domu.
   Za piątym razem udało się wyjść. Eugenia widzi ojca. Wra­ca z lasu na podwórze otworzyć stajnię, oborę, chlewik: „żeby się bydlaki nie popaliły”. Najstarsza, Mania, pomaga: uwiązali konia, krowy na postronku.
   Ojciec wynosi jeszcze kożuch. Pada strzał.
   - Widziała pani?
   - Bandzior strzelił. Tato się przewrócił. Położył głowę na ko­żuchu i tak... - Eugenia podkłada złożone ręce pod policzek. - I doszedł. A siostra Mania szła za tatusiem. Zaczęła krzyczeć. Wtedy ją kulka trafiła w usta - Eugenia pokazuje. - I wyszła z tyłu głowy. O tu. Gdyby dostała w serce, to szybko. A tak? Sio­stra przebiegła przez ulicę, upadła pod wierzbą. Z bólu noga­mi powybijała w ziemi jamy, głębokie aż do kolan. Paznokcie u palców poogryzała wszystkie. Dopiero sąsiadka katolicz­ka powiedziała tamtym, że siostra bardzo się męczy. Wtedy ją dobili.
   W Zaniach zginęły 24 osoby - najmłodsza ofiara miała trzy lata. Najstarsza 83. W Szpakach żołnierze Rajsa zabili 5 osób, w Zaleszanach 16, w Wólce Wygonowskiej 2. W Puchałach Sta­rych rozstrzelali 30 cywilów - furmanów, którzy najpierw ich transportowali, a potem przestali być potrzebni. W archiwum państwowym w Białymstoku zachowała się notatka starosty po­wiatowego z Bielska Podlaskiego do wojewody: „16 lutego 1946. We wsi Szpaki znaleziono ulotkę zawierającą następujące wy­razy: »Za strzelanie do żołnierzy polskich i oddziałów party­zanckich!«, »Smierć zdrajcom ojczyzny« oraz wezwanie, ażeby ludność białoruska w ciągu 14 dni opuściła tereny polskie, gdyż w przeciwnym razie zostanie zniszczona”.

poniedziałek, 12 lutego 2018

Człowiek z granulatu



Daniel Obajtek ma mnóstwo szczęścia. Z pensją 3 tysięcy na rękę został milionerem. Rodzina z Pcimia i okolic obdarowała go atrakcyjnymi działkami nad morzem. A teraz jest prezesem Orlenu

Wojciech Cieśla, Jakub Korus

Jeszcze pięć lat temu był tech­nikiem rolnictwa, wójtem małopolskiej gminy Pcim. Od kilku dni rządzi jedną z największych spółek skar­bu państwa, paliwowym gigantem - PKN Orlen.
   Życie 42-letniego Daniela Obajtka uło­żyłoby się nieco inaczej, gdyby najpierw nie spotkał dwóch ludzi - Macieja G, sze­fa gangu o pseudonimie Prezes, a potem Beaty Szydło.

DONOS NA NAUCZYCIELA
O Obajtku w 5-tysięcznym Pcimiu mówi się, że był pisowski na długo, zanim powstał PiS. - W domu się nie przelewa­ło, ojciec pracował fizycznie, matka chy­ba rencistka - opowiada jeden z sąsiadów. „Pochodził z rodziny niezamożnej i został zatrudniony u nas po tym, jak został wy­rzucony ze szkoły weterynaryjnej w No­wym Targu” - zezna po latach Roman Lis, wuj prezesa Orlenu, właściciel fabry­ki okien.
   W latach 90. dwóch braci Obajtków, starszego - Daniela i młodszego o dwa lata Bartłomieja - rodzice wysyłają do szkół poza gminę. Bartłomiej skończy leśni­ctwo, Daniel trafia do technikum wetery­naryjnego w Nowym Targu. Energiczny, pewny siebie, ambitny i bezwzględny - tak zapamiętają go nauczyciele.
   Na przełomie lat 1994/1995, w czwar­tej klasie, przychodzi kryzys. Nauczyciele uważają, że Obajtek skłóca uczniów z ka­drą, kłamie, kręci w sprawie pieniędzy. Obajtek pisze donosy na jednego z na­uczycieli, jest arogancki. Nauczyciele nie mogą się doprosić o sprawozdania finan­sowe samorządu uczniowskiego.
   Dwa razy zostaje skreślony z listy ucz­niów. Zamyka się w hotelowym poko­ju, połyka fiolkę środków nasennych, ale szybko dochodzi do siebie. Do technikum nie wróci.
   Ściąga do Nowego Targu polityków pra­wicy, żeby interweniowali w jego spra­wie. W gazecie ukazuje się duży reportaż o walce ucznia z bezdusznym systemem. Wreszcie w imieniu Obajtka jeden z ad­wokatów pisze doniesienie do prokuratu­ry na szkołę (sprawa zostanie umorzona).

wtorek, 6 lutego 2018

Bóg, Honor, Brazylia






Rosjan i komunistów. Rok później wzięli puszkę z farbą i zniszczyli pomnik tych, których już raz posłali do piachu. Gdy złapała ich policja, powołali się na prezydenta Dudę

Wojciech Cieśla

Zrobili to wrześniową nocą 2017 r. we wsi Rząbiec w powiecie Włosz­czowa, w województwie święto­krzyskim. Szybko wpadli.
   W komisariacie wyrazili skru­chę i dobrowolnie chcieli płacić grzywnę. Przyznawali, że byli po piwku, mówili, że się wstydzą.
   Lubili partyzantkę i patriotyzm. Bawili się w rekonstrukcje: oficerki, mundury z czasów wojny, flagi z czarnym krzyżem Narodowych Sił Zbrojnych. A wtedy w porywie obywatelskich emocji oblali farbą pomnik ponad 70 ofiar NSZ.
   Prokurator chce, żeby trzej młodzi mężczyź­ni ponieśli za to karę. Bronią ich specjaliści od polityki historycznej: czy istnieje paragraf na szczerą miłość do Ojczyzny?

niedziela, 4 lutego 2018

Czyn pomówienia,Awaria,Pudrowanie nihilizmu,Wafelek,Wszystko przez wafelki,Wiara w pieniądz i 27:1 bis



Czyn pomówienia

Trzeba mieć jakiś niebywały talent do nakręcania awantur, żeby ni stąd, ni zowąd wywołać między­narodowy skandal, bardzo dla reputacji Polski kosz­towny. Chodzi o tę nieszczęsną nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej wprowadzającą karę do trzech lat więzienia dla każdego, „kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpo­wiedzialność lub współudział” w zbrodniach nazistowskich „lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywi­stych sprawców”. Trudno powiedzieć, czy termin uchwalenia tej ustawy był przypadkowy czy świadomie wybrany, ale ogło­szono ją w przeddzień międzynarodowych obchodów rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau, wywołując od razu gorące protesty przedstawicieli Izraela, którzy w ustawie odczy­tali groźbę represji wobec świadków, a także zapewne badaczy Holocaustu, jeśli ośmielą się zarzucać Polakom (Narodowi Pol­skiemu?) jakikolwiek współudział w zagładzie Żydów.
   Niby, jak potem zaczęli tłumaczyć rzecznicy polskich władz, nowe prawo miało przede wszystkim zapobiec używaniu określenia „polskie obozy koncentracyjne”, ale w ustawie nie ma do tego bezpośredniego odniesienia. Pojawiły się za to różne nieostre pojęcia, pozwalające na bardzo szeroką interpretację „czynu pomówienia Narodu Polskiego”. Zresztą, nawet ten najwęziej deklarowany cel nowelizacji wydaje się naciągany, bo poza jakimiś sporadycznymi i niesłychanie rzadkimi dziś przypadkami (raczej niechlujstwa niż intencji) nikt na świecie nie mówi i nie pisze, że to Polacy zakładali nazistowskie obozy koncentracyjne, a państwo polskie organizowało Zagładę.
Akurat Holocaust jest tak silnie obecny w światowej historii, kulturze i popkulturze, że naprawdę nie ma tu czego prostować. W ogóle walka z „polskimi obozami” jest jedną z obsesji założycielskich polskiej prawicy. Psychoanalityk nie miałby pewnie problemu, żeby doszukać się tu pod spodem jakiegoś dyskomfortu sumienia, nieprzepracowanego wstydu.

sobota, 3 lutego 2018

Jakub R. oskarża służby PiS. Ujawniamy listy głównego bohatera afery reprywatyzacyjnej w Warszawie



Wojciech Czuchnowski, Iwona Szpala

Główny bohater afery reprywatyzacyjnej w Warszawie twierdzi, że koordynator służb specjalnych, jego zastępca i szef CBA chcieli zrobić z niego informatora, a wcześniej namawiali na wspólne interesy.
Wszystko zaczęło się od listu z aresztu śledczego z Wrocławia. Cztery zapisane drobnym pismem kartki formatu A4 to właściwie grypsy, bo nie ma na nich pieczątek więziennej cenzury czy prokuratora. Zresztą według informacji prawników Jakuba R., byłego wiceszefa stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami, większość wysyłanej przez niego korespondencji jest zatrzymywana „dla dobra śledztwa”. Nie wiadomo więc, jak te cztery kartki wydostały się na zewnątrz.
Pierwsza kartka to list Jakuba R. do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, druga – zawiadomienie do prokuratury na koordynatora służb specjalnych, posła PiS i wiceprezesa tej partii Mariusza Kamińskiego, jego zastępcę Macieja Wąsika (też posła PiS) i szefa CBA Ernesta Bejdę.
Trzecia i czwarta to notatki: „Działania M. Kamińskiego, M. Wąsika i E. Bejdy ws. reprywatyzacji” i „W sprawie działań mających na celu skompromitowanie członków Platformy Obywatelskiej”. Jakub R. część z tych pism wysłał też do kancelarii premiera, do Beaty Szydło.

piątek, 2 lutego 2018

Patrykowe



Patryk Jaki co rusz ogłasza odbieranie zreprywatyzowanych kamienic. Jednak na razie ani nikomu niczego nie odebrał, ani nikomu niczego nie dał. Za to dodał sobie uprawnień.

Violetta Krasnowska

Patryk Jaki, wiceminister sprawie­dliwości i szef działającej od pół roku komisji weryfikującej decy­zje reprywatyzacyjne: - Sugestie przedstawiciela ratusza, jakoby zamierzali przejmować zwrócone przez komisję kamienice dopiero w momencie, kiedy zapadnie w tej sprawie decyzja NSA, to gigantyczny skandal. Dzięki decyzjom komisji mogą pomóc ludziom już teraz, ale tego nie robią, bo chcą zrobić na złość Jakie­mu. I dlatego w uchwalonej właśnie przez Sejm nowelizacji ustawy o komisji przefor­sował zapis, że po decyzji komisji ratusz ma obowiązek przejąć budynek, a sąd wieczystoksięgowy jest zobligowany do wpisania decyzji komisji - o wykreśleniu dotychcza­sowego właściciela - do księgi wieczystej. Dopisano też, że nie można poddać tej de­cyzji komisji pod ocenę sądu. Wprost zapi­sano: „przepisu art. 10 ustawy o księgach wieczystych i hipotece nie stosuje się”.
   Ostro skrytykował to nawet Leszek Bosek, powołany już za PiS prezes Prokura­torii Generalnej Rzeczypospolitej Polskiej - instytucji, która reprezentuje Skarb Pań­stwa w poważnych procesach cywilnych, m.in. o odszkodowania. W opinii dla Sej­mu napisał: „Wyłączenie zastosowania art. 10 powoduje, że osoby trzecie zostają pozbawione jakiejkolwiek ochrony praw­nej w zakresie prawa własności, co w rze­czywistości będzie stanowiło ich wywłasz­czenie. Skutki społeczne i finansowe takiej regulacji będą ogromne”.
   Wpisywanie z automatu decyzji komisji do ksiąg wieczystych bez możliwości za­skarżenia to niejedyna zmiana, która ma „usprawnić” działanie komisji. Ta będzie oceniała już nie tylko samą decyzję repry­watyzacyjną, ale też inne z nią związane. Będzie nakładać wyższe grzywny, nawet do miliona złotych, bez możliwości od­woływania się do sądu, a o tym, że jest się wezwanym przed komisję, będzie można się dowiedzieć, wyłącznie śledząc Biuletyn Informacji Publicznej Minister­stwa Sprawiedliwości.

czwartek, 1 lutego 2018

Hitler miał proste recepty



Hitler był genialnym kłamcą i mówcą. Znakomicie korzystał z ówczesnych środków przekazu. Można powiedzieć: czerpał z komunikacji cyfrowej, gdy inni żyli wciąż w rzeczywistości analogowej. O początkach nazizmu z prof. Włodzimierzem Borodziejem

Rozmawia Waldemar Kumor

Newsweek: 85 lat temu, 30 stycznia 1933 roku, Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec z poparciem ponad jednej trzeciej wyborców. To mu wystarczyło, żeby robić wszystko, na co miał ochotę. Jeszcze w 1928 r. jego NSDAP dostała w wyborach za­ledwie 2,6 proc. głosów. Co się w ciągu tych paru lat zdarzyło?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Przede wszystkim zdarzył się kryzys światowej gospodarki. Spowodował taką pauperyza­cję, jakiej nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Państwo zaczę­ło prowadzić politykę deflacyjną, obcinając wszystkie wydatki; przede wszystkim - socjalne. Kompletnie załamał się handel za­graniczny, z którego w drugiej połowie lat 20. niemiecka gospo­darka całkiem nieźle żyła. W dodatku Stany Zjednoczone, od których kryzys się zaczął, przestały być głównym rynkiem zbytu niemieckich towarów i nie dawały już kredytów. Słowem - zawa­lił się cały porządek gospodarki światowej.
I w takim stanie z cienia wychodzi partia totalnie populistyczna, która obiecuje wszystko wszystkim. Warto pamiętać, że w 1932 r. 6 milionów Niemców było bez pracy. Bezrobotni robotnicy za­głosowali na komunistów, którzy dostali 15 proc. Klasa średnia łamie dotychczasową lojalność wobec partii liberalnych i kon­serwatywnych i wybiera NSDAP, która obiecuje, że będzie lepiej. I to natychmiast!
Bo NSDAP mówiła: „wystarczy nie kraść”?
- Nie. NSDAP podkreślała, że państwo musi spełniać swoje funk­cje wobec obywatela. I to im uroczyście Adolf Hitler obiecywał.
A używali retoryki godnościowej? Jesteśmy wielcy, powstańmy z kolan?
- Absolutnie tak. Mówili, że kończący I wojnę traktat wersal­ski jest początkiem całego zła. Hitler dawał proste recepty - że ukarze się tych wszystkich żydowskich spekulantów, przez któ­rych żyjemy w nędzy; że państwo porządnie i z troską zajmie się wszystkimi obywatelami.
Komuniści też obiecywali.
- Głównie, że nastanie sprawiedliwość społeczna. I że Niemcy nie będą już musieli żyć w upokorzeniu i chodzić do darmowych kuchni dla bezrobotnych.