sobota, 9 grudnia 2017

Zabić leminga



Polska klasa średnia jest w kleszczach prawicowego i lewicowego populizmu. Oba zazdroszczą jej sukcesu, nienawidzą z pobudek ideologicznych i chcą wycisnąć z niej pieniądze potrzebne na kupno wyborczego poparcia

Każdy atak populistów na li­beralną demokrację zaczy­na się zawsze od ataku na klasę średnią - na liberal­ne mieszczaństwo, które tę demokrację zbudowało. Tak jest w Niem­czech, gdzie przeciwko głosującemu na chadecję i socjaldemokrację liberalnemu centrum wystąpiły AfD (skrajna populi­styczna prawica) i Die Linke (skrajna po­pulistyczna lewica). Tak jest we Francji, gdzie reprezentującego liberalne miesz­czaństwo Emmanuela Macrona próbują zniszczyć z jednej strony skrajnie pra­wicowy Front Narodowy Marine Le Pen, a z drugiej Jean-Luc Melenchon - zbie­rający resztki po stalinowskiej Francu­skiej Partii Komunistycznej i CGT. Nie inaczej jest w Polsce, gdzie polityczny środek znalazł się w kleszczach prawico­wego i lewicowego populizmu.

KLASA ŚREDNIA POD OSTRZAŁEM
Trudno się temu dziwić. Broniąc transformacji ustrojowej po 1989 roku, a także liberalnych instytucji i war­tości III RP, polska klasa średnia broni własnych biografii i własnego dorobku. Wśród dojrzałych Polaków - mających średnie i wyższe wykształcenie, zakła­dających firmy, mogących się poszczycić realnymi zawodowymi sukcesami i pozy­cją społeczną - PiS wciąż nie może nawet pomarzyć o większościowym poparciu. A poparcie dla populistycznej lewicy z Partii Razem, dla Piotra Ikonowicza czy Jana Śpiewaka pozostaje w tej grupie śla­dowe. Właśnie dlatego atakująca trans­formację populistyczna prawica z taką pogardą i nienawiścią nazywa polską kla­sę średnią lemingami. A populistyczna lewica oskarża ją o „brak wrażliwości spo­łecznej”, „krzywdzenie prostego ludu”, a wreszcie poparcie „pinochetowskiego puczu Balcerowicza z 1989 roku” (bo tak naszą transformację ustrojową nazywa lewicowa propaganda).
   Polska nie różni się tu aż tak bardzo od całego Zachodu, gdzie klasa średnia zna­lazła się w imadle nie tylko politycznym, ale także ekonomicznym. Z jednej stro­ny naciska na nią oligarchiczny i korpo­racyjny kapitalizm Donalda Trumpa, Ruperta Murdocha i innych, a z drugiej strony populistyczni zwolennicy dal­szej rozbudowy państwa opiekuńczego - tacy jak Jeremy Corbyn i jemu podobni, przejmujący pogrążone w kryzysie partie socjaldemokratyczne albo próbujący za­stąpić je populistyczną konkurencją typu Podemos albo Syrizy. Podczas gdy najbo­gatsi (oligarchowie i korporacje) uciekają od płacenia podatków, lewicowi przyja­ciele ludu domagają się coraz większych pieniędzy na państwo opiekuńcze, na mi­nimalny dochód gwarantowany, na zasił­ki, które swą hojnością zniechęcają część społeczeństwa do pracy.
   Klasa średnia ma za to wszystko pła­cić. Jest z dwóch stron miażdżona eko­nomicznie i politycznie. To jest główny powód dzisiejszego kryzysu całego libe­ralnego Zachodu.

WOŚ KOLEGĄ KACZYŃSKIEGO
Kiedy przyjrzeć się populistom z bliska, widać, że ten lewicowy czy prawicowy sztandar jest tu czymś przypadkowym, drugorzędnym. Real­ne podobieństwa są ważniejsze niż ry­tualne różnice. Ten sam ideologiczny sentymentalizm, tę samą pogardę dla państwa prawa czy dla liberalnych gwa­rancji własności prywatnej i wolności jednostki odnajdziemy zarówno w wy­powiedziach polityków PiS, jak i liderów czy liderek populistycznej lewicy.
   Z jednej strony „prawicowy” Zbigniew Ziobro twórczo rozwija dawny język bol­szewików, którzy przedstawiali wszyst­kich „wykształciuchów” (szczególnie lekarzy czy sędziów) jako naturalnych wrogów ludu, których trzeba upokorzyć i zniszczyć. A kiedy Paweł Machcewicz jest ścigany przez CBA (bo jako twórca i dyrektor Muzeum II Wojny Światowej nie ugiął się przed szantażem premie­ra Piotra Glińskiego i donosami Piotra Semki czy Jana Żaryna), pisowskie trolle skwapliwie wypisują w niby to ludowym języku: „wcześniej profesory były ponad prawem”, „wcześniej profesory to mogły kraść”.
   Kiedy na samym początku prowadzo­nego przez PiS puczu marszałek Kuchciński powtarzał z satysfakcją, że „500 złotych jest dla Polaków ważniejsze niż Trybunał Konstytucyjny”, liderzy Partii Razem radośnie mu wtórowali: „Ludzi nie obchodzi Trybunał Konstytucyj­ny, bo państwo już dawno ich zawiod­ło” (Marcelina Zawisza), albo: „Nie ma co z Trybunału Konstytucyjnego czy­nić relikwii” (Adrian Zandberg). Póź­niejsze przyłączenie się Partii Razem do protestów w obronie TK było powodo­wane czystym politycznym cynizmem. Wśród 2-3 procent Polaków popierają­cych tę partię większość stanowiła bo­wiem wielkomiejska inteligencja, która masowo poparła protesty KOD i nie ro­zumiała jawnej pogardy młodej lewicy dla państwa prawa.
   Gdy w tekście „Zbudujemy drugą Szwe­cję?” jeden z ideologów populistycznej le­wicy Rafał Woś pyta: „Jakiego państwa dobrobytu chcą Polki i Polacy?” - odpo­wiada sam sobie: „Nie do końca takie­go, jakie im PiS buduje. A tego z planów opozycji to już wcale”. „Można PiS nie lubić, ale to PiS dało lokatorom nadzie­je na zmianę” - pisze z kolei w „Krytyce Politycznej” Beata Siemieniako, wychwa­lając Patryka Jakiego i jego komisję, któ­ra poza prawem, bez sądu, decyduje, kto może zachować własność, a komu ją na­leży odebrać. W ruinach FSO na Żeraniu młodzi lewicowi populiści, głównie z Par­tii Razem, podsycają nostalgię za PRL, opowiadając, że wobec socjalistycznego przemysłu nie należy stosować kryteriów ekonomicznych, tylko humanistyczne.
rozwijają skrót FSO jako Fabrykę Sen­sów Osobistych (szkoda, że nie zapyta­li Wałęsy czy Frasyniuka, autentycznych robotników z PRL, czy komunistyczny zamordyzm naprawdę pomagał im budo­wać jakieś „sensy osobiste”).
   W języku populistycznej lewicy - li­derów Razem, Rafała Wosia, Stanisława Skarżyńskiego, Grzegorza Sroczyńskie­go - zawsze pojawia się ta sama mantra: najgorsze są: liberalizm, liberalna opo­zycja i balcerowiczowska transformacja, podczas gdy „PRL miało swoje zalety”, a „z PiS wiążą się pewne nadzieje”. To już nie jest żaden tam symetryzm, ale uznanie za absolutny priorytet znisz­czenie liberalnej Polski!
   Jarosławowi Kaczyńskiemu ten rodzaj relatywnego poparcia ze strony populi­stycznej lewicy w zupełności wystarcza. Tym bardziej że przekaz Partii Razem, Wosia, Sroczyńskiego czy Skarżyńskie­go w ogóle nie dociera do prawicowego elektoratu. Symetryści czy liderzy Par­tii Razem odbierają nadzieję wyłącznie czytelnikom „Gazety Wyborczej”, de- mobilizują jedynie część liberalnej in­teligencji z Warszawy i Krakowa, która przestaje bronić transformacji i III RP, mimo że jest to jej państwo, jej ustrój, jej największe życiowe osiągnięcie.

POPULIŚCI PRZECIW WEIMAROWI
Liberalna demokracja Republiki Weimarskiej została w latach 30. ubie­głego wieku obalona wspólnie przez NSDAP i Niemiecką Partię Komuni­styczną. Jednak to wyłącznie naziści skorzystali na zniszczeniu Weimaru, podczas gdy szeregowi członkowie partii komunistycznej w znacznej mierze ko­niunkturalnie wstąpili do NSDAP, a jej li­derzy albo zdołali uciec do stalinowskiej Rosji, albo trafili do obozów koncentra­cyjnych. Tłum - bez własności, bez indy­widualności, bez wykształcenia - zawsze w historii był przejmowany raczej przez prawicowych tyranów niż przez radykal­ną lewicę. Jedyną przeszkodą dla tyranii były klasa średnia oraz inne grupy spo­łeczne, które zachowały choćby odro­binę własności prywatnej czy osobistej wolności. Dlatego pierwszą ofiarą rzym­skich dyktatorów padli patrycjusze, a bolszewicy na swej drodze do dykta­tury musieli zniszczyć rosyjskie miesz­czaństwo i inteligencję.
   Z kolei po II wojnie światowej w Niemczech, Wielkiej Brytanii i we Francji zdołano zatrzymać pochód to­talitaryzmu i uruchomić merytokratyczny awans społeczny na szeroką skalę, dzięki edukacji, rozkwitowi pry­watnego biznesu, ale także kanałami masowych partii reformistycznych, głównie chadecji i socjaldemokracji. Nasza populistyczna lewica wybiera ty­ranię - podobnie jak wybierają ją popu­liści z PiS czy narodowcy. Jej nostalgia za PRL czy społeczna zawiść kierują się przeciwko liberalnemu mieszczaństwu.

WZORCE Z PRL
Konsekwencje zniszczenia klasy średniej będą dla Polski tragiczne. To nie państwo ani PiS, ale gospodarka ryn­kowa i prywatny biznes wyprodukowały finansowe rezerwy, które dziś Jarosław Kaczyński zużywa do politycznej ko­rupcji. Po złamaniu prywatnego bizne­su pieniądze się skończą.
   Na razie mieszczaństwo ucieka spod PiS-owskiego noża. Zamiast inwestować w Polsce, woli lokować pieniądze poza krajem. Ucieka w lokaty - zazwyczaj w niepisowskich bankach. Oczywiście dla Wosia, Kaczyńskiego i Morawieckiego - tym lepiej. W miejsce gospo­darki rynkowej, kapitalizmu, własności prywatnej będzie przecież można zbu­dować od nowa partyjny albo państwo­wy biznes, zgodnie z tezą, że to państwo jest motorem innowacji - wszak pierw­sze komputery czy internet były tech­nologiami wojskowymi, finansowanymi przez państwo.
   Etatyści prawicy i lewicy pomija­ją jednak fakt, że to wolnorynkowy Za­chód był i pozostał głównym źródłem innowacji oraz wynalazków. Próbujące z lepszym lub gorszym skutkiem etaty­stycznej modernizacji Japonia i Korea Południowa, ZSRR i cały blok wschodni, a dzisiaj Chiny - to klasyczny przykład modernizacji imitacyjnej. Kupowały albo kradły technologie, których same wytworzyć nie były w stanie. Nawet „Fa­bryka Sensów Osobistych” na Żeraniu, tak wychwalana przez młodych nostalgików za PRL, nigdy nie produkowa­ła nic własnego. W latach stalinowskich i gomułkowskich używała technologii kradzionej z Zachodu, a w latach gier­kowskich kupowanej na kredyt - po przecenie, już nieco przestarzałej.
Zanim jednak Gierek-Kaczyński i Babiuch-Morawiecki z błogosławieństwem etatysty Rafała Wosia zbudują drugą Polskę w miejsce tej realnie istniejącej, mamy zapaść w prywatnych inwesty­cjach. No, bo jakie mają perspektywy ludzie, którzy chcieliby zainwestować pieniądze w Polsce Kaczyńskiego? Zdać się na sprawiedliwość Ziobry? Na kolej­ne komisje Patryka Jakiego, które przy oklaskach Jana Śpiewaka będą orzekały, kto ma prawo w Polsce zachować włas­ność, a kto ją utraci?
   Po zniszczeniu państwa prawa nic nie osłoni polskiego biznesu przed łapczy­wością Mateusza Morawieckiego, któ­ry musi rozwiązać niemożliwe równanie. Sfinansować korupcję polityczną Jarosła­wa Kaczyńskiego (500+, obniżenie wieku emerytalnego, kupowanie poparcia kolej­nych grup społecznych), a jednocześnie znaleźć pieniądze na wielkie budowy na­rodowego socjalizmu (gigantyczne lotni­sko w szczerym polu czy prom tak wielki, że brak stoczni, która by go mogła zbu­dować). A ponieważ polityka zagranicz­na Kaczyńskiego może pozbawić Polskę innych źródeł finansowania - czyli fun­duszy unijnych i niemieckich montow­ni - więc jedynym źródłem pieniędzy dla PiS-owskiego etatyzmu może być złupienie polskiej klasy średniej. Tyle że jest to źródło bardzo krótkoterminowe.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz