czwartek, 7 grudnia 2017

Sterniczka bez sternika



Katarzyna Lubnauer to pierwsza kobieta, która bez męskiego nadania zdobyła wysokie stanowisko w polskiej polityce. Czy osobiste zwycięstwo uda jej się przekuć w sukces całej opozycji?

Marek Edelman ponoć zawsze zwra­cał się do niej per „matematyczko”. Z racji zawodu, ale może także z po­wodu jej skłonności do konkretu oraz skrupulatności. Szefowała wówczas śródmiejskiemu kołu Unii Wolności w Łodzi, którego Edelman był człon­kiem. To było dobre 20 lat temu. Bo choć na ogólnopolskiej scenie Katarzyna Lubnauer zaistniała dopiero w 2015 r., jej polityczne dossier jest całkiem spore - przeszła przez UD, UW i Partię Demokratyczną. Pod koniec lat 90. udało jej się zdobyć mandat łódzkiej radnej; później jednak było już trudniej. Nie powiodło jej się w wyborach do Sejmu (w 2001 r. z listy UW i w 2005 r. z listy PD), do Parlamentu Europejskiego (2004 r., UW), jak i w samorządowych, w których startowała kolejno w 2002, 2006 i w 2010 r. (z list: lokalnego komitetu „Łódź na fali”, LiD i PO). Drzwi do wielkiej polityki otworzył przed nią dopiero Ryszard Petru. Dziś sama wystawia go za drzwi, pozbawiając władzy nad partią, którą zbudował, i niwecząc szanse na re­alizację jego marzenia o fotelu premiera. - Brutus też dokonał zamachu na Cezara, żeby ocalić demokrację - tłumaczy Kata­rzyna Lubnauer.
   Długo była jego bliską współpracowniczką, lojalną, bardzo pracowitą, stojącą w cieniu popularnego lidera. Później jednak ambicje wzięły górę. Zaczęła coraz śmielej grać na siebie, krok po kroku budować swoją rozpoznawalność oraz pozycję w klu­bie i w partii. Być może i na to wpływ miała „Madera”. Lubnauer próbowała przecież kryć Petru, wmawiając dziennikarzom, że lider N wybrał się do Portugalii „w sprawach partyjnych”; ten jednak wystawił ją na śmieszność, ogłaszając następnego dnia, że chodziło wyłącznie o sprawy prywatne. Podczas konferencji cały czas stała u boku Petru, minę miała jednak nietęgą.
To musiał być cios: szef N poświęcił jej reputację, aby ratować własny wizerunek. Kompromitacji jednak nie uniknął. Sprawa sylwestrowego wypadu Petru zaciążyła na notowaniach jego  partii, a jemu samemu - jak zauważył ostatnio Marek Migalski - odebrała powagę: coś, co choć nieuchwytne, dla polityka jest niezwykle istotne.
   Na światło dzienne zaraz zaczęły wychodzić również inne problemy szefa N - jego klubowi koledzy skarżyli się, że nie potrafi zarządzać partią ani opracować długofalowej strate­gii, że otacza się klakierami i nie szanuje tych, którzy mają odmienne zdanie (POLITYKA 7). Czterech najbardziej kry­tycznych posłów przeszło w końcu z klubu N do Platformy. Równolegle swoją pozycję zaczęła umacniać Katarzyna Lub­nauer. Kilka tygodni po wybuchu skandalu została rzeczniczką partii - co zagwarantowało jej dostęp i uwagę mediów; a pod koniec kwietnia - szefową klubu Nowoczesnej (rozdzielenie funkcji przewodniczącego partii i szefa klubu parlamentar­nego miało pomóc uspokoić sytuację w N i pozwolić odbić się w sondażach).
Cały czas była też wiceszefową partii. Bilans roku zamyka zaś jako jej przewodnicząca. Wewnątrzpartyjne wybory wygrała jednak o włos, a właściwie o głos. - Niewiele brakowało, a Kata­rzyna nie miałaby większości bezwzględnej i byłaby druga tura. Ona dostała 149 głosów, Ryszard -140, ale było 5 głosów wstrzymujących się - zaznacza Jerzy Meysztowicz, dotychczasowy wi­ceprzewodniczący partii, który choć z Lubnauer zna się dłużej niż z Ryszardem Petru - bo jeszcze z czasów Unii - głosował na założyciela N. - Postawiłem na Ryszarda, bo z Kaśką byłem w UW, zaś z Ryszardem tworzyłem Nowoczesną. A to różnica.

Na dziobie
Wygrana z człowiekiem, który stworzył Nowoczesną i które­go nazwisko do czasu listopadowej konwencji wciąż było wpi­sane w oficjalną nazwę partii, to niewątpliwy sukces. Okupiony jednak sporym ryzykiem. Drogę do zwycięstwa, zgodnie z poli­tyczną sztuką, Katarzyna Lubnauer torowała sobie, zawierając taktyczne sojusze, m.in. z Kamilą Gasiuk-Pihowicz. Dlatego dla partyjnych kolegów pierwszym sprawdzianem nowej prze­wodniczącej będzie umiejętność wywiązania się z podjętych zobowiązań. Najbardziej wymownym testem jej skuteczności będzie doprowadzenie do wyboru posłanki Pihowicz na szefo­wą klubu. Lubnauer ma tego świadomość, dlatego też zdecydo­wała o przesunięciu rady krajowej na 16 grudnia (początkowo planowano, że odbędzie się ona zaraz po konwencji). Rada wy­biera bowiem zarząd partii, a od jego składu będzie zależało, czy Katarzynie Lubnauer uda się zbudować w klubie poparcie dla kandydatury Kamili Gasiuk-Pihowicz. Stąd nowe władze klubu zostaną wybrane najpewniej dopiero w styczniu.
   - Kaśka ma teraz partię podzieloną na pół, musi więc popra­cować, aby ci, którzy poparli Ryszarda, też dali jej mandat za­ufania. Ważna będzie tu kwestia zarządu: tego, kto się w nim znajdzie, jacy będą wiceprzewodniczący. Jeżeli Katarzyna dopro­wadzi do powołania takiego koncyliacyjnego gremium, myślę, że klub przychyli się do pomysłu powołania Kamili na szefową. W innej sytuacji trudno przesądzać, czy to się uda - mówi po­seł Meysztowicz.
   Nowa przewodnicząca zaczęła więc objazd po regionach - w pierwszej kolejności tych, z których delegaci chętniej głoso­wali na dotychczasowego lidera. Musi przekonać ich do siebie, osłabić wewnętrzną opozycję. Ważne będą także sondaże - je­śli nastąpi oczekiwany wzrost poparcia, Lubnauer może spać spokojnie. Akurat pierwszy poważny sondaż po jej wyborze (IBRiS dla „Rzeczpospolitej”) pokazuje wzrost notowań N o po­łowę - po raz pierwszy od dawna partii udało się przekroczyć próg 10 proc. To bardzo wzmacnia Lubnauer. Jeśli jednak dobre sondaże się nie utrzymają, a szefowej N nie uda się wywiązać z obietnic ani załagodzić stosunków ze stronnikami Petru, któ­rzy uważają, że go zdradziła, jej pozycja i kompetencje będą kwestionowane. W tle - jak słyszymy - wisi nawet groźba rozła­mu, do którego mógłby doprowadzić były przewodniczący, jeśli wraz ze swoimi ludźmi opuściłby klub i porozumiał się z kołem UED (platformerscy banici). W skrajnej wersji Nowoczesna mo­głaby nawet zostać zdegradowana do poziomu koła poselskiego (według regulaminu Sejmu klub tworzy co najmniej 15 posłów).

Za burtą
To wyjątkowo trudna sytuacja, dlatego też wiele zależy od tego, jak zachowa się sam Ryszard Petru. Urażona duma i chęć odwetu to naturalne emocje - czy jednak były przewod­niczący będzie potrafił je powściągnąć i działać dla dobra par­tii, którą stworzył? Na pewno nie pomogła w tym propozycja, jaka miała paść ze strony Katarzyny Lubnauer. Według infor­macji Onetu jeszcze podczas konwencji nowa szefowa N za­oferowała Petru, aby pokierował tzw. Radą Mędrców - co ode­brano jako złośliwość i chęć dodatkowego upokorzenia byłego lidera Nowoczesnej. Dziś Lubnauer tłumaczy, że przekręcono jej słowa. - Mówiłam o radzie politycznej, doradczej. Zdaję sobie sprawę, że mój ruch może być dla Ryszarda trudny do akceptacji, ale musimy poukładać nasze stosunki. On zaś musi się zasta­nowić, czy projekt, który jest jego dzieckiem, chce wzmacniać czy osłabiać. Dobrze by było, gdyby chciał zająć się gospodarką, bo po rządach PiS będziemy potrzebowali dobrego programu gospodarczego. On jest w stanie go stworzyć.
   Również Monika Rosa, sojuszniczka Petru, która podkreśla jednak, że akceptuj e wybór delegatów i zamierza wspierać dla dobra partii nową przewodniczącą, uważa, że były lider mógł­by zająć się opracowywaniem programu. Ale nie tylko gospo­darczego. - Ryszard bardzo dobrze potrafi formować przekaz, tworzyć wizję i przekonywać do niej Polaków. To ważne zarówno w kontekście najbliższych wyborów, jak i kolejnych lat. Warto byłoby to wykorzystać, bo ciężko jest pracować programowo, stra­tegicznie i jednocześnie zarządzać partią - mówi Rosa.
   W rozmowie nad polityczną przyszłością eksprzewodniczącego pojawia się również wątek zagraniczny. - Ryszard dobrze też odnajduje się w kwestiach międzynarodowych, w naszych stosunkach z ALDE- podkreśla Lubnauer. Unika jednak odpo­wiedzi, czy to oznacza, że będzie chciała wystawić Petru w wy­borach do europarlamentu. To byłoby z pewnością wygodne rozwiązanie. Jest jednak jeszcze jedna kwestia: finanse. Strata subwencji i kilkumilionowe długi powodują, że partia musi się mocno gimnastykować, aby zaspokoić nawet bieżące po­trzeby. Tuż przed wyborami Petru miał przekonywać, że to on ma „linki do sponsorów”: dojścia do ludzi biznesu, z którymi Lubnauer nie ma kontaktu. Nowa przewodnicząca stara się być w tej kwestii optymistką - przynajmniej oficjalnie. Ale o tym, jak pilne są potrzeby finansowe Nowoczesnej, chyba najlepiej świadczy fakt, że w pierwszym liście do sympatyków prosiła nie o zaufanie, ale o wsparcie pieniężne.
   Nie dziwi więc, że w N czekają teraz przede wszystkim na to, co powie były lider: czym będzie chciał się zająć, jak będzie postrzegał swoją rolę i polityczną przyszłość. Po porażce z Lubnauer zniknął z przestrzeni publicznej. Oficjalnie przebywał w Amsterdamie, gdzie uczestniczył w kongresie partii ALDE.
- Jesteśmy na razie na etapie esemesów. Ale nie spodziewałam się, że nasze relacje po moim geście będą lepsze - mówi Lubnauer.

W doku
„Kontakt esemesowy” nowa przewodnicząca N jeszcze do wczoraj miała również z Grzegorzem Schetyną. Po wygranej napisała do niego, zaproponowała spotkanie, aby „lepiej się poznać”. Bo dotychczasowe relacje obojga były mocno zdystansowane. Ze strony Lubnauer widać nieufność w stosunku do Schetyny, którą w Platformie odbierają jako „zaszłości jeszcze z czasów UW”: pretensje dawnej unitki do człowieka, który opuścił szeregi partii, aby współtworzyć PO. Już kilka­naście lat temu nie było łatwo. Iwona Śledzińska-Katarasińska, która wraz z Lubnauer działała w łódzkiej UD i UW, a następ­nie przeszła do nowo powstałej PO, wspomina: - Kiedy Unia przygasała, a część z nas przystępowała do Platformy, to dawni koledzy z UW wręcz przechodzili na drugą stronę ulicy na mój widok! Te zaszłości między unitami i platformersami wciąż gdzieś jeszcze się tlą. A według posłanki PO Nowoczesna ma te­raz jeszcze większy problem z określeniem, z kim tak naprawdę wojuje: - Przecież Kasia mówi o powrocie do korzeni Nowocze­snej. A te korzenie to opozycja do Platformy!
   W PO żartują, że Ryszardowi Petru „została przynajmniej miłość”, ale wyraźnie widać tam rozczarowanie zmianą lide­ra w N. Bo paradoksalnie, mimo męskich ambicji i rywaliza­cji o prym w opozycji, Schetyna i Petru potrafili się dogadać - wbrew niektórym medialnym doniesieniom spotykali się, szczególnie często w tygodniu poprzedzającym wybory w No­woczesnej. Ale to właśnie te spotkania na finiszu wewnątrzpar­tyjnego wyścigu, a przede wszystkim decyzja o poparciu przez Nowoczesną Rafała Trzaskowskiego w wyborach na prezydenta stolicy, miały zaważyć na wyniku. Wśród działaczy N panuje przekonanie, że Petru zachował się zbyt impulsywnie: chciał uciec do przodu, wykonał ruch, który owszem został dobrze przyjęty na zewnątrz, ale wewnątrz partii wywołał dysonans. Bo wyglądało to tak, jakby wyjątkowo tanio sprzedał swoją skó­rę Schetynie. A jedynym wygranym w całej sytuacji był Paweł Rabiej, któremu obiecano wiceprezydenturę. Lubnauer zakwe­stionowała tzw. porozumienie warszawskie. Chce pertrakto­wać. To może dobry sygnał dla działaczy N, ale z pewnością nie dla warszawiaków. Jeśli Nowoczesna wystawiłaby własnego kandydata albo poparła kogoś innego, byłoby to wyłącznie na rękę PiS.

Pod pokładem
Strategia nowej szefowej N w kontekście wyborów samo­rządowych może wydawać się dość zuchwała. Sprowadza się ona do takiej oto myśli: Platforma ma 15 z 16 sejmików, ma więc co tracić; Nowoczesna nie ma nic, tym samym nie ma nic do stracenia, może więc stawiać warunki. Na tym podkreślaniu „podmiotowości” i dystansowaniu się wobec PO Lubnauer bu­dowała też swój przekaz w wewnętrznej kampanii. Doktryna „współkonkurowania”, którą ogłosiła przed rokiem, wciąż więc obowiązuje. Stąd też stronnicy nowej przewodniczącej kryty­kują pomysł „zjednoczonej opozycji”, proponując w zamian „koalicję wielu podmiotów”. Próbując dociec, na czym polega różnica, można dojść do wniosku, że w rozumieniu polityków N „zjednoczona opozycja” oznacza wejście na listy Platformy. Tyle że lider PO nigdy tak tego nie przedstawiał. Zresztą, pod szyldem samej Platformy byłoby mu trudniej poszerzyć elek­torat i zdobyć głosy potrzebne do odsunięcia PiS.
   Poważny sojusz partii opozycyjnych to nie możliwość, ale ko­nieczność - zwłaszcza teraz, kiedy PiS bezpardonowo kroi pod siebie ordynację wyborczą. Zmontowanie go to również zada­nie Katarzyny Lubnauer. - Jest bardzo inteligentna i pracowita, ale zarazem przeambicjonowana - opowiada jeden z łódzkich działaczy Nowoczesnej. - Nie jestem zdziwiony ostatnimi wy­darzeniami, bo bywa bezwzględna, tak budowała swoją pozycję w regionie.
   Bo szefowa N sprawia czasem wrażenie osoby chłodnej, kalkulującej każdy ruch i próbującej wszystko kontrolować. Zagadnięta podczas niedawnego spotkania z ludźmi bizne­su i dyplomacji o to, czy aby nie powinna być bardziej nakie­rowana na ludzi, trochę „populistyczna”, odparła, że potrafi być miła i ciepła, ale przecież czas spotkania jest ograniczony, więc wyszła z założenia, że lepsze będą konkrety. Możliwe, że to do bólu pragmatyczne podejście do życia powoduje, że nie jest politykiem charakterystycznym. Mimo wysokich funkcji nie zagościła dotąd w „Uchu Prezesa”, w którym prezentowa­no nawet mniej znaczące postaci. Do niedawna niewiele też było wiadomo o tym, jaka jest prywatnie. Niemal wszystkie rozmowy z nią sprowadzały się wyłącznie do polityki. Teraz to się zmienia.
   Lubnauer dzieli się z mediami swoją pasją do gotowania i że­glugi - ma patent sternika morskiego i instruktora żeglarstwa. Robertowi Mazurkowi („DGP”) opowiadała nawet o swoich nieudanych doświadczeniach z dietą pudełkową oraz słabości do krwistego mięsa. O mężu Macieju, starszym od niej o siedem lat, nie chce jednak opowiadać. - Nie lubi, kiedy jest tematem rozmów publicznych - ucina. 55-latek, podobnie jak ona - umysł ścisły, jest wiceprezesem zarządu spółki produkującej elektro­narzędzia. Poznali się na żaglach, kiedy miała 18 lat; pobrali się na początku lat 90. Nadal dzielą wspólną pasję, choć przez politykę jest ku temu coraz mniej okazji. Lubnauer chętnie za to chwali się dokonaniami córki, 20-letniej studentki me­dycyny, która na co dzień opiekuje się ich domem w Łodzi i kot­ką Myszą. - Rzadko bywam w domu, raczej tylko w weekendy i to niecałe. Dlatego to Ania zapewnia funkcjonowanie domu: to, żeby było coś w lodówce czy żebyśmy na przykład mieli prezenty na święta.
   W wolnych chwilach szefowa N lubi czytać - z lżejszych rze­czy sięga po kryminały, np. Marininy. Podpowiedź dla córki: na mikołajki chciałaby najnowszą książkę Zygmunta Miło- szewskiego. Dopytywana o polityczne marzenia, przyznaje:
- Zawsze chciałam zrobić jedną rzecz - zrewolucjonizować pol­ską edukację.

Na żaglu
Nawet jej oponenci podkreślają, że jest niezwykle pracowita. Nie wypiera się, że już w szkole była prymuską, choć mate­matykę wybrała „z lenistwa” - bo egzaminy wydawały jej się prostsze niż na medycynę czy architekturę. Zrobiła doktorat, uczyła studentów, była bliska habilitacji, ale równolegle ciągnę­ło ją do polityki. - W przypadku mężczyzny ambicja jest uważa­na za pozytyw, zaś w przypadku kobiety - za coś chorobliwego. Jeszcze miesiąc temu nie miałam ambicji być przewodniczącą Nowoczesnej, ale doszłam do wniosku, że odpowiedzialność za projekt wymaga, abym wyszła poza swoją strefę komfortu. Bo N potrzebowała zmiany przywództwa, a tylko ja mogłam jej zapewnić bezpieczną zmianę. Traktuję życie zadaniowo - podkreśla.
   Ambicje w polityce są ważne, ale kiedy okoliczności wymu­szają współpracę różnych środowisk i charakterów, trzeba nastawić się przede wszystkim na szukanie porozumienia. W opozycyjnej układance Lubnauer mogłaby spróbować przy­ciągnąć lewicę. Sama też o tym myśli - zamierza spotkać się m.in. z szefem SLD Włodzimierzem Czarzastym. Mało kto wie, ale na początku swojej politycznej kariery była mocno lewicu­jąca - przynajmniej w kwestiach światopoglądowych. - Kaśka była taką młodą nakręconą działaczką, ta lewicowość mocno w niej tkwiła, chciała walczyć o prawa kobiet. Od tego czasu przeszła pewną zmianę, bo nie chce narzucać w tych kwestiach żadnego kierunku, a raczej patrzy na to, jakimi poglądami kieruje się przeciętny członek czy sympatyk N - opowiada po­seł Meysztowicz.
   Doświadczenia z młodości mogą się teraz przydać, bo przy konserwatywnej kotwicy zarzuconej przez PO opozycja potrzebuje sternika, który wypłynie po wciąż marnie zagospodarowany lewicowy, liberalny elektorat.
Malwina Dziedzic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz