piątek, 15 grudnia 2017

Sędziowie pod naciskiem


To, co robi minister Ziobro, nie jest żadną reformą, to zaorywanie sądownictwa mówi sędzia Beata Morawiec, prezes krakowskiego Sądu Okręgowego, odwołana przez Zbigniewa Ziobrę

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Czy zapowiadany przez panią pozew przeciwko ministrowi Ziobrze jest już gotowy?
BEATA MORAWIEC: Napisanie pozwu o ochronę dóbr osobistych nie jest taką prostą sprawą, wybrałam już adwoka­ta, który będzie mnie reprezentował. Za­powiadając pozew, nie rzucałam stów na wiatr. To się wkrótce wydarzy.
Krakowscy sędziowie w reakcji na pani odwołanie zaapelowali, aby nikt nie przyjmował stanowisk po odwoły­wanych przez ministerstwo prezesach sądów i żeby ci, którzy je w ostatnim czasie przyjęli, zrezygnowali. To realne?
- Prezes sądu w Sopocie po miesiącu urzędowania zrezygnowała. Nowo no­minowany prezes sądu w Żorach zrezyg­nował pierwszego dnia, twierdząc, że nie chce być twarzą obecnej władzy. Tu nie chodzi o stołek prezesa, ale o autorytet sędziowski, który kilku panów z Minister­stwa Sprawiedliwości postanowiło na po­lityczne zamówienie zniszczyć. W moim przypadku minister Ziobro jako powód odwołania podał brak nadzoru nad za­trzymanym przez CBA dyrektorem sądu. Tylko że ten dyrektor podlega ministro­wi, a nie prezesowi sądu. Ale tego obywa­tel już nie wie i gdy przyjdzie na rozprawę, może powiedzieć: „Tę panią widziałem w telewizji, mówili, że jest skorumpowa­na, więc składam wniosek ojej wyłączenie ze składu sędziowskiego”. I co? Preze­sem sądu się bywa. Sędzią się jest. Mini­sterstwo Sprawiedliwości to chyba jedyny resort, który z premedytacją niszczy auto­rytet swoich podwładnych.
Jest szansa na solidarność środowiska sędziowskiego?
- 10 sądów podległych Sądowi Okręgo­wemu w Krakowie już zwołało posiedze­nia, aby przegłosować podobną co my uchwałę. Liczymy, że dołączą sędziowie z pozostałych regionów Polski, a także prokuratorzy. Ich potraktowano jeszcze gorzej niż nas, dosłownie rozjechano po­litycznie, a oni w większości siedzą cicho. Tymczasem obawiamy się, że po uchwa­leniu projektów, nad którymi pracuje par­lament, nowa upolityczniona KRS będzie masowo wnioskować o powołanie na sta­nowiska sędziowskie wiernych ministro­wi prokuratorów, aby mogli obejmować funkcję prezesów sądów i następnie prze­nosić wzorce podporządkowania pro­kuratury na niezależne sądy. Tak więc solidarność całego środowiska prawni­czego jest dziś wystawiona na próbę.
Zofia Romaszewska, główna doradczyni prezydenta w kwestii reformy sądowni­ctwa, twierdzi, że sędziowie nie mają prawa do obrony swojej niezawisłości.
- Mamy szacunek do pani Romaszew­skiej za jej wkład w walkę o niepodległość za czasów Solidarności, ale to za mało, żeby posługiwać się tego rodzaju autory­tatywnymi twierdzeniami. Nie uprawnia jej do tego także zaufanie, jakim darzy ją prezydent. Co więcej, Andrzej Duda jako prawnik powinien w odpowiedni sposób ukierunkować osobę, która wypowiada się, używając autorytetu głowy państwa. W sytuacji, gdy zagrożone są niezależność i niezawisłość sądów, sędziowie mają nie tylko prawo, ale obowiązek zabrać głos. Jesteśmy takimi samymi obywatelami jak Kowalski czy Nowak. Mamy co prawda więcej Ograniczeń dotyczących czynnego udziału w życiu politycznym, ale te ogra­niczenia nie pozbawiają nas demokra­tycznych praw, w tym prawa do wolności słowa, zwłaszcza jeżeli chodzi o kwestie związane z niezależnością sądownictwa. Nie opowiadamy się za żadną stroną po­lityczną - protestujemy tylko przeciwko określonym pomysłom bez względu na to, jaka siła partyjna za tym stoi.
Uchwała krakowskiego sądu mówi, że niezawisłość sędziów jest dla władzy zagrożeniem. Na ile poważnym?
- Jeśli miernikiem jest determinacja rzą­dzących do podporządkowania sobie sę­dziów, to bardzo poważnym. Dopóki PiS nie przeforsuje ustaw o Sądzie Najwyż­szym i Krajowej Radzie Sądownictwa w kształcie przez siebie oczekiwanym, będą stosowane wobec nas inne formy na­cisku, bardzo zresztą uciążliwe.
O jakich formach nacisku pani mówi?
- Od czerwca ubiegłego roku trwa mini­sterialna blokada kadrowa. Resort zamro­ził etaty, a spraw wpływających do sądu przecież nie ubywa. Efekt jest taki, że co­raz więcej spraw przypada na coraz mniej sędziów. Pracujemy jak woły pociągowe, aby wyrobić normę, bo w przeciwnym ra­zie spadnie wydajność sądu i pojawią się zarzuty o przewlekłość procesów. Sędzio­wie nie mają świąt, niedziel, popołudnia, wieczoru dla rodziny. Czasami pytam moje koleżanki i kolegów, czy gdy wcho­dzą do domu, to ich dzieci jeszcze pozna­ją mamę i tatę?
To, co robi minister Ziobro, nie jest żadną reformą, to zaorywanie sądownictwa. Wy­śrubowane normy są po to, by móc prowa­dzić nagonkę i udowadniać patologie, aż obsadzi się sądy swoimi ludźmi. Wtedy resort odblokuje etaty i nastąpi cudowne przyspieszenie wydawania wyroków, po czym będzie można odtrąbić sukces. Czy­sta propaganda.
Co jest najgroźniejszego w ustawach o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa?
- W ustawie o Sądzie Najwyższym szale­nie niebezpieczny jest pomysł stworzenia izby dyscyplinarnej, w której powołani za­pewne w politycznym trybie sędziowie oraz ławnicy będą decydować o losie nie­wygodnych sędziów. To jest narzędzie mające umożliwić politykom eliminowa­nie z zawodu wartościowych, doświadczo­nych i niepozwalających przetrącić sobie kręgosłupa jednostek. Cel jest oczywisty - wyroki mają zapadać według oczekiwań rządzących. To jest czarny scenariusz, ale naiwnością czy wręcz nieodpowiedzial­nością obywatelską byłoby zakładanie dziś innego wariantu.
Sędziowie mają się bać?
- Nasi rodzice i dziadkowie dobrze pa­miętają sprawowanie władzy poprzez strach. Z tego doświadczenia powin­na wynikać dla nas nauka, że zastąpie­nie trójpodziału władzy monowładzą nie prowadzi do niczego dobrego. W obronie niezależności sędziów nie chodzi prze­cież o obronę posad, ale prawa obywate­la do sprawiedliwego rozpoznania jego sprawy w odpowiednim czasie. Każdy wyrok ma wpływ na życie sądzonej osoby i nie może być wydawany w sytuacji po­litycznego nacisku. Jeśli sędziowie mają się bać, to obywatel będzie musiał bać się dwa razy bardziej.
Na czele izby dyscyplinarnej, którą PiS chce powołać w Sądzie Najwyższym, ma stanąć zastępca Ziobry, wiceminister Łukasz Piebiak. To on przeprowadza czystkę prezesów w sądach.
- Nie znamy pana ministra Piebiaka z ta­kiej strony, która pozwalałaby nam pozy­tywnie ocenić jego predyspozycje do sprawowania takiej funkcji. To sędzia sądu rejonowego, który nigdy nie pełnił żadnej funkcji w sądzie, na dodatek ma na koncie postępowania dyscyplinarne. Jego działania jako ministra także nie budzą, najdelikatniej mówiąc, entuzjazmu w śro­dowisku sędziowskim. Jeśli pozostaniemy przy porównaniu do PRL, a takie pojawia się w uchwale naszego sądu, to mamy do czynienia z osobą, która na pewno będzie działać pod dyktando Władzy i na pewno nie będzie to władza sądownicza.
W projekcie ustawy jest pomysł skargi nadzwyczajnej.
- Chyba po to, aby nikt nie mógł już spo­kojnie spać. Przecież skarga nadzwy­czajna oznacza, że obywatel, który na przykład wygrał proces o parcelę i wybu­dował na niej dom, będzie mógł go stracić. Bo wobec każdego wyroku będzie można użyć skargi nadzwyczajnej. To jest obra­zoburczy i niezwykle szkodliwy pomysł. Podobnie jak ustawa o Krajowej Radzie Sądownictwa.
Co w niej panią najbardziej niepokoi?
- Osiem lat byłam członkiem KRS, tak­że gdy rządziło PiS w latach 2005-2007. Znam tę instytucję od podszewki i dosko­nale wiem, że rozwiązania proponowane przez obóz rządzący i przez prezyden­ta służą wyłącznie upolitycznieniu KRS. A to będzie oznaczać, że Krajowa Rada zmieni się w atrapę, tak jak stało się to wcześniej z Trybunałem Konstytucyj­nym. Ta władza już dawno przestała się liczyć z konstytucją.
Opozycja, z wyjątkiem PO, zapowiada, że nie wystawi swoich kandydatów do KRS. Nie chcą być kwiatkiem do kożucha, ale może nie należy odpusz­czać, bo nieobecni głosu nie mają?
- Mniejsze zło nie jest lekarstwem. W sy­tuacji, gdy trzeba wybrać między tym, co praworządne, i tym, co niepraworządne, nie ma miejsca na odcienie szarości. Trzeba podejmować decyzje w sposób jednoznaczny i nie bać się ponoszenia konsekwencji.
Jeśli prezydent podpisze ustawy sądowe łamiące konstytucję, z jakimi konsekwencjami powinien się liczyć?
- Można go postawić przed Trybunałem Stanu.
Co to dla niego oznacza?
- Jeżeli skutecznie zostanie postawio­ny przez Zgromadzenie Narodowe przed Trybunałem Stanu, oznacza to możli­wość pozbawienia praw publicznych wy­mienionych w konstytucji i jeśli stanie się to w trakcie ewentualnej drugiej kaden­cji, może zostać złożony z urzędu. Poza tym zgodnie z utartą formułą odpowiada przed Bogiem i historią.
To niezbyt sroga kara za zdemolowanie demokracji.
- Pan prezydent lubi powoływać się na Boga, więc może ta instancja będzie mieć dla niego znaczenie.
A jaką władzę dają Zbigniewowi Ziobrze ustawy o KRS i Sądzie Najwyższym, jeśli wejdą w życie w kształcie forsowanym przez PiS?
- Minister sprawiedliwości stanie się pa­nem i władcą. Oczywiście sędziowie nie są ludźmi strachliwymi, mogę za to ręczyć. Każdy z nas przysięgał wydawać wyroki w sposób sprawiedliwy, rzetelny i zgod­ny z własnym sumieniem, ale może się to okazać niemożliwe, gdy nad sędzią usta­nowi się polityczną czapę. Jesteśmy nie­bezpiecznie blisko takiego rozwiązania.
Przyjęcie ustaw będzie przekroczeniem Rubikonu?
- Obawiam się, że społeczeństwo może nie zauważyć przekroczenia tej granicy
za późno zorientuje się, że brak Trybuna­łu Konstytucyjnego, brak niezawisłych są­dów, a w następnej kolejności także brak niezależnych mediów, czyli jakiejkolwiek kontroli nad rządzącymi, stawia obywate­la w całkowicie przegranej pozycji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz