poniedziałek, 11 grudnia 2017

Premier rezerwowy



Dymisja Beaty Szydło była szykowana od kilku miesięcy. Partia czekała na premiera Kaczyńskiego, a znienacka dostała Morawieckiego. Za zmianą ma pójść poprawa relacji z Brukselą. Tylko czy nowego szefa rządu zaakceptuje elektorat?

Michał Krzymowski

Czwartek wieczorem. W głównej siedzibie PiS na Nowogrodzkiej trwa posiedzenie władz ugrupowania. Jarosław Kaczyń­ski, przy milczącej aprobacie Beaty Szyd­ło, przedstawia projekt decyzji, która ma zostać przyjęta przez komitet polityczny partii. Z dokumentu wynika, że po dwóch latach rządów przyszedł czas na zmianę. Dlatego Szydło skła­da rezygnację z funkcji premiera, a partia zgłasza kandydaturę Mateusza Morawieckiego.
   W dyskusji po kolei zabierają głos wszyscy członkowie ko­mitetu, w sumie 33 osoby. Ich wystąpienia brzmią niemal jed­nakowo: najlepszym kandydatem na premiera jest Jarosław Kaczyński, ale jeśli zapadła decyzja o wysunięciu Morawie­ckiego, to należy ją uszanować. Wszyscy dziękują Szydło za dwa lata pracy i styl, w jakim odchodzi. W jej obronie stają tyl­ko dwie osoby: szef komitetu stałego rządu Henryk Kowalczyk i szefowa gabinetu pani premier Elżbieta Witek.
   Wynik głosowania jest niemal jednogłośny: 30 osób opo­wiedziało się za, dwie były przeciw, a jedna się wstrzymała. - Nie zawiodę za­ufania - obiecuje na koniec posiedzenia Morawiecki.
   Po komitecie Kaczyński przechodzi do sali konferencyjnej, w której za chwi­lę odbędzie się posiedzenie klubu par­lamentarnego PiS. Przedstawia treść uchwały: mimo przeciwdziałania wro­gich sił zewnętrznych i wewnętrznych osiągnięto wielkie sukcesy, pani premier wykazała się niezwykłym talentem me­dialnym i pracowitością. Potrzeba jednak korekty. Stąd rezygnacja Beaty Szydło i kandydatura Morawieckiego. Wystąpie­nie prezesa kilkakrotnie przerywa owacja na stojąco. Dokument zostaje przyjęty przez aklamację, gład­ko i bezboleśnie.
   Gdy los Szydło zostanie przypieczętowany, Kaczyński nie bę­dzie kryć zadowolenia. - Myślałem, że odbędzie się dyskusja, ale widzę, że nie ma takiej potrzeby. Dziękuję pani premier za jej postawę, za którą powinniśmy ją całować nie tylko po rę­kach, ale i po nogach - śmieje się. Szydło odpowie mu na to niespeszona: - Wierzymy w mądrość pana prezesa.
   Poseł PiS, już po wszystkim: - Poszło jak z płatka. Gdyby dwa miesiące temu ktoś mi powiedział, że przeprowadzenie kandy­datury Morawieckiego może pójść tak łatwo, nie uwierzyłbym. Doskonale to prezes rozegrał.

PANI PREMIER NA SPOTKANIU INTELEKTUALISTÓW
Zdaniem rozmówców z Nowogrodzkiej decyzja o wymianie premiera zapadła już latem. - Punktem zwrotnym był lipcowy kongres w Przysusze, na którym prezes stwierdził, że pani pre­mier nie ma kwalifikacji do sprawowania ekonomicznego przy­wództwa w rządzie. Szydło nie została tam nawet dopuszczona do głosu i nie było w tym przypadku. Plan kongresu powstał jeszcze pod koniec maja i to był pierwszy sygnał, że prezes doj­rzewa do zmiany premiera - opowiada ważny polityk PiS.
   Wtedy dymisja Szydło wydaje się fantasmagorią. Według sondaży rząd cieszy się 42-procentowym poparciem, a sama szefowa rządu ma za sobą 49 procent Polaków. Dlaczego w ta­kim razie Kaczyński jest z niej niezadowolony? Czemu rozwa­ża dymisję tak popularnego polityka?
   Współpracownik Kaczyńskiego: - Zbiegły się dwa motywy. Pierwszy to zniecierpliwienie zachowawczą po­stawą Beaty, brakiem decyzyjności, obstrukcją. Prezes poświęcał mnóstwo energii na przekonywanie jej do pro­jektów Morawieckiego. Ona za każdym razem przyta­kiwała, mówiła, że zrobi, dopilnuje, ale sprawy nie szły do przodu.
   Jedną z takich kwestii miało być stworzenie Komitetu Eko­nomicznego Rady Ministrów z Morawieckim na czele, na co - jak twierdzi źródło - „Newsweeka” - Kaczyński miał nalegać praktycznie od początku kadencji. KERM ostatecznie powoła­no dopiero we wrześniu 2016 roku.
   Mówi współpracownik szefa PiS: - Drugi powód to brak chemii z Beatą. Jej premierostwo w jakimś sensie było przypadkowe. Dobrze wypadła w kam­panii Andrzeja Dudy, więc została kan­dydatką na szefa rządu. Szydło nie była w Porozumieniu Centrum i nigdy nie na­leżała do ścisłego kręgu prezesa. To introwertyczka, która nie umiała sobie zaskarbić sympatii Jarosława. A Kaczyń­ski lubi otaczać się dwiema kategoriami ludzi. Albo wiernymi żołnierzami z cza­sów PC, albo osobami, z którymi można podebatować o historii, literaturze czy polityce międzynarodowej. Szydło nie należy do żadnej z tych grup.
   Kilkanaście miesięcy temu Jarosław Kaczyński dyskutu­je z intelektualistami sympatyzującymi z partią. W sali są fi­lozofowie, politolodzy, poeci, rozmowa toczy się na poziomie metapolitycznym, żadnych tematów bieżących. Na spotka­nie przypadkowo zagląda Beata Szydło. Zajmuje miejsce przy stole, ale przez półtorej godziny nie odzywa się ani słowem.
- Wszyscy zabierali głos poza nią. Była jedyną osobą, która mil­czała przez całe spotkanie. Tylko się uśmiechała. Przykry wi­dok - opowiada rozmówca z Nowogrodzkiej.

MARSZAŁEK, JEDYNY OBROŃCA SZYDŁO
Przygotowania do dymisji Szydło zaczynają się na Nowo­grodzkiej pod koniec sierpnia, po powrocie prezesa z urlopu. Pierwszy etap to poszerzenie sejmowej większości - Kaczyński daje swoim posłom sygnał do rozpoczęcia rozmów z parlamen­tarzystami opozycji. Efekty pojawią się po kilku tygodniach, do obozu „dobrej zmiany” kolejno dołączą politycy PSL, Kukiz’15 i Nowoczesnej.
   Drugi etap to ocieplenie relacji z pałacem prezydenckim. Lider Prawa i Sprawiedliwości będzie potrzebował Andrze­ja Dudy do sprawnego przeprowadzenia operacji wymiany premiera. Wie, że jeśli ma stanąć na czele rządu, to cała ope­racja musi przebiegać w sposób harmonijny i bezkonfliktowy. Podczas jednego ze spotkań w Belwederze Kaczyński wyzna prezydentowi, że to on sam stanie na czele rządu. Zapropo­nuję też, by za jego kadencji to Duda uczestniczył w unijnych szczytach.
   Trzeci, ostatni element przygotowań, to badania lekarskie, którym poddaje się prezes. - To był gruntowny przegląd. Poza kłopotami z nogą okazało się, że Jarosławowi nie dolega nic po­ważnego, że nie ma przeciwwskazań, by stanął na czele rządu. Jeśli chodzi o ból w kolanie, lekarze zalecili rehabilitację. Dru­gą opcją była operacja, ale prezes nie chciał o niej nawet słyszeć - opowiada człowiek z Nowogrodzkiej.
8 listopada Kaczyński zwołuje pierwszą oficjalną naradę po­święconą rekonstrukcji. To tzw. spotkanie szesnastki - polity­cy z władz PiS, plus koalicjanci Zbigniew Ziobro z Patrykiem Jakim i Jarosław Gowin z Adamem Bielanem. Czterogodzin­ne spotkanie szybko zamienia się w sąd nad obecną w sali Bea­tą Szydło. W roli jej głównego oskarżyciela występuje Mateusz Morawiecki - po kolei wymienia wszystkie projekty wstrzy­mywane przez Kancelarię Premiera, krytykuje też zbyt wolne tempo budowy nowych dróg i autostrad.
   Kaczyński prosi pozostałych o zabranie głosu. Wszyscy - osoba po osobie - zgodnie mówią, że tak dalej być nie może i że trzeba przyśpieszenia. Część teatralnie oddaje się do dys­pozycji prezesa.
   - To był spektakl, wszystko odbyło się w białych rękawicz­kach. Szydło była na tym spotkaniu, więc nie wypadało wprost wezwać do jej dymisji. Ale przekaz był jasny: trzeba coś zmie­nić, szarpnąć, bo inaczej ugrzęźniemy. Mówiąc: „oddajemy się do pana dyspozycji, prezesie”, doprowadziliśmy do sytu­acji: albo my, albo ona - opowiada polityk, który brał udział w naradzie. Jej rezultat jest jednoznaczny: na szesnaście osób czternaście, włącznie z Ziobrą i Jakim, opowiada się za zmia­ną. Jedyną osobą {poza samą Szydło) broniącą status quo jest marszałek Senatu Stanisław Karczewski.
   Uczestnik zebrania podsumowuje: - Po tym spotkaniu dla wszystkich stało się jasne, że Szydło już nie ma, że jest nie do uratowania. To, kto miałby zostać nowym premierem, nie padło wprost, ale też nie musiało. Dla wszystkich było oczywiste, że premie­rem zostanie Jarosław.
   Szydło jest przerażona. W pośpie­chu podejmuje decyzje, które mają cof­nąć bieg wydarzeń: dzień po naradzie na Nowogrodzkiej odwołuje szefa General­nej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad Krzysztofa Kondraciuka, a pięć dni póź­niej wprowadza na posiedzenie rządu pięć ustaw gospodarczych autorstwa Mateu­sza Morawieckiego, które do tej pory były blokowane przez ludzi z jej otoczenia.
   Na uratowanie stanowiska jest już jednak za późno. Współpracownicy Ka­czyńskiego ogłaszają w mediach, że do rekonstrukcji dojdzie na początku grudnia.

KACZYŃSKI BOI SIĘ BUNTU
Dwa dni przed czwartkową dymi­sją Szydło Kaczyński ściąga na No­wogrodzką szefów lokalnych struktur partii. Chce wysondować ich reakcję na zmianę premiera. Działacze wchodzą na spotkania w podgrupach - dzięki temu prezesowi będzie łatwiej spacyfikować ewentualny bunt aparatu. To ostatni etap przygotowań.
   Podczas spotkań Kaczyński zniena­cka ogłasza, że kandydatem na premiera ma być Morawiecki. Gdy padają pytania, dlaczego nie on sam, sięga po wymówki: kłopoty ze zdrowiem, konieczność zała­godzenia relacji z Brukselą.
   W obronie dotychczasowego ukła­du pojawiają się pojedyncze głosy. Pani premier bronią wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski, sekretarz stanu w resorcie pracy Stanisław Szwed i - de­likatnie - szef MON Antoni Macierewicz. Ten ostatni w 2015 roku sprzeciwiał się powołaniu Szydło, ale w międzyczasie po­padł w spór z Morawieckim.
   - Dlaczego Kaczyński zrezygnował z premierostwa i posta­wił na Morawieckiego?
   - Jeszcze miesiąc przed rekonstrukcją był zdecydowany, by stanąć na czele rządu. Im było bliżej, tym bardziej zaczęło go wszystko boleć - śmieje się rozmówca z Nowogrodzkiej. - A tak poważnie, to zdrowie posłużyło tu wyłącznie jako wymówka. W rzeczywistości górę wzięła kalkulacja. Będąc premierem, Ka­czyński musiałby wziąć na siebie odpowiedzialność za spad­ki w sondażach i ewentualne porażki. Wygodniej mieć kolejny zderzak.
   - Kiedy zapadła decyzja o zmianie koncepcji?
   - Trudno wskazać konkretną datę, bo Jarosław zawsze myśli warianto­wo. Od lata scenariuszem bazowym było jego premierostwo, ale Mateusz cały czas był w tle. Początkowo jedy­nie jako kolejny szef rządu, który wej­dzie do gry dopiero przed wyborami parlamentarnymi.
   Inny z rozmówców uzupełnia: - Kon­cepcja musiała się zmienić w ostat­niej chwili. Jeszcze dwa tygodnie temu Jarosław zapewniał ludzi z „Gaze­ty Polskiej”, że zamierza wziąć sprawy w swoje ręce.
   To, że dymisja Szydło nie napotkała jawnego oporu w partii, nie oznacza, iż wymiana premiera nie wywołuje kon­trowersji. Kaczyński wie, że lista we­wnętrznych wrogów Morawieckiego jest długa. Są na niej Szydło, Ziobro, Macierewicz i pozostali ministrowie zagrożeni odwołaniem. Stąd decy­zja, żeby rekonstrukcja odbyła się na raty. W przypadku równoczesnej dy­misji premiera i ministrów nowy rząd musiałby uzyskać wotum zaufania w Sejmie. Kaczyński boi się, że odwo­łani ministrowie nie zagłosowaliby za gabinetem Morawieckiego i w partii pojawiłby się ferment. Rozciągnięcie zmian w czasie minimalizuje to ryzyko - nawet jeśli któryś z ministrów będzie się czuć zagrożony, to przecież nie za­głosuje przeciwko rządowi, którego jest członkiem. A gdy Morawiecki uzyska wotum zaufania, wtedy będzie można przystąpić do wymiany ministrów. Już bez konieczności głosowania w Sejmie.
- Ziobro już usłyszał od prezesa zapew­nienie, że utrzyma stanowisko. Z kolei Szydło dostała do wyboru dwa stanowiska. Wicepremiera do spraw społecznych i wicemarszałka Sejmu. Wybrała to pierw­sze - mówi człowiek z Nowogrodzkiej.
   Polityk Prawa i Sprawiedliwości: - Kandydatura Morawiecki jest przedstawiana przez Jarosława jako ruch obliczony na uspo­kojenie relacji z zagranicą. Mateusz na pewno świetnie sobie po­radzi w Brukseli, ale pozostaje kwestia, czy będzie Umiał zyskać zaufanie w kraju. Szydło cieszyła się autentyczną sympatią elek­toratu. Morawiecki to typ księgowego, może mieć z tym problem. No i pytanie: jak sobie ułoży relacje z Nowogrodzką? Szydło była wyjątkowo posłuszna, a i tak na tym poległa. Czy Mateusz będzie Sprawniejszy? Wątpię, to polityczny nowicjusz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz