czwartek, 14 grudnia 2017

Obrona przez atak



Wyrównywanie rachunków to jedna z tych specjalności Antoniego Macierewicza, w której nie ma sobie równych. Ostatnio zemsta dosięgła oficerów zasłużonych w tropieniu obcej agentury w Polsce.

Skłonność szefa MON do wymierzania sprawie­dliwości na własnych zasadach zaczęła przy­bierać na sile wraz z narastającymi spekulacja­mi na temat jego dymisji. - Wyraźnie chce się za wszelką cenę wykazać, ale też zdobyć polisę na przyszłość, gdyby jednak został odwołany - twierdzi jedna z osób, która zna kulisy pro­kuratorskich śledztw prowadzonych przeciwko niewygodnym dla Macierewicza ludziom.
   Szarża, która może okazać się jego ostatnią, przyspieszyła 2 grudnia po emisji w „Superwizjerze” w TVN materiału o ma­jor Magdalenie E., byłej oficer Służby Kontrwywiadu Wojsko­wego. Słynnej z tropienia rosyjskich szpiegów, afgańskich ope­racji przeciwko talibom, a wreszcie - z zakończonej sukcesem pod koniec 2015 r. operacji uwolnienia polskiego oficera z rąk białoruskiej służby bezpieczeństwa. Za tę ostatnią doczekała się postępowania dyscyplinarnego zakończonego degradacją. Do dziś służby Macierewicza nie dają jej spokoju.

Podręcznik dla Rosjan
SKW, która przez ostatnie dwa lata nie zdemaskowała ani jed­nego szpiega, jest bardzo aktywna w ściganiu byłych funkcjo­nariuszy, szczególnie tych aktywnych w neutralizowaniu dzia­łań rosyjskiego wywiadu. Warto prześledzić to, co w ostatnich dwóch latach spotkało nie tylko Magdalenę E., ale również byłych szefów SKW za rządów PO - generałów Janusza No­ska (2008-13), Piotra Pytla (2013-15) i płk. Krzysztofa Duszę, do grudnia 2015 r. szefa Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, które po aneksji Krymu przez Rosję miało rozpoznawać zagrożenia zza wschodniej granicy. Cała czwórka mocno zaszła za skórę Rosjanom.
   Dlaczego Macierewicz i jego ludzie, którzy w każdym zdaniu ostrzegają przed rosyjską infiltracją, z taką zawziętością zwalcza­ją akurat ich? W przypadku E. i jej kolegów wydaje się, że cho­dzi o coś więcej niż zemstę - o zastraszenie wszystkich, którym kiedykolwiek przyszłaby do głowy ochota, by wziąć pod lupę „dokonania” Macierewicza.

Prokuratura nierychliwa
Aby lepiej zrozumieć genezę poczynań ministra, trzeba cofnąć się do 2006 r. Antoni Macierewicz, wówczas weryfikator Wojsko­wych Służb Informacyjnych i szef nowo utworzonej SKW, opra­cował raport z działalności WSI. Ujawnił w nim wiele poufnych informacji dotyczących działalności polskich służb specjalnych. Jak cenne było to źródło dla obcych wywiadów, mówił w „Super- wizjerze” gen. Pytel: „Jeden z oficerów będących reprezentantem państwa, które bardzo mocno współpracowało ze stroną rosyj­ską, podzielił się ze mną następującą refleksją: Nawet pan nie wie, jak dużo zawdzięczamy publikacji tego raportu. A zwłaszcza w języku rosyjskim. To dla nas był rodzaj podręcznika, pozwa­lający zweryfikować nasze przypuszczenia co do sposobu dzia­łania wojskowych służb specjalnych RP”.
   Raport został przetłumaczony na język rosyjski, a podjęła się tego znajoma Macierewicza, Rosjanka z pochodzenia, Irina Obuchowa, która przyjechała do Polski pod koniec lat 80. Kilka lat później wyszła za mąż za dyplomatę Marka Zielińskiego - byłego opozycjonistę i osobę z tzw. kręgu Macierewicza. Jeszcze w czasach ZSRR pracowała w biurze Inturist, które opiekowało się zagranicznymi turystami odwiedzającymi Związek Radziecki i dlatego znajdowało się pod kuratelą KGB. Obuchowa dostała zlecenie, choć nie była tłumaczem przysięgłym, a nawet - jak twierdzą ci, którzy ją poznali - nie władała biegle językiem
polskim. Dlaczego w ogóle zlecono tłumaczenie na rosyjski? „Raport po publikacji przetłumaczono na wszystkie języki kon­gresowe, w tym na język rosyjski, lecz najczęściej korzystano z tłumaczenia angielskiego” - oświadczył w grudniu 2013 r. An­toni Macierewicz. Minął się z prawdą.
   Gdy sprawa stała się głośna, już za rządów PO, SKW, którą kierowali wówczas Pytel i Dusza, postanowiła bliżej przyjrzeć się swojej byłej współpracowniczce. Wziął ją pod lupę specjalny ze­spół, w skład którego wchodziła m.in. Magdalena E. Efektem była analiza, która trafiła do sejmowej speckomisji, a potem na biurko premiera. Ówczesny członek komisji, poseł SLD Stanisław Wziątek, po lekturze dokumentu miał stwierdzić, że tłumaczka miała kontakty z rosyjskimi służbami.
   Gdy speckomisja zajmowała się sprawą Obuchowej, doszło do wydarzenia, które dziś rzuca trochę inne światło na to, co spotkało oficerów zaangażowanych w wyjaśnienie sprawy tłumaczenia. Piotr Pytel w „Kropce nad i” opowiadał Monice Olejnik, jak po jednym z posiedzeń pewien poseł PiS poprosił go o rozmowę na osobności. „Zaproponował następujący deal: w zamian za nietykalność przestaję »robić sprawę na Macie­rewicza^’ - ujawnił generał. Wiadomo, że chodziło o analizę dotyczącą Obuchowej. Czego jednak obawiał się obecny szef resortu obrony?
   Oficjalna wersja MON brzmi: Obuchowa miała poświadcze­nie bezpieczeństwa i tłumaczyła już opublikowany raport z li­kwidacji WSI. Nie udało się znaleźć żadnego dokumentu, który by potwierdzał, że tłumaczka została sprawdzona przez służby przed dopuszczeniem jej do pracy. Z ustaleń wynika, że miała też swobodny dostęp do pomieszczeń SKW, w których znajdowały się największe tajemnice wojskowych służb, co więcej - że rozpoczę­ła tłumaczenie jeszcze przed publikacją raportu. Zastanawiają­cych niejasności jest więcej - przede wszystkim nie było żadnych tłumaczeń na języki kongresowe (oprócz rosyjskiego to hiszpań­ski, włoski, niemiecki, angielski, francuski). Wersja rosyjska była jedynym pełnym tłumaczeniem, na angielski przełożono jedy­nie fragmenty raportu. Pozostaje pytanie: po co przetłumaczono coś, co Rosjanie mogli zrobić sami i to pewnie szybciej? - A może stworzenie rosyjskiej wersji raportu było tylko przykrywką, która miała wyjaśniać obecność Obuchowej w SKW? Może tak napraw­dę chodziło o to, by mogła zyskać dostęp do naszych tajemnic? - zastanawia się doświadczony oficer kontrwywiadu.
   Grudzień 2015 r., sobota tuż przed Bożym Narodzeniem.
Do siedziby CEK NATO, kierowanego do niedawna przez płk. Du­szę, w którym od niedawna pracuje również mjr E., w środku nocy wkraczają żandarmi i funkcjonariusze SKW z Bartłomie­jem Misiewiczem na czele. Włamują się do gabinetów, rozpru­wają sejfy. Wyciągają dokumenty, ale i rzeczy osobiste - nawet pieniądze. W poniedziałek rano Misiewicz zwołuje konferencję prasową i zdumionym dziennikarzom ogłasza triumfalnie, jak wiele tajnych dokumentów tam przechowywano. Wszystkie rze­komo nielegalnie.
   Misiewicz zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnie­nia przestępstwa przez funkcjonariuszy SKW, m.in. gen. Pytla i płk. Duszę. Tak rozpoczął się trwający do dziś korowód spraw sądowych, prokuratorskich i dyscyplinarnych, w których pod­porządkowany Macierewiczowi aparat państwowy tropi, sta­wia zarzuty, odbiera stopnie i uposażenia. Szykany spadają także na obrońcę oficerów Antoniego Kanię-Sieniawskiego, któremu szef SKW próbował wytoczyć postępowanie dyscypli­narne (POLITYKA 25).
   Choć oświadczenie Misiewicza robiło wrażenie, szybko się oka­zało, jak niewiele miało wspólnego z faktami. Przede wszystkim prawdopodobnie włamał się do CEK bezprawnie. Dokumenty zaś inwentaryzował tak, że krążyły z rąk do rąk wśród kilkunastu obecnych tam osób. Jak mówił POLITYCE gen. Pytel, SKW, chcąc „na szybko”, ale legalnie wejść do pomieszczeń CEK w sytuacji, gdy podejrzewała, że przechowywane są tam bezprawnie tajne dokumenty, nie mogła tego zrobić sama ani poprzez Żandarme­rię Wojskową, tylko z pomocą Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrz­nego (sama SKW nie ma uprawnień dochodzeniowo-śledczych).
W dodatku powinna mieć wiarygodną informację, że w CEK do­chodzi do złamania ustawy o ochronie informacji niejawnych. Jeśli nie miała, powinna zawiadomić prokuraturę, która wyzna­czyłaby instytucję do wejścia i dokonania czynności przeszu­kania i zabezpieczenia dokumentów. Powinien być do tego we­zwany również użytkownik pomieszczeń. - Ludzie Macierewicza działali zupełnie pozaustawowo, na dziko - mówił nam oficer. Mimo to wszystko wskazuje na to, że niedługo prokuratura przed­stawi zarzuty gen. Pytlowi, płk. Duszy za nielegalne przechowy­wanie w CEK dokumentów poufnych.
   Zdecydowanie mniej energicznie postępują śledczy w spra­wie o nielegalne wtargnięcie do CEK, które prowadzi po zawia­domieniu obu oficerów. Choć śledztwo w tej sprawie trwa od lutego, z ponad 30 wniosków dowodowych prokuratura zrealizowała... jeden.

Polowanie na pułkownika
Pozostaje pytanie - dlaczego do CEK wchodzono w takim pośpiechu, w nocy, rozwiercając zamki? Z tą kwestią poseł PO Marek Biernacki, były koordynator do spraw specsłużb w rzą­dzie Ewy Kopacz, zwrócił się rok temu w liście do prezydenta Andrzeja Dudy. „Czy przypadkiem celem niespodziewanego najścia nie była potencjalna, a bardziej domniemana za­wartość kasy pancernej w CEK NATO? Ciekawe, na jakie to dokumenty liczyli trafić kontrolerzy ministra?” - pytał poseł. A w rozmowie z TVN dopowiadał: „Jedyne racjonalne wytłumaczenie, to chęć »zdobycia« tego, co szefostwu MON wydawało się, że może znajdować się w sejfie byłych szefów SKW, którzy mieli sukcesy w walce z obcym wywiadem”. Jedna z hipotez, która pojawia się wśród byłych oficerów SKW i ludzi znających sprawę, mówi, że Macierewicz i jego ludzie mogli nabrać przekonania, że w CEK ukryto jakieś dokumenty do­tyczące obecnego szefa MON, np. związane z postępowaniem w sprawie Obuchowej.
   Po rozpoczęciu śledztwa w sprawie wejścia do CEK szykany nabrały tempa. Bomba wybucha, gdy wiosną i latem 2016 r. Du­sza i E. zostali zdegradowani przez szefa SKW Piotra Bączka. Pierwszy do stopnia szeregowca, major do kapitana. To wyda­rzenie bez precedensu nie tylko po 1989 r.
   Szef SKW postanowił odebrać Duszy stopnie za kontak­ty z mediami bez swej zgody, E. - za przekroczenie upraw­nień podczas uwalniania kapitana z rąk białoruskiej KGB. Miało ono polegać na niepoinformowaniu przełożonych o udziale w operacji, co rzekomo utrudniło działania SKW. Obie decyzje o degradacji zostały uchylone przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie (SKW odwołała się od obu orze­czeń do NSA, sprawy czekają na rozpatrzenie). W sprawie ma­jor E. sąd wytknął m.in. naruszenie prawa do obrony, pole­gające na nieprzesłuchaniu zgłoszonych przez nią świadków podczas postępowania dyscyplinarnego. Stwierdził także, że służba nie wykazała, w jaki sposób Magdalena E. miałaby zaszkodzić SKW.
   Mimo tego orzeczenia MON nadal atakuje major E. W komu­nikacie opublikowanym na stronie resortu, tuż przed emisją filmu o niej, rzeczniczka MON ppłk Anna Pęzioł-Wójtowicz określiła mjr E. jako „winną podejmowania nielegalnych dzia­łań”. Niedługo potem komunikat został skasowany.
   Cała trójka, czyli Pytel, Dusza i major E. długo nie mogła się też doczekać na zwrot swoich rzeczy osobistych zatrzymanych podczas nocnego przejęcia CEK NATO (POLITYKA 30). Do dziś zresztą nie odzyskali wszystkich. Generał Pytel stracił kurtkę i tablet, za co sąd przyznał mu niecałe tysiąc złotych odszko­dowania. Do sądu zwróciła się też Magdalena E., której do dziś nie zwrócono pierścionka zaręczynowego i obrączki oraz pry­watnego laptopa. W sierpniu, a więc prawie dwa lata po akcji w CEK, zajęła go prokuratura jako dowód rzeczowy w sprawie o przechowywanie w centrum tajnych dokumentów. Co cieka­we, jeszcze miesiąc wcześniej śledczy twierdzili, że urządzenie nie jest im potrzebne.
   SKW odmówiła jej również wypłaty części uposażenia na­leżnego odchodzącym ze służby funkcjonariuszom. I to mimo prawomocnego wyroku NSA.

Macierewicz mówi: zdrada
Ostatnia z serii szykan to głośne zatrzymanie przez podle­głą Macierewiczowi Żandarmerię Wojskową gen. Pytla, które jeden z byłych szefów polskiego wywiadu nazwał „czynem ha­niebnym”, którym „sprawiono radość wielu naszym wrogom”.
I znów rzecz bez precedensu - żandarmi weszli rano do domu generała pod Krakowem, by dowieźć go na przesłuchanie do prokuratury w Warszawie, gdzie oficer miał się stawić po­przedniego dnia. Nie stawił się, bo miał zaplanowane badania w szpitalu, o czym poinformował śledczych przez adwokata Kanię-Sieniawskiego. Choć obrońca Pytla zapewniał, że ge­nerał przyjedzie w innym terminie, prokuratura nie przyjęła tego do wiadomości. W dniu zatrzymania zamiast na kolejnych badaniach stanął przed obliczem prokuratora. Tylko po to, by dowiedzieć się, że zmieniono mu opis zarzutu. Dostał też dozór policyjny (musi stawiać się na komisariacie raz w tygo­dniu) i zakaz opuszczania kraju.
   Macierewicz zarzuca Pytlowi „najgorszą zdradę, jakiej może się dopuścić Polak”, tymczasem prokuratura chce go oskarżyć o przekroczenie uprawnień lub niedopełnienie obowiązków przez funkcjonariusza publicznego (grożą za to maksimum trzy lata więzienia), a nie o szpiegostwo. Głośna już sprawa do­tyczy porozumienia o współpracy z rosyjską FSB, które SKW zawarła w 2013 r. za zgodą premiera Tuska i za namową dowód­ców NATO. Chodziło o zapewnienie wycofywanemu polskie­mu kontyngentowi z Afganistanu alternatywnej drogi odwrotu lądem przez Rosję. Umowa nigdy nie weszła w życie - Polska wycofała się z niej po aneksji Krymu. Mimo to podobny – jak i gen. Pytel - zarzut usłyszał płk Dusza. W stosunku do gen. No­ska śledczy wytoczyli dużo cięższe działo - działanie na rzecz obcego wywiadu, za co grożą przynajmniej trzy lata więzienia.
   Jak się dowiadujemy, decyzje o postawieniu zarzutów w trwa­jącym od roku śledztwie zapadły tuż po tym, gdy do MON tra­fiły pytania od dziennikarzy TVN przygotowujących reportaż o Magdalenie E. i jej zaangażowaniu w sprawę tłumaczki oraz uwolnienie oficera z białoruskiego więzienia. Stało się wtedy jasne, że materiał zostanie wyemitowany. - Prokuratorzy woj­skowi, którzy podlegają przecież Macierewiczowi, ewidentnie chcą jak najszybciej wysłać do sądu akt oskarżenia, by ich za­grożony dymisją szef mógł się pochwalić sukcesem i przykryć negatywny wydźwięk reportażu w TVN- twierdzi osoba, która zna kulisy śledztwa.
   Od półtora roku nie widać za to u wojskowych śledczych chęci sprawdzenia, czy minister obrony nie ujawnił tajemnic polskiej armii. Coraz głośniej mówi się o tym w kontekście sej­mowego wystąpienia Macierewicza z maja 2016 r., w którym, podsumowując rządy PO, wśród aplauzów kolegów z PiS, wy­powiedział pamiętne słowa: „Co takiego wam Polska zrobiła, że tak ją zostawiliście bezbronną”.
Szef MON wzbogacił je wieloma danymi o stanie armii, które nie są powszechnie dostępne. Według informacji POLITYKI mogą pochodzić z tajnego dokumentu przygotowanego dla Macierewicza przez SKW. Doświadczony oficer wywiadu, którego poprosiliśmy o analizę wypowiedzi ministra, wska­zał na trzy szczególnie cenne pod względem wywiadowczym informacje, które prawdopodobnie chroniła tajemnica. Ma­cierewicz ujawnił, że zapasy wojenne kierowanych pocisków rakietowych wynoszą tylko 17 proc. stanu, armia ma mniej niż 50 proc. sprawnych opancerzonych wozów bojowych oraz że nasze urządzenia radiolokacyjne nie są w stanie wykrywać dronów, które wlatują w naszą przestrzeń powietrzną na ni­skiej wysokości.
   Tylko jedna osoba została potraktowana przez Macierewicza w podobny sposób co czwórka byłych oficerów SKW. To Tomasz Piątek, autor bestsellerowej książki „Macierewicz i jego tajem­nice”, w której opisał powiązania szefa MON z ludźmi bliskimi rosyjskim służbom i mafijnym układom. Jej bohater nigdy nie odniósł się do konkretnych zarzutów postawionych w książce, sięgnął za to po pomoc podległej sobie wojskowej prokuratury. W zawiadomieniu o możliwości popełnienia przestępstwa za­rzucił Piątkowi m.in. „stosowanie przemocy lub groźby wobec funkcjonariusza publicznego w celu podjęcia lub zaniechania czynności służbowych”. Choć prokuratura wszczęła postępo­wanie w tej sprawie w lipcu, na razie jedynie przesłuchała tylko szefa MON. A to znaczy, że ciężkie oskarżenie nadal wisi nad głową Piątka. I może wisieć jeszcze długo. Tak jak wszystkie sprawy, które wytacza szef MON tym, którzy są dla niego nie­wygodni. On sam jest - na razie - nietykalny.
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz