środa, 13 grudnia 2017

Nowy premier prezesa



Nowy premier prezesa

Jarosław Kaczyński wbrew partii zmusił do dymisji Beatę Szydło, wbrew partii sam jej nie zastąpił i wbrew partii postawił na Mateusza Morawieckiego. Partyjno-autorski rząd nowego premiera dopiero w styczniu. Czy i co PiS na tym wygra?

Prezes zwrócił się do członków komitetu poli­tycznego: „Zaufajcie mi”, a oni karnie, choć bez entuzjazmu, posłuchali - w tajnym głosowaniu za dymisją Szydło i nominacją Morawieckiego padło 30 głosów, dwie osoby (zapewne Stani­sław Karczewski i Antoni Macierewicz) były przeciw, jedna osoba (zapewne Szydło) się wstrzymała. Dwie godziny później klub PiS przyjął zmianę przez aklamację, ale to odchodząca premier dostała owację, a Morawiecki tylko oklaski.
   Żeby wszystko przebiegło gładko, gruntowna rekonstrukcja rządu została przełożona na początek roku. Morawiecki dzie­dziczy więc ministrów Szydło, a sama premier zostaje w rzą­dzie jako wicepremier do spraw społecznych. Posłowie dostali przekaz dnia z lakonicznym wyjaśnieniem: „Przed nami kolejne wyzwania, to wymaga korekty rządu. Zmieniają się ludzie, ale program nie”. Rzeczniczka PiS Beata Mazurek tłumaczyła, że „czas postawić na gospodarkę”.
   Wydarzenia prowokują do pytań, zwłaszcza że PiS poinfor­mował o dymisji Szydło w dniu, gdy obronił ją w Sejmie przed wotum nieufności PO. Nawet sprzyjający władzy komentatorzy dziwili się, jak można działać tak niezręcznie.

Dlaczego Szydło musiała odejść
Najkrócej i kolokwialnie: Kaczyński miał pani premier dość. Niech nikogo nie zmylą pochwały, którymi żegnał ją na po­siedzeniu klubu: że jest mężem stanu, która za to, co zrobiła, powinna być całowana „nie tylko po rękach, ale i po stopach”, i że czeka ją wielka przyszłość z powtórnym premierostwem lub prezydenturą włącznie. To był teatr na użytek posłów PiS, którzy Szydło autentycznie lubią i którzy nie chcą słyszeć o kon­fliktach i politycznej kuchni przy Nowogrodzkiej.
   Kaczyński poznał bliżej Szydło dopiero w 2015 r. i już wów­czas miał co do niej wątpliwości. Pogłoski o tym, że premierem zamiast niej może zostać Piotr Gliński, nie wzięły się znikąd, ale prezes uznał ostatecznie, że pominięcie oficjalnej kandydatki z kampanii nie spodoba się wyborcom.
   Jednak już wiosną 2016 r. zaczęły się spekulacje o słabnięciu Szydło. Kaczyński zaczął dyscyplinować premier, nakazywał jej „przyspieszenie”. „Relacje z Beatą Szydło są dobre?” - nie­pokoili się bracia Karnowscy z tygodnika „wSieci”, na co Ka­czyński rzucił: „Pani premier na pewno tym premierem chce być” oraz „Pani premier rządzi na własną odpowiedzialność”. Jej rząd nazwał zaś „eksperymentem”.
   Podobnych wypowiedzi było więcej - o „rozciągniętych ta­borach”, „spowalnianiu decyzji”, „nieprzekazaniu kompetencji gospodarczych Morawieckiemu”.
   - Między Szydło a Kaczyńskim nie było chemii, ich rozmowy były krótkie, żołnierskie. Prezes nie widział w niej intelektual­nego partnera - mówi jeden z ministrów.
   Kaczyński widział słabości instytucjonalne rządu, w którym premier nie panowała nad silniejszymi od siebie politykami i który zaczął przypominać federację księstewek. W przypad­ku konfliktów musiał wkraczać szef PiS. - Projekt się wypa­lił, to po prostu czuć - oceniał kilka tygodni temu poseł par­tii rządzącej.
   Atutem Szydło były sondaże i przekonanie, że to dzięki niej PiS ma wysokie notowania, ale coraz więcej ekspertów wska­zywało, że efekt 500+ nie wystarczy na całą kadencję, a partia Kaczyńskiego na kolejne dwa lata będzie potrzebowała nowe­go paliwa.
   Decyzja o dymisji zapadła późną wiosną 2017 r. Nie zosta­ła wówczas wykonana, ale opinia publiczna dostała wyraźny sygnał - na kongresie w Przysusze 1 lipca Szydło nie została dopuszczona do głosu, a plany rządu przedstawił Morawiecki. To był początek końca. Plotki o dymisji mnożyły się jak króliki; mówiło się o niej na Forum Ekonomicznym w Krynicy we wrze­śniu i na rzeszowskim Kongresie 590 w listopadzie, ale na wy­konanie wyroku przyszło poczekać.
   Być może odwlekła go premier, gdy w październiku na chwi­lę przeszła do ofensywy - w dwóch wywiadach oświadczyła, że to ona podejmie decyzje o zmianach w rządzie i że nie ma zamiaru odchodzić. Niezręcznie byłoby ją wtedy odwołać, rekonstrukcja wyhamowała. Ale pod koniec listopada Szydło się poddała. Tuż przed dymisją w wywiadzie w Radiu Maryja - mimo wsparcia słuchaczy - powiedziała z rezygnacją, że ufa mądrości Kaczyńskiego i że najważniejszy jest program PiS, a nie jego wykonawcy.

Dlaczego nie wkroczył Kaczyński
Szydło miał zastąpić sam prezes. To był podstawowy sce­nariusz obowiązujący do połowy listopada. Pisała o tym POLITYKA, „Gazeta Wyborcza”, „Newsweek”, ale i media prorządowe. TVP zaczęła ocieplać wizerunek Kaczyńskiego, przedstawiając go jako prawdziwego ojca 500+.
   Na dwa dni przed dymisją Szydło ukazała się „Gazeta Polska” z okładką „Dlaczego premier Jarosław Kaczyński”. W mediach panowała kakofonia, będąca odbiciem chaosu w PiS.
    „Kto zastąpi Szydło? Nieoficjalnie: premierem będzie Mora­wiecki” donosiła gazeta.pl, by krótko potem prostować: „Nie­oficjalnie: Morawiecki jednak nie zastąpi Szydło”. Z kolei „Fakt” informował, że „Do zmiany premiera nie dojdzie”.
   Co się wtedy działo na zapleczu? Nawet współpracownicy Kaczyńskiego przyznają, że nie wiedzą, dlaczego zmienił zda­nie i nie został premierem. Domysłów jest wiele, ale w gruncie
rzeczy się nie wykluczają; być może żaden z powodów nie był wystarczający, ale ich kombinacja - już tak.
   Hipoteza pierwsza, medyczna. - Poinformował nas, że to przez kłopoty z nogą. Przeszedł badania, które wykluczyły poważne choroby, ale kolano wymaga operacji albo kilkumiesięcznej intensywnej rehabilitacji - mówi polityk z otoczenia prezesa. Szeregowy poseł PiS zwraca też uwagę na metrykę: - Może zde­cydował PESEL. Kaczyński ma 68 lat.
   Hipoteza druga, unijna. - Najbliższe dwa lata będą stały pod znakiem trudnych rozmów z Brukselą. Będziemy musieli doko­nywać ustępstw, których Kaczyński nie chciałby firmować swoim nazwiskiem - uważa nasz rozmówca z rządu.
   Hipoteza trzecia, sondażowa. - Prezes uznał, że jego premie­rostwo byłoby zbyt dużym ryzykiem. Zadaniem Morawieckiego jest dowieźć wysokie notowania partii do wyborów w 2019 r. i wówczas premierem mógłby zostać Kaczyński, by dokończyć rewolucję - słyszymy od innego polityka.
   Hipoteza czwarta, psychologiczna. - Kaczyński nie krył się z niechęcią do tej posady. W2006 r. został premierem pod presją brata i źle wspominał ten czas. Ta praca wiąże się z obowiązkami biurokratyczno-dyplomatyczno-wizerunkowymi, których nie znosi i które zabierają mnóstwo czasu - przypomina rozmów­ca POLITYKI.
   Partia przyjęła decyzję prezesa z rozgoryczeniem. „Oczywi­ście, wszyscy żałujemy” - podsumował w TVN24 Adam Lipiński.

Dlaczego awansował Morawiecki
Wicepremier był drugą opcją - po Kaczyńskim - od początku kadencji. W kwietniu 2016 r. POLITYKA pisała - proszę wybaczyć dłuższy cytat, ale zachował aktualność: „Gdyby Szydło musiała ustąpić, Morawiecki byłby naturalnym zmiennikiem. Ma dobre relacje z Kaczyńskim, któremu zaimponował, gdy odrzucił pro­pozycję wejścia do rządu Donalda Tuska. Drugim atutem jest polityczna słabość - wicepremier nie jest posłem, nie ma zaple­cza w partii ani Sejmie, więc nie byłby zagrożeniem dla prezesa. Trzeci atut to możliwość poprawy wizerunku; Morawiecki ma opinię umiarkowanego, kompetentnego, świetnie mówi po an­gielsku i zna wszystkich, których wypada znać”. Nasz rozmów­ca przewidywał wówczas: „Jeśli menedżer porzuca fotel prezesa banku, to tylko po to, żeby zagrać o całą pulę”.
   Dziś PiS podaje rozmaite powody, dla których to były pre­zes BZ WBK został premierem. Słyszymy o konieczności walki o klasę średnią, o elektorat centrowy, miejski, wykształcony; słyszymy o konieczności przestawienia akcentu z programów socjalnych na modernizację, reindustrializację i inwestycje państwowe jak Centralny Port Komunikacyjny.
Istotnie, w sondażu zaufania do polityków CBOS Morawiecki ma lepsze notowania od Szydło w kilku segmentach elektora­tu (w metropoliach, wśród osób z wyższym wykształceniem), ale te argumenty są wtórne wobec ruchu prezesa. To dorabia­nie ideologii do decyzji; mają uporządkować chaos w pisowskich głowach.
   Kluczem do zrozumienia awansu Morawieckiego są jego rela­cje z Kaczyńskim. Prezes widzi w nim pisowca przyszłości. - Nie nazywa go następcą, ale tak go traktuje - uważa polityk z obo­zu władzy. Obaj panowie spędzili wiele godzin na rozmowach o państwie, gospodarce i historii. - Morawiecki to w oczach Ka­czyńskiego mieszanka idealna: konserwatysta, antykomunista, z ładną opozycyjną kartą, a zarazem człowiek sukcesu, będący na bieżąco z myślą Zachodu, z licznymi znajomościami, którego nie wstyd wysłać do Davos, Brukseli czy Waszyngtonu - ocenia nasz rozmówca.
   Paradoks polega na tym, że Kaczyński musiał znaleźć ko­goś takiego poza swoim ugrupowaniem; przez ostatnie lata prezes robił wszystko, by PiS był partią Suskiego, Jurgiela i Mazurek, a nie Dorna, Ujazdowskiego i Morawieckiego.
   - Kaczyński nie lubi PiS. Skroił go pod gust i na podobieństwo wyborców, by zwyciężać, a nie wedle własnych upodobań - twierdzi polityk rządowy.
Z tego powodu nowy premier, choć for­malnie do PiS należy od półtora roku i zasiada w jego kierownictwie, pozosta­je w partii ciałem obcym. Bankster, do­radca rządu Tuska, nagrywany w Sowie i Przyjaciołach.
   Morawiecki ma niezłe kontakty z tak zwaną grupą profesorską - Ryszardem Legutką czy Zdzisławem Krasnodębskim, z wiceprezesami Lipińskim i Joachimem Brudzińskim, ale nie ma niczego ta­kiego jak „frakcja Morawieckiego w PiS”. Jego zaplecze rządowo-spółkowe tworzą znajomi z czasów Solidarności Walczącej, z BZ WBK, młodzi eksperci ściągnięci z prywatnych firm. Jego zaplecze polityczne to z jednej strony ludzie Jarosława Gowina, a z drugiej - maleńkie koło poselskie Wolni i Solidarni, kierowa­ne przez jego ojca. W polityce zachowuje się jak w korporacji, co nie zawsze jest atutem.

Jaki będzie rząd Morawieckiego
Nowy premier jest i silniejszy, i słabszy od swej poprzednicz­ki. Silniejszy, bo ma większe wsparcie Kaczyńskiego, a słabszy - bo nie budzi entuzjazmu w partii. Rekonstrukcja została roz­ciągnięta w czasie - najpierw expose i wotum zaufania, a do­piero na początku roku odbędzie się gruntowna przebudowa na poziomie ministerialnym. - Dzięki temu kolejne zmiany od­będą się poza parlamentem. Wystarczy rozmowa Morawieckiego z Kaczyńskim, podpis prezydenta i gotowe - tłumaczy polityk z otoczenia prezesa.
   Do stycznia wiele się może zmienić, ale z różnych źródeł słyszymy podobną listę roszad. W MSZ Witolda Waszczykowskiego ma zastąpić człowiek prezydenta Krzysztof Szczerski. Minister cyfryzacji Anny Streżyńskiej nie zastąpi nikt, bo znik­nie jej ministerstwo. Stanowiska najprawdopodobniej stracą ministrowie: środowiska Jan Szyszko, rolnictwa Krzysztof Jurgiel oraz infrastruktury Andrzej Adamczyk. Porządki nie ominą Kancelarii Premiera. Pożegnał się już z dziennikarzami rzecznik rządu Rafał Bochenek, funkcje stracą szefowa Kance­larii Beata Kempa (dostanie propozycję rządową), szefowa ga­binetu premiera Elżbieta Witek i szef Komitetu Stałego Henryk Kowalczyk (możliwe, że zastąpi Jurgiela w rolnictwie). Wejścia do rządu odmówił Brudziński, pochłonięty przygotowaniami partii do wyborów samorządowych.
   Morawiecki ma mieć w miarę wolną rękę w obsadzie resortów gospodarczych, zwłaszcza tych, którymi sam kierował. Z jego otoczenia dochodzą sprzeczne informacje o Ministerstwie Finansów - niektórzy rozmówcy uważają, że jako premier za­chowa funkcję ministra, tak jak Jean Claude-Juncker kiedyś w Luksemburgu. Ale słychać też kandydatury wiceministra Pawła Gruzy oraz wieloletniego przyjaciela z Solidarności Wal­czącej i prezesa PKO BP Zbigniewa Jagiełły.
   Co do resortu rozwoju, to najpoważniejszym kandyda­tem jest wiceminister odpowiedzialny za środki unijne Jerzy Kwieciński, mający w Brukseli opinię sprawnego technokraty; kontrkandydatką wspieraną przez Gowina jest inna wicemini­ster z tego resortu Jadwiga Emilewicz.
   W kontekście resortu infrastruktury wymienia się zaś cza­sem Mikołaja Wilda, pełnomocnika rządu do budowy Central­nego Portu Komunikacyjnego, który ma dobre relacje zarówno z Morawieckim, jak i Kaczyńskim.
   Wymienieni ministrowie nie stanowią jednak dużego problemu politycznego, choć zdymisjonowani (oraz podczepieni pod nich posłowie) mogą psuć atmosfe­rę w klubie. Największe polityczne rafy przed Morawieckim są inne: Zbigniew Ziobro i Antoni Macierewicz.
   Ziobro w sojuszu z Szydło rywalizował z Morawieckim od początku kadencji. Tro­chę o spółki, a trochę dlatego, że obaj są z jednego pokolenia, mają duże ambicje i odmienne wizje przyszłości prawicy. Tuż przed nominacją Morawieckiego - o któ­rej minister sprawiedliwości dowiedział się zresztą później niż inni - obaj politycy spotkali się i zawarli pakt o nieagresji. To dlatego Morawiecki zapewnił w Radiu Ma­ryja, że w rządzie znajdzie się miejsce dla polityków Solidarnej Polski - Ziobry, Kempy czy Patryka Jakiego. Na razie nie dojdzie do zmian w spółkach kontrolowanych przez Ziobrę - Pekao, PZU czy Aliorze.
   W zamian za to Ziobro nie będzie podgryzał premiera, ko­rzystając z wpływów w mediach takich jak wPolityce.pl czy „Sieci Prawdy”. - Trudno powiedzieć, ile ten pakt przetrwa. Ziobro nie jest zagrożony dymisją, ale mocno osłabł. To może prowadzić do nerwowych ruchów - ocenia wpływowy poli­tyk prawicy.
   Pozostaje pytanie o rolę Szydło. Jeszcze nigdy w III RP były premier nie wrócił do rządu w tej samej kadencji, zastąpiony przez podwładnego. - Będzie miała sekretarkę, kierowcę, ochro­nę BOR oraz mnóstwo czasu na występy w mediach i rozmowy z działaczami - wróży jeden z ministrów, sugerując, że może przysporzyć kłopotów swojemu następcy.
   Nie wiadomo wreszcie, co się stanie z Macierewiczem. Mi­nister obrony ma marne relacje z Kaczyńskim i Morawieckim, a jeszcze gorsze z prezydentem, ale pozostaje istotny dla części prawicowego elektoratu i może liczyć na wsparcie „Gazety Pol­skiej ”. Znamienny był fakt, że na godzinę przed uroczystością desygnacji premiera podległa Macierewiczowi SKW zdecydo­wała o odebraniu dostępu do tajemnic wojskowych współpra­cownikowi Andrzeja Dudy gen. Jarosławowi Kraszewskiemu. Dwaj rozmówcy POLITYKI z PiS i partii zaprzyjaźnionej zgod­nie uważają, że Macierewicz przetrwa rekonstrukcję stycznio­wą, ale nie dotrwa do końca kadencji.

PiS osłabnie?
Misja wyznaczona Morawieckiemu - walka o klasę średnią i centrum - jest w najlepszym przypadku ekstremalnie trudna. W dniu jego nominacji CBOS opublikował sondaż, w którym PiS stracił w porównaniu z listopadem aż 4 pkt proc. To już drugi miesiąc spadków; wyborcy partii Kaczyńskiego są zdez­orientowani i podatni na demobilizację. W tych warunkach trudno walczyć o nowy elektorat.
   Po drugie, Morawiecki będzie miał niewielki wpływ na za­sadniczą agendę PiS. W dniu nominacji Sejm przegłosował ustawy sądownicze, wzmacniające władzę wykonawczą i usta­wodawczą kosztem sądów i wbrew konstytucji przerywające kadencję I prezes Sądu Najwyższego. Trwają prace nad ordy­nacją samorządową, a niewykluczone, że czeka nas jeszcze zmiana ordynacji sejmowej.
   Po trzecie wreszcie, nowy premier musi się uwiarygodnić na prawicy - w samym PiS i wśród jego wyborców. Nieprzy­padkowo zaczął od wizyty w Radiu Maryja, gdzie obiecywał „rechrystianizację Europy”. Ułatwi to życie satyrykom, a nie marsz do centrum.
Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz