niedziela, 24 grudnia 2017

Błogosławiona Unia



Polska prawica, walcząca z Unią Europejską, jest trochę jak targowica, skupiająca również patriotów, którzy w Rosji szukali obrony przed zmianami z Zachodu. Podobnie dziś w Putinie prawica widzi obrońcę przed promocją homoseksualizmu czy polityczną poprawnością

Przy okazji Europejskiego Kon­gresu w Obranie Chrześcijan, który w listopadzie odbył się w Krakowie, jego pomysłodaw­ca - europoseł PiS Ryszard Legutko - wygłosił wiele przemówień i udzielił licznych wywiadów. Wynika z nich, że jeśli chrześcijaństwa trzeba przed kimś na naszym kontynencie bronić, to nawet nie przed fun­damentalizmem islamskim, ale właśnie przed Unią Europejską. Ona to bowiem - twier­dzi Legutko - odeszła od chrześcijaństwa, wprowadzając na to miejsce niebezpieczną ideologię.

POWTÓRZONY BŁĄD TARGOWICZAN
Ryszard Legutko, podobnie jak inny pisowski europoseł Zdzisław Krasnodębski, to jeden z tych polityków, którzy do Brukseli poje­chali nie po to, by budować i wzmacniać unijne instytucje, ale aby je osłabiać i niszczyć. W Par­lamencie Europejskim głos najczęściej zabie­rają po to, by skrytykować Unię za atakowanie chrześcijaństwa i za to, że nie broni chrześcijan przed prześladowaniami ze strony wyznawców innych religii.
   Jeszcze mniej subtelna od nich jest Krysty­na Pawłowicz, zanosząca modły w intencji roz­walenia Unii. Do tego można dodać licznych duchownych z polskokatolickiego Kościoła Ta­deusza Rydzyka, którzy zarzucają Unii depatologizację homoseksualizmu. A także Andrzeja Nowaka czy Marka Jurka - postacie ważne dla polskiej prawicy, którzy bardziej niż Rosji boją się NATO i Unii Europejskiej. Warto przypo­mnieć, że ten ostatni - w 1992 r., gdy Polska wygrzebywała się dopiero z rosyjskiej strefy wpływów - apelował w „Czasie Najwyższym”, byśmy nie wstępowali do NATO, gdyż „służy Ono do krępowania suwerennych decyzji na­rodowych” i „pozwala Ameryce angażować się w sprawy europejskie”.
   Użycie przez dzisiejszą polską prawicę chrześcijaństwa do walki z Unią Europejską przypomina błąd targowicy, która naprawdę nie była wyłącznie zbiorowiskiem agentów. Sku­piała także wielu żarliwych patriotów, którzy wybrali Rosję przeciwko Zachodowi, dlatego że na swój sposób też kochali Polskę, tyle że spo­łecznie ultrakonserwatywną i jednolicie katoli­cką. Konstytucję 3 maja uważali za jakobińską, a członków reformatorskiego stronnictwa Sej­mu Wielkiego za zdrajców na żołdzie niemie­ckich protestantów. „Chrześcijański” tron carycy Katarzyny jawił im się jako ostoja tra­dycyjnego porządku, odporna na wszelką re­wolucję. Podobnie jak dzisiaj jedynowładztwo Putina wydaje się wielu polskim prawicowcom gwarancją obrony przed promocją homoseksu­alizmu czy polityczną poprawnością.

JUNCKER TO NIE ROBESPIERRE
Jednak w tamtych czasach rewolucja francuska faktycznie ścinała głowy katoli­ckim księżom - targowiczanie mieli się czego bać. Żeby dziś uznać Brukselę za miejsce prze­śladowania chrześcijan, trzeba po prostu bez­czelnie kłamać.
   Zacznijmy od tego, że założyciele Unii Eu­ropejskiej - Robert Schuman i Alcide de Gasperi - byli katolikami. Jak przypomina Róża Thun (też aktywna działaczka katolickich sto­warzyszeń, a jednocześnie gorąca zwolen­niczka Unii), „w stosunku do obu toczą się procesy beatyfikacyjne”. „Nawet to, że zaczę­li budować zjednoczoną Europę od Wspólnoty Węgla i Stali - dodaje Róża Thun - nie znaczy, że chowali swoje chrześcijaństwo do szafy, ale dla najważniejszego chrześcijańskiego przy­kazania, miłuj bliźniego swego jak siebie sa­mego, szukali w podzielonej i wykrwawionej powojennej Europie najbardziej skutecznych narzędzi, najpierw ekonomicznych, a później, w traktatach rzymskich, także ideowych”. Ro­bert Schuman często powtarzał, że „wszelka demokracja zawdzięcza swoje istnienie chrześcijaństwu”.
   Ale także ostatni z wybitnych przy­wódców UE, Jacques Delors (socjalista, na dodatek z bardzo przywiązanej do laickości Francji), gdy został przewodniczą­cym Komisji Europejskiej, powołał grupę roboczą Dusza dla Europy. Do udziału w jej pracach zaprosił zarówno przedsta­wicieli największych europejskich religii - chrześcijaństwa (w tym katolicyzmu), judaizmu oraz islamu - jak i środowisk laickich, humanistycznych i różnych nur­tów europejskiej masonerii.
   Dzieło Delors’a zostało jednak zmar­nowane, gdy podczas pisania konstytu­cji europejskiej Valery Giscard d’Estaing i dominujący jeszcze wówczas w instytu­cjach unijnych radykalni zwolennicy lai­cyzacji Europy usunęli z niej jakiekolwiek odniesienia do chrześcijaństwa, a na­wet do wszelkiej religii. Odrzucono wów­czas polską propozycję, by w europejskiej konstytucji umieścić formułę podobną do preambuły Mazowieckiego/Wilkano­wicza rozpoczynającej polską konstytu­cję z 1997 roku: „My, wszyscy obywatele, zarówno wierzący w Boga będącego źród­łem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wia­ry, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł...”.
   Co charakterystyczne, fundamenta­liści katoliccy (Marek Jurek) czy ludzie używający religii cynicznie w swoich po­litycznych czy ideologicznych grach (Ja­rosław Kaczyński, Ryszard Legutko), choć skarżą się na niewprowadzenie pre­ambuły Mazowieckiego do konstytucji europejskiej, to jej obecność w konstytu­cji własnego kraju uważają za relatywizm, postmodernizm i kapitulację polskich ka­tolików. Chcą ją w Polsce zastąpić Invocatio Dei i innymi odniesieniami, które będą wykluczać obywateli niebędących katoli­kami. Ale prawicowi katolicy w Brukseli czują się słabi, a w Warszawie silni. Dla­tego tutaj nie chcą przyznać innym praw, których tam domagają się dla siebie. Nie o wiarę bowiem w tym sporze chodzi, ale o władzę, o pokazanie, kto tu jest silniej­szy. Podczas gdy jedni używają do tego celu odniesień do świeckich praw czło­wieka, inni używają Boga.
   Róża Thun, która sama uważa za błąd usunięcie odniesień do chrześcijaństwa z konstytucji europejskiej, przedstawia jednocześnie racje zwolenników ścisłej świeckość i Unii. - Francuski dziennikarz z Marsylii, którego pytałam: „Co wy ma­cie za odlot z tą laicyzacją?”, odpowie­dział mi: „Dzięki temu odlotowi, kiedy ja z córkami idę do kościoła w niedzielę, moi sąsiedzi spokojnie świętują ramadan; do­póki fundamentaliści obu naszych reli­gii nie przejmą państwa, można nad tym zapanować”.
   Triumf zwolenników laickości, któ­rzy usunęli wszelkie odniesienia do reli­gii z konstytucji europejskiej, okazał się ich pyrrusowym zwycięstwem. Rozbu­dził w wielu katolikach przekonanie, że Unia tworzy przestrzeń, która będzie im wroga. W dodatku od tamtego czasu sto­sunek sił pomiędzy Unią i Kościołem się zmienił; najpierw kryzys finansowy, a po­tem imigracyjny powaliły świeckie insty­tucje wspólnotowe na kolana, podczas gdy Kościół nauczył się używać swojej nowej wunderwaffe - walki o ochronę ży­cia. Wiernych w Europie mobilizuje dziś wizja liberalnego holokaustu, czyli legal­nej w wielu krajach europejskich abor­cji, a ostatnio nawet in vitro, gdyż pojęcie „człowieka” zeszło w międzyczasie z po­ziomu embrionu na poziom zygoty.

PRZECIWKO KI EOLSKIEJ RELIGII
Tym, co najbardziej niszczy dziś Unię Europejską, a wraz z nią może zniszczyć pokój na naszym kontynencie, jest „kibolska religia”. Czyli takie rozu­mienie wiary, gdzie chrześcijański krzyż, półksiężyc islamu czy gwiazda Dawida stają się nowymi plemiennymi totemami, kibolskimi znakami, pod którymi „wier­ni” (a w rzeczywistości poganie, których ominęły tysiąclecia etycznej pracy trzech monoteizmów) mordują się, wysadzają sobie świątynie, pozbawiają się wzajem­nie wolności i praw. A już z pewnością - jak polscy krytycy UE, Legutko, Krasnodębski czy Jurek - zamiast samemu praktykować uniwersalne miłosierdzie, sprawdzają, czy „nasi" mają w instytu­cjach europejskich więcej do powiedze­nia niż „obcy”.
   W Unii Europejskiej nawet katoli­cyzm jest inny - co może być trudne do pojęcia dla człowieka, który w Polsce ma kontakt wyłącznie z Kościołem Rydzy­ka i Jędraszewskiego. W jednej z naw będącej siedzibą prymasa Belgii gotyckiej katedry w Brukseli wisi kunsztownie wy­konana rycina ,,Dzieci Abrahama”. Z ko­rzenia podpisanego „Abraham” (którego jako patriarchę czczą judaizm, chrześci­jaństwo i islam) wyrastają okazałe pnie trzech monoteizmów, rozgałęziając się dalej. Chrześcijaństwo na katolicyzm, prawosławie, reformację i cały zagajnik protestanckich wspólnot. Islam na szy­itów, sunnitów, a potem na odrosty roz­maitych herezji. Po stronie judaizmu przez długi czas wędruje ku górze samot­ny pęd z napisem „diaspora”, którego je­den z ostatnich, najbardziej tragicznych pędów został podpisany krótkim słowem Shoah (Zagłada).
   Jeśli jest dzisiaj w Europie instytu­cja, która tak rozumie religię - jako wia­rę w jednego Boga, jedno: uniwersalne objawienie, nakaz praktykowania miło­sierdzia wobec wszystkich, a nie tylko „własnej rodziny” (sformułowanie Jaro­sława Gowina), własnego narodu, włas­nego wyznania - jest to Unia Europejska.
I trudno się dziwić, że papież Franciszek pobłogosławił ją w 60. rocznicę podpisa­nia traktatów rzymskich. Czy polscy ka­tolicy - nawet ci prawicowi - uwierzą zwierzchnikowi swojego Kościoła, czy ra­czej Legutce, Krasnodębskiemu, Jurko­wi, Pawłowicz, którzy właśnie przed Unią chcą chrześcijaństwa bronić?
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz