poniedziałek, 23 października 2017

Odmieniony



Uznał, że wszystko, co PiS robi, jest dobre dla Polski. Z takim nastawieniem Jarosław Sellin bierze się za wypędzanie niemieckiego diabła z rynku medialnego.

Niegdyś dziennikarz, potem stanął po drugiej stronie muru - został politykiem. Firmuje swoją twarzą zbliżającą się „dekoncentrację mediów”. Ostateczny projekt nie jest jeszcze znany, ale podobno już gotowy i lada dzień powi­nien się pojawić. Ma to być repolonizacja, reforma niby na wzór francuski, ale nikt nie ma wątpliwości, że chodzi o osła­bienie tych mediów, lokalnych i ogólno­polskich, które krytykują PiS. Mówi się o ograniczeniu kapitału zagranicznego do 15-20 proc. udziałów, pojawiają się sugestie, że powinny być zrewidowane koncesje na nadawanie; mają być ogra­niczenia w posiadaniu jednocześnie ga­zet, portali i stacji telewizyjnych. Bo, jak uważają politycy PiS, mimo całkowitego przejęcia TVP i zamianie jej w tubę par­tii rządzącej (i mimo skierowania reklam państwowych spółek tylko do prawico­wych gazet), na rynku medialnym wciąż panuje „głęboka nierównowaga”. Tezy te są wypowiadane z całkowitą powagą.
   - Kiedy zaszła zmiana w Jarku Sellinie? Myślę, że jestem w stanie wskazać konkret­ny dzień - twierdzi Wojciech Szeląg, kiedyś kumpel z gdańskiej opozycji, a potem z ko­rytarzy Polsatu. Był koniec października 2005 r. Pierwsze posiedzenie Sejmu nowej kadencji i poselski debiut Sellina. Szeląg dostał wtedy esemesa o treści: „Zaraz gło­sujemy za wyborem Leppera na wicemar­szałka. Chyba się zrzygam”. - Ale zaraz potem tłumaczył już, że polityka to gra dru­żynowa i nie można się wyłamywać. Z jed­nych celów warto rezygnować, aby osiągać inne, ważniejsze - wspomina Szeląg.

1 
Pierwszą pięciolatkę obecnego wie­ku Jarosław Sellin spędził w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Wybra­ny głosami AWS, robił tam za prawicową opozycję wobec panoszącego się z nada­nia SLD Włodzimierza Czarzastego. Afera Rywina zdemaskowała patologie ówcze­snego układu medialnego, czyniąc media publiczne i hasło ich sanacji gorącym te­matem politycznym.
    „Jestem głęboko przekonany, że wcze­śniej czy później wygram” - zapewniał Sellin w 2003 r. „Że już mnie tu, w Radzie, nie będzie, ale na przykład idee, żeby ode­brać politykom media publiczne i oddać je środowiskom twórczym, dziennikarskim, biznesowym, prędzej czy później wygrają. Jestem cierpliwy, mam 40 lat, do emery­tury 25 lat, będę z satysfakcją za jakiś czas obserwował zwycięstwo tej idei”.
   Nie musiał długo czekać. W 2005 r. zo­stał wiceministrem kultury w rządzie PiS właśnie po to, aby egzorcyzmować upio­ry Rywina i Czarzastego. Napisał wtedy nowelizację ustawy medialnej. Taką, jak sobie wymarzył. Z uczciwymi konkursa­mi stawiającymi szlaban dla politycznych drapieżców. Miała to być wielka nowe­lizacja. Ale najpierw decyzją PiS poszła do Sejmu mała. Chodziło o zmniejszenie składu KRRiT. Tylko po to, aby rozwalić ka­dencje i wprowadzić do Rady swojaków. A potem prezes Kaczyński ogłosił koalicję z Samoobroną i LPR. Nowym sojusznikom zależało zaś na własnych koloniach me­dialnych. Nowelizacja Sellina wylądowała więc w koszu.
   - Długo to odchorowywał. Uznał, że gra­nica kompromisu padła - opowiada zna­jomy polityka. Po przegranych wyborach, w grudniu 2007 r., Sellin opuszcza PiS. Po­tem wróci i już pozostanie.

2
 „Wy znów strzelacie dlatego, że jesteście za rewolucją. A rewolu­cja - to przecież ma być przyjemność. A przyjemność nie lubi sierot w domu. Rewolucja - to dobra rzecz robiona przez dobrych ludzi” (Izaak Babel, „Konarmia”; kolejne cytaty także).
   Październik 2015 r. Sellin ponownie w szeregach obejmującego władzę PiS. Raz jeszcze urządza sobie biurko w Mini­sterstwie Kultury. Co roku o tej porze spo­tykają się w Gdańsku członkowie dawnej redakcji „Młodej Polski”. W rocznicę uka­zania się w 1989 r. pierwszego numeru pisma. Tygodnik wychodził raptem przez kilkanaście miesięcy, ale był ważny. Pod skrzydłami Wiesława Walendziaka skupił elitę młodych konserwatystów. Łączyła ich polityczna inicjacja w latach 80. w Ruchu Młodej Polski. Oraz marzenie o harmonij­nej syntezie tradycyjnej polskości i katoli­cyzmu z demokracją i modernizacją. Drogi środowiska w późniejszych latach mocno się rozeszły, co nie przeszkadza odnawiać corocznie dawną więź. Jest wtedy dużo wina, politycznych dyskusji i kombatanc­kich wspominek.
   Tamten wieczór wypadł zaraz po zwy­cięskich dla PiS wyborach. Jarosław Sel­lin (w „Młodej Polsce” był szefem działu politycznego) apeluje, aby nie bać się nowej władzy. Deklaruje, że błędy z lat 2005-07 zostały przemyślane i tym ra­zem będzie inaczej. Spokojniej, bar­dziej odpowiedzialnie.
   - Na pewno mówił od serca. Ale ja nie miałem najmniejszych wątpliwości, że się myli. I doszło potem do awantury - opo­wiada Jacek Bendykowski, który wspólnie z Selimem zakładał w latach 80. katolickie stowarzyszenie Verbum, a dziś kieruje klu­bem PO w sejmiku pomorskim. Dodaje: - Szkoda, że nikt nie nagrał tamtej dysku­sji. Wiele bym dał, aby puścić teraz Jarkowi jego własne słowa.
   Pozostały jednak publiczne wypowiedzi Sellina z tamtego czasu. Choćby o mediach publicznych: „Nie dam sobie wmówić, że w Polsce nie ma ludzi o dużym autorytecie ze świata kultury i mediów, które mogłyby mediami narodowymi zarządzać i które cieszyłyby się autorytetem w większości społeczeństwa. (...) Na pewno będziemy unikać sytuacji, że do tych władz zostają powołani politycy”. Dwa miesiące później zaczęła się jednak w TVP epoka Jacka Kurskiego. „Zmiany idą w dobrym kierunku” - orzekł Sellin. I tako rzecze po dziś dzień.
W pierwszym roku „dobrej zmiany” Sel­lin głównie „strzelał” w Muzeum II Wojny Światowej. Za to, że wystawa niedosta­tecznie uwzględnia polski punkt widze­nia i pomija fenomen AK. To ostatnie było akurat nieprawdą. Niestety, dyplomowany historyk Sellin nie miał jak tego sprawdzić, gdyż wystawy do dziś nie zobaczył. „Odzy­skanie” antypolskiej placówki ostatecznie odbyło się poprzez połączenie jej z Mu­zeum Westerplatte. To dziecko Sellina, które nigdy nie wyszło z fazy embrionalnej. Formalnie powołane u schyłku pierwszych rządów PiS i odpuszczone później za PO. A teraz embrion połknął kolosa. W Gdań­sku jednak pamiętają, że gdy rząd PiS ogłosił ów plan, Sellin mocno się zmieszał i nawet ujawnił deficyt entuzjazmu. Zaraz jednak otrzepał się, po czym ruszył z kru­cjatą przeciwko autorom wystawy.
   Dziś jest twarzą zapowiadanej od daw­na dekoncentracji mediów. Opowiada o antypolskich narracjach i niemieckich interesach, o konieczności unarodowie­nia przekazu. Jest w propagandowej szpicy obozu władzy. Jak mało kto potrafi zawrzeć partyjne przekazy dnia w eleganckich for­mach retorycznych. Nie miewa choćby cienia wątpliwości. Każda inicjatywa PiS z zasady służy Polsce. Nawet zawetowana reforma sądów, która podobnym dawne­mu Sellinowi refleksyjnym prawicowcom wybitnie nie przypadła do gustu.
   Polemizującej z nim w kwestii niemiec­kich reparacji Monice Olejnik potrafił powiedzieć, że reprezentuje ona interesy Powiernictwa Pruskiego. Europejskim przywódcom wymyślał od bankrutów. Władysława Frasyniuka nazwał „obrońcą barbarzyńców”. Uliczne protesty to za­zwyczaj „zadymy i awantury”.

3
 „Utrapienie tu u nas z okularami - w karby ująć niepodobna. Człowiek uczony. z takiego duszę tu wytrzą­sną. Ale spróbuj tylko naruszyć damulkę, najbardziej niewinną damulkę, wtedy do­piero będziesz miał mir u wojaków”.
   Pisząc „Konarmię”, Babel nieco tylko ubarwił swe doświadczenia z wyprawy u boku Budionnego na reakcyjną Polskę w 1920 r. Nawróconego na rewolucję ży­dowskiego inteligenta z Odessy w samym środku wojennego chaosu, otoczonego zdemoralizowaną, łaknącą krwi hoło­tą. Jej popędy autor opisuje jednak z ta­kim entuzjazmem, jakby to były wyżyny ideologicznego wyrafinowania. Nie na wiele się to wszakże Bablowi zdało. W Sowieckiej Rosji jego dziełko najpierw zrobiło oficjalną karierę, ale potem Babel trafił na Łubiankę i już stamtąd nie wrócił.
   Metafora Sellina jako pisowskiego Babla pojawiła się podczas jakiegoś towarzy­skiego spotkania w Gdańsku. Ponoć użył jej sam Walendziak, który w latach 90. pa­tronował karierze Sellina. Po „Młodej Pol­sce” zabrał go do Polsatu, potem na krótko zrobił rzecznikiem rządu Buzka, wreszcie wylansował na członka KRRiT. Obecnie jest ważną figurą w biznesowym imperium Zygmunta Solorza i odmawia komentarzy politycznych. Choć niedawno uczynił wy­jątek, składając podpis pod listem gdań­skiego środowiska RMP przeciwko refor­mie sądów. Inicjatywa wyszła od dawnego lidera Ruchu Aleksandra Halla. Podpisali się niemal wszyscy ważni. Rzecz jasna poza Sellinem.
   Starzy znajomi pytają, dlaczego tak bar­dzo się zmienił. Mówi się, że to przez Smo­leńsk. - Tam zginęli Aram Rybicki i Maciek Płażyński, bez których nie byłoby naszego środowiska. Każdy z nas stracił tam kogoś ważnego. Nikt jednak nie zareagował jak Jarek - opowiada Bendykowski. - Zaraz po katastrofie oświadczył, że to wina Plat­formy. Nie mówił wprost, że był zamach, lecz wyraźnie sugerował.
   Inni powiadają, że katastrofa była tylko pretekstem do zakończenia samodzielnej przygody politycznej. Polska Plus, którą po odejściu z PiS zakładali wspólnie z Ka­zimierzem Ujazdowskim, grzęzła w mule. Tyle że do PiS nie da się wrócić inaczej, jak z piętnem zdrajcy. I trzeba wytrwale pra­cować, aby odpokutować dawne grzechy. Ujazdowski tak nie chciał. Sellin podjął grę.
   Koleżanka Sellina z dawnej opozycji: - Być może on naprawdę uwierzył w „dobrą zmianę” i wypiera to, co kłóci się z ideałem. Inteligentom to się często zdarza. Choć nie wykluczam, że Jarek świadomie konstruuje swoją spójność. Wielu naszych znajomych
uznaje za naturalne, że idąc w politykę, człowiek zostaje zmuszony, by bronić każ­dej bredni, ale prywatnie mruga potem okiem. Ale jest jeszcze taka możliwość, że on jest po prostu ostrożny.

4
 W stanie wojennym trochę hipisował. Krótko kręcił się w zadymiarskim kręgu Grzegorza Biereckiego, wtedy marksizującego aktywisty z NZS, potem twórcy SKOK, dziś senatora PiS. Spotkani w stanie wojennym młodopolacy tworzyli zupełnie inny świat. Tu się raczej czytało, niż rzucało kamieniami. I broń Boże żadnego Marksa, lecz Dmowskiego bądź klasyków konserwatyzmu. Sellina fascynowały amerykańskie ruchy pro-life.
A jednocześnie był oddanym filosemitą.
   Nie tak pryncypialny ideowo jak koledzy. Wrażliwy, ze skłonnością do egzaltacji, ni­gdy nie podnosił głosu. W 1990 r. wyzna­je na łamach „Młodej Polski”: „Uchodzę w redakcji za czołowego wałęsowca”. Lecz odżegnuje się od etosu Solidarności. „Co dzisiaj znaczy to słowo - zaklęcie, do­prawdy trudno powiedzieć”.
   Krąg Walendziaka marzył wtedy o „stronnictwie wielkiego celu”, o którym pisał emigracyjny publicysta Wojciech Wasiutyński. Czyli o wielkiej formacji prawicy stawiającej sobie cele chrześcijańskie i na­rodowe, lecz odrzucającej ideowy brokat i czcze uzurpacje. Przepojonej wspólnym duchem, a nie ślepą wiarą w przywódców.
   Jarosława Kaczyńskiego „Młoda Pol­ska” więc nie ceniła. W relacji z kongresu założycielskiego Porozumienia Centrum zauważano nadreprezentację gości z nie­mieckiej chadecji („W łonie tej partii tkwi bardzo silne lobby proniemieckie. Ogrom­ne znaczenie mają tutaj środki, jakie Niemcy oferują na rozwój partii, przede wszystkim na wybory parlamentarne”). Krytycznie oceniano przywództwo Ka­czyńskiego: „Więcej tam było taktyk i gry politycznej niż ideowości, pragmatyzmu przeradzającego się w oportunizm niż wartości chrześcijańskich. Jedno jest pew­ne: lider zarządził, iż będzie to chadecja, wobec czego jest to chadecja”.
   Sellin o Kaczyńskim ćwierć wieku póź­niej: „Nauczyciel, mistrz, analityk, strateg”.

5
 Jeszcze w kampanii Andrzeja Dudy podkreślał otwartość PiS. Twierdził: „My chodzimy wszędzie, nawet do mediów, w których wiadomo, że nie będziemy traktowani łagodnie. Po drugiej stronie jest problem - politycy PO chodzą tylko do zaprzyjaźnionych mediów, unika­ją tych trudnych”.
   Tym razem nie porozmawia jednak z POLITYKĄ. Nawet jeśli będzie to tekst o nim samym. - Ale przeczytam - zapo­wiada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz