wtorek, 31 października 2017

Co gryzie prezydenta i Legenda, której boi się Jarosław Kaczyński



Co gryzie prezydenta

Andrzejowi Dudzie doskwierał konflikt z Jarosławem Kaczyńskim. Dziś jest o krok od jego zakończenia i czuje ulgę. Ma tylko nadzieję, że partia nie będzie go już lekceważyć

Michał Krzymowski

Człowiek z pałacu prezydenckiego: - Andrzej nie jest wojownikiem, źle się czuje w sytuacji konfliktu. Bar­dzo by chciał, żeby wszyscy go kocha­li, i trudno mu się pogodzić z tym, że tak się nie da.
Wieloletni znajomy Andrzeja Dudy: - Prezes Kaczyński nie korzysta z internetu, przez co o wielu rzeczach po prostu nie ma pojęcia. Dopóki nie przyniosą mu wydruków, będzie żył w błogiej nieświa­domości. A Duda ma tablet, iPhone’a i wszystkim się bardzo przejmuje. Jest głową państwa, a czyta komentarze in­ternautów pod artykułami. Ile razy mówiliśmy mu: „Andrzej, daj spokój, nie truj się tym”, ale nie słuchał. Przecież on odpisu­je gimnazjalistom na Twitterze! Ma bardzo silną potrzebę ak­ceptacji.
   Po ostatnim spotkaniu z Jarosławem Kaczyńskim - przyzna­ją współpracownicy głowy państwa - spór o sądy jest już właś­ciwie zamknięty. Po kilkutygodniowych targach z prezesem do uzgodnienia zo­stały jeszcze techniczne szczegóły, ale Duda zdecydował, że nie będzie blokował zmian, których chce PiS. Zdaniem na­szych rozmówców temat sądów całkowi­cie zszedł z agendy w pałacu, a prezydent jest już pochłonięty innymi sprawami.
Myśli, jak ułożyć relacje z prezesem, któ­ry coraz poważniej sposobi się do objęcia premierostwa.

poniedziałek, 30 października 2017

Źli Polacy



Nie bywają na marszach niepodległości, za to chodzą na czarne protesty i przyznają się do feminizmu. Lubią Unię Europejską i jej „lewackie” wartości. A przede wszystkim głośno krytykują PiS. To wystarczy, by dać im stempel „Polacy nieprawdziwi”

Renata Kim, Jacek Tomczuk

Zarzuty, że jest złym Polakiem, Adam Wajrak słyszał od dawna - najczęściej gdy pro­testował przeciwko wycinaniu lasu albo polowaniom. Ale na poważnie zaczęło się za pierwszego PiS. - Wisiałem na drzewie nad Rospudą, protestując przeciwko budowie ob­wodnicy, kiedy Jarosław Kaczyński takich jak ja nazwał wrogami Polski. Jeden z mieszkańców wsi, w której mieszkam, wziął to na poważnie. Butelki wylądowały w oknach naszej chałupy. Wtedy zrozumiałem, jak ła­two rozbujać złe emocje - opowiada dzien­nikarz „Gazety Wyborczej”.
   Dzisiaj Wajrak słyszy od przedstawicie­li rządu, że jako ekolog dołączył do „total­nej opozycji”. Jego koleżankę protestującą w obronie Puszczy Białowieskiej, kapelan Lasów Państwowych zapytał: „Czy pani jest Polką?”. Zauważył też coraz większą agresję.
- Straż Leśna jest bardzo brutalna, obroń­ców puszczy nazywa brudasami i narkoma­nami. Kilka dni temu nie chciała się zgodzić na dostarczenie picia i jedzenia na blokadę wywozu drewna z lasu. Leśnicy chcieli zmo­rzyć tę młodzież głodem. Normą jest moc­ne przyciskanie protestujących do ziemi, szarpanie, obrzydliwe seksistowskie uwagi...
Policja, która wynosi ludzi z Krakowskie­go Przedmieścia, jest w porównaniu z tym bardzo łagodna. Mam wrażenie, że tutaj, w puszczy, trenuje się na ekologach siłowe rozwiązania wobec wrogów Polski - mówi.
   Filozof Jan Hartman od dawna żyje w sta­nie napięcia. Hejt w internecie nie robi już na nim wrażenia, gorzej z fizycznymi na­paściami, opluwaniem, zaczepkami na uli­cy. Jest mu nieprzyjemnie, ale uznaje to za cenę za głoszenie swoich poglądów. - Do­bry Polak potrzebuje diabła jako uosobienie swoich lęków i ja jestem jedną z twarzy diabła. Nareszcie mają żywego Żyda, którego mogą się bać, opluwać, gardzić, podziwiać. Bo Żyd do tego wszystkiego służy. Na dodatek Żyd o przekona­niach lewicowych - mówi.
   Nie ma wątpliwości, że według kryteriów wyznawanych przez obecne władze i podporządkowane im media narodowo-katolickie, jest złym Polakiem. Bo jest dumny z KOR, Solidarności, roku 1989 i wejścia Polski do Unii Europejskiej. - „Dobry Po­lak” tego nie rozumie i nie akceptuje. I bardzo nie lubi wszelkich prób podważania mitów narodowych. Furię wywołuje u nie­go upominanie się o elementarną uczciwość w odniesieniu do naszej niełatwej historii, temat antysemityzmu i stosunków polsko-żydowskich. Nie lubi też uchodźców, którzy dzisiaj za­stąpili Żydów w roli zagrożenia, ani walki o prawa kobiet. Jest za to dumny z Chrystusa króla, żołnierzy wyklętych i małego po­wstańca - tłumaczy prof. Hartman.
   - Polak dobry powie, że aborcja to ludobójstwo, a puszczę trze­ba odnowić. Tak, jakby się to dało zrobić z lodami Arktyki albo rafą koralową. Zawsze jest przeciwko komuś: Ruskim, Niem­com, Żydom, Arabom. W wolnym czasie zrobi i wrzuci do sieci mema: „bronię puszczy przed ekologami”. Bo musi mieć wroga i barykadę - dodaje Adam Wajrak.
- Rozpamiętuje nasze krzywdy, nie jest gotów do porównywa­nia się z innymi narodami. Panicznie reaguje na wszelkie pró­by opisywania polskiego antysemityzmu, za to chętnie powołuje
się na to, że Polska ma najwięcej Sprawied­liwych wśród Narodów Świata - dorzuca do charakterystyki dobrego Polaka były dy­rektor Muzeum II Wojny Światowej Paweł Machcewicz.

niedziela, 29 października 2017

Totalna propozycja,Ciało jako narzędzie protestu,Kłamstwa z dykty,Politycy w roli programów



Pogarda jako klej

Być może najkoszmarniejszym snem prezesa Ka­czyńskiego byłby ten, w którym podział na dwie Polski przestaje istnieć, a ludzie nie skaczą już sobie do oczu. Dokładnie w tym momencie runąłby bowiem fundament władzy PiS.
   Różnice i podziały między Polakami oczywiście były, są i będą, czasem znaczące, niekiedy ogromne. Nawet dekadę temu, w czasie poprzednich rządów PiS, nie wykraczały jed­nak poza jakąś akceptowalną normę. Jeśli dzisiaj są o tyle głębsze, a do tego podlane sosem wrogości, to dlatego, że były metodycznie i z premedytacją podsycane.
   Władza autorytarna potrzebuje przemocy i łamania pra­wa, potrzebuje jednak także absolutnie oddanych zwolen­ników. Tych może pozyskać wyłącznie, przekonując część narodu, że druga część to totalni wrogowie, którzy chcą zgu­by i pognębienia części pierwszej. Tylko wtedy popierający władzę stają się jej zakładnikami. Swoim wyborcom władza mówi mniej więcej tak: oni, ci inni, wami gardzą, oni chcą, żeby było tak, jak było, czyli żeby im było dobrze, a wam źle, tylko my was obronimy przed powrotem tego, co było, i przed nimi, ale ponieważ zagrożenie jest ogromne, musicie zaufać nam całkowicie i popierać nas absolutnie.
   Aby ustanowić taką relację z częścią elektoratu, władza musi wmówić swoim zwolennikom, że są przez jej przeciw­ników pogardzani. PiS robi to bez przerwy, czasem osiąga­jąc szczyty absurdu i groteski. Kilka tygodni temu Joachim Brudziński umieścił na Twitterze zdjęcie talerza z kaszan­ką, ziemniakami i ogórkiem, a w podpisie stwierdził, niby puszczając oko, że będzie to dobry materiał na jego sylwet­kę w „Newsweeku”, sylwetkę „troglodyty, który lubi kaszan­kę”. Kaszanka stała się tu bronią polityczną. Brudziński nie twierdził, że ją lubi. Stwierdzał coś o niebo ważniejszego - on ją lubi, a taki obcy Polakom „Newsweek” na pewno za tę kaszankę nim gardzi, czyli gardzi normalnymi Polakami.
   Mógłbym umówić się z panem Brudzińskim na kaszankę, którą, tak jak ziemniaki z ogórkami, lubię, by wytłumaczyć mu, że opowiada bzdury. Mógłbym, ale to strata czasu. On to przecież wie. Absolutnie świadomie buduje karykatural­ny obraz wroga, by scalić swoich. Trzeba im bowiem wbić do głów, że są pogardzani, by gardzącymi sami pogardzali i ich nienawidzili, stając się po drodze użytecznym narzędziem w rękach władzy.

sobota, 28 października 2017

Słownik fałszywego języka



„Obrońcy życia" w walce o dalsze ograniczenie praw reprodukcyjnych Polek jako argumentów coraz częściej używają pojęć pseudonaukowych.

Język kształtuje rzeczywistość i poglądy. Środowiska prolajferskie dobrze o tym wiedzą. W pierwszych odsłonach sporu o aborcję w użyciu były: cywiliza­cja śmierci, holocaust nienarodzonych, mordowanie dzieci poczętych; i fałszywa opozycja, że skoro jed­na strona jest za życiem, to druga, automatycznie, za zabijaniem. Te narzędzia nadal są w użyciu, ale ich emocjonalny potencjał trochę się wyczerpał. Dlatego „obrońcy życia” wzbogacają dziś swój arsenał pojęcia­mi, które mają brzmieć bardziej medycznie, naukowo, choć z nauką mają niewiele wspólnego.

Aborcja eugeniczna. Według „obrońców życia” pojęcie to doty­czy możliwości przerwania ciąży z przesłanek embriopatologicznych, czyli z powodu ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu. Nazywają to „nieludzką i barbarzyńską” praktyką, która po­zwala mordować bezbronne dzieci w łonach matek z powodu po­dejrzenia choroby. W istocie sformułowanie „aborcja eugeniczna” to zabieg retoryczny, rodzaj moralnego szantażu, który sprowadza się do skojarzenia przerywania ciąży z hitlerowskimi Niemcami, promowaniem czystości rasowej, za pomocą eksterminacji czy sterylizacji mniejszości etnicznych.
   - Terminacja ciąży w przypadku stwierdzenia nieuleczalnych wad płodu nie ma nic wspólnego z eugeniką. Eugenika to praktyka ma­jąca na celu ulepszenie istniejących gatunków poprzez stwarzanie warunków ułatwiających reprodukcję jednostkom „wartościowym genetycznie” i powstrzymaniem mniej „wartościowych” od rozrodu - tłumaczy dr Natalia Jakacka z akcji Lekarze Kobietom. - Prędzej zakaz kazirodztwa można by nazwać praktyką eugeniczną bo po­tomstwo osobników blisko spokrewnionych może być zagrożone chorobami genetycznymi. Płód, u którego stwierdza się wadę letalną, i tak nie przekaże swoich genów następnym pokoleniom.

piątek, 27 października 2017

Bracia w walce



Internetowi followersi Cejrowskiego i Kolonki nie są zadowoleni z ich bratobójczej walki. Piszą: „Jesteście dla nas autorytetami. Proszę mówić jednym głosem! Panie Mariuszu, proszę przestać atakować pana Wojtka! Niech znów połączy was Polska!”

Elżbieta Turlej

Bóg zapłać - odpowiada na „Szczęść Boże” Cejrowskie­go widownia w bydgoskim Multikinie. Wojciech Cej­rowski występuje ze stand-upem „Maniana”. Żartuje z kobiet („mają inne mózgi niż mężczyźni”), dzikich, któ­rych spotkał podczas podróży, Niemców („kiedy pytają, skąd jestem, mówię: z Aus­chwitz”). Na zakończenie publiczność pyta o Mariusza Maksa Kolonkę: - Powie­dział, że nie jest pan ani dziennikarzem, ani obywatelem amerykańskim. I że obra­ża pan i jednych, i drugich.
   - Może tak zareagował, bo wchodzę na jego poletko, zabieram mu chleb? - za­stanawia się Cejrowski. - Możemy upra­wiać je wspólnie.

WALKA Z KOMUNĄ
Sławomir Zieliński, były dyrektor TVP1, dziś w Agencji Reklamowej JERO, uważa, że wspólny program Cej­rowskiego i Kolonki mógłby być hitem.
- Obaj mają barwne osobowości i chary­zmę. Ale Mariusz chyba nadal myśli, że wszystko, co płynie zza wielkiej wody, powinno być u nas odbierane na klęcz­kach. Może krytykując Cejrowskiego, chce skorzystać z jego powrotu do me­diów i o sobie też przypomnieć? - zasta­nawia się Zieliński.
   Obaj są do siebie podobni: nie tylko w sposobie uprawiania dziennikarstwa, ale też konstruowania własnej legendy. Legenda Cejrowskiego (opisana w bio­grafii Grzegorza Brzozowicza) zaczyna się od biedy w domu i PRL za oknem. Aby się z nich wyrwać, w dzieciństwie robił bizne­sy, np. sprzedawał na warszawskich Ko­szykach przetwory ciotki z Kociewia. I już w podstawówce walczył o niepodległość Polski. W siódmej klasie założył Zwią­zek Walki i Sabotażu i przepisywał ulotki o Katyniu. Po śmierci Grzegorza Przemy­ka (z równoległej klasy w liceum) ubecy wybrali go do zastraszenia reszty uczniów - porwali spod szkoły i wyłamali mu pal­ce. Losy Kolonki - opisane przez niego w „Odkrywaniu Ameryki” i na blogu - są niemal identyczne. Czyli bieda w domu i działalność antykomunistyczna przy boku przyszłego ministra Radka Sikor­skiego. Przyszły minister - podaje Kolonko - roznosił bibułę, Mariusz dostarczał potrzebującym węgiel kradziony ze szkol­nej kotłowni. Pewnego dnia z siatką peł­ną węgla trafił na nielegalną manifestację. Naprzeciw nieuzbrojonych robotników stanęło ZOMO. Miał dylemat: zmarznięta babcia czy walka? Wybrał to drugie.

czwartek, 26 października 2017

Nadciąga Mrok



Zastraszanie, inwigilacja, ograniczanie praw. Cel: walka ze społeczeństwem obywatelskim.

Piotr Pytlakowski

Zastraszani są sędziowie, szcze­gólnie ci, którzy wydawali wy­roki niekorzystne z punktu wi­dzenia PiS. Wojciech Łączewski, od czasu kiedy nieprawomoc­nym wyrokiem skazał na 3 lata więzienia byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika, stał się obiektem nieustannych napaści. Próbowa­no wrobić go w twitterową aferę, kiedy rze­komo miał umawiać się z osobą podającą się za dziennikarza Tomasza Lisa na wspól­ne knucie przeciwko rządowi PiS. Łączewski od początku twierdził, że to prowokacja, ktoś podszył się pod niego. Do dzisiaj to­czą się dwa śledztwa. Jedno ma ustalić, kto włamał się na twitterowe konto sędziego. Drugie zaś dotyczy podejrzeń o złożenie przez sędziego fałszywego doniesienia o tym włamaniu. Co ciekawe, oba prowa­dzi ta sama prokuratura w Krakowie.

Mitoman oskarża
Do samochodu sędziego zaparkowa­nego na dziedzińcu sądu w Warszawie ktoś oddał strzał, prawdopodobnie z bro­ni pneumatycznej. Pocisk uszkodził szy­bę. Do tego samego auta włamywano się i uszkadzano koła. Sędzia wielokrotnie był śledzony. Ostatnio, podczas spaceru z niżej podpisanym, na osiedlu w Wila­nowie pojawił się biały opel. Kilka razy przejeżdżał obok, wreszcie zaparkował w bliskiej odległości, a kierowca ostenta­cyjnie obserwował sędziego. Samochód miał numery używane przez jednostkę ABW spod Warszawy.

środa, 25 października 2017

Wielki skok posła Brejzy



Komisja śledcza ds. Amber Gold miała rozłożyć PO na łopatki, a staje się komisją ujawniającą sekretne interesy . PiS. Wszystko za sprawą posła Krzysztofa Brejzy

Aleksandra Pawlicka

Ta komisja została powołana do ścigania Donalda Tuska, a fakty ujawniane w trakcie jej prac rykoszetem ude­rzają w PiS. W czasie każde­go przesłuchania wychodzi nowy wątek związany nie tyle z Amber Gold, ile ze SKOK-ami - mówi Krzysztof Brejza, przedstawiciel PO w komisji. I jej najbar­dziej wnikliwy śledczy.
   Szefowa komisji Małgorzata Was­sermann (PiS) już wielokrotnie groziła Brejzie wykluczeniem z prac, pozwami, zarzucała, że „łże”, „dopuszcza się per­fidnej manipulacji” i „pomawia szacow­ne instytucje”. - Próbuje za wszelką cenę odebrać mi wiarygodność, ale ja wciąż w tej komisji jestem, bo mówię prawdę - odpowiada Brejza. Tyle że w ostatnich tygodniach poseł i jego rodzina dostają coraz więcej pogróżek, są zastraszani.

CBA I POGRÓŻKI
„Niedługo zdechniesz na raka w męczarniach. Kanalio, zaczyna dzia­łać woooo doooo” - taki e-mail na posel­ską skrzynkę dostał Krzysztof Brejza we wrześniu. Pogróżki przychodzą także tra­dycyjną pocztą: „Brejza uspokój się, bo Ty i Twój ojciec jesteście złodziejami. Zoba­czysz, jak będziesz chował ojca”.
   Ojciec posła - Ryszard Brejza - jest pre­zydentem Inowrocławia. Od 1990 r. wy­grywa wszystkie wybory samorządowe, już czwartą kadencję jest prezydentem. W tym roku zajął drugie miejsce w ran­kingu „Newsweeka” na najlepszego pre­zydenta miasta.
   Od kiedy jego syn zaczął badać interesy PiS, w Inowrocławiu pojawia się kontrola za kontrolą. Państwowa Inspekcja Pracy, Najwyższa Izba Kontroli, MON badające przygotowanie administracji samorządo­wej do zarządzania kryzysowego - akurat w Inowrocławiu.
   Urząd miejski po raz kolejny odwie­dziło też CBA. Szukając haków na pre­zydenta, jego funkcjonariusze wykryli nieprawidłowości, tyle że prezydent sam złożył w tej sprawie doniesienie do pro­kuratury i zapowiedział kroki dyscypli­nujące wobec odpowiedzialnego za błędy urzędnika. Ryszard Brejza nie ma jednak wątpliwości, że sprawa wkrótce zosta­nie nagłośniona, to będzie atak na niego i przede wszystkim na syna: - Ktoś chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Uderzyć we mnie i jednocześnie w syna, który uderza w PiS i robi to skutecznie.
   - To jest próba przyklejenia mnie do samorządu, chociaż nie byłem ani tutej­szym radnym, ani urzędnikiem - mówi Krzysztof Brejza.
   Poseł dodaje, że nagonka na ojca na­siliła się po tym, jak w połowie września ujawnił powiązania spółki Solvere, któ­ra robiła dla PiS kampanię o sądach za 19 mln zł, z Jarosławem Kaczyńskim. Spółka zarejestrowała się w kancelarii zaufanego adwokata prezesa PiS, reprezentującego go w wielu sprawach. Kancelaria Bogusła­wa Kosmusa otrzymała od PiS za obsługę prawną w 2013 r. 183 tys. zł.
   - Gdy informowałem o tym z mówni­cy sejmowej, w ławach PiS widać było po­ruszenie - opowiada Brejza. Poseł Jan Grabiec (PO) pisał wtedy na Twitterze: „W czasie tego wystąpienia prezes J. Ka­czyński zaczął nerwowo zacierać ręce”. Po kilku minutach wyszedł z sali.
   - A w Inowrocławiu cztery dni później pojawiła się ekipa śledcza Anity Gargas z telewizji publicznej. Ten materiał opo­wiadający o patologiach w mieście był już trzykrotnie pokazywany w TVP i co naj­mniej tyle samo w TVP Info - mówi poseł Brejza. Dziennikarzy telewizji publicz­nej nie zainteresowała jednak w ogóle osoba szefowej lokalnego PiS, która była już kilkukrotnie skazywana za przestęp­stwa i nie tylko, że nie poniosła żadnych partyjnych konsekwencji, to jeszcze poza konkursem została szefową inowrocław­skiego KRUS.
   Brejzom tymczasem ktoś niszczy w Inowrocławiu skrzynki pocztowe, zde­molowano tablicę reklamową kancelarii adwokackiej żony posła. Policja nie znajdu­je sprawców, postępowania są umarzane. Poseł przygotowuje doniesienie w sprawie pogróżek, które dostają on i rodzina.

wtorek, 24 października 2017

Hejt w służbie dobrej zmiany



Jak narazisz się władzy, to - czy jesteś sędzią, czy lekarzem - prawicowe trolle przekopią ci konto na Facebooku i oplują. A do nich dołączy rządowa TVP

Renata Grochal

Pierwszy atak na młodych lekarzy pojawił się w pro­gramie „Minęła 20” w TVP Info, gdy odmówili przerwa­nia głodówki po nieudanych rozmowach ze stroną rządową. Pro­gram powadził Michał Rachoń. To były działacz PiS i były dziennikarz prawico­wej TV Republika. W gmachu TVP przy pl. Powstańców mówią, że ma umocowa­nie u prezesa Kaczyńskiego.
Rozmówca w TVP zwraca uwagę, że te­lewizja najpierw przez kilka dni milcza­ła o proteście. - Decyzja o tym, że jednak jedziemy na lekarzy, przyszła z góry. Nie wiem, czy z Nowogrodzkiej, czy od preze­sa Kurskiego, ale było jasne: rezydentów trzeba zdyskredytować, czyli pokazać, że chodzi im tylko o kasę i że to są protesty polityczne, inspirowane przez opozycję.
   Rachoń zamawia sondę o lekarzach u reportera Łukasza Sitka. To nowa gwiazda rządowej telewizji, specjalizu­je się w agresywnych atakach na wszyst­kich, którym nie po drodze z PiS. Sitek jedzie na Dworzec Wileński na warszaw­skiej Pradze, gdzie pracownicy rządo­wej telewizji nagrywają zwykle sondy.
- Sonda musi być o tym, że PiS jest do­bre, a opozycja zła. Okolice Dworca Wi­leńskiego to jedyny rejon w Warszawie, gdzie PiS wygrało wybory, więc tam naj­łatwiej o takie komentarze - tłumaczy mi dziennikarz TVP.
   Sitek ma do warszawiaków dwa pyta­nia: czy lekarze w Polsce klepią biedę? Czy zna pan/pani jakiegoś biednego le­karza? Sto procent odpowiedzi: nie. To zgodne z przekazami dnia, które dosta­ją z klubu posłowie PiS. Polityk tej par­tii przyznaje, że instrukcja była taka, by mówić w mediach, że lekarze tak źle nie zarabiają, ale dają się wykorzystywać opozycji, która chce obalić rząd.

poniedziałek, 23 października 2017

Odmieniony



Uznał, że wszystko, co PiS robi, jest dobre dla Polski. Z takim nastawieniem Jarosław Sellin bierze się za wypędzanie niemieckiego diabła z rynku medialnego.

Niegdyś dziennikarz, potem stanął po drugiej stronie muru - został politykiem. Firmuje swoją twarzą zbliżającą się „dekoncentrację mediów”. Ostateczny projekt nie jest jeszcze znany, ale podobno już gotowy i lada dzień powi­nien się pojawić. Ma to być repolonizacja, reforma niby na wzór francuski, ale nikt nie ma wątpliwości, że chodzi o osła­bienie tych mediów, lokalnych i ogólno­polskich, które krytykują PiS. Mówi się o ograniczeniu kapitału zagranicznego do 15-20 proc. udziałów, pojawiają się sugestie, że powinny być zrewidowane koncesje na nadawanie; mają być ogra­niczenia w posiadaniu jednocześnie ga­zet, portali i stacji telewizyjnych. Bo, jak uważają politycy PiS, mimo całkowitego przejęcia TVP i zamianie jej w tubę par­tii rządzącej (i mimo skierowania reklam państwowych spółek tylko do prawico­wych gazet), na rynku medialnym wciąż panuje „głęboka nierównowaga”. Tezy te są wypowiadane z całkowitą powagą.
   - Kiedy zaszła zmiana w Jarku Sellinie? Myślę, że jestem w stanie wskazać konkret­ny dzień - twierdzi Wojciech Szeląg, kiedyś kumpel z gdańskiej opozycji, a potem z ko­rytarzy Polsatu. Był koniec października 2005 r. Pierwsze posiedzenie Sejmu nowej kadencji i poselski debiut Sellina. Szeląg dostał wtedy esemesa o treści: „Zaraz gło­sujemy za wyborem Leppera na wicemar­szałka. Chyba się zrzygam”. - Ale zaraz potem tłumaczył już, że polityka to gra dru­żynowa i nie można się wyłamywać. Z jed­nych celów warto rezygnować, aby osiągać inne, ważniejsze - wspomina Szeląg.

niedziela, 22 października 2017

Obrotowa



Andżelika Możdżanowska odeszła z PSL. Mnożą się plotki na temat jej politycznej przyszłości i awansów w ramach PiS. Ile w nich prawdy i co zamierza dalej?

Anna Dąbrowska

W lipcową środę, dzień przed kulminacją pro­testów w obronie nieza­leżnego sądownictwa, Andżelika Możdża­nowska położyła na biurko prezesowi PSL Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi swoją rezygnację z członkostwa w partii. To było krótkie spotkanie, bez wyjaśnienia z jej strony i bez proszenia, aby została, z drugiej. Dziś jest posłanką niezrzeszoną. Postawiła sprawę krótko i tak też skomentował ją na Twitterze szef ludowców „Dziękuję za wszystko, co wspólnie zrobiliśmy w PSL. Życzę Ci jak najlepiej na nowej drodze. Powodze­nia”. Mnożą się spekulacje na temat tej nowej drogi. W klubie szok, bo jeśli odej­dzie choćby jeszcze jeden poseł, to stop­nieje on do 14 ludowych szabel. To ozna­cza degradację z klubu na koło poselskie, słabszą pozycję przy Wiejskiej, mniej czasu w debatach parlamentarnych.
   Jedni twierdzą, że PiS ją czymś za- szantażował i postanowiła zostać ich cichym koalicjantem, inni, że obiecali ambitnej polityczce jakieś eksponowane stanowisko. - Może to szantaż połączo­ny z intratną propozycją? Czas ujawni jej prawdziwe motywacje - mówi poseł PSL
Eugeniusz Kłopotek. Cały PSL z uwagą obserwował już po jej odejściu, jak pod­nosi rękę w głosowaniach. Nie są to jed­noznaczne sygnały. Pięć dni przed re­zygnacją, choć nie było zarządzonej dyscypliny, głosuje razem z opozycją przeciwko zmianom w KRS. A po re­zygnacji wstrzymuje się od głosu przy ustawie o Sądzie Najwyższym. Jednak tego samego dnia popiera wniosek opo­zycji o odroczenie posiedzenia. Wspiera rząd w sprawie zmian w sądownictwie czy nie? - Uważam, że potrzebna jest spokojna rozmowa o reformie sądownic­twa. PiS podjął się wielkiego zadania. W głosowaniu nad SN wstrzymałam się od głosu i cieszę się, że odeszłam przed tym głosowaniem z klubu, bo byłabym nie fair wobec PSL - mówi Możdżanow­ska. Ale nie jest to spójne z tym, że - jak twierdzi - „cieszy się z weta prezydenta” (do ustawy o SN) i jest „przeciwna temu, by prokurator generalny Zbigniew Zio­bro miał tak wielką władzę nad sądami”. Kiedy wszyscy z PSL relacjonują w me­diach społecznościowych, że protestu­ją przeciwko temu, co PiS chce zrobić z sądami, ona milczy, ani jednego facebookowego posta, ani jednego tweeta. Wychodzi na to, że trochę została w opozycji, a trochę z niej wyszła.
   W PSL żałuj ą, że tak szybko i tak wiele dostała od partii. - Nigdy nie była moc­no zakorzeniona w ruchu ludowym, a bardzo szybko awansowała i dostawa­ła, co chciała. Nie czuła z nami silnego związku, dlatego tak łatwo jej było zejść z naszego pokładu, tym bardziej że son­daże nie napawają optymizmem - żali się poseł PSL. Ale prawda jest też taka, że i ona dużo dla ludowców zrobiła.
   W partii przedstawił ją, związany z PSL od zawsze, Józef Racki, były poseł kaliski. To był 2011 r., lokalne święto w Kępnie, na południu Wielkopolski. - Andżelika była związana z lokalnymi mediami, sie­dzieliśmy przy stole z europosłem Andrze­jem Grzybem i powiedziała do nas, że PSL powinno być bardziej dynamiczne, otwo­rzyć się na młodych. Odparliśmy, że jak jest taka mądra, to niech wystartuje w wy­borach - wspomina Racki. Dziś mówi, że był jej patronem. Mieli ze sobą dobry kontakt, teraz zamilkła. - Jestem w szoku, mam nadzieję, że jakoś mi to wytłuma­czy. To mnie zniechęca do promowania nowych ludzi - mówi z rozżaleniem.

sobota, 21 października 2017

Bliski Wschód,Era wielkiego kłamstwa,Tusk kolejną ofiarą smoleńską?,Temida w pendolino,Zapach Chrobrego i Pancerze i nibynóżki



Bliski Wschód

Ogromna jest przepaść między tym, jak bardzo ta władza jest - jak sama o sobie mówi - prospołecz­na, a tym, jak zupełnie pozbawiona jest empatii. Ogromna, ale i oczywista.
   Jak wskazuje logika, przed orwellowskim rokiem 1984, do którego się między Odrą a Wisłą zbliżamy, są lata wcześniej­sze. Obecnie jesteśmy w odpowiedniku roku 1973. Polska rośnie w siłę, ludzie żyją dostatniej, piłkarska reprezentacja wygrywa, jesteśmy coraz większą gospodarką, niemal potę­gą. Polska wstała z kolan, budzi respekt na Zachodzie i sym­patię na Wschodzie. Krótko mówiąc, jest lepiej, niż było, kto wie, chyba lepiej niż kiedykolwiek. Wszystko to może jest na kredyt, wszystkie zapasy może przejadamy, wszystko to musi w końcu, przepraszam, pierdyknąć, ale też, czy warto aż tak się przejmować, skoro nastąpi to dopiero za kilka lat.
   500+ i emerytury+, emerytury dla pracujących i niepra­cujących, wyższe pensje, płace, wszystko wyższe. I wreszcie nie pada wciąż, jak kiedyś, pytanie księgowego: „Czy na to wszystko nas stać?”. To pytanie bowiem utraciło swoją moc. Więcej, człowiek moralny takiego pytania nie zadaje. Nie wypada mu. I on to czuje.
   Socjalnych transferów nie należy lekceważyć. Szczególnie 500+ jest trafiony i jeszcze przez lata trudno będzie odpo­wiedzieć na pytanie, dlaczego na coś takiego nie wpadli po­przednicy. Zwykłym ludziom, o których mówi niezmiennie premier Szydło, na pewno żyje się dzięki temu lepiej. Trud­no jednak nie odnieść wrażenia, że władza uznaje, iż dla zwykłych ludzi zrobiła tak wiele, że zwykli ludzie mogliby się od niej odczepić i skupić się na klaskaniu. A nie, jak pa­zerni lekarze rezydenci, wyszarpywać pieniądze, które rząd w takim znoju zarabia.
   Tymczasem ludowi, a przynajmniej niektórym jego przed­stawicielom, wciąż jest mało. I wtedy władza bardzo się nie­cierpliwi. Z jej prospołecznego nastawienia nic nie zostaje, ani śladu empatii, zrozumienia, troski. Władza bowiem ko­cha zbiorowość, ogół, masę, ale grupy mniejsze albo jednost­ki kocha zdecydowanie mniej. Zwykłych Polaków uwielbia, ale zwykłych lekarzy rezydentów mniej; Polaków podróżu­jących kocha, jednak kierowcę seicento Sebastiana raczej nie; matki kocha, ale kobiety domagające się swych praw mniej; kocha sprawiedliwość, lecz nie sędziów; pochyla się nad ogółem potrzebujących, ale ofiar nawałnicy przez wie­le dni nie dostrzega. Kocha bowiem naród, zwykłych ludzi i ludzką masę, ale nie obywateli i jednostki. Szczególnie zaś nie kocha tych, którzy nie potrafią jej okazać wdzięczności.

piątek, 20 października 2017

Widelec na żyletę



Ilekroć wychodzi na jaw, że po dobrej zmia­nie policja nie stała się lepsza, Mariusz Błaszczak z kapelusza wyciąga sztuciec z zębiskami. To wypróbowane narzędzie tortur nad Platformą Obywatelską, a zwłaszcza nad Grzegorzem Schetyną. Ostatnio minister dźgnął, po tym jak zwykli Polacy zobaczyli wro­cławskich gliniarzy szlachtujących Igora Sta­chowiaka.
   „Panie Schetyna, za akcję »Widelec« gratu­lował pan policji, pękał pan z dumy. Areszto­wano wówczas 752 osoby. Nad wieloma znęca­no się potem na komisariatach, by wymusić fałszywe zeznania. Postępowania wyjaśniają­ce trwały tak długo, że zarzuty wobec policjan­tów winnych nadużyć przedawniły się. Wstyd, panie Schetyna. Nigdy nie wytłumaczył się pan z koszmaru jaki zafundował pan niewin­nym ludziom. Ci ludzie zwyczajnie szli na mecz” - grzmiał szef MSWiA. Dziennikarze ze strefy wolnego słowa oraz telewizji narodowej wzmocnili przekaz ministra, informując, że: do­tąd zapadło 100 wyroków, wszystkie uniewinnia­jące; policja puszkowała ludzi chcących obejrzeć mecz, lecz nie pozwolono im kupić biletów, bo z powodów marketingowych Platforma urządzi­ła pokaz siły. Wskutek interwencji funkcjonariu­szy ucierpieli przypadkowi przechodnie, w tym niewidomi; zatrzymani masowo przyznawali się do winy, bo ich do tego zmuszano; akcja była najbardziej drastycznym pogwałceniem wolno­ści przez władzę po 1989 r. i Schetyna winien tra­fić za kraty.
   Dotarliśmy do akt sądowych. Wynika z nich, że Błaszczak i żurnaliści wspierający go to bre­dzący na potęgę mitomani.

czwartek, 19 października 2017

Cienki cień PRL



Powidoki PRL wróciły w wojnie na teczki, toczonej przez otoczenie prezydenta Dudy z ministrem Macierewiczem. Szkoda, że fundamentalny kiedyś spór o stosunek do przeszłości doczekał się tak marnego aneksu.

Jak długo PRL może siedzieć w człowieku? To zależy od tego, czy delikwent się nawrócił na „dobrą zmianę”. Przed laty prawicowi ideolodzy nie bez racji wskazywa­li, że Szaweł mógł stać się Pawłem dopiero w wyniku aktu wyznania win i głębokiej skruchy. Teraz wystarczy wypełnienie deklaracji członkowskiej PiS i ślepa lojal­ność wobec Kaczyńskiego. A kto nadal tkwi po dru­giej stronie politycznej barykady, tego przedawnienie z zasady nie obejmuje.
   W ostatnich tygodniach ów obraz nieco się jednak zmienił. Bo teraz nawet „swój” komuch nie zawsze może czuć się bez­piecznie. Może się przecież okazać, że ma niewłaściwego pa­trona. W takim razie należy zakładać, że zapomniana teczuszka z pożółkłymi kwitami rychło opuści bezpieczną przestrzeń archi­wum. Najbardziej narażeni są rzecz jasna ci, których patron ma na pieńku z Antonim Macierewiczem. W obecnych realiach zna­czy to tyle, że powinni się pilnować podwładni prezydenta Dudy.
    „W odróżnieniu od moich adwersarzy, nigdy nie używałem teczek do walki politycznej rozumianej jako personalna walka o władzę” - przekonywał Macierewicz Piotra Semkę w książce „Recydywa?”. Nie przywiązujmy się jednak zanadto do tych słów.

środa, 18 października 2017

W imię brata



Jako strażnik spuścizny po Lechu Kaczyńskim i człowiek wierzący Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że brat nie jest zadowolony z wielu działań PiS. Bo rozmijają się z jego myśleniem o państwie i prawie, o życiu i ludziach.

Po przeczytaniu tego tekstu Jarosław Kaczyński może powiedzieć: „Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego świętej pamięci brata! Niszczyli­ście go, zamordowaliście, jesteście kana­liami!”. Tak atakował polityków opozycji podczas sejmowej debaty, w nocy z 18 na 19 lipca, gdy wypominano mu cytaty z Le­cha Kaczyńskiego, stojące w sprzeczności z obecnymi działaniami PiS.
   Odrzucając nieakceptowalną formę i zło­wróżbną treść wypowiedzi, Kaczyńskie­mu trzeba przyznać jedno: opozycja trak­tuje jego brata instrumentalnie. Gdy była jeszcze władzą, nie miała na ustach cyta­tów z Lecha. Przypomniała sobie o nich dopiero, gdy PiS przejęło władzę, a prezy­dencki brat został hegemonem. I pamięta tylko o tych frazach, które mogą stanowić zręczną broń na hegemona.
   Widząc to, nie można jednak popa­dać w drugą skrajność: usprawiedliwiać wszystkiego, co robi obóz władzy pod sztandarami z wyszytym nazwiskiem „po­ległego” prezydenta. Lepiej zestawić to, co robił i mówił - wielokrotnie, a więc cał­kiem świadomie - Lech Kaczyński z dzia­łaniami PiS od momentu, gdy partia prze­jęła władzę.
   Czy PiS realizuje polityczną myśl nieży­jącego prezydenta, czy wypacza jego testa­ment? Oto tekst o deficycie Lecha Kaczyń­skiego w PiS, czy raczej o deficycie Lecha w polityce Jarosława.

wtorek, 17 października 2017

Wojna czterdziestolatków



Gdyby Zbigniew Ziobro nie zdradził Kaczyńskiego, mógłby dziś być prezydentem. A gdyby Andrzej Duda nie zdradził Ziobry, byłby dziś posłem z ostatniej ławy

Michał Krzymowski

Pałac prezydencki, Andrzej Duda siedzi ze swoim współpracownikiem. - Dlaczego Ja­rosław daje mu taką władzę? - głowi się.
- Po tym, co on mu zrobił? O co chodzi?
   Współpracownik Ziobry, z pogardą: - Duda? Wszystko zawdzięcza Zbyszkowi, bez niego byłby nikim. Współczesny Dy­zma. A jaki niewdzięczny! Jako prezydent dostał od nas w pre­zencie dwie ustawy: zaostrzenie kar dla pedofilów i bezpłatną pomoc prawną. Daliśmy mu je, żeby mógł się zbudować. A jak chciał się usamodzielnić, proponowaliśmy, że złożymy projek­ty, które on zawetuje. I tak się odpłaca. O Jarosławie też już zapomniał. Od kiedy jest prezydentem, ani razu do niego nie zadzwonił.

poniedziałek, 16 października 2017

Katowanie katechezą



Świat dla ucznia ma być prosty: liczą się Bóg, kościół, Ojczyzna. I wreszcie on - Polak katolik.

Anna Szulc

Po drugim dniu zajęć w szkole siedmioletni Olek przybiegł do mamy z wiadomością, że on już wie, że Jezus umarł, gdy miał 33 lata.
   Olek jest synem znanej psychoterapeutki i seksuolożki dr Aleksandry Sarny z Katowic. Oboje są niewierzący. - Nie zapisałam dziecka na religię, a jednak się na niej znalazł - dener­wuje się psycholog. - Przypuszczam, że mając do wyboru siedze­nie w świetlicy, wolał zostać z resztą dzieci. To normalne w tym wieku, dla najmłodszych uczniów najważniejsza jest grupa, naj­gorsza za to świadomość, że jest się innym. Szkoda tylko, że nikt mnie nie zawiadomił, że Olek został na katechezie.
   Religia jest w środku zajęć lekcyjnych. - To norma w polskich szkołach. Tak jak normalne jest, że nie ma w nich etyki, bo trud­ności organizacyjne, mało chętnych. A jeśli nawet, to na przykład cztery godziny po lekcjach - zauważa Dorota Łoboda, współzało­życielka ruchu „Rodzice przeciwko Reformie Edukacji”. - Cho­dzi o to, by nikt na etykę nie chodził, za to ślęczał na religii. I żeby w uczniach ograniczyć do minimum ciekawość świata. Świat ma być prosty: liczą się Bóg, Kościół, Ojczyzna. I Polak katolik. Obiek­tywna, skomplikowana wiedza, dowody naukowe? Po co? I tak państwo polskie nie ma żadnego wpływu na treści, które znajdują się w podręcznikach do religii. Mogliby w nich napisać, że Słońce krąży wokół Ziemi - nikt by nie zwrócił uwagi.

niedziela, 15 października 2017

Zakładnicy,Duda tu po nic,Niezależność pod Dudą czy pod Ziobrą?,Preludium,Moja walka,Adieu Napoleon,Konspiracja,Strategia szybkiego reagowania i Papierowy tygrys



Zakładnicy

Zwolennicy PiS, ci, którzy mają odrobinę wyob­raźni, musieli z przerażeniem czytać ostatni wy­wiad z Jarosławem Kaczyńskim. Dowiedzieli się, że są dla niego wyłącznie masą, narzędziem, przedmiotem i potencjalną ofiarą.
   Dla zwolenników PiS wywiad z Kaczyńskim w „Gazecie Polskiej” musiał być tym samym, czym dla przeciwników PiS był pokaz jego dzikiej furii w sejmowym wystąpieniu, w którym swych wrogów (on nie ma przeciwników, ma tyl­ko wrogów) wyzywał od kanalii i zdradzieckich mord. Róż­nica polegała głównie na temperaturze serwowanego dania. W Sejmie na gorąco, w gazecie na zimno. Różnili się też oczy­wiście adresaci. W Sejmie Kaczyński kopał opozycję, w gaze­cie - prezydenta Dudę.
   Oba wystąpienia ilustrowały istotę rządów Kaczyńskiego. Władza nie jest dla niego celem. Jest narzędziem. Prawdzi­wym celem jest totalna dominacja i możliwość upokarzania innych. Swoich, obcych, wszystkich. Czy tarza ich tak jak od­wiedzających jego gabinet na Nowogrodzkiej, czy jak opozy­cję w Sejmie, czy tak jak Dudę w wywiadzie - to już detale. Kwestia nastroju i kaprysu.
   Wszystko to niby wiemy, ale to, co prezes zafundował-jak­by nie patrzeć - prezydentowi RP, jednak szokuje. Bo wiado­mo, że Komorowski na dusery i szacunek jako zdrajca, a może i uczestnik zamachu nie zasługiwał, ale prezydentowi z włas­nego obozu odrobinę kurtuazji i respektu można by okazać. Nic z tych rzeczy. Duda został w wywiadach sprowadzony do roli smarkacza, petenta toczącego z Ziobrą pokoleniowe spo­ry i zasługującego ewentualnie na taboret na unijnych szczy­tach, gdyby Kaczyński zgodził się na to, by pogardzany przez niego prezydent towarzyszył tak samo pogardzanej przez niego pani premier.
   Zwolennicy PiS z kręgu władzy musieli ten komunikat ode­brać jednoznacznie. Albo jesteście ze mną, albo won, szansę na odrobinę szacunku z mojej strony macie wyłącznie w razie posłuszeństwa absolutnego. Dystrybutorem prestiżu, pie­niędzy i karier jestem wyłącznie ja. Oczywiście dumę można połknąć, wymieniając ją na frukta, ale wystarczy chwila re­fleksji, by zrozumieć, że cena, którą trzeba będzie zapłacić za te frukta, w epoce po PiS szybko i dramatycznie rośnie. Eks­cesy Kaczyńskiego są bowiem tym większe, im większą i bar­dziej niekontrolowaną ma władzę. Tym więcej jest w nich bezgranicznej ostentacji oraz pogardy dla reguł i ludzi.

sobota, 14 października 2017

Homo sovieticus boi się multi-kulti



Nowa Europa nieprędko zintegruje się ze starą Unią. A może w ogóle się nie zintegruje, tylko tak jak Rosja Putina cofnie się do matecznika nostalgii za utraconą jednością realnego socjalizmu tym razem w narodowych czy wyznaniowych barwach

Była w Europie i w Polsce taka piękna epoka - trwała gdzieś do 2014 r. - gdy wie­rzyliśmy, że nowa Europa jest na najlepszej drodze, by jeszcze za naszego życia zjednoczyć się z Europą starą. I nawet różnice zamożno­ści - pomiędzy krajami, które po wojnie żyły w wolnorynkowym kapitalizmie i li­beralnej demokracji, a tymi, które skaza­no na życie w socjalizmie realnym - miały nas ku sobie zbliżać. Bo z jednej strony fundusze unijne, które dla Polski i innych krajów regionu odegrały rolę spóźnione­go planu Marshalla. A z drugiej - legal­na praca Polaków, Czechów, Rumunów na niemieckim, brytyjskim czy holender­skim rynku pracy. Za wyższe niż w ojczyź­nie pensje, często z lepszą osłoną socjalną - stanowiące istotny wentyl bezpieczeń­stwa dla społeczeństw wygłodzonych przez system wschodni.
   Dziś już wiemy, że żadnej stuprocen­towej gwarancji zjednoczenia Euro­py nie ma. Kryzys finansowy, a później - w o wiele większym stopniu - kry­zys imigracyjny pokazały, że obie części kontynentu reagują inaczej. Populizm, który na zachodzie Europy jest ciężką, ale jednak grypą, na Węgrzech, w Pol­sce, a nawet w dawnej NRD staje się nie­bezpieczną gruźlicą. I nie wiemy, czy ostatecznie cała wschodnia Europa nie wybierze tak, jak wybrała Rosja Puti­na. Cofnie się do matecznika nostalgii za utraconą jednością realnego socjalizmu - tyle że tym razem w narodowych czy wyznaniowych barwach.

piątek, 13 października 2017

"Jak hartuje się elektorat" i "Lekcje pogardy"



Jak hartuje się elektorat

Programy informacyjne to tylko szpica. Cała ramówka TYP ma przenosić widzów w alternatywną rzeczywistość

Kalina Błażejowska

Codziennie o 19.30 blisko dwa miliony polaków oglądają raport z oblężonej twierdzy. Twierdzy broni silny rząd, dbają­cy o dobrobyt i bezpieczeństwo mieszkańców. Rząd ma zawsze ra­cję i odnosi same sukces)-, dlatego właśnie nieustannie atakują go wrogie siły: ze wschodu Rosja, z zachodu Niemcy (znacznie gorsi), a zza oceanu miliarder George Soros. Regularne ataki przypusz­cza też Unia Europejska, zachęcana przez wrogów wewnętrznych: „totalną” opozycję, postkomunistów i organizacje pozarządowe. Oblężenie trwa już prawie dwa lata, ale twierdza się nie poddaje. Rządzący i rządzeni są niezłomni jak czczeni przez nich bohatero­wie, a siły do walki dodaje im gorliwie praktykowana wiara.

Teleranek w IPN
Nadając ten raport. „Wiadomości” nadają ton całej telewizji pu­blicznej. Ten sam przekaz prezentowany jest na różnych antenach i w różnych programach, od publicystycznych po satyryczne. Bywa wspierany repertuarem filmowym: gdy w lipcu przepchnię­to przez Sejm i Senat ustawy o sądownictwie, w najlepszym czasie antenowym zamiast filmu obyczajowego „Zakazana żona” poka­zano „Układ zamknięty”, a tydzień później zamiast komedii ro­mantycznej „Pamiętaj o niedzieli” - „Komornika”. Nie próbowa­no nawet udawać, że filmy, ilustrujące patologie systemu, znala­zły się w ramówce przypadkiem. Zapowiadano je w „Wiadomo­ściach”.
   Ale TVP pod kierownictwem Jacka Kurskiego służy nie tylko bieżącej polityce: równie ważna jest polityka historyczna, czyli wybiórcza pamięć o dziedzictwie i tradycji. A także religia (katolic­ka) i kultura (patriotyczna). Właśnie zapowiedziano, że 16 wrze­śnia na Festiwalu w Opolu odbędzie się widowisko „Jan Pietrzak. Z PRL u do Polski”, kolejny już w tym roku jego koncert transmi­towany przez telewizję publiczną (podobno nic zabraknie szla­gierów „Żeby Polska była Polską” i „Niech żyje Polska”). Ostat­nie odcinki teleturnieju „Wielki Test” dotyczył kolejno: wiedzy o Wyspiańskim, Jasnej Górze i polskich piosenkarzach stulecia.
Pierwsze premiery przywróconego przez „dobrą zmianę” Teatru Telewizji to: „Zło­dziej w sutannie” - o akcji uwolnienia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. „Wojna, moja miłość” - o agentce polskie­go podziemia Krystynie Skarbek, i „Lek­cja polskiego” - o miłości Tadeusza Ko­ściuszki. Patriotyczna tematyka nie omi­ja nawet „Teleranka”: w marcu cały odcinek poświęcono żołnierzom wyklętym, a jego główną atrakcją była wizyta dzie­ci w „pokoju zagadek Instytutu Parnię ci Narodowej”. Z kolei w odcinku emito­wanym w czerwcu 2016 r. pokazano, że najlepszy sposób na spędzenie wakacji to obóz wojskowy, a największą dziecięcą radością są próby do spektaklu o powstaniu warszawskim. Niestety, martyrologiczny przekaz do najmłodszych chyba nie trafia: gdy program emitowano jeszcze w „Jedyn­ce”, a nie tematycznym TVP ABC, oglądało go średnio 240 tys. widzów. Z czego tylko 14 tys. miało od 4 do 12 lat.

czwartek, 12 października 2017

Z listy na listę



Transfery w polityce nikogo już nie dziwią. Zazwyczaj przechodzi się z partii słabszej do silniejszej lub ze słabnącej do rosnącej, często nagrodą jest stanowisko.

Niemało można usłyszeć przy okazji transferów. Od Radosła­wa Sikorskiego zachęcającego do dorzynania watah, poprzez Michała Kamińskiego, Romana Giertycha, Ryszarda Czarneckiego, Witolda Waszczykowskiego, Bartosza Arłukowicza, aż po uwiedzionego przez PiS Jacka Saryusza-Wolskiego, który po wielu latach w PO oznajmił, że woli banicję niż targowicę.
   - Polityk nie bierze ślubu kościelnego z partią, więc rozwód jest możliwy. Moż­na to jednak robić w różnym stylu - oce­nia jeden z weteranów polskiej polityki, sam zresztą z transferowym epizodem w życiorysie.
   Na każdy szczyt, także szczyt koniunk­turalizmu, można wytyczyć nową trasę. Trudno się oprzeć wrażeniu, że w czasach „dobrej zmiany” jesteśmy w tej dziedzinie świadkami rekordowych osiągnięć. I nie dotyczy to wyłącznie polityków.
    „Nie należę też do ludzi typu Michał Kamiński czy Bartosz Arłukowicz, którzy prawie co wybory zmieniają poglądy” - powiedziała o sobie Magdalena Ogórek w wywiadzie dla „Frondy” w 2016 r. I da się ten cytat nawet od biedy obronić, bo dok­tor Ogórek (jest przywiązana do tego ty­tułu) poglądy zmieniła raz, a porządnie.

środa, 11 października 2017

To jest wojna prawdy z fałszem


Chamów i prostaków nie brakuje nigdzie, ale w Polsce nagle zajęli miejsce na świeczniku i nadają ton mówi aktor Wojciech Pszoniak

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Dwa lata dobrej zmiany za nami.
WOJCIECH PSZONIAK: Proszę nie kpić.
Coś pana w Polsce mierzi?
- Byłbym nienormalny albo nieczuły gdybym powiedział, że nie, choć „mier­zi” to złe słowo. Niestety, mnie to dotyka osobiście.
Co najbardziej?
- Chamstwo i prostactwo. A zwłaszcza skala, jaką osiągnęły w Polsce. Nie spo­tykam się z takim poziomem chamstwa i prostactwa na Zachodzie, gdzie rów­nież żyję. Oczywiście chamów i prosta­ków nie brakuje nigdzie, ale w Polsce nagle zajęli miejsce na świeczniku i na­dają ton.
Mówi pan o rządzących?
- Gdy żyli Geremek, Mazowiecki, Meller czy Bartoszewski, gdy ich głos był obec­ny w debacie, to miałem wrażenie, że wszystko jest u nas tak, jak gdzie indziej w cywilizowanym świecie. A dziś? Mier­noty i karierowicze zmuszają nas do tego, żebyśmy byli tacy jak oni, bo tylko zniża­jąc się do ich poziomu, można próbować prowadzić dialog. Dla ludzi kultury to nie do przyjęcia.
Już Lepper ostrzegał, że „Wersalu w Sejmie już nie będzie!”.
- Tylko że Lepper to był chłop, który z traktora przeskoczył do parlamentu. A posłanka Pawłowicz jest profesorem. Czy ten tytuł do niczego już nie zobo­wiązuje? To jest chamstwo i prostactwo z tytułem profesora. Kiedyś język parla­mentarny to była nobilitacja, a dziś? Ryn­sztok, który wchodzi do polskich domów. Słyszała pani ten rechot w Sejmie? Prze­cież to jest wyraz pogardy!
Uważa pan, że władza daje przyzwolenie na chamstwo?
- Oczywiście. Ryba psuje się od gło­wy. Pani Pawłowicz, przepraszam, że do niej wracam, ale to przypadek klinicz­ny, mówi, że flaga europejska to szmata. I jak ja mam się do tego odnieść? A jak na jej słowa zareagowali pani premier Szyd­ło czy prezydent Duda? Nie mówiąc już o ministrze spraw zagranicznych panu Waszczykowskim, którego nazywam perszeronem polskiej dyplomacji.
Budzi to w panu złość czy bezradność?
- Jedno i drugie. Problem w tym, że czło­wiek nie może być od godziny 10 do 14 chamem, a potem kulturalnym człowie­kiem, nie ma takiej możliwości. Ja nie pluję wyzwiskami, nie nazywam ludzi mających inne niż ja poglądy złodzie­jami i zdrajcami, nie palę kukły Żyda. Gdy Chruszczów zdjął but w ONZ i wal­nął nim o trybunę, to się mówiło: sowie­ckie chamstwo. A teraz mamy polskie chamstwo.
Byłem kiedyś w kościele. Kazanie gło­sił ksiądz, który mógłby być oficerem UB. Z ambony ziało nienawiścią. Zepsuł mi całą mszę.

wtorek, 10 października 2017

Eurooszuści z PiS



Na wstępie najdroższej imprezy w historii PiS do pustych krzeseł przemawiało kilku europosłów. Po to, żeby móc zapłacić za nią pieniędzmi europarlamentu

Michał Krzymowski

Hala Torwaru w Warszawie, 20 czerw­ca 2015 r., kilka tygodni po wyborczym zwycięstwie Andrzeja Dudy. Szczera twarz Stanisława Ożoga, podkarpackiego europosła PiS, wypełnia górną część tele­bimu. Pod nią mieni się plansza z małym, ledwo czytelnym logo: biały lew na nie­bieskim tle, obok napis „Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów” (z anglojęzycznym skrótem ECR). Gdy poseł Ożóg podsumowuje swój dorobek w komisji monetarnej euro- parlamentu, boczna trybuna Torwaru świeci pustkami. W po­zostałych sektorach - atmosfera luźnego pikniku. Ci, którzy już weszli, są zajęci robieniem selfie i rozmowami. Na tasujących się na scenie europosłów mało kto patrzy.
   Działacz PiS, który był obecny na Torwarze:
- Ci europosłowie to było jak support przed koncertem. Ludzie się kręcą, piją piwo, gadają i czekają na występ Metalliki - w międzycza­sie ktoś tam brzdąka na scenie, ale nikt na to specjalnie nie zważa.
Obecność europosłów na konwencji wy­borczej PiS słabo się tłumaczy. Idą wybory do Sejmu, a tu na scenie brylują politycy z man­datami w Brukseli. Poza tym partia co rusz uderza w antyeuropejskie tony.
   Dochodzi południe. Hala za półtorej godzi­ny wypełni się do ostatniego miejsca i załopocze flagami. Z telebimu zniknie logo z lwem, a na scenie pojawi się Jarosław Kaczyński, by ogłosić, że kandydatem PiS na premiera bę­dzie Beata Szydło. Z sufitu poleci konfetti, na ekranie pojawi się twarz prezesa partii, a profesjonalna kamera niczym w filmie akcji będzie objeżdżać liderów dookoła.
   Ustaliliśmy, że gdyby nie poseł Ożóg i jego koledzy z euro­parlamentu, impreza na cześć Beaty Szydło nie miałaby tak spektakularnej oprawy: wystąpienia europosłów to gra pozo­rów, podkładka, dzięki której politycy PiS mogą sięgnąć do unij­nej kasy.

poniedziałek, 9 października 2017

"Duda wrócił!" i "Łapa za Dudą"



Duda wrócił!

Prezydent Andrzej Duda nie zdołał stanąć ponad polskimi podziałami. PiS zrobi teraz wszystko, aby z powrotem wtłoczyć go w pakiet „dobrej zmiany".

Te ustawy muszą zostać naprawione tak, aby były do przyjęcia dla wszystkich - również dla tych, którzy nie będą nimi zachwyceni” - mó­wił w lipcu Andrzej Duda, zapowiadając własne projekty reformy sądownictwa w miejsce zawe­towanych. Obietnicy nie spełnił.
   I nie mogło być inaczej. Koncepcja prezyden­ta ogranicza się do tego, aby skuć sędziów aksa­mitnymi kajdankami i bez przesadnego upoka­rzania doprowadzić ich przed oblicze Jarosława Kaczyńskiego. Lecz dla prezesa, który bez upokorzenia wroga najwyraźniej nie potrafi zaznać smaku zwycięstwa, to za mało. Z kolei dla opozycji - stanowczo zbyt wiele. Głośna przez chwilę teza Bartłomieja Sienkiewicza „Tylko Duda może uratować demo­krację” okazała się zatem fałszywa. Prezydent nie zamierza ratować demokracji. Domagając się skrócenia gwarantowa­nych konstytucją kadencji członków KRS, nie pierwszy już raz wtrąca za to swoje trzy grosze do jej niszczenia.
   Jego projekty to nic więcej jak złożona Kaczyńskiemu oferta powołania oligopolu do kontroli sądownictwa. Obaj mieliby zachowywać samodzielność, choć wspólnota celu tkałaby pomiędzy nimi sieć zależności. Jeden musiałby obserwować ruchy drugiego, aby układ zachował sterowność i gwaranto­wał utrzymanie monopolu. Głównym rozgrywającym w KRS byłby Kaczyński, za to Duda zyskałby wpływ na skład Sądu Najwyższego. Aby uwiarygodnić nadszarpnięte wetami więzy lojalnościowe z obozem „dobrej zmiany”, prezydent dorzucił zarzucony przez PiS pomysł ludowej rewizji wyroków. Uzależ­niając jej bieg, a jakże, od czynników politycznych.
   Wygląda jednak na to, że Kaczyńskiego nie interesują oligopole. Ani żadne inne formy spółek, nawet jeśli to on dyspo­nowałby złotą akcją. Prezesa urządza wyłącznie pełen pakiet. Choć niewykluczone, że racjonalna kalkulacja polityczna jesz­cze zmodyfikuje jego stanowisko.
   Wszystko będzie zależeć od tego, o co w istocie w tym kon­flikcie chodzi. Jeśli o sądy, to PiS może jeszcze ustąpić. Roz­wiązania leżące dziś na stole dają partii rządzącej minimum 13 miejsc w 25-osobowej KRS (w puli sejmowej: 8 na 15). Zakła­dając, że uda się wyłuskać z korporacji sędziowskiej posłusz­nych funkcjonariuszy (co nie jest wcale oczywiste), na razie to wystarczy do nałożenia partyjnej banderoli na mechanizm sterujący napływem nowych sędziów do zawodu. Wystar­czy jednak, że choć jeden nominat PiS odwinie się patronom (w Trybunale Konstytucyjnym miał miejsce taki przypadek), a zaczną się problemy. Z drugiej strony, nie ulega przecież wąt­pliwości, że rozwiązań korzystniejszych dla PiS w tej kadencji już nie należy się spodziewać.

niedziela, 8 października 2017

Prezydentura dudawana,Izabela,Do Pana Ministra Kultury,Noł! Noł! Noł!,Pierwiastek z papieża i Pułapka posybilizmu



Prezydentura dudawana

Adrian już dawno pożegnał się z myślą o byciu prawdziwym prezydentem. Jego rzeczywistym celem jest to, żeby nam się wydawało, iż Adria­nem nie jest.
   No dobrze, to bez znieczulenia. Pamiętają państwo swą ra­dość, że coś wygraliśmy, bo dwa weta, a więc protesty miały sens? Nic nie wygraliśmy. Wygrał tylko Andrzej Duda. Użył naszych protestów wyłącznie w jednym celu - do walki o pozo­ry, że jest prawdziwą głową państwa. Nigdy nie chciał walczyć z Kaczyńskim, bo jest mu on tysiąckrotnie bliższy niż prote­stujący. Nigdy nie chciał walczyć o konstytucję, którą ma do­kładnie tam, gdzie protestujących. Chciał pozorów prestiżu, dzięki którym mógłby spojrzeć w oczy swemu tacie. Protesty mu to umożliwiły, zapewniając mu też dobry humor w czasie sierpniowego wypoczynku. I był to ich jedyny realny skutek.
   Może był moment, gdy Andrzej Duda myślał, że będzie prawdziwym prezydentem. Gdy podniesionym głosem de­klarował, że jest „niezłomny”, sprawiał nawet wrażenie, że mówi to serio. Wystarczyło jednak, by dostał od Kaczyńskie­go kilka razy po nosie, i pragnął już tylko jednego. Pozorów. Niech przestaną się ze mnie śmiać. Niech nie widzą we mnie siedzącego w przedpokoju Adriana, niech nie szydzą, niech okażą choć trochę szacunku. W lipcu Duda nie wetował więc ustaw sądowych. Wetował kpiny z Dudy.
   Duda nigdy nie zostałby kandydatem na prezydenta, gdy­by miał charakter. Kaczyński wyznaczył go na kandyda­ta, ponieważ doskonale wyczuł, że Duda charakteru nie ma.
A ponieważ go nie ma, może prezydenta co najwyżej udawać. Ot, wyrób prezydentopodobny.
Nie ma co się nad Andrzejem Dudą litować. Kocha ten blichtr. Wciąż zmienia mu się tembr głosu, gdy występuje, wciąż wzrusza się, słuchając siebie, lubi limuzyny i wszystkie te breloczki władzy, które zastępują mu władzę realną.

sobota, 7 października 2017

Co skrywa władza



O czym rządzący z PiS nie chcą mówić obywatelom? Przede wszystkim o pieniądzach, które zarabiają i które wydają.

Dostęp do informacji publicznej jest jedną ze spraw podstawowych, Polska wymaga zmiany - mówił, kierując się wprost do widzów, Andrzej Duda podczas decydującej telewizyjnej de­baty prezydenckiej w 2015 r. Później, w swoim expose premier Beata Szydło dodawała, że „ży­cie publiczne powinno być przejrzyste i transparentne”, a Zbigniew Ziobro deklarował, że chce w prokuraturze „wprowadzać jawność, która powinna być cechą państwa pra­worządnego”. Już jako minister, domagając się upublicznienia oświadczeń majątkowych sędziów, Ziobro przekonywał, że „cho­dzi o zasadę, o to, by obywatele mogli spojrzeć na ręce władzy”. W konfrontacji z rzeczywistością wszystkie te deklaracje okazują się zdumiewającą hipokryzją.

Prezydent. Dla Kancelarii Prezydenta jawność działań władzy i jej wydatków, zadeklarowana w debacie telewizyjnej, przestała być istotna zaraz po wyborach. Monity Sieci Obywatelskiej Watch­dog Polska w tej sprawie pozostawały bez odpowiedzi. W czerwcu 2016 r. sieć złożyła do prokuratury doniesienie o możliwości po­pełnienia przestępstwa (nieudzielenie informacji jest zagrożone karą pozbawienia wolności do roku). W prokuraturze dochodze­nie umorzono, jednak sąd nakazał jeszcze raz zająć się sprawą. Wskazał, że prokuratura nie ustaliła w postępowaniu nawet pod­stawowych kwestii. Był grudzień 2016 r. - Właśnie otrzymaliśmy kolejne postanowienie o umorzeniu postępowania. Zaskarżymy do sądu to postanowienie - mówił Bartosz Wilk z Sieci Obywatel­skiej Watchdog Polska. Wojewódzki sąd administracyjny nakazał prezydentowi ujawnić dokumenty. Nigdy się to nie stało. Kance­laria złożyła skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administra­cyjnego. Sprawa się ciągnie do dziś.
   Prezydent Duda odmówił też ujawnienia opinii prawnych (łącz­nie z nazwiskami ich autorów), na które powoływał się przy podpi­sywaniu nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym; odpowiedzi, kto wnioskował do prezydenta o ułaskawienie Mariusza Kamińskiego (podany powód: „dokumenty wewnętrzne nie stanowią informacji publicznej”). Odmówił ujawnienia nazwisk doradców - na to rzekomo nie pozwalała ustawa o ochronie danych osobo­wych. Orzecznictwo jest jasne: istnieje wyrok Sądu Najwyższego z 2012 r., w którym chodziło o udostępnianie personaliów kon­trahentów gminy (sąd stwierdził, że zawierając takie umowy, osoby te musiały się liczyć z tym, że nie pozostaną anonimowe). Jest też podobny wyrok NSA z 2015 r. mówiący, że ujawnianie podobnych danych jest konieczne, bo „pozwala przeciwdziałać takim pato­logiom życia publicznego jak np. nepotyzm”. Urząd prezydencki, na którego czele stoi prawnik, udaje, że nie zna tych orzeczeń.

piątek, 6 października 2017

Myśliwy z ambony



Na kanapie futro z wilka, na ścianach wypchane ryś i sowa. Dla gości mięso z żubra. Myśliwi, którzy polowali z kapelanem Lasów Państwowych, alarmują: ksiądz chwali się trofeami chronionych gatunków. W Polsce zabijanie chronionych zwierząt to przestępstwo

Wojciech Cieśla

Na zdjęciach dokumentu­jących działalność mi­nistra środowiska Jana Szyszki często widać jowialnego, łysego jak ko­lano mężczyznę w koloratce. To ksiądz Tomasz Duszkiewicz, przyjaciel mini­stra. Na swoje życiowe motto wybrał cytat z Pisma Świętego, który mówi o „czynieniu sobie Ziemi poddaną”.
   Na zdjęciu, które przyjaciele Duszkiewicza zrobili w kupionej przez niego leśniczówce w Białowieży, w Topile-Majdanie, widać myśliwskie tro­fea: rozwieszone na ścianie parostki (rogi sarny-rogacza), rozciągniętą na oparciu kanapy skórę wilka oraz wiszą­cego na ścianie wypchanego puszczyka.
- Na fotografię nie załapał się wypcha­ny ryś - twierdzi myśliwy, który poka­zał zdjęcie „Newsweekowi”. - Robiłem zdjęcia starym aparatem, na fotce z ka­napą skończył mi się film.
   Posiadanie co najmniej trzech trofe­ów - wilka, rysia i puszczyka - narusza artykuł 127, ustęp 1 Ustawy o ochronie przyrody. Wilki, rysie i sowy są w Polsce chronione.

czwartek, 5 października 2017

Pistolety Ziobry i Stracone złudzenia



Pistolety Ziobry

Są bezwzględni i lojalni. W zamian dostają od szefa szansę na szybką polityczną karierę

Aleksandra Pawlicka

Dobrał ich według jedne­go klucza. To młodzi, wyszczekani, w większo­ści początkujący praw­nicy, dla których praca u Zbigniewa Ziobry jest szansą na szybki awans.
   - W zamian szef oczekuje bezwzględ­nej lojalności. W resorcie zrobiło się tak szczelnie, że nikt poza wtajemniczo­nymi nie wie, co dzieje się za drzwiami gabinetu Ziobry. Jak nie chcesz fir­mować podejmowanych tam decyzji, odchodzisz - mówi jeden z byłych pra­cowników ministerstwa.
   Najbliższy krąg tworzą wiceministro­wie: Patryk Jaki, Marcin Warchoł, Łukasz Piebiak i Michał Woś. Piąty wiceminister, Michał Wójcik, uchodzi za „sympatyczny dodatek”. - Jako jedyny nie wprowadził tu swoich ludzi i dostał do uprawy dział­kę społeczną, nie polityczną - twierdzi mój rozmówca. Wiceminister Wójcik od­powiada za przygotowanie ustawy doty­czącej dzieci skonfliktowanych rodziców, z których jedno mieszka za granicą.

WIERNY KLON
Opinię najbliższego człowieka Ziobry ma Patryk Jaki, rocznik ’85. - Gdy po odejściu z PiS i porażce Solidar­nej Polski wszyscy odwrócili się od Zbysz­ka, pozostali przy nim tylko żona i Jaki - mówi osoba z otoczenia ministra. - On stał się dla Ziobry tym, kim dla Kaczyń­skiego po klęsce Porozumienia Centrum byli Adam Lipiński czy Marek Suski. Najwierniejszym towarzyszem - dodaje.
   A Ziobro wierność ceni ponad wszyst­ko. Po wyborach 2015 roku okazało się, że Andrzej Dera z Solidarnej Polski zo­stał na lodzie i nie ma za co żyć, Ziobro zarządził na niego zrzutkę wśród ko­legów. Ostatecznie udało mu się wcis­nąć Derę do pałacu prezydenckiego, gdzie traktowany jest jak wtyczka mini­stra i nie uczestniczy w podejmowaniu ważnych decyzji.
   W Jakim Ziobro ceni nie tylko lojal­ność, ale i dezynwolturę. - Przypomina w tym Zbyszkowi jego samego z cza­sów, gdy był ministrem sprawiedliwości w pierwszym rządzie PiS i wymachiwał w telewizji dyktafonem. Patryk jest jak jego klon z tamtego czasu - mówi osoba pracująca w ministerstwie.
   Jaki uwielbia brylować w mediach. A to stwierdzi, że KOD to kawioro­we protesty, a to nazwie Okrągły Stół dzieleniem Polski przy wódce. Przed wyborami 2015 roku podczas manife­stacji antyimigranckiej agitował tak: „W 1683 Jan III Sobieski zatrzymał marsz dziczy na Europę. Obronił nasze chrześcijańskie, te prawdziwe korzenie”. Opinię islamofoba ma w resorcie do dziś. Wciąż deklaruje, że „walka z islam­ską zarazą to jego Westerplatte”.
   - Mówimy o nim „Jaki jest, każdy wi­dzi”. Merytorycznie nie ma pojęcia o tym, co robi, ale nadrabia pewnością siebie i nieustannie dobrą miną - mówi osoba z ministerstwa. - Duży tempera­ment i poczucie własnej wartości. Zde­cydowanie uważa, że brak wykształcenia prawniczego nie przeszkadza w pełnie­niu funkcji wiceministra - dodaje mój rozmówca.
   Jaki jest politologiem. Żywot polity­ka zaczynał od młodzieżówki PiS, po­tem z list PO został samorządowcem, aby po paru miesiącach wrócić do partii Kaczyńskiego i związać się z Ziobrą na dobre i złe. Dziś nazywają go „pierw­szym po szeryfie”. - Jest jedynym za­stępcą Ziobry, który podobnie jak szef ma pozwolenie na broń - mówi osoba z bliskiego otoczenia ministra.
   W ministerstwie został oddelegowany na front afery reprywatyzacyjnej w sto­licy i walki z Hanną Gronkiewicz-Waltz, to ma go wylansować na kandydata pra­wicy na prezydenta Warszawy. - Nie­oficjalnie mówi się w resorcie, że brak podwyżek i nagród dla pracowników wynika z przesunięcia znacznej części budżetu do Departamentu Prawa Ad­ministracyjnego, obsługującego komisję reprywatyzacyjną Jakiego - opowiada mój rozmówca i dodaje: - Ta komisja to mistrzostwo świata w manipulacji. Robi show, wmawia ludziom, że dzięki niej nieruchomości wracają do Warszawy, a przecież od decyzji komisji można się odwołać do sądu i nic ostatecznie może nie wrócić do miasta. Ale to okaże się do­piero za parę lat, a w tym czasie pan Jaki może zajść bardzo wysoko.
   Polityk PiS: - Jaki chce być Lechem Kaczyńskim bis. Stąd kreacja na bojowni­ka walki z dziką reprywatyzacją i pomysł stworzenia Muzeum Żołnierzy Wyklę­tych w więzieniu na Rakowieckiej. Chce mieć własne muzeum tak jak Kaczyński miał Muzeum Powstania Warszawskiego.

środa, 4 października 2017

Idą po nas



- PiS zniszczy uczciwe, wolne media, tak jak zniszczyło hodowlę konia arabskiego - obawia się Jacek Żakowski. - Gdybyśmy w TVN24 zrobili akcję w ich obronie, to myślę, że jakiś milion ludzi na ulicach by nas i bronił - mówi Andrzej Mrozowski. A Dominika Wielowiejska dodaje: - Nie możemy się dać prowadzić PiS jak barany na rzeź

Renata Grochal, Marek Szczepański

NEWSWEEK: „Musimy mieć 100-procentową pewność, że wszystko, co się dzie­je w Polsce, jest kontrolowane przez polską władzę. Czwarta władza też musi być polską władzą” - powiedział wice­minister kultury Paweł Lewandowski. Czy PiS chce wziąć pod but niezależne media?
Andrzej Morozowski (TVN24): PiS jest genialne w zakłamanym nazewni­ctwie. Podporządkowanie sobie sądów fałszywie nazywa reformą sądowni­ctwa. Teraz mówi: Polska musi mieć wpływ na to, co robią media. To jest ge­nialne, bo wpada w ucho i ludzie tego używają. Ale nie chodzi o żadną decen­tralizację, repolonizację czy udomowie­nie. Chodzi o podporządkowanie mediów PiS. Będzie pierwszy sekretarz ds. pra­sy, który będzie się nazywał ministrem ds. prasy narodowej, będzie pierwszy se­kretarz ds. telewizji zwany ministrem ds. telewizji narodowej czy ds. telewizji niewyklętej. Ale cel jest jeden - ręczne sterowanie. Znajdzie się ktoś a la Kurski na prasę, na telewizję - wszystko sobie podporządkują.
Jacek Żakowski („Polityka”): Oni uważają, że polityka to cyniczne intere­sy realizowane przez grupy interesów - czyli redaktor Wielowieyska reprezen­tuje lobby żydowsko-sorosowe, redaktor Grochal - lobby niemieckie, a redaktor Morozowski - WSI i lobby amerykańskie.
Uważają, że media to jest taki eszelon jak PiS, że nas, tak jak ich, nie obowiązują żadne normy moralne czy etyczne. Ale to tak nie działa. My, ludzie mediów, je­steśmy może trochę konformistyczni, ale mamy swoje szlachetne odruchy. W „Ga­zecie Wyborczej” czy radiu TOK FM na­parzamy się z Wielowieyską jak małpy, bo mamy inne poglądy. Ale w PiS uwa­żają, że to są ustawki. Ta cyniczna inter­pretacja rzeczywistości prowadzi ich do tego, że muszą zrobić porządek z mediami.
Dominika Wielowieyska („Gazeta Wyborcza”): PiS i za­przyjaźnieni z nim dziennikarze głosili przez dwadzieścia lat, że w sferze medialnej są zepchnięci do narożnika. Ustawia­li się w roli pokrzywdzonych, ale ten obraz jest całkowicie fał­szywy, bo mogli budować swoje media, tylko byli nieudolni. Przecież Jarosław Kaczyński dostał w spadku po PRL „Express Wieczorny”, przejął „Tygodnik Solidarność”, była próba two­rzonej za publiczne pieniądze Telewizji Familijnej, ale skoń­czyło się klapą. Dzisiaj radzą sobie lepiej, jednak powtarzają tę fałszywą narrację, żeby zdominować cały przekaz medialny i zniszczyć niezależne media.

wtorek, 3 października 2017

Andrzej, wracaj do domu



W obozie dobrej zmiany trwa spór o doktrynę. Kto zesłał Polsce Andrzeja Dudę Bóg czy prezes? A jeśli prezes, to czy pomazańcowi wolno iść własną drogą?

Michał Krzymowski  

Wtorkowe popo­łudnie, dzień po ogłoszeniu prezy­denckich ustaw o Sądzie Najwyż­szym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Do skromnej salki w żoliborskim domu pielgrzyma Amicus wchodzi spóźniony Prezes. Czekającym na niego posłom od razu rzuci się w oczy jego niezdrowy wy­gląd: jest blady i kuleje na jedną nogę.
   - Nie będę ukrywać, projekty pana prezydenta mnie zaskoczyły - zaczyna.
   - Myślałem, że po ich prezentacji doj­dzie jeszcze do rokowań, ale nie doszło. Reforma sądownictwa jest potrzebna, ale nic na siłę.
   Wytyka, że propozycja Dudy, by każdy Poseł głosował na jednego członka KRS, jest nieprzemyślana. I podważa kom­petencje prawników, którzy przygoto­wali ten projekt. Jak mówi, członków Rady zamiast tego można by wybierać większością 3/5 w Sejmie, a w razie pata - W Senacie.
   - Jeśli szybko nie uchwalimy refor­my sądownictwa - ciągnie - to nic więcej w tej kadencji już nie zrobimy. Nie bę­dzie dekoncentracji mediów ani zmian w ordynacji wyborczej. Nie możemy so­bie pozwolić na kolejny konflikt z na­szym prezydentem.
   Mówi też, że Duda podczas niedawne­go spotkania w Belwederze po raz kolej­ny narzekał na Zbigniewa Ziobrę. Sam nie powie o nim złego słowa, o skonflik­towanym z prezydentem szefie MON Antonim Macierewiczu, który całe spot­kanie milczy, też nie. Za to zadeklaruje: - W listopadzie, na dwulecie rządu, doj­dzie do dużej rekonstrukcji. Są ministro­wie, którzy radzą sobie bardzo dobrze, ale są też tacy, którzy się nie sprawdzili.
I ci będą musieli odejść.

poniedziałek, 2 października 2017

Populiści wszystkich krajów, łączcie się



Autorytarne, populistyczne partie - czy to z lewej, czy z prawej - łączy niechęć do demokracji i pogarda dla Zachodu, opowieści o „odzyskiwaniu godności” i potrzebie wymiany elit w imię walki ze skorumpowanym establishmentem

Niedawną okładkę „Do Rzeczy”, przedstawiają­cą Hitlera w czekistówce z czerwoną gwiazdą i z podpisem: „Hitler był lewakiem”, jeden z portali interneto­wych wytypował na najgłupszą okładkę roku. Moim zdaniem niesłusznie. Auto­rytarne, populistyczne ideologie, nieza­leżnie od tego, czy są skrajnie radykalne i zbrodnicze (jak nazizm i bolszewizm), czy też stosunkowo łagodne (jak „suwe­renna demokracja” Putina, klientelizm Orbana czy nowoczesny sułtanat Erdogana), mają podobną koncepcję ludzkiej natury, zbliżony stosunek do państwa i wspólnoty, specyficzną wizję świata. Posługują się językiem o zbliżonej este­tyce i hasłami propagandy, które choć funkcjonują w innych kontekstach histo­rycznych, społecznych i geograficznych, brzmią zadziwiająco zbieżnie.

BLISKIE ZWIĄZKI
„To nie Niemcy staną się bolszewi­ckie, tylko bolszewizm nabierze cech czegoś w rodzaju narodowego socjali­zmu. Zresztą, jeśli idzie o bolszewizm, to więcej nas łączy, niż dzieli. (...) Wyda­łem polecenie, aby natychmiast przyj­mować do partii byłych komunistów. Z drobnomieszczańskich socjaldemo­kratów i związkowych baronów nigdy nie będą narodowi socjaliści, z komuni­stów zawsze” (H. Rauschning „Rozmowy z Hitlerem”).
   Co łączyło te skrajne ideologie? Dla­czego ich język wydaje nam się dzisiaj tak znajomy?

niedziela, 1 października 2017

Co robić,Zjeść Cessnę,Centrum Manipulacji Społeczeństwem i Społeczeństwo w likwidacji



Co robić?

Największym atutem PiS jest dziś dokładnie to samo, co było atutem SLD czy PO po dwóch la­tach rządów tych partii - przekonanie żywio­ne przez miliony ludzi, że rządzący to zwycięzcy skazani na kolejne zwycięstwa.
   Coraz żywsza jest debata na temat tego, dlaczego PiS-owi wciąż rośnie. Odpowiedzi jest cała litania: bo 500+, bo uchodź­cy, bo władza się troszczy, bo walczy z nielubianymi elitami.
   Wszystko zgoda, ale nie ma w tej litanii tego, co wydaje mi się ważniejsze - fascynacji siłą, a nawet bezwzględnością władzy. Kaczyński może być śmieszny, ale jednocześnie bu­dzi strach. Czują to i jego zwolennicy, i przeciwnicy. Kaczyń­ski prze naprzód i wygrywa. A zwycięzcy mają zawsze swoisty urok - zniewalający wielu, szczególnie oportunistów; ludzie wolą się utożsamiać z tymi, którzy wygrywają, a nie z tymi, którzy na czołach mają wypisane słowo „klęska”. Klęska od­pycha, źle pachnie, nie da się jej lubić. I dlatego przywódców dzisiejszej opozycji nie lubią ani zwolennicy władzy, ani jej bardzo liczni przeciwnicy.
   Jedźmy dalej, żeby pogrążyć się już do końca. Sytuacja bę­dzie dla władzy coraz lepsza, a dla opozycji coraz trudniej­sza. Gospodarcza koniunktura na świecie sprawia, że nawet nieodpowiedzialna polityka PiS przyniesie zatrute owo­ce dopiero za lata; pieniędzy na prezenty dla wyborców na pewno starczy. PKB będzie rósł, a karty opozycji będą jesz­cze słabsze. Prokuratura będzie jeszcze bardziej agresywna, szykany jeszcze bardziej jawne, sądy zostaną podporząd­kowane całkowicie albo częściowo, sędziowie zaś będą per­manentnie zastraszani. Wolne media zostaną przynajmniej częściowo podporządkowane PiS, a wiele z nich sam strach przed przejęciem skłoni do „obiektywizacji” - czyli zrów­nywania prawdy z kłamstwem i do uważnego wsłuchiwania się w racje i pomruki władzy. Po drodze kilku ludzi zostanie zniszczonych i oplutych, co zniechęci do zabierania głosu wielu innych.
   Skoro wiemy, że będzie źle albo nawet bardzo źle, to warto się zastanowić, co zrobić, aby nie było jeszcze gorzej. Rozwa­żania trzeba zacząć od refleksji nad pamiętnym brukselskim 27:1. Był to bowiem w ostatnich dwóch latach jedyny moment, w którym poparcie dla władzy wyraźnie spadło, a dla opozy­cji wyraźnie wzrosło, doprowadzając między nimi do remisu.