środa, 6 września 2017

Wojna z Niemcami



Znów jesteśmy w stanie wojny z naszym zachodnim sąsiadem - na szczęście wirtualnej. W razie zwycięstwa każemy Niemcom zapłacić 6 bilionów dolarów reparacji wojennych za II wojnę światową. A co, jeśli przegramy?

Reparacje wojenne sta­ją się dla prawicy klu­czowym argumentem na rzecz polexitu. Jak powiedział związany z Antonim Macierewiczem wicemini­ster obrony narodowej Bartosz Kow­nacki: „Jeżeli słyszymy, że wielką łaską są fundusze unijne, które dostajemy od UE, w tym od Niemiec, warto to zesta­wić ze stratami wojennymi, które pol­ska strona poniosła”. W podobny ton uderzyli Jarosław Kaczyński, Anto­ni Macierewicz, a także posłowie i me­dia PiS. A prawicowy ekspert Grzegorz Kostrzewa-Zorbas wyliczył w tygo­dniku „wSieci”, że w ramach reparacji wojennych za II wojnę światową powin­niśmy dostać 6 bilionów dolarów.
   Te promowane na okładce prawico­wego tygodnika 6 bilionów to czterdziestokrotność przyznanych Polsce w ciągu ostatnich kilkunastu lat fundu­szy unijnych. Jak zauważył Witold Ga­domski z „Gazety Wyborczej”, Niemcy miałyby zapłacić Polsce od 3 do 7,5 razy więcej, niż wynosiły reparacje z 1919 r., których i tak nie zapłacili, bo nie byli wstanie.
   Jest też program minimum, o którym mówią prawicowi politycy i intelektu­aliści pragnący uchodzić za realistów. Oczywiście 6 bilionów dolarów nie da się uzyskać, właściwie nie da się uzyskać ani grosza - przyznają - ale pod zastaw reparacji rząd PiS może zająć niemie­ckie inwestycje - od Lidia po Passauer Neue Presse (największy inwestor na polskim rynku prasy lokalnej). A wtedy Angela Merkel zmusi Komisję Europej­ską do zamilknięcia na temat niszczenia demokracji w Polsce, a przerażona poli­tycznym geniuszem Kaczyńskiego Unia wypłaci nam należne pieniądze, nawet bez pobrania kar za niezastosowanie się ministra Szyszki do decyzji Trybunału Sprawiedliwości, zakazującego wycinki Puszcz}- Białowieskiej.
 
FEJKOWA POLITYKA
Znamy zjawisko fake news, jednak w przypadku PiS-owskiego marszu na Berlin mamy do czynienia z całą „fejkową polityką” skierowaną na do­raźne polityczne potrzeby polityki we­wnętrznej.
   Kiedy 1 lipca w przemówieniu na kon­gresie PiS Jarosław Kaczyński znów za­atakował Niemcy, podnosząc też sprawę reparacji, wszyscy - również w jego par­tii - uznali to za zwyczajowy rytuał. Jak mówi analityk prawicowej polityki Ra­fał Matyja, „Kaczyński próbował zastą­pić wyczerpujący się już strach przed imigrantami nowym paliwem, strachem przed Niemcami, a także nadzieją na wielkie pieniądze, które będzie można przy okazji od złych Niemców uzyskać”.
   Jego brat Lech Kaczyński, jako pre­zydent Warszawy, powołał w 2004 r. ze­spół, który oszacował wojenne straty stolicy na ponad 45 miliardów dolarów. Zostało to wykorzystane w obu zwycięskich kampaniach PiS z 2005 roku, jednak rządy Marcinkiewicza i Kaczyń­skiego nie podjęły żadnych kroków w tej sprawie. Sam Jarosław Kaczyński powracał do reparacji w rytmie doraź­nych politycznych potrzeb, za każdym razem niszcząc jakiś aspekt stosunków polsko-niemieckich i bardziej izolując polską prawicę w polityce europejskiej. Jak zauważa były premier Leszek Mil­ler, który za najlepszą formę „reparacji” uznał jak najszybsze przyjęcie Polski do UE, „Jarosław Kaczyński w ogóle nie uprawia polityki zagranicznej, lecz wy­łącznie politykę wewnętrzną. Wszyst­kie fobie, ataki, gesty przyjaźni wobec innych państw są u niego zorientowane wyłącznie na mobilizowanie swo­ich i ogrywanie opozycji w Polsce, bez względu na realne straty, jakie przynosi to w polityce międzynarodowej”
   Warto jednak zauważyć, że tym razem zdarzyło się parę rzeczy, które uczyniły „marsz na Berlin” czymś dla Kaczyń­skiego bez mała koniecznym. Mieliśmy bowiem masowe protesty w obronie niezawisłych sądów, a później konflikt pomiędzy prezydentem Dudą a rządem PiS. W tej sytuacji zaostrzenie konfliktu z Berlinem i wrzucenie hasła „reparacji wojennych” ma zmobilizować i zjedno­czyć obóz władzy wokół Kaczyńskiego, a także zbudować sympatię dla niego wśród narodowców i wyborców Pawła Kukiza. Ma też zamknąć usta Andrze­jowi Dudzie, a nawet wymusić na nim deklaracje i działania antyniemieckie, które znów go skompromitują, przynaj­mniej w Europie.

PARTYJNE ZYSKI
W tym najprostszym wymiarze po­lityki wewnętrznej „wyprawa na Berlin” jest sukcesem. Mobilizuje prawicowy elektorat po stronie Kaczyń­skiego, a opozycję spycha do defensywy. W zamówionym przez państwowe me­dia sondażu 61 proc. respondentów wy­raża poparcie dla żądań reparacyjnych.
   Udało się także zablokować prezyden­ta. Jeśli przystąpi do antyniemieckiej krucjaty, to zniszczy zbudowaną przez swojego ministra Krzysztofa Szczerskiego reputację ostatniego po stronie polskiej ośrodka prowadzącego jakąś dyplomację. Jeśli zdystansuje się wo­bec „wyprawy na Berlin”, to Kaczyński ogłosi go zdrajcą. Andrzej Duda mil­czy, ale Szczerski - cieszący się więk­szą niezależnością od Kaczyńskiego niż ministrowie Beaty Szydło czy PiS-owscy parlamentarzyści - mówi, że prezydent rozumie wagę reparacji wo­jennych, jednak MSZ powinno przed­stawić projekt działań w tej sprawie. Na co Witold Waszczykowski odpowia­da, że „trudno będzie podjąć rozmowę z Niemcami, mając taką opozycję w kra­ju. Problem jest do rozważenia w zaci­szu gabinetów, a nie przy takim jazgocie opozycji”. W ten sposób gorący kartofel „wyprawy na Berlin” po krótkim prze­rzucaniu pomiędzy różnymi ośrodkami prawicy zostaje - zgodnie z intencjami Kaczyńskiego - podrzucony Platformie Obywatelskiej.
   Wywołany do tablicy Rafał Grupiński z PO mówi, że jeśli porównać ostrość ataków Kaczyńskiego i PiS na Brukse­lę i Berlin do bardzo miękkiego wobec Rosji wywiadu Waszczykowskiego dla dziennika „Kommiersant”, to „nie tylko z książki Tomasza Piątka o Macierewi­czu, ale także z publicznych działań Ka­czyńskiego i Waszczykowskiego widać, że rząd PiS bierze udział w grze Putina przeciwko Europie”.

GEOPOLITYCZNE STRATY
Powrót do kwestii reparacji ozna­cza także powrót do problemu ziem zachodnich, czyli jednej trzeciej dzi­siejszego terytorium Polski. Jeśli An­toni Macierewicz z typowym dla siebie zapałem mówi publicznie, że „sowiecka kolonia zwana PRL zrzekła się repara­cji w sposób zupełnie nieformalny, ma­jący charakter aktu publicystycznego”, to warto powtórzyć wątpliwość, jaką Jarosław Kaczyński sformułował kie­dyś pod adresem Marka Jurka: „idiota czy agent?”.
   Osoby z różnych miejsc polskiej sce­ny politycznej, Radosław Sikorski, Le­szek Miller, Aleksander Smolar, Paweł Kowal czy Marek Migalski, przypomi­nają, że zrzeczenie się roszczeń do re­paracji było elementem procesu, dzięki któremu owa „sowiecka kolonia” otrzy­mała uznanie przez Niemcy granicy na Odrze i Nysie, potwierdzone przez Hel­muta Kohla po zjednoczeniu Niemiec w 1990 roku.
   PiS-owscy „realiści” uspokajają, że „przecież nic się nie stało”, gdy Grecja kilka lat temu w apogeum negocjacji z Berlinem na temat kolejnej pożyczki ratującej kraj przed bankructwem uży­ła argumentu o reparacjach wojennych.
   Jednak politolog Aleksander Smolar przypomina, że tamta grecka argumen­tacja bardziej zagroziła wtedy porozu­mieniu Aten z Berlinem, niż je ułatwiła. Dodaje, że ostatnio „kolejny program pomocowy dla Grecji został zatwier­dzony głównie dzięki decyzji Berlina, wobec tego sprawa reparacji wojennych spotyka się z negatywnym odzewem ca­łej Unii Europejskiej, izolując polski rząd i przedstawiając go jako gracza nie­przewidywalnego, z którym nie można się wiązać w jakiejkolwiek sprawie”.
   Marek Migalski zwraca z kolei uwagę, że inne państwa Grupy Wyszehradzkiej po najnowszych występach Kaczyńskie­go zdystansowały się wobec Warszawy. Słowacja i Czechy przyjęły nawet zapro­szenie prezydenta Francji Emmanuela Macrona do udziału w spotkaniu kra­jów naszego regionu bez udziału Polski.
- Hasło reparacji wojennych - doda­je Migalski - odrzuca od Kaczyńskiego nawet Orbina, który z Berlinem ma do­skonałe stosunki.
   Inny prawicowy ekspert Paweł Kowal, były wiceszef MSZ w rządzie Kaczyń­skiego, dodaje, że liczenie w tej sprawie na pomoc Ameryki jest absurdem. Każda amerykańska administracja dąży do sta­bilności w Europie. Zwłaszcza Departa­ment Stanu ma traumę „wilsonowskiego chaosu”, nacjonalizmów małych krajów, uwikłanych wre wzajemne historycz­ne roszczenia przed wybuchem II woj­ny światowej. Kaczyński zwracający się do Waszyngtonu z ofertą „skonfliktowa­liśmy się z Berlinem, zatem powinniście nas uznać za priorytetowego sojusznika w Europie” daje dowód swojej niekom­petencji w polityce zagranicznej.
   Pozostaje nadzieja PiS-owskich „re­alistów”, że Niemcy - wystraszone perspektywy płacenia reparacji wojen­nych - przestaną krytykować rząd PiS na forum europejskim. Jednak uży­cie historycznych krzywd jako narzę­dzia politycznego szantażu okazuje się nieskuteczne. - Nie tylko żaden z waż­nych niemieckich polityków, ale na­wet eksperci czy publicyści zajmujący się polityką wschodnią nie wrócili z let­nich urlopów, aby zająć się żądaniem Kaczyńskiego - zwraca uwagę eks­pert w sprawach stosunków niemie­cko-polskich Klaus Bachmann. - Sucha deklaracja zastępczyni rzecznika nie­mieckiego rządu Ulrike Demmer, że „Niemcy poczuwają się do politycznej, moralnej i finansowej odpowiedzialno­ści za II wojnę światową, jednak kwestia niemieckich reparacji dla Polski została w przeszłości ostatecznie uregulowana prawnie i politycznie” jest wszystkim, na co PiS może liczyć.
   A szantaż wobec niemieckich inwesto­rów w Polsce, także inwestorów medial­nych? - Podczas spotkania z Jarosławem Kaczyńskim Merkel powiedziała wyraź­nie, że niemieckie inwestycje w Polsce to czerwona linia, której nie wolno prze­kroczyć. Oczywiście wiele czerwonych linii zostało w ostatnich latach przekro­czonych - dodaje Bachmann - jednak każda próba wypchnięcia zagranicz­nych inwestorów odbędzie się ze stratą dla Polski. A jeśli jakakolwiek regulacja pod tym względem będzie niezgodna z prawem UE, rząd PiS będzie miał prob­lem nie tylko z Niemcami, ale też z Ko­misją Europejską i rządami wszystkich państw, których inwestorów takie regu­lacje dotkną.
   Kaczyńskiemu pozostaje zatem wfejkowa polityka” na użytek wewnętrzny. I nadzieje, że wewnętrzne zyski poli­tyczne nie przełożą się na realne kosz­ty w polityce europejskiej, bo Berlin i Bruksela uznają, że cała ta „wyprawa na Niemcy” odbywa się w sferze czysto werbalnej. Jednak Paweł Kowal, który reguł unijnej polityki uczył się jako po­seł Parlamentu Europejskiego, ostrze­ga: „Jeśli jakiś kraj wysuwa żądania rozsadzające unijny porządek, a póź­niej nagle przestaje o tym mówić, dy­plomacja tego kraju zostaje kompletnie ośmieszona”.
   Leszek Miller jest jeszcze bardziej pesymistyczny. - Obserwujemy naj­bardziej zdegenerowaną wersję prawi­cowej polityki, porównywalną do tego, co późna sanacja robiła w końcu lat S0. ubiegłego wieku - mówi. - Jest próba nawiązania sojuszu z najbardziej rady­kalnymi nacjonalistami, jest kłamstwo na temat własnej mocarstowości, jest całkowite osamotnienie, stawianie na nieistniejących sojuszników i konflikt ze wszystkimi sąsiadami.
   Były premier dodaje: - Mam nadzie­ję, że tym razem obędzie się bez testu września 1939 r.
Cezury Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz