wtorek, 19 września 2017

Pan na Szczecinie


Intratne posady w spółkach dla kolegów i związanego z partią restauratora, a do tego szukanie haków na politycznych przeciwników. Tak rządzi w swoim regionie Joachim Brudziński, figura numer dwa w Pis

Renata Grochal

Wtorkowy wieczór, koniec sierpnia, na lotnisku w Golenio­wie koło Szczeci­na ląduje samolot z Warszawy. Wysiada poseł Prawa i Spra­wiedliwości Joachim Brudziński, wice­marszałek Sejmu i jeden z najbliższych ludzi Jarosława Kaczyńskiego. Wita go Wojciech Wardacki, prezes kontrolowa­nej przez skarb państwa spółki Grupa Azoty. To europejski gigant branży nawo­zowej i chemicznej. Według relacji posłów opozycji, którzy przylecieli tym samym samolotem, panowie przywitali się bar­dzo wylewnie.
   - Wardacki wyglądał jak komitet powi­talny Brudzińskiego. Z szerokim uśmie­chem. Nawet się zdziwiłem, bo pierwszy raz widziałem u niego taką radość. Zwy­kle ma zacięte usta i straszy wszystkich procesami - opowiada Norbert Obrycki, poseł PO. Gdy dzwonię do Wardackiego z pytaniem, o czym rozmawiał z Brudziń­skim, mówi, że nie ma czasu, i się rozłącza. Po kilku dniach jego rzecznik przysyła mi e-mail z informacją, że prezes odbierał z lotniska nie posła, tylko swoją żonę. Zaś Wardacki osobiście do mnie dzwoni, żeby zagrozić „konsekwencjami prawnymi”, jeśli napiszę inaczej.
   W Szczecinie prezes Wardacki - były kandydat na europosła z listy PiS - ucho­dzi za człowieka Brudzińskiego.

KADROWY
Rok temu prezes PiS powiedział na ważnym partyjnym posiedzeniu, że gdy­by złamał nogę, to Brudziński będzie go zastępował. Został jego pierwszym za­stępcą, a wielu w PiS odebrało to jako na­maszczenie sukcesora.
   - Joachim jest na tyle cwany, że ni­gdy nie ujawnił swoich ambicji. Brał udział w pacyfikowaniu Zbigniewa Ziobry w 2011 roku i wie, że nic tak nie wku­rza Kaczyńskiego jak to, że ktoś nagle poczuje się delfinem. Bo jeśli tak, to może już teraz będzie chciał go wygryźć - mówi ważny polityk PiS.
   Gdy PiS wygrało wybory, Brudziński mógł zostać ministrem gospodarki mor­skiej, ale zaproponował na to stanowisko swojego przyjaciela Marka Gróbarczyka. Sam skupił się na partyjnej robocie. Nie tylko obsadził swoimi ludźmi stanowiska w centrali przy Nowogrodzkiej, podlega­ją mu też partyjne struktury w całym kra­ju. To przez niego można załatwić funkcję szefa okręgu u Kaczyńskiego.
   Brudziński mocno rozpycha się w spół­kach. Jego zaufany Tomasz Karusewicz wszedł do zarządu PZU Życie. To były pełnomocnik wyborczy PiS z kampanii samorządowej w 2006 r. Na Pomorzu Za­chodnim, gdzie Brudziński jest szefem regionu PiS, uchodzi za głównego kadro­wego. Jego były asystent, 34-letni Krzysz­tof Kozłowski, został wojewodą. Inni jego ludzie zasiadają we władzach Portu Szczecin-Świnoujście i Polskiej Żeglugi Mor­skiej, największego polskiego armatora.
   - Przechodzi przez niego każda nomina­cja w spółkach. Tam jest duża kasa i wiel­kie wpływy, dlatego PiS wyczyściło spółki do spodu - mówi znany szczeciński polityk. Brudziński wszedł nawet w konflikt z me­tropolitą szczecińsko-kamieńskim, abp. Andrzejem Dzięgą, który zabiegał o to, by na stanowisku prezesa Zakładów Chemicz­nych Police, spółki córki Azotów, pozostał platformerski nominat Krzysztof Jałosiński. Postawić się nie było łatwo, bo Dzięga sympatyzuje z ojcem Rydzykiem, który jest blisko PiS. Zaś Jałosiński hojnie wspierał remont miejscowej katedry. Liczył, że dzię­ki temu ocali stanowisko. Jednak z kręgów kościelnych usłyszał, że Brudziński pamię­ta, iż nie chciał się z nim spotkać, gdy PiS było w opozycji, a raz nawet nie ukłonił mu się w samolocie.
   Dlatego prezesem Polic został War­dacki, który łączy tę funkcję z prezesurą Azotów. Konkursu nie było. Z kolei wi­ceprezesem Azotów jest Tomasz Hinc, przyjaciel Brudzińskiego ze Szczecina i miejski radny PiS. Takie przykłady moż­na mnożyć. - Za PO też był skok na spółki, ale nie aż taki. PiS musiało robić łapankę na starostę, bo wszyscy działacze chcieli pracować w Policach. Kierownik zarabia tu o kilka tysięcy więcej od starosty - pod­kreśla jeden z menedżerów w spółce.
   Były szef innej firmy opowiada, że czyst­ki w Porcie Szczecin-Świnoujście były bez precedensu: zwolniono prawie wszyst­kich zatrudnionych za czasów PO, nawet inżynierów. Jest przekonany, że polecenie przyszło z partyjnej centrali. Nazwiska nie poda, pracuje w państwowej instytucji i boi się narazić Brudzińskiemu, żeby nie stracić pracy. - Z Brudzińskim nie ma dys­kusji. To człowiek, który nie znosi sprzeci­wu. Jak ktoś się z nim nie zgadza, to wpada w furię - opowiada mój rozmówca.
   Jeden z działaczy PiS potwierdza, że „Jojo” (taką ksywkę Brudziński miał w młodości i w PiS też go tak nazywa­ją) potrafi być ostry. - Nieraz objeżdżał pracowników przy Nowogrodzkiej, nie przebierając w słowach. Ale on zawsze był brutalny - mówi polityk. Przypomi­na publikację tygodnika „NIE” sprzed lat o tym, że Brudziński jako uczeń Zespo­łu Szkół Rybołówstwa Morskiego w Świ­noujściu wyleciał za rozbój na jednym z kolegów i kradzież, której dokonał przed budynkiem szkoły. Przyznał się do winy, został skreślony z listy uczniów i wyrzu­cony z internatu, jednak po roku dyrekcja szkoły dała mu jeszcze jedną szansę i zgo­dziła się na jego powrót. - Joachim do dziś pomstuje na tygodnik „NIE”, że to lewa­cka gadzinówka - opowiada poseł PiS.
   Brudziński także publicznie nie stroni od ostrego języka. Donalda Tuska nazywał niemieckim popychłem. O Lechu Wałęsie powiedział, że to „wydepilowany, śmiesz­ny, starszy pan, który roztrwonił swój dorobek”. Dostało się też PiS-owskiemu wiceprezydentowi Szczecina, o któ­rym Brudziński mówił, że „gdyby głupota umiała latać, byłby gołębicą”.

GDYBY KACZYŃSKI MIAŁ SYNA
Brudziński już w latach 90. wstąpił do Porozumienia Centrum, pierwszej partii Kaczyńskiego. Został asysten­tem szczecińskiego senatora Jacka Sau­ka. Gdy prezes przyjeżdżał do Szczecina, w biurze witał go Brudziński. Nawiasem mówiąc, po latach żona Sauka kandydo­wała do parlamentu, a gdy się nie dostała, to na otarcie łez trafiła do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
   Obecny wiceprezes PiS cierpliwie przez lata pracował na swoją pozycję. Prawie codziennie jest w biurze na No­wogrodzkiej, gotów na każde zawołanie prezesa. Jeździ z nim po kraju, organizu­je spotkania z działaczami, załatwia ho­tele i obiady w restauracji. Po katastrofie smoleńskiej obaj panowie zaczęli wspól­nie spędzać nawet urlopy. Zdjęcia z tych wyjazdów Brudziński zamieszcza w in­ternecie. W sierpniu wrzucił na Twittera fotki z wyprawy na jeden ze szczytów
w Beskidzie Sądeckim. Kaczyński pozu­je w patriotycznej przeciwdeszczowej pelerynie, która zrobiła furorę w sieci. W partii komentowali, że prezes wyglądał nieporadnie, za to Brudziński, który sam peleryny nie włożył, wysłał sygnał działa­czom, że jego pozycja w PiS wciąż rośnie.
   Gdy Kaczyński gości w Szczecinie, sto­łuje się w pizzerii Zielony Melonik. Tak­że tutaj Brudziński spotyka się ze swoimi ludźmi. Właścicielem lokalu jest Dariusz Śpiewak, który ma w mieście jeszcze dwie inne knajpy. Za rządów PiS został dy­rektorem wydziału marketingu w Por­cie Szczecin-Świnoujście. - Śpiewak jest okiem i uchem Brudzińskiego w porcie - opowiada były pracownik spółki.
   Pizzeria mieści się w bloku niedale­ko centrum. W ciepłych rustykalnych wnętrzach panuje domowa atmosfera, a w karcie są chyba wszystkie rodzaje piz­zy, jakie można wymyślić. Kaczyński nie lubi tłumów, a tu można usiąść w oddziel­nej loży, niewidocznej dla reszty gości.
   Wielu uważa, że prezes nie może się obejść bez Brudzińskiego, bo ten zapew­nia mu komfort psychiczny. - Gdyby Ka­czyński miał syna, to chciałby, żeby był taki jak Brudziński - mówi Małgorzata Jacyna-Witt, szczecińska radna sympaty­zująca z PiS: - To jest facet z krwi i kości, potrafi go przywieźć, zabrać, zapewnić bezpieczeństwo pod każdym względem.
   Gdy w sierpniu Kaczyński przyjechał do Szczecina na regaty The Tall Ship Ra­ces, miał z pokładu zacumowanego przy Wałach Chrobrego Daru Młodzieży wy­słuchać koncertu występującego przy nabrzeżu Andrei Bocellego. Brudziń­ski załatwił wtedy w Urzędzie Morskim statek, żeby prezes nie musiał wchodzić z lądu na pokład. - Kaczyński bał się, że ludzie, którzy tłumnie przyszli na Wały, będą do niego krzyczeć: „Będziesz sie­dzieć!” - tak jak wtedy, gdy jeździ na grób brata na Wawel. On jest wyjątkowo wraż­liwy na tego typu okrzyki. Dzięki pomy­słowi Joachima, żeby przywieźć go od strony wody, nie musiał iść przez tłum - opowiada osoba znająca kulisy wizyty.
   Ale i tak gdy już po zmroku prezes wra­cał statkiem z koncertu, zauważyli go właściciele jachtów zacumowanych w po­bliskiej marinie. Zaczęli gwizdać, padło także owo „Będziesz siedzieć!”. Kaczyń­ski był zdenerwowany, a Brudziński na­grywał zajście komórką.
   Brudziński lubi podkreślać swój antykomunizm. Gdy na jednej z manifesta­cji prezes PiS krzyczał o działaczach KOD „cała Polska z was się śmieje” - szybko do­kończył „komuniści i złodzieje!”. W Szcze­cinie do dziś z tego żartują. - Brudziński ukończył wydział politologii i nauk spo­łecznych na Uniwersytecie Szczecińskim, który wtedy był nieźle „czerwony”. Jed­nym z jego mentorów był prof. Henryk Komarnicki, pierwszy sekretarz komite­tu uczelnianego PZPR. Spotkaliśmy się na jego pogrzebie, gdzie Brudziński wy­głosił ciepłą mowę pożegnalną. Niech te­raz nie udaje wielkiego antykomunisty - mówi Paweł Bartnik, radny PO.
   Wszystko, co Brudziński robi dziś w woj. zachodniopomorskim, jest podporządkowane jednemu celowi: odbiciu Platformie regionu w najbliższych wyborach samo­rządowych. Żeby to zrobić, PiS najpierw musi skompromitować PO, która rządzi województwem, a później pokazać miej­scowym, że będzie lepszym gospodarzem.
   Dlatego nowy zarząd Polic przekopał dokumenty spółki, by znaleźć coś na platformerską ekipę. W końcu złożono w pro­kuraturze doniesienie na poprzednich menedżerów. Jednak sąd, i to w dwóch instancjach, wnioski o ich tymczasowe aresztowanie odrzucił, bo dowody były za słabe. Chodziło o zakup w Senega­lu kopalni fosforytu wykorzystywanego do produkcji nawozów, na którym - we­dle nowego zarządu - firma miała stra­cić 30 milionów złotych. Brudziński mówił w mediach, że Police kupiły „dziu­rę w buszu”. Według byłego prezesa Polic Jałosińskiego, cała sprawa jest szyta na polityczne zamówienie.
   - Kupiliśmy kopalnię w Afryce, żeby uniezależnić się od miejscowych dostaw­ców fosforytu. Police zarobiły na tym 150 mln zł. A teraz robi się z nas aferzystów, żeby w całym kraju pokazać, jakie Bizan­cjum było za czasów PO - podkreśla.

PROM JAK U BAREI
Brudziński chętnie występuje w cha­rakterze Świętego Mikołaja, przywożą­cego do Szczecina prezenty z Warszawy.
Pod rządami PO w regionie panowało przekonanie, że władze centralne trak­tują Pomorze Zachodnie po macoszemu. Mówiono, że jak są pieniądze, to bierze je Pomorze Gdańskie, bo stamtąd pochodzi Tusk. Brudziński chce pokazać mieszkań­com, że pod rządami PiS to się zmieniło. Powtarza, że „silne Pomorze Zachodnie to polska racja stanu”. A potem zaraz do­daje: „jak mawiał świętej pamięci prezy­dent Lech Kaczyński”.
   Ostatnio dziękował wicepremierowi Piotrowi Glińskiemu za to, że ten dał z bu­dżetu resortu kultury dziewięć milionów złotych na kupno zabytkowego pałacu Ziemstwa Pomorskiego, w którym mieści się Akademia Sztuki. Pod koniec sierpnia Gliński z Brudzińskim obiecali pieniądze na remont stoczniowej świetlicy, w któ­rej w 1980 roku podpisano Porozumienia Sierpniowe.
   Jednak najwięcej emocji budzą obiet­nice z kampanii, że PiS odbuduje prze­mysł stoczniowy w mieście. Na razie spółka, która zarządza majątkiem daw­nej stoczni, wynajmuje hale prywatnym firmom produkującym kutry dla Norwe­gów i elementy platform wiertniczych. Remontują statki i zatrudniają 1,5 tys. osób. Brudziński obiecał, że kosztem pra­wie pół miliarda złotych zostanie tu wy­budowany gigantyczny prom dla Polskiej Żeglugi Bałtyckiej.
   - Jest jak w filmach Berei. Pierwszy se­kretarz obiecał, że będzie prom, to ma być, chociaż wszyscy wiedzą, że to nie­realne. Na razie położyli stępkę, czyli coś w rodzaju kamienia węgielnego pod bu­dowę promu, i nie wiadomo, co dalej, bo nie ma ani projektu, ani finansowania. To wszystko leży i rdzewieje. Takiej lipy nie było od czasów Gierka. Ale najważniej­sze, że na uroczystość przyjechał Kaczyń­ski - mówi Olgierd Geblewicz, marszałek województwa z Platformy Obywatelskiej.
   W PiS panuje przekonanie, że jeśli Brudzińskiemu uda się odbić Pomorze Zachodnie z rąk Platformy, to drogę do sukcesji będzie miał faktycznie otwartą. Zbudował sobie tak silną pozycję wśród działaczy, że gdyby prezes zrezygnował z przywództwa, to jego obecny pierwszy zastępca w cuglach wygrałby na partyj­nym kongresie z Beatą Szydło, Anto­nim Macierewiczem czy Mateuszem Morawieckim.
   - Ale czy Brudziński potrafiłby uwieść wyborców i poprowadzić partię do zwy­cięstwa? Na to nic nie wskazuje. Mimo że dużo przebywa z Kaczyńskim, to jego charyzma na niego nie spłynęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz