czwartek, 28 września 2017

Afera pod sąd



Koła zębate zgrzytają, przekładnie zatarte, do widzów dociera szczęk żelastwa i gnącej się blachy. Wszystko wskazuje na to, że obóz PiS przy reformie sądów połamał sobie zęby.

Przyczyną najpoważniejsze­go kryzysu obozu rządowego od chwili przejęcia rządów jest nadmiar rewolucyjnego zapa­łu, zbyt szybkie tempo zmian, brutalność ich wprowadzania. Prawo i Sprawiedliwość w tej sprawie zgubi­ły arogancja, bezmyślność oraz prze­konanie, że prawo go nie obowiązuje, a opozycja jest zbyt słaba, by bronić jego przestrzegania.
   Pierwszym ciosem były weta prezy­denta. Kampania „Sprawiedliwe Sądy” to kolejny mocny akord tej postępującej katastrofy. W kwestii Polskiej Fundacji Narodowej popełniono szereg błędów, które mogą skończyć się nawet najwyż­szym wymiarem politycznego wyroku: dymisją rządu.

Działanie na szkodę
Trudno powiedzieć, co przyświecało partyjnym działaczom, gdy powoływali Fundację do życia. Z jednej strony o po­trzebie kampanii kreującej pozytywny wizerunek Polski za granicą mówiło się w środowisku reklamowym od dawna. Powstało też wiele projektów takich dzia­łań. Żaden z nich nie doczekał się reali­zacji. Cieniem na intencje władzy kładzie się nie tyle sama misja Fundacji, ile spo­sób jej finansowania. Dlaczego nie moż­na finansować kampanii reklamującej markę Polska bezpośrednio z budżetu państwa? Jaki cel ma powołanie specjal­nej fundacji, na której fundusz składa się 17 największych państwowych spółek? Pomysł wydaje się karkołomny.
   Wielu z fundatorów nie prowadzi inte­resów za granicą i nie ma żadnego uza­sadnionego biznesowo powodu, by takie działania sponsorować. Trudno będzie obecnym zarządom Totalizatora Sporto­wego, Enei, Energi czy PZU uzasadnić, że inwestycja od 3 do 7 mln zł rocznie w postrzeganie Polski za granicą realizuje cele biznesowe przedsiębiorstw, za które są odpowiedzialne. Mało tego, można za­sadnie podnosić zarzut niegospodarności, skoro tak duże środki postanowili przeka­zać na działalność propagandową, z której owoców kierowana przez nich spółka nie ma żadnych szans skorzystać.
   Działalność sponsoringowa bowiem to nie są pieniądze przeznaczone na rozkurz, wydawane przez zarządy według własnego widzimisię, zależnie od hobby prezesa czy jego patriotycznego zapału. Firmy prawa handlowego podlegają tym samym regułom działania, niezależnie od tego, czy Skarb Państwa czy osoby prywatne są jego właścicielem. Wydat­ki na sponsoring, tak jak na wszystkie inne dziedziny inwestycji marketingo­wej, są inwestycją, a nie charytatywnym wsparciem, i muszą przynosić wymier­ne korzyści. Jeśli nie można ich uzyskać, zarząd naraża się na zarzuty działania na szkodę swej firmy. Art. 585. Kodeksu spółek handlowych brzmi jednoznacznie: członek zarządu, rady nadzorczej, komi­sji rewizyjnej lub likwidator, który swoim postępowaniem działa na szkodę spół­ki, podlega karze pozbawienia wolności do lat 5 i grzywnie. Taka sama kara może spotkać osoby sprawujące wymienione funkcje za nakłanianie lub udzielanie pomocy w popełnieniu wyżej wymienio­nego przestępstwa.
   W przypadku członków najwyższych władz (rad nadzorczych, zarządów) wielu ze spółek Skarbu Państwa, które podjęły decyzje o przeznaczeniu środków na dzia­łalność Polskiej Fundacji Narodowej, spra­wa jest o tyle bezdyskusyjna, że opisany w misji cel Fundacji nie znajduje się nawet na rynku działania tych spółek.
   Mało tego, statut PFN jest tak napisany, że praktycznie pozbawia fundatorów ja­kiegokolwiek wpływu na jej działalność. Prezesa zarządu i członków wybiera Rada Fundacji, ale jedynie spośród kandydatów zatwierdzonych przez ministra kultury (§ 6 pkt 3 i 5.5 statutu). Minister także ma w każdej chwili prawo odwołać dowol­nego członka zarządu (§ 8 pkt 3 statutu). Rada Fundacji nie akceptuje, a jedynie opiniuje program jej działania (§ 7 pkt 3).
Krótko mówiąc, zarządy spółek Skarbu Państwa, wchodzących w skład fundato­rów tego przedsięwzięcia, zdecydował o podjęciu zobowiązania w wysokości 650 mln zł na okres 10 lat bez zapewnienia sobie jakiejkolwiek kontroli nad składem osobowym zarządu czy nad procesem wy­dawania tej sumy.

Obejście prawa
Już samo powołanie Polskiej Fundacji Narodowej może zostać zakwalifikowa­ne jako próba obejścia prawa. Co praw­da definicja finansów publicznych nie obejmuje majątku spółek Skarbu Pań­stwa, ale na podstawie analizy uza­sadnienia do przepisów regulujących dysponowanie środkami publicznymi można wysnuć wniosek, że Fundacja działa niezgodnie z prawem. Art. 45. Ustawy z 27.08.2009 r. o finansach pu­blicznych wprowadza bowiem zakaz tworzenia fundacji ze środków publicz­nych. Uzasadnieniem dla wprowadzenia tych przepisów było „wykorzystywanie i nadużywanie przez organy państwowe formy fundacji do realizowania przez nie zadań publicznych. Zadania publiczne, przede wszystkim państwowe, powinny być bowiem realizowane przez organy administracji i w ramach ich budżetu, a wyręczanie się przez organy admini­stracji fundacjami jest niedopuszczal­ne jako naruszające ustawowy i kom­petencyjny ład i odpowiedzialność. Prawna forma fundacji tworzy z jednej strony uprzywilejowane warunki pro­wadzenia działalności, także gospodar­czej, co istotnie narusza zasady równej i uczciwej konkurencji, a z drugiej strony utrudnia kontrolę nad angażowanymi środkami publicznymi” (źródło: komen­tarz do ustawy o finansach publicznych Ludmiła Lipiec-Warzecha).
   Dlaczego zatem do realizacji szczyt­nych i potrzebnych celów wybrano tak prawnie wadliwą formę? Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna i udzielił jej były wiceprezes PiS Mi­chał Ujazdowski, mówiąc o kampanii „Sprawiedliwe Sądy”: „to powiększona o 19 mln zł dotacja na Prawo i Sprawie­dliwość”. Ujazdowski mylił się jedynie w wysokości podanej kwoty. 19 mln zł to deklarowany budżet pierwszej kam­panii, a Polska Fundacja Narodowa ma dysponować budżetem 650 mln przez kolejne 10 lat. Oznacza to ni mniej, ni więcej jak przemnożenie dotacji partyj­nej PiS (ok. 20 ml zł rocznie) przez 30.
   Z tej perspektywy staje się jasne, dla­czego ubezwłasnowolnienie sądów było tak ważnym strategicznym celem rzą­dzącej partii. Niezależne sądy stwarzają pewne niebezpieczeństwo, że opozycja
może skutecznie bronić swoich praw i domagać się cofnięcia całości dotacji partyjnych przyznanych PiS po ostat­nich wyborach, pod zarzutem nielegal­nego finansowania partii politycznej. Mało tego, ma bardzo duże szanse, by sprawę taką wygrać.

Zlecenie rządu?
Kampania „Sprawiedliwe Sądy” jest bowiem nietypowa. Treść jej powoduje, że nie da się obronić tezy, iż była to kam­pania informacyjna. Nie wiadomo, kto i o czym miał informować. Politycy PiS błyskawicznie zmienili zdanie na ten te­mat. Jeszcze w czwartek zeszłego tygo­dnia twierdzili, że nie była to kampania rządowa. Gdy prawnicy uświadomili im potencjalne konsekwencje w postaci utra­ty dotacji dla partii, natychmiast zmie­nili zdanie. Już w piątek mówili jednym głosem: kampania powstała na zlecenie rządu. To dziwi, bo rząd nie ma żadnego powodu, by prowadzić kampanie infor­macyjne projektów ustaw, które nie weszły w życie i o których wiadomo, że na skutek weta prezydenta nigdy w proponowanym kształcie w życie nie wejdą.
   Projekt reformy sądownictwa, o któ­rym informuje kampania, nie był pro­jektem rządowym. W celu uniknięcia męczącej i zbędnej dla jedynego wyrazi­ciela głosu suwerena procedury konsul­tacji społecznych, został zgłoszony jak zwykle jako projekt poselski. Formalnie rząd nie ma żadnego powodu, by o nim kogokolwiek informować. Formalnie o programie działania fundacji decydu­je jej zarząd i rząd nie może wydawać jej „zleceń”. Formalności mają w tej kwestii zasadnicze znaczenie, bo to one będą koniec końców rozstrzygać o wyrokach sądów w tej sprawie.

Czysta propaganda
Trudno także bronić tezy, jakoby była to kampania informacyjna. Z jednego prostego powodu: o niczym nie infor­muje. Przekaz spotów telewizyjnych i billboardów jest czysto propagando­wy. Ma na celu utrwalenie przekona­nia, że sądownictwo w Polsce działa źle, jest przewlekłe, skorumpowane, opanowane przez przestępców, alkoho­lików i drobnych złodziei sklepowych. Zebrano w nim zarzuty wobec sędziów i wymiaru sprawiedliwości z ostatnich 8 lat. Najstarszy cytat pochodzi z 2009 r. W Polsce orzeka około 10 tys. sędziów. Rozstrzygają blisko 15 mln spraw w ciągu roku. Z tego oceanu zdarzeń w kampanii przytoczono 37 przykładów na demo­ralizację sędziów, która w założeniach kampanii miała przekonać jej adresatów do koniecznych zmian.
   Warto przyjrzeć się tej „informacji” szczegółowo. Z owych 37 argumentów co najmniej dwa zostały już sfalsyfikowane. Sędzina, która ukradła spodnie, nie była w momencie popełniania tego czy­nu sędzią, lecz byłym sędzią leczącym się psychicznie. Informacja o sądzie w Świd­nicy, który miał wypuścić pedofila, okazała się nieprawdziwa. Kolejnych sześć spraw dotyczy wykroczeń sędziów popełnianych bez związku z wypełnianiem obowiązków, najczęściej pod wpływem alkoholu: „Pi­jany sędzia awanturował się w klubie”; „Policja zatrzymuje pijanego sędziego”; „Pijany sędzia wpadł do rowu” itp. Pięć przykładów to drobne kradzieże sklepowe. Jeden niesprawiedliwy wyrok za kradzież batonika, trzy niezastosowania aresztu tymczasowego, pięć przypadków przewle­kłości spraw sądowych, jeden mobbingu w miejscu pracy, dwa przypadki wyne­gocjowania, zdaniem autorów kampanii, zbędnych przywilejów: pięciu sędziów w Radomiu domagało się podwyższenia stawki kilometrówek. Mamy też jeden przypadek sporu o wysokość wynagro­dzeń, jeden zarzut lichwy, jeden koneksji, jedna pomyłka sądowa, jeden zarzut o nie­dopuszczenie jako dowodu z podsłuchów założonych innej osobie, jedna kwestia zasadności stosowanego prawa Kodeks karny skarbowy versus Kodeks karny, słynna sprawa nieprawidłowej konfiskaty ciągnika przez komornika i na koniec opi­nia prezes Gersdorf, że za 10 tys. zł trud­no jest przeżyć w Warszawie. Jakąkolwiek merytoryczną wartość ma ledwie jeden przytaczany w kampanii zarzut: w aferze reprywatyzacyjnej sędziowie ustanawiali kuratorów dla ponad 110-letnich osób.
   35 pracowicie, jak można sądzić, wy­szukiwanych zarzutów, w większości błahych i personalnych, przy 10 tys. sę­dziów przez 10 lat i przy 120 mln rozpa­trzonych spraw dowodzi tezy odwrotnej do zamierzonej: polski wymiar sprawie­dliwości działa zacznie lepiej, niż się wy­daje, a sędziowie są uczciwi i rzetelni.
   Nietrudno zatem wykazać, że z infor­macją kampania ta nie ma nic wspólnego. To typowa propaganda oparta na mecha­nizmach generalizacji, manipulacji emo­cjami i zwykłych fałszerstw. Propaganda, będąca odwrotnością informacji, nie podaje żadnych dowodów na powszech­ność zjawisk ani liczb opisujących rzeczy­wistość, lecz manipulując przykładami, tworzy z góry założone wrażenie, jaka ta rzeczywistość jest. Jestem przekonany, że w przypadku ewentualnego procesu autorów, zleceniodawców i wykonawców tej kampanii obrońcom nie uda się wyka­zać, że jej przedmiotem była informacja. Nie sądzę, by w Polsce znalazł się taki bie­gły, który to potwierdzi.

Panika
Widać jak na dłoni, że w obliczu afery politycy PiS tracą kontrolę nad sytuacją. Rozpoczyna się gra w przerzucanie go­rącego kartofla. Szukanie tego, kto weź­mie za aferę odpowiedzialność. A od­powiedzialność jest poważna. Zgodnie z art. 296. Kodeksu karnego: „kto będąc obowiązany na podstawie przepisu, usta­wy, decyzji właściwego organu lub umowy do zajmowania się sprawami majątkowy­mi lub działalnością gospodarczą osoby fizycznej, prawnej albo jednostki organi­zacyjnej niemającej osobowości prawnej, przez nadużycie udzielonych mu upraw­nień lub niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku wyrządza jej znaczną szkodę majątkową podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Jeśli jest to szkoda w wielkich rozmiarach (powyżej 1 mln zł) maksymalny wymiar kary pod­nosi się do lat 10.
   Nie jest trudno wykazać, że cele tego przedsięwzięcia nie miały żadnego związ­ku z misją Polskiej Fundacji Narodowej ani ze szczegółowymi celami Fundacji opisanymi w Krajowym Rejestrze Sądo­wym. Odpowiedzialności zatem nie unik­ną także członkowie zarządu Fundacji: Cezary Jurkiewicz - prezes, Paweł Kozyra - członek (choć akurat on 1 września zło­żył rezygnację z członkostwa w zarządzie) i Maciej Świrski. Zgodnie z wpisem do KRS w Radzie Fundacji zasiadają przedstawi­ciele fundatorów: wiceprezes Tauronu Ka­mil Kamiński, prezes KGHM Polska Miedź Radosław Domagalski, dyrektor marke­tingu w PKN Orlen Rafał Pasieka, prezes zarządu Grupy Lotos Marcin Jastrzębski, prezes Polskiej Wytwórni Papierów War­tościowych Piotr Woyciechowski. To osoby, które łączą funkcje zarządcze w spółkach fundatorach PFN i w radzie Fundacji. Ze statutu Fundacji wynika, że program działania opiniuje rada. Czy kampania „Sprawiedliwe Sądy” była przez radę Fundacji opiniowana? Czy była to opinia pozytywna? Czy członkowie rady będący zarazem członkami zarządów spółek fun­datorów nie działali na szkodę tych spółek? Odpowiedzi na te pytania mają poważne konsekwencje. Nie dziwi zatem żądanie informacji od zarządu Fundacji formuło­wane przez fundatorów. Chcą uniknąć od­powiedzialności karnej i szukają winnego.

Rychła sprawiedliwość?
Nerwowi zwłaszcza mogą być człon­kowie zarządów spółek, w których Skarb Państwa nie ma 100 proc. udziałów, a nawet posiada mniejszość. Dotyczy to aż 13 z 17 spółek fundatorów. W skraj­nych przypadkach (Orlen, PKO, Tauron, KGHM, Azoty, PZU, GPW) udział pań­stwa waha się pomiędzy 27 a 35 proc.
Przykład PFN dobrze obrazuje lekcewa­żący stosunek rządu PiS do współwłaści­cieli SSP. Abstrahując już od faktu, czy tak budowane relacje z akcjonariuszami nie przełożą się na atrakcyjność państwa jako potencjalnego partnera przy kolej­nych przedsięwzięciach, mniejszościowi akcjonariusze mają prawo być wściekli na ministra skarbu i zarządy spółek, w które zainwestowali miliony złotych.
   Mało tego, mają narzędzia, by tym uczuciom dać jednoznaczny wyraz: „art. 483. § 1. Członek zarządu, rady nadzorczej oraz likwidator odpowiada wobec spółki za szkodę wyrządzoną działaniem lub zaniechaniem sprzecz­nym z prawem lub postanowieniami statutu spółki, chyba że nie ponosi winy. § 2. Członek zarządu, rady nadzorczej oraz likwidator powinien przy wyko­nywaniu swoich obowiązków dołożyć staranności wynikającej z zawodowego charakteru swojej działalności”. Oraz „art. 486. § 1. Jeżeli spółka nie wytoczy powództwa o naprawienie wyrządzo­nej jej szkody w terminie roku od dnia ujawnienia czynu wyrządzającego szko­dę, każdy akcjonariusz lub osoba, której służy inny tytuł uczestnictwa w zyskach lub podziale majątku, może wnieść po­zew o naprawienie szkody wyrządzo­nej spółce”.
   Za rok możemy się zatem spodziewać wielu pozwów o naprawienie szkód wo­bec członków zarządów spółek fundatorów, którzy podejmowali decyzje o przy­stąpieniu do Polskiej Fundacji Narodowej oraz akceptowali przekazy pieniężne na jej rzecz. Chodzi o grube pieniądze: w tym roku na fundusz założycielski przypada blisko 100 mln zł, a w kolej­nych po 50 mln zł. Każdy z fundatorów zobowiązał się do rocznej wpłaty sumy od 3 do 7 mln zł w zależności od wiel­kości spółki. W przyszłości nawet sowite odprawy wypłacane członkom zarządów tych spółek nie wystarczą na pokrycie odszkodowań. Odszkodowania te płaci się wszak z prywatnych majątków.
   Odpowiedzialność finansowa może zatem dopaść członków zarządów firm państwowych już niebawem. Odpo­wiedzialność karna do momentu, gdy mogą cieszyć się politycznym paraso­lem ochronnym władzy PiS raczej ich nie spotka. Do czasu. Po kolejnych wy­borach, kiedy mogą się zmienić władze tych spółek, już owszem. Okres przedaw­nienia w tych sprawach to 15 lat. PiS nie będzie rządził wiecznie, a prokuratura pozostanie w pełni podporządkowana także nowemu ministrowi sprawiedli­wości. Na miejscu osób zamieszanych w tę aferę nie liczyłbym na wyjątko­wą pobłażliwość sędziów z przyczyn, których nie muszę tłumaczyć. Nie dziwi zatem odejście jednego z członków za­rządu Fundacji. Grunt pali się im pod no­gami, a za ideologiczne zaangażowanie mogą w przyszłości słono zapłacić. Do­dam, prywatnym majątkiem i to prędzej niż później.

Narastający chaos
W całej aferze głupota goni głupotę. Wymyślając cały mechanizm oszu­kania opozycji poprzez finansowanie kampanii propagandowych zgodnych z intencjami i interesem partii rządzą­cej, zapomniano, że organem nadzoru nad fundacjami jest nie tylko minister kultury, ale także organ samorządu te­rytorialnego, na terenie którego fundacja jest zarejestrowana. Trudno było wybrać gorzej niż Warszawę. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz już wszczęła postę­powanie w tej sprawie.
   W obozie władzy widać narastający cha­os. Prominentni politycy z dnia na dzień zmieniają zdanie w kluczowych kwe­stiach. Do opinii publicznej zaczyna do­cierać niepokojący przekaz. Oto bowiem ekipa „dobrej zmiany” realizuje najgor­szy możliwy scenariusz, o który oskar­żała swoich poprzedników. Jak na dłoni widać prywatyzację państwa, arogancję, stawianie się ponad prawem, kłamstwa, mataczenie, kumoterstwo z ogromnymi pieniędzmi w tle. Ośmiorniczki i cygara za kilkaset złotych przy kontrakcie wartości blisko 20 mln i 240 tys. zł wynagrodze­nia dla koleżanek i kolegów pani premier, właścicieli firmy Solvere, to drobiazg. Stąd nerwowe ruchy i list w tej sprawie skiero­wany z KPRM do CBA.
   Warto zatem postawić pytanie - po co to było? Jeśli kampania była nie­skuteczna, jeśli naraża Beatę Szydło, która ją firmowała, na potencjalną odpowie­dzialność polityczną w postaci dymisji i prawie pewne postępowanie prokura­torskie w przyszłości, jeśli działalność Fundacji jest tak absurdalnie sprzeczna z jej statutowymi celami, że aż grotesko­wa, jeśli nikt na tym nie zyskał, a wszyscy stracili (może poza właścicielami spółki Solvere - wykonawcy dzieła), to jaki był jej sens? Moja odpowiedź - nie było żadnego. Stare polskie przysłowie mówi: „Jak Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum od­biera”. Pasuje jak ulał. Na koniec pytanie: kto odegra rolę kozła ofiarnego w tej far­sie? Coś mi mówi, że Beata Szydło zaczęła się już pakować.
Jakub Bierzyński
Autor jest socjologiem, przedsiębiorcą i publicystą. Prezesem domu mediowego OMD, a także jednym z założycieli SMG/KRC Poland (dziś Millward Brown), największej w Polsce agencji badań rynkowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz