sobota, 12 sierpnia 2017

Sędziowie ulegli?



Dwa tygodnie po spektakularnych protestach obywateli w obronie niezależności sądów i niezawisłości sędziów Sąd Najwyższy wydał rozstrzygnięcie, które wygląda jak kapitulacja przed PiS.

Ewa Siedlecka

Wkrótce potem z Naczelne­go Sądu Administracyj­nego wyszła informacja sugerująca, że uznaje on dublerów w Trybunale Konstytucyjnym za prawomocnych sę­dziów. Od takiej interpretacji odcięło się jednak w piątek Kolegium Sędziów NSA.
   Nie warto było bronić sądów? Nieza­leżnie, jak oceniamy te dwa fakty, prawda jest taka, że bronimy sądów dla siebie, a nie dla sędziów. Bo sądy, obok wolności zgromadzeń (której możemy dochodzić jedynie przed sądami), to jedyna tarcza obywateli przed samowolą władzy. I jeśli to władza obsadzać będzie sędziów – sądy będą pasem transmisyjnym władzy, a nie obywatelską tarczą.
   Po drugie: rozstrzygnięcie trzech sę­dziów SN czy pismo rzeczniczki prasowej NSA nie są stanowiskiem „sądownictwa”. Sędziowie, jak nauczyciele, hydraulicy, lekarze czy dziennikarze, są różni. Mają różne poglądy prawne i różne motywacje. Warunek jest jeden: muszą się one mieścić w granicach prawa. A te się mieściły.

Ale czy mieszczenie się w granicach prawa wystarczy? Czy chodzi o to, by się „zmieścić”, czy o to, by rozstrzygnąć sprawiedliwie i mądrze? O to, by bronić państwa prawa i konstytucji, czy o to, by jakoś uładzić niewygodną sytuację? Czy godność urzędu sędziego łączy się nierozerwalnie z odpowiedzialnością za sprawiedliwość i dobro wspólne, czy jest wyłącznie literalnym stosowaniem przepisów, bez odczytywania ich ducha?
   Przypomnijmy: troje sędziów Sądu Najwyższego - przewodniczący Andrzej Stęp­ka, sprawozdawca Piotr Mirek i Małgorza­ta Gierszon - zdecydowało, na wniosek prokuratora generalnego, zawiesić rozpa­trywanie kasacji w sprawie Mariusza Kamińskiego i innych skazanych funkcjona­riuszy CBA, ułaskawionych potem przez prezydenta Andrzeja Dudę. Natomiast rzeczniczka NSA na pytanie „Dziennika Gazety Prawnej” odpowiedziała w sposób, z którego wynika, że orzekający w NSA prof. Roman Hauser nie został skutecznie wybrany przez poprzedni Sejm do Trybu­nału Konstytucyjnego, bo Sejm obecnej kadencji unieważnił ten wybór.
   Od ataku PiS na Trybunał Konstytucyjny traktujemy i komentujemy decyzje sądów w sprawach wrażliwych dla partii rządzącej jak bitwy. Ugięli się, czy postawili - władzy? Jednak sędziowie nie orzekają, z myśląc w tych kategoriach. Stosują prawo. A społeczne oczekiwanie, by orzec tak czy inaczej, traktują jako taki sam zamach ° na ich niezawisłość jak sugestie, groźby lub inne naciski pochodzące od władzy.

Czym jest decyzja trojga sędziów SN o zawieszeniu rozpatrywania sprawy Kamińskiego? Dezercją? Efektem zastrasze­nia? Wypełnieniem nieformalnej umowy pomiędzy sędziami SN a Kancelarią Pre­zydenta: ty zawetujesz ustawę o SN, a my nie dopuścimy do osądzenia Kamińskiego? Niezawisłą oceną prawną sytuacji? A może sędziowie nie mieli innego wyj­ścia, skoro art. 86 ust. 1 ustawy o trybie działania TK mówi: „Wszczęcie postępowania przed Trybunałem powoduje za­wieszenie postępowań przed organami, które prowadzą spór kompetencyjny”.
   Najbardziej prawdopodobnym wyja­śnieniem wydaje się oportunizm sędziow­ski: jeśli da się, wykorzystując obowiązu­jące przepisy, sprawę umorzyć, zawiesić czy w ogóle się jej pozbyć - to tak właśnie się robi. To popularne wśród sędziów uciekanie od odpowiedzialności. Innym zjawiskiem jest formalizm: sędziowie uznają się za „usta ustawy”. Stosują prze­pis literalnie, tak jak brzmi, nie troszcząc się, czy na skutek takiego rozumienia rozstrzygnięcie nie naruszy konstytucji. Kiedy zastosuje się przepis literalnie, jest większa szansa, że instancja odwoław­cza rozstrzygnięcia nie zakwestionuje. W ogóle łatwiej wytłumaczyć się, powo­łując na brzmienie przepisu niż na swoją - nawet prokonstytucyjną - interpretację.
   Rozstrzygnięcie trójki sędziów SN prawniczo się broni. Ale powoduje sytu­ację niekonstytucyjną: o prawie do sądu Kamińskiego i osób przez niego pokrzyw­dzonych nie zdecyduje niezawisły sąd, tylko Trybunał Konstytucyjny posłuszny władzy (w niezależność tego Trybunału nie wierzy nawet prezydent, bo zamiast posłać tam ustawy „sądowe”, po prostu je zawetował). Swoim rozstrzygnięciem trójka sędziów SN umożliwiła władzy PiS ma­nipulowanie wymiarem sprawiedliwości. Czyż sędziowie nie powinni używać prawa tak, by takim sytuacjom zapobiegać?
   A w tej sprawie się dało. Po pierw­sze, mogli się powołać na uzasadnienie uchwały siedmiu sędziów SN z maja, którzy - odpowiadając na pytanie, czy prezydent mógł ułaskawić osobę niepra­womocnie skazaną - uznali, że nadużył prawa łaski, naruszając konstytucyjną zasadę domniemania niewinności i pra­wo do sądu. W uzasadnieniu tej uchwały siedmiu sędziów ustosunkowało się też do zarzutu, że przyjmując sprawę tej ka­sacji, Sąd Najwyższy uzurpuje sobie pre­zydenckie prawo łaski. Stwierdzili, że SN nie aspiruje do stosowania prawa łaski, a jedynie dookreśla konstytucyjne grani­ce jego wykonywania przez prezydenta. Takie stanowisko - że nie ma sporu kom­petencyjnego - przesłała też do Trybuna­łu Konstytucyjnego pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf. Zatem SN już wcześniej wypowiedział się w spra­wie istnienia sporu kompetencyjnego mię­dzy nim a prezydentem. Trójka sędziów nie musiała wyważać otwartych drzwi, wystarczyło zgodzić się z tą argumentacją.
   Mogła także posłużyć się literalnym ro­zumieniem przepisu, by uzasadnić zgoła inne rozstrzygnięcie: odmowę zawiesze­nia. Skoro przepis mówi, że gdy spór kom­petencyjny trafia do TK, „powoduje to za­wieszenie POSTĘPOWAŃ przed organami, które prowadzą spór kompetencyjny”, to użycie liczby mnogiej oznacza, że aby zaistniał spór, muszą się toczyć przynaj­mniej dwa postępowania przed przynaj­mniej dwoma organami. A tu mamy jedno.
   Argumentacja równie naciągana i rów­nie sensowna jak ta, którą przytoczyła trój­ka sędziów: że skoro „zawiesza się” - to się zawiesza. Bez oceniania, czy rzeczywiście mamy spór kompetencyjny. Jest jedna słabość: według konstytucji spory kompe­tencyjne pomiędzy organami władzy roz­strzyga TK. Można więc twierdzić, że jako jedyny rozstrzyga nie tylko sam spór, ale też fakt, czy ten spór istnieje.
   Ale sąd nie działa w próżni. Sędziowie wiedzą, że w tym Trybunale nie będzie bezstronnego rozstrzygnięcia. Więc trzeba szukać takiej możliwości stosowania pra­wa, która zapobiegnie niszczeniu państwa.
Tak robił np. Trybunał Konstytucyjny przed jego przejęciem przez PiS. Gdy PiS, usiłując wymusić włączenie do orzekania sędziów dublerów, zmianami prawa zmie­niał liczebność tzw. składu pełnego TK, Trybunał, by móc osądzić własną ustawę, orzekał w składzie pięcioosobowym. Za­akceptowała to Komisja Wenecka, przy­znając, że Trybunał musi mieć możliwość osądzenia sprawy także wtedy, gdy władza usiłuje mu to uniemożliwić.
   Prof. Jerzy Zajadło, filozof prawa, komen­tując decyzję o zwieszeniu rozpatrywania kasacji w sprawie Kamińskiego, przypo­mniał słowa niemieckiego filozofa prawa Gustawa Radbrucha: „Jeśli ustawy świa­domie zaprzeczają sprawiedliwości, (...) prawnicy powinni zdobyć się na odwagę odmówienia im charakteru prawa”.

I kolejne wielkie rozczarowanie ze­szłego tygodnia. „Naczelny Sąd Ad­ministracyjny akceptuje nowy skład TK” - napisała Małgorzata Kryszkiewicz w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Tezę tę uzasadniła treścią wyjaśnienia, jakie do­stała od rzeczniczki prasowej NSA, sędzi Małgorzaty Jaśkowskiej. NSA zarzucił autorce DGP nadinterpretację. Rzeczy­wiście: pismo rzecznika prasowego nie może być potraktowane jako oficjalne stanowisko sądu w sprawie sporu konsty­tucyjnego, który trwa w Polsce od półtora roku: o dublerów sędziów TK. Na temat ważności wyboru dublerów NSA mógłby się wiążąco wypowiedzieć, gdyby zawi­sła przed nim jakaś sprawa - np. decyzji administracyjnej powołującej się na roz­strzygnięcie Trybunału wydane z udzia­łem sędziego dublera.
   Jednak odpowiedź rzeczniczki NSA nie jest też takim sobie, niewiążącym pismem.
   Dziennikarka „DGP” zapytała, czy wy­brany w październiku 2015 r. do Trybu­nału Konstytucyjnego prof. Roman Hau­ser zrzekł się urzędu sędziego TK, skoro orzeka jako sędzia NSA? Bo nie można pełnić obu tych urzędów. I dostała od­powiedź: „prof. Roman Hauser nie zrzekł się stanowiska sędziego Trybunału Kon­stytucyjnego. Natomiast Sejm RP uchwa­łą z dnia 25 listopada 2015 r. stwierdził, że uchwała Sejmu RP z dnia 8 paździer­nika 2015 r. w sprawie wyboru sędziego Trybunału Konstytucyjnego (dot. Romana Hausera) jest pozbawiona mocy prawnej. Wobec powyższego nie zachodzi wskazy­wany przez Panią przypadek sprawowania przez prof. Romana Hausera jednocześnie funkcji sędziego Naczelnego Sądu Admi­nistracyjnego i sędziego Trybunału Kon­stytucyjnego”. Czyli, jakkolwiek to czytać, prof. Hauser uznał, że nie został sędzią TK.
   To, że prof. Hauser orzeka w NSA mimo wyboru do TK, oznacza akceptację przez prezesa NSA jego interpretacji. Bo prze­cież gdyby prezes Marek Zirk-Sadowski uznał inaczej, nie dopuściłby do orzekania w NSA prof. Hausera, bo groziłoby to kwe­stionowaniem prawomocności wyroków wydawanych przez - formalnie - sędzie­go TK.
   Ta dziwna sytuacja ma wyjaśnienie: ludzką słabość. Zarówno sędziego Hau­sera, jak i prezesa NSA. Prof. Roman Hauser orzeka w NSA od 1991 r., w sumie przez trzy kadencje sprawował urząd prezesa NSA. W 2015 r. kończyła mu się kadencja prezesa rozpoczęta w 2010 r., więc postanowił kandydować do Trybu­nału. Z chwilą wyboru do TK powinien był zrezygnować ze stanowiska sędziego NSA. Ale PiS, który wygrał wybory, zakwe­stionował jego wybór. Więc się nie zrzekł. Można to zrozumieć, bo w ogniu sporu PiS z TK byłoby to odczytane jako dezercja.
   Ale nie zrzekł się też sędziowania w NSA, czym postawił kierownictwo tego sądu w trudnej sytuacji. Kierownictwo poszło w końcu byłemu prezesowi NSA i cenionemu sędziemu na rękę. Ludzki gest. Tyle że ma skutki prawne nie tylko dla prof. Hausera, ale też dla osób, któ­rych sprawy w NSA sądzi. No i dla funda­mentalnego sporu politycznego. W piątek Kolegium Sędziów NSA wydało komunikat zapewniający, że uznaje za wiążący wy­rok Trybunału Konstytucyjnego z grudnia 2015 r., - w którym orzekł, że trzech sędziów - w tym prof. Hauser - zostało skutecznie wybranych do Trybunału „i nie uważa się za uprawniony do jego oceny”.
   Ale co mają z tymi wywodami począć lu­dzie, którzy robią „łańcuchy świateł” pod sądami, przychodzą pod Pałac Prezydenc­ki i Sejm w obronie niezależności sądów?

Nie ma co się jednak obrażać na sądy i sędziów. Jedni sądzą z poczuciem odpowiedzialności za praworządność i sprawiedliwość, znaczenia własnej mi­sji, wystawiając się na wszczynane przez ministra sprawiedliwości postępowania dyscyplinarne czy przeniesienie do inne­go wydziału. A Sąd Najwyższy, po wydaniu uchwały w sprawie „braku skutków pro­cesowych” ułaskawienia Kamińskiego, został ukarany pisowską ustawą wyrzuca­jącą z SN wszystkich sędziów. Ale niektó­rzy sędziowie uważają, że nie są od „zba­wiania świata”, więc stosują oportunizm i są bezrefleksyjnymi „ustami ustaw”.
   Po fali obywatelskich protestów w obro­nie sądownictwa rzecznik praw obywatel­skich Adam Bodnar powiedział, że sędzio - wie dostali od społeczeństwa wielki kredyt zaufania. Tak jest. I nie chodzi o to, że mają orzekać „pod dyktando ulicy”. „Ulica”, czyli obywatele, liczy na to, że będą stali na straży konstytucji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz