wtorek, 8 sierpnia 2017

Ręka w rękę



Zimna wojna prezydenta z Kaczyńskim, gorąca z Ziobrą - oto jak wygląda krajobraz w obozie władzy po wecie do ustaw sądowniczych.

Podwójne weto Andrzeja Dudy do ustaw sądow­niczych przypadło na poniedziałek, dzień dyżu­rów poselskich. Posłanka PiS: - Wisiały u mnie dwa plakaty Dudy z kampanii prezydenckiej. Moi współpracownicy spojrzeli na nie, potem na mnie. Kiwnęłam głową. Zdjęli plakaty, na ich miejsce zawiesili nowe, z Janem Pawłem II i Piłsudskim.
   Ta niemal filmowa scena więcej mówi o prze­łomie w relacjach prezydenta z partią rządzącą niż gorączkowe narady na Nowogrodzkiej. I na pewno więcej niż zaklęcia z roz­syłanych do posłów przekazów dnia: „Nie ma wojny na górze. Prezydent ma konstytucyjne uprawnienia do tego, co zrobił”.
   Nie ma mowy o ustawce, tajnym porozumieniu Nowogrodz­kiej i Pałacu, na czym miałby skorzystać zarówno prezydent
(zrywając z wizerunkiem notariusza), jak i prezes (dzięki wy­gaszeniu protestów w obronie sądów). - Duda wszedł na drogę Kazimierza Marcinkiewicza - ocenia szeregowy poseł PiS.
   - Do tej pory strzelbę miał Jarosław Kaczyński. Teraz wszyscy strzelają do wszystkich - oceniał tuż po wecie jeden z ministrów. Teraz niby się trochę uspokoiło, czemu sprzyjają wakacje par­lamentarne, ale z puzzli prezesa wypadł jeden ważny i niezastępowalny element.
   Przyznał to zresztą półgębkiem Kaczyński, gdy kilka dni po wecie udzielił wywiadu TV Trwam i Radiu Maryja. „W ciągu 20 miesięcy opozycji nie udało się doprowadzić do sytuacji, któ­ra stwarzałaby niebezpieczeństwo przełomu, a dzisiaj, nieste­ty, takie niebezpieczeństwo powstało. To był bardzo poważny błąd” - powiedział.
   A zatem prezydent nie tylko postawił się Kaczyńskiemu, nie tylko zablokował kluczowe ustawy, lecz i pomógł „totalnej opo­zycji”. To koniec pewnego etapu.
   By zrozumieć, jak ważne były te ustawy - niekonstytucyj­ne, łamiące kręgosłup sądownictwu i wprowadzające czystkę w KRS i Sądzie Najwyższym - wystarczy wrócić do znanych od lat tez Kaczyńskiego. Niemożliwa jest, powiada prezes, prze­budowa państwa i jego dekomunizacja bez starcia z prawni­kami stojącymi na straży III RP. Rozwinięta w orzecznictwie Trybunału Konstytucyjnego - i wspierana przez sędziów SN - doktryna państwa prawnego stoi w sprzeczności z będącą rdzeniem tożsamości PiS chęcią „szarpnięcia cuglami”. Weto było podstawieniem nogi biegaczowi na ostatniej prostej. A ści­ślej dwóm biegaczom, bo głównym beneficjentem ustawy o SN miał być Zbigniew Ziobro.

Nerwowo w PiS
Ruch Dudy był dla PiS totalnym zaskoczeniem. Kilka dni wcześniej Ziobro radził, by opowieści o wecie włożyć między bajki. Z jego ust padły przykłady Aleksandra Kwaśniewskie­go i Bronisława Komorowskiego, którzy nigdy nie zawetowali istotnych rządowych reform. W niedzielę dobrze zazwyczaj poinformowany polityk z otoczenia Kaczyńskiego zapewniał, że w najgorszym razie Duda pośle ustawę do Trybunału.
   Po decyzji prezydenta na Nowogrodzką zjechała wierchusz­ka PiS. Szefowi klubu Ryszardowi Terleckiemu wyrwało się, że przez Dudę „układ” zyskał „chwilową przewagę”. Nawet bliski prezydentowi Mateusz Morawiecki powiedział, że weto było „rozczarowaniem”.
   Z siedziby PiS docierały pogłoski o dodatkowym posiedzeniu Sejmu - posłowie zostali uprzedzeni o takiej możliwości - a tak­że zmianach w rządzie, a nawet przyspieszonych wyborach. Część polityków PiS namawiała ponoć Kaczyńskiego, by zastą­pił Beatę Szydło. - Byłem na Nowogrodzkiej, wyglądało trochę jak po wybuchu bomby - relacjonuje rozmówca POLITYKI.
   O 15.30 posłowie PiS dostali przekaz dnia, swoistą ściągawkę pomagającą w kontaktach z mediami. Wyziera z niej bezrad­ność: „Jesteśmy zdziwieni i zaskoczeni. Postulaty zgłoszone przez Pana Prezydenta zostały spełnione. Decyzja była prero­gatywą Głowy Państwa, ale budzi nasze zdziwienie. Zastana­wiamy się nad dalszymi działaniami. Jest za wcześnie, by dziś coś deklarować”.
   Istotnie, strategia dopiero się kluła. Kaczyński wysłał do Dudy trójkę emisariuszy. O godz. 16 w Belwederze stawili się Szydło oraz marszałkowie - Marek Kuchciński i Stanisław Karczewski. Namawiali prezydenta do zmiany decyzji, ale nie to było prawdziwym celem misji. Kaczyński, wysyłając troje partyjnych podwładnych - i trzy z czterech formalnie najważ­niejszych osób w państwie - chciał pokazać, że to on wciąż pociąga za sznurki. Przy okazji zamierzał sprawdzić lojalność premier, przekonać się, że w chwili próby Szydło nie stanie przy Dudzie. Jednoczesny bunt prezydenta i premier mógłby zdmuchnąć rządy PiS.
   Wysłannicy wrócili na Nowogrodzką z niczym. Rzecznik prezydenta Krzysztof Łapiński w TVN24 oznajmił, że decyzja prezydenta jest niewzruszona.
   Wieczorem widzowie obejrzeli pojedynek na orędzia. TVP stanęła przy Kaczyńskim, emitując jako pierwsze wy­stąpienie Szydło, utrzymane w konfrontacyjnym wobec prezydenta tonie. Premier przeciwstawiła prezydenta, roz­mawiającego z „prawnikami i filozofami”, partii rządzącej, odczytującej potrzeby „zwykłych Polaków”. Zadeklarowała, że zmiany w sądach muszą nastąpić, i postawiła Dudzie - który oznajmił, że przygotuje nowe projekty ustaw - trzy warun­ki: zmian personalnych w SN, utworzenia izby dyscyplinarnej i zwiększenia kontroli władzy ustawodawczej i wykonawczej nad władzą sądowniczą.
   Duda - jego wystąpienie jako pierwsze puściły TVN24 i Polsat - powtórzył, że choć sprzyja zmianom w sądach, to nie mógł podpisać ustaw o KRS i SN. I że „w najbliższym czasie” przekaże parlamentowi własne projekty.
Następnego dnia rano posłowie PiS dostali kolejną ściągaw­kę. „Trudno zrozumieć decyzję prezydenta. Weto spowolni­ło prace nad reformą. Decyzja mogła być niezrozumiała dla tych, którzy czekają na dobrą zmianę. Dlatego, tym bardziej, musimy być jednością. Nie możemy ulegać naciskom ulicy i zagranicy, musimy zrezygnować ze swoich osobistych i poli­tycznych ambicji”.
   To był już dzień, w którym centrala PiS starała się minima­lizować szkody. Terlecki rano oznajmił, że „wojny na górze nie ma, pan prezydent ma konstytucyjne uprawnienia do tego, co zrobił”.
   - Wyborcy wybaczą nam wiele, ale nie wybaczą konfliktu.
W obozie dobrej zmiany ma być jedność, nawet jeśli jej nie ma - mówi poseł PiS.
Wieczorem przychodzi kolejna ściągawka. „Czekamy na pro­jekty Pana Prezydenta. Będziemy je z uwagą studiować i zgła­szać ewentualne uwagi, jeżeli będą niezbędne. Byliśmy zdzi­wieni, ale nie można się wciąż dziwić. Nie ma wojny na górze. Była chwila niepokoju i wątpliwości wśród naszych zwolen­ników, czy to było najlepsze rozwiązanie dla z takim trudem wywalczonych ustaw, ale przechodzimy nad tym do porządku” - głosi przekaz dnia.
   Prawdziwe nastroje oddają słowa wiceszefa klubu PiS Marka Suskiego. W portalu wPolsce.pl porównał postępowanie pre­zydenta do zachowania wojsk sowieckich, które nie pomogły powstaniu warszawskiemu, i sugerował, że partia nie musi wystawiać Dudy w kolejnych wyborach prezydenckich, a kan­dydatem mogłaby być Szydło.
   Prezydenta grilluje część prawicowych komentatorów. Kry­tykują go bracia Jacek i Michał Karnowscy, a Jerzy Targalski w TV Republika ogłosił, że powodowany swym ego „wbił Ka­czyńskiemu nóż w plecy” i „wykluczył się z obozu dobrej zmia­ny”. Anonimowi internauci na prawicowych forach odsądzają prezydenta od czci i wiary. Oficjalnie jednak - jak zadeklarował Kaczyński w TV Trwam - błąd prezydenta „pozostanie incyden­tem”, pod warunkiem że jego projekty sądownicze zadowolą oczekiwania PiS.

Ziobro atakuje Dudę, Gowin przy prezydencie
Gdy PiS opanowywał nerwy, przypomniały o swym istnieniu Polska Razem i Solidarna Polska. Jarosław Gowin ujawnił się jako przeciwnik ustawy o SN, za którą głosował. Poparł weto, zasugerował wręcz, że namawiał do niego Dudę. Przypomniał, że w Senacie Aleksander Bobko, wiceminister nauki, nazwał ustawę niekonstytucyjną i zgłosił poprawki, odrzucone następ­nie przez PiS. Wicepremier tłumaczył, że mimo wątpliwości musiał zagłosować za ustawą, bo rozłam w tak ważnej sprawie oznaczałby wybory.
   Co innego Ziobro. Duda, uzasadniając decyzję o wecie, tłu­maczył - podpierając się autorytetem Zofii Romaszewskiej - że nie chce dawać prokuratorowi generalnemu tak wielkiej władzy; i że ostatnio tak mocną pozycję miał on w PRL. To mu­siało zaboleć ambitnego ministra. Nie mówiąc o tym, że i on, podobnie jak Kaczyński, potraktował weto osobiście - to on wprowadzał Dudę w świat polityki.
   Prezydenta 25 lipca skrytykowali zastępcy Ziobry w resorcie, posłowie SP.
    „Prezydent złamał publicznie złożoną obietnicę” - powie­dział Michał Wójcik. „Nie tak się z nim umawiałem jako jego wyborca” - komentował Patryk Jaki.
W komunikacie partii Ziobry z tego samego dnia czytamy, że decyzja prezydenta jest „zła dla Polski”.
W przeciwieństwie do PiS Ziobro nie odpuszcza prezy­dentowi. Jednego dnia ukazują się dwa wywiady z mini­strem sprawiedliwości.
    „To jak ładunek podłożony pod reformę. Spowoduje to paraliż w Sejmie, a alternatywą jest zgniły kompromis, czyli zmiany pozorne i w efekcie zahamowanie reformy” - mówi w „Gazecie Polskiej Codziennie” o pomyśle Dudy, by członków KRS wybie­rał Sejm większością trzech piątych głosów.
   W tygodniku „wSieci” Ziobro idzie dalej: „Albo prezydent przejdzie do historii jako wielka postać, jako człowiek, który przyczynił się do budowy silnego, uczciwego państwa, albo polegniemy. Pierwszy polegnie pan prezydent i co najwyżej będzie mógł się cieszyć rolą młodego komentatora z własną ochroną. To jest wybór między wielkością a groteską”.

Dlaczego prezydent „zdradził" dobrą zmianę
Powodów do zawetowania ustaw o SN i KRS było tak wiele, że dziś ta decyzja wydaje się oczywista; wszyscy, od polityków PiS po liberalnych komentatorów, okaza­liśmy się jednak więźniami paradygmatu, w którym Duda jest narzędziem Kaczyń­skiego. Nie skruszyły tego paradygma­tu kolejne kroki prezydenta - wysłanie do Trybunału ustawy o zgromadzeniach cyklicznych, budowa niezależnego (i nie- sympatyzującego z PiS) otoczenia, nie­dawne weto do ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych ani sprzeciw wo­bec opłaty drogowej, który zmusił prezesa PiS do wycofania się z projektu. Wystar­czająco głośnym dzwonkiem alarmowym nie było też ultimatum Dudy, w którym uzależnił podpis pod ustawą o SN od tego, czy Sejm uchwa­li poprawki wprowadzające większość trzech piątych głosów przy wyborze członków KRS.
   Duda zawetował ustawy sądowe, bo tylko tak mógł zyskać podmiotowość. Wprost o tym powiedział, skarżąc się, że nie konsultowano z nim projektu o SN przed ujawnieniem. Mógł się też poczuć oszukany na finiszu prac, gdy wymóg trzech pią­tych został wpisany nie do ustawy o KRS, lecz do ustawy o SN, co miało go zmusić do podpisania obu ustaw.
   Drugim istotnym powodem była niechęć do wzmocnienia Ziobry. Trzecim - protesty społeczne; dziesiątki tysięcy demon­strantów żądających weta, wśród nich wielu młodych, z nową energią, dało prezydentowi do myślenia. Być może jakąś rolę odegrała presja z zagranicy; prawica antyprezydencka pod­kreślała, że przed decyzją Duda rozmawiał z Angelą Merkel.
   Czwartym była niechlujność, z jaką parlament uchwalił pra­wo o SN; ledwie 12 lipca ukazał się projekt ustawy. Wskutek pośpiechu akt prawny był po prostu niedopracowany.
Prezydent radził się znajomych prawników, ważną rolę ode­grał też Kościół. Krótko po wecie prezydent otrzymał podzię­kowanie za nie od przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp. Stanisława Gądeckiego. „Należy mieć na uwadze to, co powiedział Jan Paweł II na temat relacji władzy prawodaw­czej, wykonawczej i sądowniczej, stwierdzając, że równowaga między tymi trzema władzami, z których każda ma określone kompetencje i zakres odpowiedzialności - tak że jedna nie do­minuje nigdy nad drugą - jest gwarancją prawidłowego funk­cjonowania demokracji” - napisał metropolita poznański.
   Prezydenta do postawienia się PiS mogło zachęcać też oto­czenie. Tacy politycy, jak Łapiński czy wiceszef Kancelarii Pa­weł Mucha, niewiele mają do zyskania w PiS, sprzyjać zaś im będzie uniezależnienie się Dudy. Łapiński nie bez satysfakcji wszedł w zwarcie z wiceministrami Ziobry („jak dostaną tyle głosów co prezydent, to będą dla niego partnerami”) czy Su­skim („może to jego PiS wystawi na prezydenta”).
   Warto odnotować, że prezydentowi udało się zdobyć sym­bolicznych sojuszników - poza Romaszewską weto „bubla” pochwalił były premier Jan Olszewski, także poważany na pra­wicy historyk prof. Andrzej Nowak z UJ.

Kaczyński osłabiony, Ziobro się wzmacnia
Prezes PiS to ewidentny przegrany tego rozdania. Ucierpiał jego wizerunek nieomylnego stratega. Nie przewidział ani skali prote­stów, ani weta; dał się ograć politykowi, którego nigdy nie traktował zbyt serio. Co więcej, stracił panowanie nad sobą w Sejmie, gdy „w żadnym trybie” wyszedł za mównicę i wyzwał polityków PO od kanalii i morderców Lecha Kaczyńskiego. - Poza tym okazał się więźniem innych czasów. Sądził, że będzie jak w latach 90., gdy w wakacje nikt nie interesował się polityką, i postanowił przepro­wadzić zmiany szybko - twierdzi rozmówca POLITYKI. I dodaje:
- Ale dziś tak to nie działa, media społecznościowe wszystko zmie­niły. Trzeba było te ustawy przygotowywać powoli, dać się wygadać opozycji w Sejmie, konsultować do bólu. Nie byłoby pewnie takich protestów, nie byłoby pewnie i weta.
   Osłabienie Kaczyńskiego nie oznacza oczywiście, że ktoś odbierze mu przy­wództwo nad partią albo że powstaje zalążek partii prezydenckiej. Sytuację konserwują wciąż wysokie notowania PiS.
Prezes w TV Trwam i Radiu Mary­ja z rozmachem kreślił plany na jesień - reformę sądów, dekoncentrację mediów, zmiany w służbach.
   Żeby uniknąć ryzyka podziału w klubie w sprawie weta, głosowania na razie nie będzie; regulamin Sejmu nie przewiduje żadnego terminu, więc weto może utknąć w zamrażarce. Żeby postraszyć Ziobrę, Gowina i innych nie­pewnych, np. prezydenckiego posła Łukasza Rzepeckiego, PiS wypuścił plotkę o szykowanych transferach z innych partii.
Mimo tej demonstracji siły trudno uniknąć wrażenia słabo­ści. Przez chwilę odsłonił się jeden z wariantów przyszłości, walki o schedę po Kaczyńskim. Pierwszoplanowe role zosta­ły obsadzone.
   - To jest walka o pozycję za parę lat. Ziobro ma sporo zwolenni­ków także w PiS - zauważa polityk z kierownictwa PiS. Minister mimo weta jest teraz jeszcze mocniejszy. Jego dymisja - której chce część otoczenia Kaczyńskiego - byłaby bowiem przyzna­niem racji prezydentowi. A Ziobro uwiarygodnił się w oczach radykalnych wyborców PiS i partyjnego betonu.
   Rozum podpowiada, by PiS zawarł porozumienie z Dudą, przynajmniej na użytek wyborców, bo na prawdziwe nie ma co liczyć. Jak pisał bliski Kaczyńskiemu poeta Jarosław Marek Rymkiewicz: „To co nas podzieliło - to się już nie sklei”.
   Ale nawet o taką zgodę na niby będzie trudno. Można się za­kładać, że projekty prezydenckie nie zadowolą PiS, a punktów zapalnych będzie więcej. Wojna Dudy z Ziobrą tak szybko się nie skończy, a przecież tlą się też konflikty z Witoldem Waszczykowskim o dyplomację i z Antonim Macierewiczem o wszyst­ko. Kaczyński nie może być już pewien, że prezydent klepnie każdą ustawę, a opozycja uwierzyła, że mobilizacja na ulicy może zmusić władzę do ustępstw. Zanosi się na burzliwą jesień.
Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz