czwartek, 27 lipca 2017

Polska Russiagate



W tle amerykańskiej „Russiagate", dochodzenia w sprawie ingerencji Rosji w amerykańskie wybory prezydenckie, ujawniane są nowe fakty o rosyjskich wpływach w Polsce. Tym razem obejmujące wiceministra obrony Bartosza Kownackiego i innych ludzi bliskich PiS.

W Ameryce właśnie na jaw wypłynęły maile, które do­wodzą, że najstarszy syn prezydenta USA, a zara­zem jego doradca Donald Trump junior na początku czerwca 2016 r. przyjął - i to z entuzjazmem - ofertę wy­słaną mu przez pośrednika Kremla: propozycja dotyczyła przekazania dokumentów obciążających Hillary Clinton, kandydatkę demokratów w zbliżających się wówczas wyborach prezydenckich. Większość maili Clinton, jeśli nie wszystkie, została wykra­dziona przez rosyjskich hakerów. Na razie prezydent Trump, nowy bohater pisowskiego ludu po ostatniej wizycie w Polsce, twierdzi, że nie wiedział o spotkaniach swych współpracowników z Rosjanami.

Tropy w taśmach
Ujawnienie spotkań młodego Trumpa z rosyjską prawniczką i powiązanym z Mo­skwą lobbystą skłoniło niektórych do snu­cia porównań między amerykańską aferą okołowyborczą a polską aferą taśmową, która wyniosła PiS do władzy - publiko­wane w odcinkach nagrania osłabiły PO, dając paliwo partii Jarosława Kaczyńskie­go, której działacze dziwnym trafem nie zostali podsłuchani.
   Roman Giertych, reprezentujący pod­słuchanych w restauracji Sowa i Przyja­ciele polityków PO Radosława Sikorskiego i Jacka Rostowskiego, opublikował niedaw­no na Facebooku wpis pod jednoznacznie brzmiącym tytułem „Maskirowka” (tak w nomenklaturze rosyjskich służb nazy­wa się działanie maskujące rzeczywistą akcję), który dotyczy afery taśmowej. Gier­tych odświeża taką oto tezę: afera taśmowa to przynajmniej w części robota rosyjskich służb, które wykorzystały fakt, że główny organizator procederu podsłuchowe­go, skazany niedawno za to w pierwszej instancji na 2,5 roku więzienia Marek Falenta, był winny rosyjskiej Kuzbaskiej Kompanii Paliwowej (KTK), zajmującej się m.in. wydobyciem węgla i handlem nim, 26 mln dol.
    „Na to, że Falenta poszedł na jakiś układ z Rosjanami, wskazuje fakt, że mimo tak ogromnego długu żyje i się nie ukrywa. Takich pieniędzy nikt nie daruje. Jeżeli im nie zapłacił, to musiał się inaczej dogadać. Braliśmy pod uwagę, że w ramach re­kompensaty odpalił podsłuchy” - to cytat z anonimowej wypowiedzi jednego z sze­fów polskich służb, cytowanej kilka mie­sięcy temu przez „Gazetę Wyborczą”. Skądinąd wiadomo, że Falenta mógł być zły na rząd za to, że po najeździe na jedną z jego firm Centralnego Biura Śledczego miał stracić 100 mln zł. W ramach zemsty rekompensaty zaoferował Rosjanom nagrania - głosi teoria, której zwolenni­kiem jest najwyraźniej Roman Giertych. „Te wszystkie okoliczności pozwalają mi postawić publicznie tezę: jest wysoce prawdopodobne, że afera podsłuchowa była pierwszą operacją rosyjską na tere­nie państw zachodnich, gdzie zastoso­wano połączenie metod szpiegowskich, gospodarczych oraz politycznych celem popchnięcia wydarzeń politycznych w za­mierzonym przez Kreml kierunku. I fakt, że tym kierunkiem są rządy partii rzekomo antyrosyjskiej, nie ma żadnego znacze­nia. Prawica Republikańska w USA też zawsze była najbardziej antyrosyjska. Wprowadzanie w błąd jest bowiem istotą maskirowki” - konkluduje w swoim wpi­sie Giertych.
   W tym przypadku „maskirowka”, czyli zatarcie śladów, miało polegać na skiero­waniu tropów w kierunku kelnerów. Ale nie tylko. Zdaniem Giertycha znaczącą rolę w sprawie odegrali również ludzie związani z Mariuszem Kamińskim, który wówczas był szefem CBA. To oni pierwot­nie mieli zorganizować całą akcję podsłu­chową. Z wpisu byłego lidera LPR wynika, że na początku kelnerzy „w licznych war­szawskich restauracjach” pracowali dla służb, nagrywając biznesmenów. „Celem tej operacji wymyślonej najprawdopodob­niej w najbliższym otoczeniu Mariusza Kamińskiego było uzyskiwanie informacji z rozmów biznesmenów celem zwalcza­nia korupcji”. Dopiero potem działalność została rozszerzona o polityków PO i zwią­zane z nimi osoby. A na samym końcu, gdy kelnerzy nawiązali kontakt z Falentą, pod całą akcję mieliby podłączyć się Rosjanie. Skądinąd ostatni wyciek nagrań z ks. Ka­zimierzem Sową pokazuje, że akcja się nie skończyła i może potrwać jeszcze dłu­go i że „jakieś służby” tymi materiałami wciąż grają.
   Warto przy okazji przypomnieć, że udziały w Sowie i Przyjaciołach mieli ludzie związani z Grupą Radius, działającą na rynku nieruchomości, którą kontrolu­je z kolei człowiek powiązany z rosyjskim obozem władzy. Mający takie same związ­ki ludzie zakładali też inną warszawską restaurację Lemongrass, w której także mieli być podsłuchiwani politycy Plat­formy. Wszystko to dokładnie opisał To­masz Piątek w opublikowanym właśnie bestsellerze „Macierewicz i jego tajem­nice” (więcej na temat książki pisaliśmy w POLITYCE 27), za co teraz jest spraw­dzany przez wojskowych prokuratorów. Warto tylko dodać, że stosowanie tego typu metod w walce politycznej nie jest niczym nowym dla wschodnich specsłużb. Więcej - to jedna z ich ulubionych metod.

Rosyjski wypad wiceministra
W tle afery z kampanią Trumpa infor­macje o dziwnych powiązaniach i sym­patiach polskich polityków kierowanych na Wschód pojawiły się również w naj­ważniejszych europejskich gazetach. Nie­miecki „Frankfurter Allgemeine Zeitung” opisał właśnie zagadkową działalność wiceministra obrony Bartosza Kownac­kiego, który w 2012 r. pojechał do Rosji w roli obserwatora wyborów prezydenc­kich. Wyborów, o których Rada Europy i OBWE pisały, że odbyły się z naruszeniem demokratycznych procedur i z poważny­mi nieprawidłowościami.
   Kownacki to formalnie pierwszy zastęp­ca Antoniego Macierewicza, którego to bo­gate związki z ludźmi Kremla i rosyjskich służb także opisał Tomasz Piątek (o tego typu dziwnych relacjach i decyzjach sze­fa MON pisała również POLITYKA 42/16 i 48/16). Jak ustalił autor tekstu w FAZ Kon­rad Schuller, Kownacki wybrał się do Rosji w dość podejrzanym towarzystwie, na za­proszenie - jak sam przyznaje - organizacji założonej przez proputinowskich nacjona­listów. Nie dołączył jednak do misji OBWE, tak jak 10 innych obserwatorów z Polski, ale wyjechał jako przedstawiciel „organiza­cji pozarządowych” (mimo że był posłem). Dziś wiadomo, że rekrutowaniem takich „niezależnych” obserwatorów zajmowa­ły się organizacje jawnie prokremlowskie, koordynowane przez rosyjskie władze. Jed­ną z nich był Komitet Obywatelski Uczciwe Wybory, kierowany przez ludzi Putina.
   Wśród tego typu „wysłanników” z Polski poza Kownackim byli Mariusz Piskorski, szef prokremlowskiej partii Zmiana, który przebywa dziś w areszcie podejrzany o szpiegostwo na rzecz Rosji, oraz Marian Szołucha, który po dojściu PiS do władzy na kilka dni został wiceszefem rady nad­zorczej podległej MON Państwowej Grupy Zbrojeniowej (!). Gdy wyszły na jaw jego związki z prorosyjskimi środowiskami w Polsce, podał się do dymisji. Kownackie­mu, Piskorskiemu i Szołusze towarzyszył również Andrzej Romanek, ówczesny po­seł Solidarnej Polski, partii założonej przez Zbigniewa Ziobrę, który później pojechał na Krym „obserwować” tzw. referendum decydujące o przyłączeniu Krymu do Ro­sji. Romanek razem z Piskorskim w 2014 r. byli „obserwatorami” także w mołdawskiej Gaugazji, gdy jej rosyjscy mieszkańcy wy­razili w „referendum” chęć przyłączenia się do stworzonej przez Rosję unii celnej. Nie spotkały go z tego powodu żadne kon­sekwencje: dziś jest wiceprezesem Tauronu Ekoserwis, jednej ze spółek córek pań­stwowej spółki energetycznej Tauron.
   Wróćmy jednak do Kownackiego. We­dług Konrada Schullera obecny wiceszef MON pojechał do Rosji na zaproszenie Europejskiego Centrum Analiz Gospodar­czych (ECAG), prorosyjskiego think tanku założonego przez Piskorskiego, z którym związani byli pozostali członkowie misji. Podejrzewany o szpiegostwo polityk miał też wprowadzać Kownackiego do założo­nego przez skrajnie nacjonalistycznych polityków z całej Europy Sojuszu Euro­pejskich Ruchów Narodowych (AENM). Grupuje on partie w rodzaju węgierskiego Jobbiku czy francuskiego Frontu Narodo­wego, które dziś - jak twierdzi choćby zna­ny z tropienia rosyjskich wtyczek w Polsce facebookowy profil „Rosyjska V kolumna w Polsce” - są niemal bez wyjątku otwarcie proputinowskie. Cytowany przez FAZ szef brytyjskich nacjonalistów i działacz AENM Nick Griffin przyznał, że w Polsce na rzecz tego Sojuszu działał Piskorski i inny poli­tyk. Zapamiętał tylko jego imię - Bartosz.
   Po publikacji FAZ Kownacki zdecydowa­nie zaprzeczył, że utrzymywał jakiekolwiek kontakty z Piskorskim, jego partią i orga­nizacjami prorosyjskimi, w tym ECAG. Przyznał się jednak do związków z AENM i zapewnił, że to na zaproszenie tej orga­nizacji, zastępując prof. Ryszarda Bende­ra, marszałka seniora Senatu, pojechał do Rosji. Nie zaprzeczył również, że towa­rzyszyli mu Romanek i Szołucha, którzy współpracowali z ECAG. Szybko jednak się okazało, że Kownacki kluczy i nie wszystko, co mówi, jest do końca zgodne z prawdą. Dociekliwi internauci wytknęli mu, że nie mógł zastąpić marszałka seniora Senatu Bendera, bo Ryszard Bender nie zasiadał już wtedy w Senacie - jego kadencja skoń­czyła się w 2011 r.
   Na światło dziennie zaczęły też wypły­wać inne, niewygodne dla Kownackiego fakty. Bliski współpracownik Piskorskiego, wiceszef Zmiany Konrad Rękas, twierdzi, że Kownacki nie mógł jechać do Rosji jako przedstawiciel AENM, bo do tej organiza­cji dołączył dopiero kilka miesięcy po ro­syjskich wyborach. Internetowi szperacze, z „Rosyjską V kolumną w Polsce” na cze­le, szybko wytropili relację, która ukazała się w kojarzonym z dawnym środowi­skiem ROP Jana Olszewskiego serwisie Bydgoszcz24.pl (Kownacki był asystentem Olszewskiego, zaś w kadencji 2011-15 po­słem z tego miasta). Zawierała takie zda­nia: „W imieniu Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych rosyjskie wybory prezydenckie obserwował poseł Bartosz Kownacki (Solidarna Polska). W jego oce­nie wybory były przeprowadzone bez nad­użyć, a co więcej: w niektórych aspektach rosyjskie procedury są bardziej demokra­tyczne niż w Polsce”. Co ciekawe jednak, ten fragment zniknął z tej wersji artyku­łu, która wciąż jest dostępna w serwisie. Ale nadal można go znaleźć, posługując się jego wewnętrzną wyszukiwarką lub zaglądając do kodu źródłowego strony z artykułem.
   Jednak i te wypowiedzi Kownackiego, które się zachowały, są zadziwiające, nawet jeśli się pamięta, że zostały wypowiedzia­ne dwa lata przed rosyjską aneksją Krymu.
O wyborach w Rosji obecny wiceszef resor­tu obrony mówił tak: „Sam akt głosowania był demokratyczny”, „akt głosowania jest w Rosji bardziej zabezpieczony niż w Pol­sce”, a także: „Moim zdaniem w Rosji nie było potrzeby fałszowania wyborów na masową skalę”.
   Kownacki stwierdził przy tym, że gdyby był Rosjaninem, na wybory by nie poszedł, bo na listach wyborczych był tylko Putin i dwóch koncesjonowanych od 20 lat opo­zycjonistów. W serwisie agencji iarex.ru Tomasz Piątek wyszperał wypowiedź Kow­nackiego z 2013 r., w tekście poświęconym Ukrainie i jej stowarzyszeniu z UE. Obecny wiceminister obrony kraju członkowskie­go UE i NATO miał powiedzieć: „Nigdy nie byłem fanem Unii Europejskiej. Nale­żę do rosnącej liczby ludzi, którzy uznają, że w swoim obecnym kształcie ona długo nie pociągnie”. Pytanie, czy wicemini­ster Kownacki nadal tak uważa, zważyw­szy na pełnioną przez niego funkcję, ra­czej nie powinno z jego strony pozostać bez odpowiedzi.

100 tys. od oligarchów
Sprawa Kownackiego odbiła się echem w Europie. Brytyjski „Guardian”, szero­ko ją omawiając, przypomniał oparte na wykradzionej przez hakerów korespon­dencji ustalenia znanego ukraińskiego serwisu InforNapalm, który pisze o ro­syjskiej agresji na Ukrainę. Wynika z nich, że Rosja finansuje działalność skrajnych organizacji w Polsce. Osobą, która przez pewien czas pośredniczyła w kontaktach i przelewała ich działaczom pieniądze, jest niejaki Aleksandr Usowski, obywatel Białorusi. Przedstawiający się jako hi­storyk, dziennikarz i publicysta Usowski miał dostać 100 tys. euro od dwóch osób - putinowskiego deputowanego do Dumy Konstantina Zatulina, zaangażowanego we wspieranie różnych prorosyjskich ru­chów w dawnym ZSRR i bloku radzieckim, oraz oligarchy Konstantina Małofiejewa, który działa na tym samym polu - wspie­rał m.in. separatystów na Ukrainie, a tak­że miał maczać palce w niedawnej próbie prorosyjskiego puczu w Czarnogórze.
   Zebrane przez Usowskiego pieniądze poszły m.in. na organizowanie antyukraińskich demonstracji w Polsce i innych kra­jach Europy Środkowej oraz na wsparcie dla skrajnie prawicowych organizacji typu Obóz Wielkiej Polski, Związek Słowiański czy wspomnianej Zmiany. Białorusin chwalił się też kontaktami z politykami Kukiz’15 i partii Janusza Korwin-Mikkego. Z przechwyconej korespondencji Usowskiego wynika, że na organizację manife­stacji w Lublinie, Rzeszowie i Krakowie, które odbyły się w drugiej połowie 2014 r., wydał 13,5 tys. euro. A także - że inspirował i finansował akcje niszczenia ukraińskich pomników na Podkarpaciu, w tym najgłośniejszą - w Hruszowicach koło Przemyśla, gdzie aktywiści OWP sprofanowali pomnik ku czci UPA.
   Rosjanom zależało również na wprowa­dzeniu do Sejmu i sejmików wojewódz­kich prorosyjskich działaczy. „Dawid, w zeszłym tygodniu byłem w Moskwie. Zapytano mnie, czy można wprowadzić do Sejmu dziesięcioro naszych ludzi - żeby stworzyć prorosyjską frakcję. Powiedzia­łem, że można. We wtorek będzie decydo­wać się kwestia pieniędzy dla wyborów. Jeżeli zostaną przydzielone - potrzebu­jemy ciebie jako kandydata. Jesteś znany w Polsce, ale najważniejsze, że ciebie zna Ławrow” - to jedna z wiadomości, którą w lipcu 2015 r. Usowski wysłał do Dawida Hudźca, działacza OWP wspierającego se­paratystów w Doniecku.
   Zmiana zadań wśród ludzi Putina, od­powiedzialnych za prorosyjskie akcje w Europie, spowodowała, że - jak twier­dzi InforNapalm - Usowski stracił wspar­cie na rzecz grupy innego bliskiego rosyj­skiego prezydenta człowieka, a zarazem jednego z głównych ideologów Kremla Władisława Surkowa. To oni teraz mają budować swoją siatkę w Polsce.
   To tylko jeden przykład działania prorosyjskiego lobby na terenie Polski. I to raczej z gatunku tych nie najlepiej przygotowanych i skoordynowanych. Ot, znalazł się „pasjonat” z jaką taką wiedzą o Polsce (Usowski jeszcze jako student w 1989 r. krótko mieszkał w naszym kra­ju), który dostał trochę pieniędzy na zor­ganizowanie paru akcji propagandowych po aneksji Krymu. Nikt, kto zna sposób działania rosyjskich służb i agentury, nie ma wątpliwości, że podobnych akcji in­spirowanych przez ludzi Kremla, ale lepiej zakamuflowanych, jest w Polsce znacznie więcej. Warto sobie uświadomić, że rosyj­skie służby po upadku ZSRR, korzystając z agentury i kontaktów, które zbudowały jeszcze w czasach PRL, działały nieprze­rwanie, tyle że z różną intensywnością.
Politycy PiS na ślady prowadzące w ich stronę reagują z agresją. Gorzej, że w Ame­ryce „Russiagate” zajmują się najważniej­sze władze państwowe - rządowe agendy, Senat, specjalny prokurator. A kto miał­by się zająć polską „Russiagate”, kiedy wszystkie instytucje państwa kontrolują podejrzani i ich koledzy?
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz