piątek, 28 lipca 2017

Boży płomień




Gdy zechce, bez kłopotu wyrzuci kolegów z myślistwa. Gdy zechce, zbuduje, co chce, bez pozwolenia w środku Białowieży. Nie boi się biskupa. Księdza Trotyla obawiają się za to myśliwi z Podlasia, którzy stanęli mu na drodze

Wojciech Cieśla

Sadowne koło Węgrowa na Mazowszu, cicha noc z 24 na 25 sierpnia. W parterowym drewnianym domu ktoś tłu­cze szybę w oknie. Płomień, który pojawia się wkrótce potem, zwę­gla wnętrze budynku, wypala pół dachu. Po kilku dniach policja stwierdza podpa­lenie. Wszczyna śledztwo, bo wcześniej doszło do włamania (nic nie zginęło).
   To ostatni akord 70-letniej histo­rii koła łowieckiego Kszyk. Dom nale­ży do jego byłego łowczego. Koło zostało rozwiązane kilka miesięcy wcześniej, po usilnych zabiegach księdza Tomasza Duszkiewicza. Dziś spalony dom czeka na rozbiórkę, nie ma śladu po kole Kszyk. Ale myśliwi z Sądownego przy ogniskach wciąż wspominają księdza, przyjaciela ministra środowiska Jana Szyszki.

ISKRA POSZŁA W LUFĘ
Ksiądz Tomasz Duszkiewicz ma ciepły uśmiech, łysinę i lubi publiczne wy­stąpienia - choć gdy mówi, mocuje się z polszczyzną. Ten kapelan myśliwych (i myśliwy) nazywany jest księdzem Tro­tylem, od czasu gdy w 2012 roku zabłys­nął kazaniem o Smoleńsku. W kościele w Sadownem mówił wiernym o trotylu na wraku tupolewa i o tym, że morder­cy - sprawcy zamachu - powinni zostać rozliczeni.
   Opowiada mieszkaniec Sądowne­go: - Ksiądz Tomek już wtedy był moc­no w polityce. Gdy urządzał Hubertusa, święto myśliwych, to patronat nad nim obejmowała „Gazeta Polska”. Pamięta pan zdjęcia Jana Szyszki w takiej pięknej karecie z biskupem? To był ten Hubertus. Przyjechali na niego sam redaktor To­masz Sakiewicz oraz redaktor Katarzyna Gójska-Hejke, medale od księdza dostali.
   Po latach odznaczający i odznaczani odnaleźli się w fundacji Tomasza Sakiewicza, która za rządów PiS dostała 6 mln zł na stworzenie organizacji propagują­cej wizję ochrony Puszczy Białowieskiej przez wycinkę. We wniosku fundacja po­woływała się na trzech ekspertów, w tym na ks. Duszkiewicza.
   Parafianin z Sądownego: - Jan Szysz­ko był tu częstym gościem. To kolega księdza.
   Opowiada jeden z myśliwych z Sądow­nego (zastrzegł anonimowość, boi się księdza): - Ksiądz od czasu dobrej zmia­ny pojawia się w mundurze leśniczego ze srebrnymi wyłogami, jest kapelanem La­sów Państwowych. Kojarzony jest z mi­nistrem Szyszką i Lasami. Mało kto wie, że jego prawdziwą pasją jest myślistwo. W Sadownem mówiliśmy, że księdzu Tom­kowi iskra boża zamiast w ewangelizację poszła w lufę. W domu miał imponują­ce trofea, chyba nawet chronionych ga­tunków. Ludzie się śmiali, że ksiądz idzie do Stołu Pańskiego z krwią na rękach.

KSIĄDZ ZAPRASZA DO LEŚNICZÓWKI
Tomasz Duszkiewicz jako myśliwy najpierw działa w kole LOT-HAZ z Podlasia. - Dostał tam czarną polewkę - opowiada mój rozmówca. - Trafił do naszego kola, do Kszyku, miał blisko, bo akurat objął wikariat w Sadownem.
W kole było jakieś 30-40 myśliwych, wte­dy skłóconych ze sobą. Ksiądz bardzo się zapalił, żeby zostać prezesem. „Ja was pogodzę” - przekonywał.
   Został prezesem. Na polowania za­czął do Sądownego przyjeżdżać sam Jan Szyszko. Koło działa na pięknym terenie, obwód łowiecki na ponad 7 tys. hektarów zające, kuropatwy, dzikie kaczki, jelenie dziki. Raj.
   Inny myśliwy. - Na imprezy jeździliśmy do leśniczówki, którą kupił w Białowieży, w Topile-Majdanie. Chałupa była kryta eternitem, ale pew­nego razu eternit zastąpiła blacha. Eter­nitu nie wolno zdejmować bez utylizacji, ale woleliśmy nie dopytywać, co się stało, żeby nie wypadło niegrzecznie.
   W 2016 roku do komisariatów policji w Hajnówce i Drohiczynie trafia służbo­wa notatka: dom księdza Duszkiewicza w Topile-Majdanie to samowola budow­lana, ksiądz dobudował do chałupy ogromny ganek - bez pozwolenia.
   Sprawą powinien zająć się nadzór bu­dowlany i przekazać ją prokuraturze (może też nakazać rozbiórkę lub zalegalizować).

SAMOWOLA? JAKA SAMOWOLA!
Pytam nadzór budowlany, co stało się ze sprawą samowoli księdza? Szef Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Bu­dowlanego (PINB) w Hajnówce Romuald Wołkowycki tłumaczy w e-mailu, że „nie była zgłaszana samowola budowlana, lecz zapytanie, jakie czynności administracyj­ne należało wykonać przy wykonywaniu niektórych robót budowlanych”.
   Sprawdzam: z policji drogą służbo­wą do PINB nie wyszło zapytanie, ale doniesienie o samowoli budowlanej. Po­kazuję e-mail z nadzoru informatorowi „Newsweeka”. - To znaczy, że dochodze­niu w sprawie samowoli ukręcono łeb - mówi. - Jestem pewien, że w takim ra­zie dziś dokumentacja i pozwolenia na budowę księdza są w porządku.
   Nadchodzą rządy PiS. Duszkiewicz w TV Trwam z uśmiechem opowiada, że ekologiczne organizacje Greenpeace i WWF to sekty. I dzieło szatana. Od lu­tego 2016 roku ksiądz jest oficjalnym duszpasterzem Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych.
   Opowiada jeden z leśników z Białego­stoku: - Ksiądz jeszcze kilka lat temu był gościem Jana Szyszki na jego urodzinach pod Warszawą. Dziś ustawia kadry w la­sach na Podlasiu, opiniuje, kto może być nadleśniczym, a kto nie. Nikt mu nie pod­skoczy. Każdy wie, że za nim stoi minister.
   Blisko 40-letni ksiądz pochodzi z Pod­lasia, lubi polować na terenach między Warszawą a Białowieżą. Jego kariera rozwija się powoli - długo jest wikarym w maleńkim Sadownem, w końcu zostaje przeniesiony na niższą funkcję do para­fii w Węgrowie. - To niewdzięczna praca za wikt i opierunek, na tym nie można się dorobić - opowiada nam cywilny pracow­nik kurii drohiczyńskiej, która nadzoruje węgrowską parafię św. Ojca Pio.
   Za rządów PiS odległa o blisko 140 ki­lometrów Dyrekcja Lasów Państwowych z Białegostoku daje księdzu etat (nie musi przychodzić do biura, oficjalnie pracuje w systemie telepracy). Duszkiewicz czę­sto bywa w Sejmie. Z galerii obserwował debatę nad wnioskiem o odwołanie mini­stra środowiska. Pojawia się też na posie­dzeniach sejmowej komisji środowiska.

PZŁ I POLITYCZNE NACISKI
Nasz informator: - Jesienią 2015 r., po objęciu władzy przez PiS, Duszkiewicz zrezygnował z szefowania w kole Kszyk. Ale potem nagle, po kilku miesiącach, za­pragnął znów być prezesem. A jak ksiądz Trotyl czegoś pragnie, to raczej sprawy idą po jego myśli. Zaczęła się zadyma.
   Myśliwy z Sądownego: - Chodzi o pro­cedurę. Duszkiewicz złożył oświadcze­nie woli, że znów jest prezesem. Ale w takim trybie może go wybrać jedynie walne zebranie członków koła. Wtedy znienacka dostaliśmy pismo z Polskiego Związku Łowieckiego (PZŁ) z Warszawy, że myk, który wymyślił ksiądz, jest praw­nie możliwy. Nie zgodziliśmy się z tym.
   Ale niezgoda myśliwych z Kszyku jest niewiele warta. Zarząd Okręgowy PZŁ i Rada Okręgowa PZŁ podejmują decyzję o wykluczeniu koła Kszyk z PZŁ w nie­zwykle szybkim tempie, w ciągu zaledwie tygodnia. Koło - rzecz niezwykle rzadka - zostaje wykluczone z PZŁ i rozwiązane.
   Nasz informator: - Na spotkaniu przed rozwiązaniem koła Gustaw Mroczkow­ski, wysoki działacz PZŁ wprost mówił, że w tej sprawie są polityczne naciski.
Pytam rzecznika PZŁ, jakie naciski miał na myśli Mroczkowski. Nie dostaję odpowiedzi.
   Informator: - Gdy rozwiązano koło Kszyk, ksiądz założył nowe, które prze­jęło kilka tysięcy hektarów starego koła. Pod wpływem biskupa z Drohiczyna, który niechętnie patrzy na takie rzeczy, w końcu musiał ustąpić z funkcji prezesa. Ale to ksiądz Trotyl, biskupa się nie boi, więc zaraz został prezesem honorowym.

DOBRY KSIĄDZ, JAKI CZŁOWIEK?
Myśliwi z koła Kszyk, zanim zostaną wyrzuceni z PZŁ, zdążą napisać list do biskupa Tadeusza Pikusa z Drohiczyna: „Okazało się, że ksiądz Tomasz cały czas intryguje, skłócając coraz bardziej nasze środowisko. W obecnej trudnej sytuacji w kole posunął się nawet do gróźb i szan­tażu w stosunku do niektórych członków koła, grożąc, że wykorzystując swoje pry­watne kontakty wyrzuci ich z Polskie­go Związku Łowieckiego czy też z koła. (...) Ksiądz powinien być przykładem dla wszystkich i dlatego został wybrany na Prezesa. Niestety, obecnie załatwia swo­je prywatne interesy, używając nasze­go koła jako instrumentu. Nie przystoi to osobie duchownej, dlatego prosimy o pomoc i wsparcie Waszą Ekscelencję”.
   List dochodzi do biskupa za późno. Kilkanaście dni później Kszyk przestaje istnieć. Mówi jeden z myśliwych: - Mie­liśmy też spotkanie z biskupem w wąskim gronie. Rozłożył ręce. Zapamiętałem jedno zdanie z tego spotkania: „Zdarza się, że ktoś jest dobrym księdzem, ale niedobrym człowiekiem”.
   W Sadownem w nocy z 24 na 25 sierp­nia 2016 r. płonie drewniany dom byłe­go łowczego koła Kszyk. Ktoś najpierw włamuje się do środka. Rozmówca „Newsweeka”: - Z domu nie zginęły cen­ne lornetki. Włamywacz nie wyniósł skrzynki z wódką. Strażacy stwierdzili, że pożar zaczął się na biurku z dokumen­tami. W pożarze spłonęły stare papie­ry. Dokumenty z walki o ocalenie koła Kszyk były w tym czasie gdzie indziej. O tym najprawdopodobniej nie wiedział włamywacz.
   Prokuratura umarza śledztwo z po­wodu niewykrycia sprawcy.
   Chciałem wiedzieć, co o sprawie koła Kszyk ma do powiedzenia sam ksiądz Duszkiewicz. Czy słyszał o politycz­nych naciskach w PZŁ? Co mógłby opo­wiedzieć o swojej pracy z myśliwymi, o swojej leśniczówce w Białowieży?
   Wysyłam do księdza e-mail z pytania­mi. Duszkiewicz najpierw próbuje za­dzwonić, ale po chwili dostaję od niego e-mail: „(...) Życzę i będę się modlił za Pana i »Newsweek«, abyście zawsze swoją pracą służyli Polsce i dobru Polaków. Nie zamierzam odpowiadać na te pytania, po­nieważ za bardzo się cenię. Jak przepro­sicie mnie za wcześniejsze oszczerstwa, wtedy pogadamy. Na razie serdecznie po­zdrawiam i będę się modlił o to, abyście byli ostoją mediów prawych i uczciwych. Z Panem Bogiem”.
   Piszę do księdza jeszcze raz: przepra­szam za wszystkie teksty „Newsweeka”, proponuję spotkanie. Odpowiedź: „Dzię­kuję serdecznie. Z Pamięcią w modlitwie. Ksiądz Tomasz”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz