wtorek, 18 kwietnia 2017

Zabić w sobie polityka



Jan Rokita pozamykał konta w banku i wymeldował się z mieszkania, bo ma na karku komornika. Ale nie zdecydował się na współpracę z ekipą PiS, choć mógł być ambasadorem

Renata Grochal

Jan Rokita? Kto to jest? - dzi­wi się 28-letni Rafał, student kulturoznawstwa, którego spotykam przed pomalowa­ną na żółto kamienicą z prze­szkloną fasadą na krakowskim Starym Mieście. To tu mieści się Akademia Ignatianum, prowadzona przez jezuitów, w której Rokita ma zajęcia ze studen­tami. Dzisiejsze życie Jana Rokity to­czy się między Akademią, mieszkaniem w kamienicy na Starym Mieście i stowa­rzyszeniem Siemacha, w którym działa razem z żoną Nelly - pomagają dzieciom z trudnych rodzin.
   Rafał mówi, że Rokity nigdy nie wi­dział, nawet w telewizji. Nie ma z nim zajęć, a polityką się nie interesuje, więc skąd miałby wiedzieć, kim jest Rokita.

ZŁOWIESZCZY UŚMIESZEK
Czerwoną windą wjeżdżam na czwarte piętro do Instytutu Nauk Polityce i Administracji. Rokita prowa­dzi tu zajęcia z interpretacji i krytyki po­litycznej oraz z przemian ustrojowych Polski po 1989 r. Szef instytutu, dr Kon­rad Oświęcimski, mówi, że były poseł bardzo poważnie traktuje swoje obo­wiązki - nigdy nie odwołuje zajęć ani się nie spóźnia. Jego studenci uważa­ją go za oryginała z innej epoki, bo cho­dzi w kapeluszu, zamaszystym płaszczu nie rozstaje się z marynarką. Mówią do niego „panie magistrze” albo „panie Ja­nie”. Przed zajęciami e-mailem rozsyła tematy, z których trzeba się przygoto­wać. Ostatnio: czarny protest, reforma edukacji i reforma emerytalna.
   Na początku zajęcia były dla mnie stresujące. Każdy z 11-osobowej grupy musiał powiedzieć, co myśli na dany te­mat. Jak ktoś nie miał zdania, to Rokita stał nad nim z tym swoim złowieszczym uśmieszkiem, dopóki czegoś z niego nie wycisnął, bo każdy musi mieć swoje zdanie - opowiada 22-letnia Aneta.
   Kuba z tego samego roku kojarzył Roki­tę z Platformy, z afery samolotowej (w sa­molocie Lufthansy krzyczał, że Niemcy go biją) oraz cytatu „Nicea albo śmierć” (Rokita popierał system nicejski w głoso­waniach w UE, korzystny dla mniejszych krajów, jak Polska). To wyjątek wśród moich młodych rozmówców. Większość studentów nie ma pojęcia, że Rokita był jednym z najbardziej błyskotliwych poli­tyków w III RP, szefem Urzędu Rady Mi­nistrów u premier Hanny Suchockiej, wieloletnim posłem, członkiem komisji śledczej ds. afery Rywina. A w końcu nie­doszłym „premierem z Krakowa”, które­go karierę złamała żona Nelly, zostając doradczynią ds. kobiet w konkurencyj­nym obozie prezydenta Lecha Kaczyń­skiego. Donald Tusk wykorzystał to, by się pozbyć Rokity z PO.
   Kuba wspomina, że na zajęciach Ro­kita się denerwował, gdy studenci nie wiedzieli, ilu jest posłów albo senato­rów. Uważał, że na trzecim roku studiów na takim kierunku trzeba takie rzeczy wiedzieć.
   Kiedy koleżanka powiedziała, że Rosja jest w strefie euro, Rokita padł na kolana i zaczął uderzać głową o pod­łogę. Pokazywał, że jest załamany. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś może wygadywać takie bzdury - opowiada.

TRUDNY CZŁOWIEK ZGORZKNIAŁ
- Jan Rokita postanowił zabić w sobie polityka. Pozrywał wszystkie nitki łą­czące go z tym światem - mówi Bogusław Sonik, poseł PO, znajomy Jana Rokity z czasów opozycji, a później z Platfor­my. Siedzimy na antresoli w przytulnej kawiarni tuż obok Rynku. Sonik popija wodę z cytryną i co chwila poprawia gu­stowny niebieski szalik zawiązany na ciemniejszej o ton koszuli. - Gdy Janek spotyka jakiegoś polityka na Kleparzu, gdzie lubią z Nelly wybierać borowiki, tylko się ukłoni, wkłada kapelusz i zaraz znika. To jest trudny człowiek, zawsze był - dodaje.
   Znajomi Rokity opowiadają, że w ostatnich latach bardzo zgorzkniał. Spaceruje po krakowskich Plantach wciąż narzeka. A to, że dzieci w stowa­rzyszeniu Siemacha za mało się modlą, podczas gdy 011 w ich wieku ciągle prze­siadywał w kościele. A to, że polityka zeszła na psy i sprowadza się do wzajem­nego okładania się przez PiS i PO.
   - On się obraził na ludzi - mówi zna­jomy Rokity. Dodaje, że Jan odsunął od siebie wszystkich poza przyjacielem z czasów opozycji Zbigniewem Fijakiem księdzem Andrzejem Augustyńskim, szefem Siemachy. - Fijakowi pozwala pożyczać sobie pieniądze, zorganizować mu w domu malowanie, bo Janek jest przecież stworzony do wyższych celów. Ale Zbyszka też potrafi przeczołgać. Kie­dyś ucieszony opowiadał mi, że jedzie do Janka do Włoch, gdy ten jeszcze miał pieniądze i wynajął tam dom na wakacje. Kupił bilet i miał wylatywać za kilka dni. Po jakimś czasie znowu się widzimy i py­tam, jak było u Janka. A Zbyszek na to: „Daj spokój, nigdzie nie poleciałem. Ro­kita zapomniał, że się ze mną umówił. Na szczęście spotkałem go na ulicy i tak się dowiedziałem, że wrócił do Polski”.

ROKITA MÓWI, SALA RYSUJE KWIATKI
Na prośbę o spotkanie, którą wysyłam e-mailem, bo Rokita nie lubi telefonów komórkowych, kurtuazyjnie odpowiada, że dziękuje za zainteresowanie, ale wy­jeżdża na kilka dni z Krakowa. Jednak na uczelnianym planie widzę, że we wtorek ma zajęcia, więc idę.
   Na wykład Rokity o przemianach poli­tycznych Polski po 1989 r. czeka 18 osób, same dziewczyny. Były polityk idzie za­maszystym krokiem - na głowie nie­odłączny kapelusz, idealnie dobrana ciemniejsza marynarka. Od całości odci­na się śnieżnobiała koszula i krawat. Nie chce się zgodzić, żebym weszła na salę.
Niech pani sobie pisze, co pani chce, ja nie zamierzam w tym uczestniczyć! - zaperza się, gdy mówię, że chcę posłu­chać, co ma do powiedzenia studentom. Ale w końcu odpuszcza, bo „wykład jest przecież publiczny”.
   Rokita ze swadą mówi o wprowadze­niu finansowania partii politycznych z budżetu w' 2001 r. Obiektywnie przed­stawia fakty, ale wyczuwa się jego rozcza­rowanie dzisiejszą polityką. Przyznaje, że finansowanie partii z budżetu zakoń­czyło okres „przynoszenia całymi pudła­mi wykupionych cegiełek przez biznes”, co mogło tworzyć korupcyjne powiąza­nia. Ale rozpoczęło w' polskiej polityce nową epokę - partie przekształciły się w wielkie firmy, które dzięki budżeto­wym pieniądzom w kampanii robią lu­dziom wodę z mózgu i w ten sposób wygrywają wybory.
   Widać, że Rokita wciąż ma żal do PO, bo co rusz dostaje się Platformie. Za to, że kiedy doszła do władzy, porzu­ciła pomysł likwidacji finansowania partii z budżetu, co było jednym z jej za­łożycielskich postulatów. I za to, że za PO w Sejmie przemielono podpisy, któ­re partia Tuska zebrała przed laty pod wnioskiem o referendum m.in. w tej sprawie.
   Ekipy rządzące Rokita dzieli na trans­formacyjne (większość rządów obozu Solidarności, wymienia gabinety Mazo­wieckiego, Bieleckiego i Buzka) i trans­akcyjne (większość rządów SLD i PSL), które nie chciały reform i przebudowy instytucji. Rokita nie czyta z kartki, sypie anegdotami. Opowiada, jak Włodzimierz Cimoszewicz, którego - jak podkre­śla - bardzo szanuje, był na początku transformacji przeciwko oddaniu nad­zoru nad szkołami samorządom - mó­wił z sejmowej trybuny, że żony wójtów', które zostaną dyrektorkami, będą sze­rzyć analfabetyzm. Zręcznie unika oce­ny dzisiejszego rządu PiS, a studentki nie pytają, chociaż mają przed sobą do­świadczonego polityka, uczestnika klu­czowych wydarzeń po 1989 r. Pochylone nad zeszytami rysują kwiatki, notują co trzecie zdanie.
   Rokita, jak przystało na konserwaty­stę, jest wierny dawnym przekonaniom. Powtarza, jak przed laty, że najważniej­sze w państwie są silne instytucje, a po 1989 r. polskie państwo nie zdołało ich zbudować, dlatego straciło sterowność. Nawet gdy jakiś premier chce coś zrobić (słynne sformułowanie Rokity o szarp­nięciu cuglami nie pada), to nie ma urzędniczego aparatu, żeby to przepro­wadzić. - Państwo straciło zdolność do projektowania polityki - kończy wykład Rokita. - Czy są jakieś pytania?
   Odpowiedzią jest cisza.

BEZ KASY NA KOMORNIKA
- Ile studenci rozumieją z pańskich wykładów? - pytam Rokitę.
   - Najwyżej połowę, ale to i tak byłoby dobrze - odpowiada bez złudzeń.
   Zastrzega, że nie będzie ze mną roz­mawiał, bo odkąd odszedł z polityki, nie musi dzielić się swoją prywatnością. Ale rozmowy nie przerywa, więc idziemy na długi spacer po Starym Mieście, a z każ­dym kolejnym krokiem Rokita coraz bardziej się otwiera.
   Narzeka, że dzisiaj w ogóle nie ma po­lityki rozumianej jako troska o dobro wspólne. Dlatego polityki mu nie bra­kuje. Znajomi Rokity mówią, że odkąd przegrał proces z Konradem Kornatowskim, byłym szefem policji w rządzie PiS, a w PRL prokuratorem - jest w dra­matycznej sytuacji.
   Nazwał Kornatowskiego „nikczem­nym” i oskarżył o tuszowanie zbrodni z czasów PRL. Chodziło o śmierć Ta­deusza Wądołowskiego w 1986 roku w komisariacie w Gdyni. Rokita twier­dził, że Wądołowski został śmiertelnie pobity (chociaż stwierdzono zawał ser­ca), a sprawę zatuszowano. Kornatowski prowadził śledztwo, nie zarzucono mu niedopełnienia obowiązków. Kornatowski oddał sprawę do sądu. Sąd Apela­cyjny w Warszawie uznał, że Rokita ma zapłacić Kornatowskiemu 20 tys. zł za­dośćuczynienia i przeprosić go w me­diach. Ale Rokita oświadczył, że nigdy nie zapłaci, i słowa dotrzymał. Chociaż cena tego uporu będzie wysoka, bo kwo­ta wraz z odsetkami przekroczyła już 100 tys. złotych.
   Dlatego Rokita uważa, że nie ma nic gorszego niż samorząd sędziowski. Mówi, że popiera plany ministra Ziobry, który chce zlikwidować obecną Kra­jową Radę Sądownictwa i obsadzić sądy swoimi ludźmi. Nie boi się upolitycznie­nia sądów, bo - jego zdaniem - sędzio­wie są dziś antypisowscy, a gdy Ziobro wprowadzi swoich, będzie równowaga.
   - Rokita ma poczucie, że państwo, które walczył w opozycji i później słu­żył mu w wolnej Polsce, go opuściło - opowiada jego bliski znajomy.
   - Całe życie byłem antykomunistą i muszę powiedzieć, że żaden z PRL-owskich oprawców nie ma nad głową ko­mornika, który chciałby mu zrobić eg­zekucję, a ja mam - mówi rozgoryczony Rokita. Komornik zabrał mu już pra­wie 30 tys. złotych. Rokita pozamykał konta, wymeldował się z mieszkania. Żyje z tego, co żona zarobi na wynajmie mieszkań, które odziedziczyła po ojcu w Niemczech. Pisze polityczne anali­zy do prasy i jest stałym komentatorem TVN24, za co stacja mu płaci. Ale naj­bardziej obawia się, że komornik zabie­rze mu książki, które kocha. Znajomi mówią, że to chichot historii - Rokita, który walczył o wolną Polskę, musi teraz płacić zadośćuczynienie PRL-owskiemu prokuratorowi.
   Jankowi zrobiono wielką krzywdę, że w sprawie wyroku i komornika został sam. Myślę, że jako obywatele powinni­śmy wyrazić zdecydowany sprzeciw wo­bec bezdusznego traktowania człowieka tak zasłużonego dla tego kraju - mówi ks. Andrzej Augustyński. Uważa, że taki gest sprzeciwu jest ważniejszy od zbiór­ki pieniędzy dla Rokity, które pomogłyby mu rozwiązać jego problemy finansowe.

ROKITA NIE CHCE Z PIS
Znajomi próbowali pomóc Rokicie, ale wyciągniętą dłoń odrzucał. Prezyden­cki minister Wojciech Kolarski, niegdyś współpracownik Rokity, proponował mu współpracę z prezydentem Andrze­jem Dudą. Miał zasiadać w Narodowej Radzie Rozwoju przy prezydencie, ale odmówił. Wicepremier Jarosław Gowin namówił szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, żeby zrobił Rokitę amba­sadorem Polski we Włoszech, ale ten długo nie mógł się zdecydować, w końcu sprawa upadła.
   Gowin tyle razy dostał od Rokity czarną polewkę, że się poddał - opowia­da krakowski polityk. Rokita nie chce potwierdzić, czy miał propozycje współ­pracy z obozem PiS. Ale - jak mówi - nie wyobraża sobie, że miałby zaczynać dzień od zastanawiania się, komu i czym dzisiaj przyłożyć.
   Gdybym miał 30 lat, to może bym się odnalazł w tej plemiennej wojnie. Ale do­biegam sześćdziesiątki, więc wolę wstać rano i poczytać Rilkego - zapewnia.
   Ksiądz Augustyński: - On nie pasuje ani do PiS, ani do PO. Gdyby teraz wszedł na sejmową mównicę i zobaczył te zwaś­nione plemiona, zajęte szukaniem ka­mieni do obrzucania nimi sondażowych rywali, po 15 minutach poszedłby słuchać Beethovena. Albo do dzieci z Siemachy.
   Część moich rozmówców uważa, że Rokita stracił motywację, by podejmo­wać się dodatkowego zatrudnienia, bo tak większość pensji zabierze mu ko­mornik. Z pracy w Ignatianum dostaje niewiele ponad tysiąc złotych miesięcz­nie, resztę zajmuje komornik. Wystąpił za to z pozwem o pół miliona złotych od­szkodowania za pół roku internowania w PRL. Liczy, że dzięki tym pieniądzom spłaci Kornatowskiego. Ale w środowi­sku opozycji demokratycznej sprawa budzi kontrowersje.
   - Wtedy nikt nie przekładał swo­jej działalności na złotówki. Zycie nam oddawało z nawiązką - zawiązały się przyjaźnie, które przetrwały do dziś, powstała Solidarność, była wspólnota - mówi Bogusław Sonik.
   Ksiądz Augustyński przyznaje, że w ostatnim czasie Rokita rzadziej bywa w stowarzyszeniu Siemacha. Częściej przychodzi jego żona Nelly. Ona sama politycznej kariery nie zrobiła, chociaż kiedyś suszyła Rokicie głowę, żeby po­mógł jej rozpocząć działalność publicz­ną. On nie traktował tego poważnie, więc Nelly sama zgłosiła się do PiS, grze­biąc jego polityczną karierę. Po roman­sie z partią Kaczyńskiego przygoda Nelly Rokity z polityką się skończyła. Teraz jako wolontariuszka uczy angielskiego w domu dziecka w Odporyszowie, jednej z placówek Siemachy.
   Ale Rokita jest bardzo wyczulony na publiczne wypowiedzi Nelly. Gdy jeden ze znajomych pokazał mu, że jego żona w tabloidzie opowiada o tym, jak przed laty wygrała walkę z rakiem i że pomo­gły jej wiara w Boga oraz joga, wyrwał mu z ręki gazetę i pognał do domu. Jed­nak w Krakowie nikt nie ma złudzeń, że Rokita może mieć wpływ' na Nelly, któ­ra jest, można powiedzieć, człowiekiem osobnym. Zupełnie tak jak on.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz