wtorek, 14 marca 2017

Zjazd prezydenta


Gdy Europa decyduje o swojej przyszłości, polski prezydent jeździ uśmiechnięty na nartach. Andrzej Duda przegrał politycznie nawet z Witoldem Waszczykowskim. Państwo straciło głowę

Renata Grochal, Aleksandra Pawlicka

To nie jest poważny polityk. Jedyne, co udowadnia, to, że jest niegodny swej roli. Ja w takiej sytuacji postę­powałbym zupełnie ina­czej - nie kryje oburzenia Lech Wałęsa.
   - Mamy prawo mówić o rozczarowaniu i o tym, co jest najgroźniejsze: osłabie­niu konstytucyjnej roli prezydenta - do­daje Aleksander Kwaśniewski. Obaj byli prezydenci są przekonani, że w sytuacji, gdy w Europie toczy się kluczowa batalia o przyszły kształt Unii, widok prezydenta na stoku narciarskim jest oburzający.
   Polityk ze ścisłych władz PiS, zapytany przez „Newsweek”, dlaczego w rozgryw­ce o stanowisko szefa Rady Europejskiej prezydent nie zabiera głosu, odpowiada z ironią: - Jak to? Przecież widziałem, że przyszedł dać oscypki Jarosławowi Ka­czyńskiemu. O sorry, to nie był film doku­mentalny, tylko „Ucho prezesa”.

MISTER NOBODY
Brak szacunku we własnych szere­gach to chyba największa porażka po­lityka pełniącego najwyższą funkcję w państwie.
   - Z Dudą o sytuacji w Europie i niere­alnym planie zamiany Tuska na Saryusza-Wolskiego nikt z PiS ani rządu nie rozmawiał. Przecież i tak wiadomo, że de­cyzje podejmuje prezes, po co więc tracić czas na rozmowy z prezydentem? - wzru­sza ramionami polityk zaangażowany w dyplomatyczne zabiegi wokół kandy­datury Saryusza-Wolskiego.
   W tej sprawie, podobnie jak w wielu in­nych, Jarosław Kaczyński nie pozostawia prezydentowi przestrzeni do działania. Gdy w czasie grudniowego kryzysu sejmo­wego Andrzej Duda za namową swojego rzecznika Marka Magierowskiego, który ma ambicje wpływać na politykę pałacu, próbował zerwać się do lotu, skończyło się blamażem. Prezydent zaproponował, że będzie mediatorem. Miała to być pierwsza samodzielna akcja w roli ponadpartyjne­go prezydenta. Prezes szybko sprowadził Dudę na ziemię. Nakazał marszałkowi Se­natu Stanisławowi Karczewskiemu zor­ganizować spotkanie z mediami i wycofać się z propozycji ograniczeń dla dzienni­karzy. Wszyscy się dziwili, że Karczewski zaprosił przedstawicieli mediów w sobo­tę na 22. A chodziło o to, żeby prezyden­towi pokazać, że PiS przejmuje inicjatywę.
   - Dla prezydenta to był cios. Zrozumiał, że Kaczyński nie akceptuje żadnych, na­wet najmniejszych prób usamodziel­nienia się, a miejsce Dudy jest nawet nie w drugim, tylko w trzecim lub czwartym szeregu - mówi znajomy prezydenta.
   Kaczyński upokarzał Dudę już wcześ­niej. Gdy w rocznicę katastrofy smoleń­skiej prezydent wezwał do wzajemnego wybaczenia, prezes oświadczył, że żad­nego wybaczenia nie będzie, bo najpierw muszą być kary. Rękę na powitanie podał mu z ostentacyjną niechęcią.
   Były polityk PiS mówi, że niechęć Ja­rosława Kaczyńskiego do Andrzeja Dudy bierze się z okresu tuż po katastrofie smoleńskiej, gdy ekipa Komorowskie­go ujawniła, że prezydent Lech       Kaczyń­ski ułaskawił wspólnika swojego zięcia. Sprawa była dwuznaczna, więc prezes PiS chciał przerzucić odpowiedzialność za wszystko na Andrzeja Dudę (w tam­tych czasach prezydenckiego ministra). Na polecenie Kaczyńskiego przygoto­wano wówczas oświadczenie, które miał podpisać Duda. Ale odmówił i opubliko­wał własne, odcinając się od sprawy.
   - Prezes mu tego nie zapomniał. I to był ten jeden jedyny raz, gdy Duda się posta­wił. Potem już zawsze był na kolanach. Mister Nobody - mówi były polityk PiS.
Przypomina, że krótko po tamtej wolcie Kaczyński wyrzucał z partii Ziobrę i Duda dał wówczas pokaz lojalności. „Pobiegł do prezesa i zameldował usłużnie gotowość do działania w PiS. Wybrał to, co dla niego bezpieczniejsze” - mówił wtedy Ziobro. „W godzinie próby okazał się zwykłym karierowiczem” - oburzał się Arkadiusz Mularczyk. A przecież dzięki nim Duda znalazł się w polityce. Mularczyk wyciąg­nął Dudę z UJ, Ziobro dał mu posadę wice­ministra sprawiedliwości. Jadali ze sobą kolacje, bywali u siebie w domach. Dziś znów grają razem w drużynie władzy.

GALARETA BEZ CHARAKTERU
- Powiedziałem prezydentowi wprost, że mógł być prezydentem wszystkich Polaków, ale wybrał bycie marionetką Jarosława Kaczyńskiego - twierdził w jednym z wywiadów prof. Jan Zimmermann, promotor pracy dok­torskiej Andrzeja Dudy. I dodał: - On ma taki charakter, że kiedy przyjdzie mu o czymś rozstrzygać, woli komuś ustąpić, nie chce lub nie umie wiązać się odpowie­dzialnością. Czy ktoś taki może być prezy­dentem? Dobrym prezydentem? Nie.
   - Andrzej Duda gra rolę napisaną przez prezesa: rolę prezydenta, który nawet nie stwarza pozorów, że chce przeciąć partyj­ną pępowinę. Przeciwnie, w sposób os­tentacyjny okazuje poparcie dla PiS, bo prezes zrobił go głową państwa - mówi prawicowy polityk. Zaczęło się od zaprzy­siężenia rządu Beaty Szydło, kiedy Duda najbardziej chwalił Jarosława Kaczyń­skiego - jako wielkiego polityka, wielkie­go stratega i wielkiego człowieka.
   Uległość wobec prezesa skutkuje jed­nak tym, że abdykował w dwóch dziedzi­nach kluczowych dla funkcji prezydenta: w polityce zagranicznej i obronności.
   Kurtuazyjną depeszę z gratulacjami dla Tuska Duda wysłał dobę po tym, jak szefowi Rady Europejskiej przedłużo­no kadencję, i to pod naciskiem krytyki, że milczy. Zaraz w drugim zdaniu poparł zresztą linię PiS, zaznaczając, iż „liczy, że w przyszłości uda się ponownie odbudo­wać europejską jedność w oparciu o zasa­dę równych państw i wolnych narodów”.
   Roman Kuźniar, doradca ds. międzyna­rodowych prezydenta Komorowskiego, nazywa obecnego prezydenta „polity­kiem infantylnym, który nie dorósł do swojej funkcji”: - Gdyby był poważnym prezydentem, to zabrałby głos w tak waż­nej kwestii jak obsada stanowiska prze­wodniczącego Rady Europejskiej.
   Prezydent Wałęsa dodaje: - Mam na­dzieję, że Europa nie ugnie się przed wy­brykami polskiego rządu i nie zamilknie jak prezydent Duda.
A Aleksander Kwaśniewski zauważa: - Wyraźnie widać, że Duda nie może lub nie chce zbudować swojej pozycji w sto­sunku do ministra obrony, ale - co dziw­niejsze - także wobec słabego szefa MSZ.
   Według Kwaśniewskiego to funda­mentalny błąd. - Nie mogę sobie wy­obrazić, że w wojsku trwa gremialna wymiana kadr, dziwne awanse, a prezy­dent milczy. Uważam, że jest winny opi­nii publicznej wyjaśnienia - irytuje się były prezydent. Za jego czasów większość decyzji kadrowych była uzgad­niana z głową państwa. Z prezydentem Dudą przy obsadzie stanowisk w wojsku rząd się nie liczy.
   Macierewicz odciął prezydenta sku­tecznie od wszelkich decyzji, co doskona­le obrazuje choćby niedawna zagrywka, o której opowiada rozmówca znający ku­lisy pałacu: - Prezydent i szef Biura Bez­pieczeństwa Narodowego Paweł Soloch chcieli obsadzić stanowisko dowódcy sztabu generalnego. Mieli dwóch kandy­datów: gen. Mirosława Różańskiego (byłe­go już dowódcę generalnego rodzajów sił zbrojnych) oraz gen. Janusza Adamczaka, szefa sztabu sojuszniczego Dowództwa Sił Połączonych NATO. Gdy Macierewicz zorientował się, że Duda próbuje rozgry­wać, doprowadził do odejścia Różańskie­go z armii, a Adamczaka, który przyleciał na spotkanie z Dudą z Brukseli, kazał ob­ciążyć kosztami biletu.
   Stanowisko obsadził rzecz jasna włas­nym kandydatem, wydając jednocześ­nie wojskowym zakaz kontaktowania się z prezydentem. Duda miał to skwito­wać w gronie zaufanych współpracowni­ków: „Trudno, nie tylko ja mam problemy z Macierewiczem”.
   - Wojskowi liczyli, że w sytuacji, gdy Macierewicz stoi na czele MON, pre­zydent będzie piorunochronem, ale on oddał całkowicie pole walki. Żołnie­rze nazywają go galaretą bez charakteru - opowiada osoba związana z wojskiem.
   Konflikt z Macierewiczem wybuchł także przy okazji nominacji generalskich, które prezydent zwyczajowo wręcza 11 li­stopada. Macierewicz nie chciał awan­sować na generała kolegi prezydenta Roberta Jędrychowskiego, zastępcy ko­mendanta głównego Żandarmerii Woj­skowej. Dlatego Duda wstrzymał awanse i wręczył je dopiero kilka tygodni później, gdy szef MON złożył wniosek o awans dla protegowanego prezydenta. Później jed­nak Macierewicz i tak pokazał, kto na­prawdę rządzi w armii - prezydent chciał, żeby Jędrychowski stanął na czele żan­darmerii, ale minister to zablokował.

MIŚ W WĘŻOWISKU
Przez prawie 20 miesięcy urzędowa­nia Andrzej Duda nie zbudował so­bie zaplecza w partii, tak jak próbowali to robić poprzedni prezydenci.
   - Prezes się z nim nie liczy, więc par­tia również. Duda nie ma grupy posłów, którzy orientowaliby się na niego tak jak kiedyś ludzie Schetyny na Komorow­skiego - mówi poseł PiS. Wini za to oto­czenie prezydenta: - Adam Kwiatkowski, szef gabinetu prezydenta, jest nieporad­ny. Minister Krzysztof Szczerski, odpo­wiedzialny za politykę zagraniczną, nie jest w partii lubiany, bo zadziera nosa. Duda nie ma jak Kwaśniewski swojego Siwca czy Ungiera, który wiedziałby, kto jest w partii na marginesie, kto czuje się skrzywdzony i potrzebuje pomocy.
   Prezydent spotyka się od czasu do cza­su z posłami PiS, ale nie prowadzi wtedy rozmów o polityce. Na spotkaniu nowo­rocznym wygłosił przemówienie, w któ­rym pochwalił minister pracy Elżbietę Rafalską za program 500+ i szefa MON Antoniego Macierewicza za przygotowa­nie szczytu NATO, a później ustawiła się do niego kolejka posłów, żeby zrobić so­bie z nim selfie i pochwalić się własnym wyborcom na Twitterze lub Facebooku.
   - Wystąpił w charakterze misia na Kru­pówkach. Chyba pogodził się z rolą - mówi partyjny kolega. Znajomy Andrzeja Dudy dodaje: - W pierwszych miesiącach pre­zydentury Andrzej utrzymywał kontakt z wieloma osobami spoza polityki. Dzwo­nił, głównie w nocy, i prowadził parogo­dzinne rozmowy. Usiłował tłumaczyć, na czym polega polityka. Mówił, że to wężowisko, miejsce, gdzie grasują upiory i dzi­kie zwierzęta i żeby przetrwać, trzeba się w tym odnaleźć.
   Czy się odnalazł? Chyba nie. Od starych znajomych przestał odbierać telefony i e- -maile. Prof. Zimmermann w wywiadzie w „Dzienniku Polskim” przyznał, że pre­zydent unika z nim kontaktu: „Chciał­bym, ale on najpewniej nie, bo chyba zablokował mój numer telefonu. Ile­kroć dzwonię do niego, telefon jest zaję­ty”. Dodał, że namawiał prezydenta, aby wziął się w garść i przeciwstawił, bo ina­czej przejdzie do historii jako „bezwolny prezydent Polski”.
   - Gorycz profesora wynika stąd, że spod jego ręki wyszedł także sędzia Wal­demar Żurek, obecny rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa, jeden z prawników najbardziej krytycznych wobec niszcze­nia przez PiS wymiaru sprawiedliwo­ści - mówi kolega Dudy ze studiów. Dziś profesor nie chce z nami rozmawiać, bo po tym, co dotychczas powiedział w me­diach, zalała go fala prawicowego hejtu.
   Koleżanka Dudy z harcerstwa dodaje: - Andrzej? Gdyby trzeba było stać cały czas na baczność, to on by stał.
   Niektórzy uważają, że to cyniczna kal­kulacja, bo jak się postawi, to PiS nie da mu pieniędzy na kolejną kampanię. Ale są też głosy, że jest to kwestia psy­chologiczna. - Duda jest z bardzo kon­serwatywnej rodziny, wychował się w patriarchacie. On jest niezdolny do tego, żeby przeciwstawić się prezeso­wi, w którym widzi politycznego ojca - mówi jego znajomy.

ŚLIZG MISTRZA
Wielu rozmówców przekonuje, że Duda, zdając sobie sprawę, iż w War­szawie niewiele może zdziałać, chętnie ucieka na narty. W przeszłości był aka­demickim mistrzem Polski w narciar­stwie alpejskim, więc na stoku czuje się pewnie. Prezydent Lech Kaczyński ucie­kał do Juraty, a on - do pałacyku w Wiśle. To jego sposób na odreagowanie, oprócz tego, że pali jak smok. Efekt jednak jest taki, że ostatnio częściej widać prezy­denta na nartach niż na ważnych spot­kaniach. Z relacji w mediach wynika, że tylko w tym roku szusował na Kaspro­wym, na stokach w Jurgowie, w czasie memoriału Marii Kaczyńskiej w Rabce, na charytatywnych zawodach w Zakopanem, a w okresie bożonarodzeniowo-sylwestrowym - na stokach w Istebnej.
   Kancelaria Prezydenta nie odpowie­działa na naszą prośbę o podanie listy „narciarskich wypadów”. Nawet już na Podhalu widać, że miesiąc miodowy Dudy dobiega końca. Podczas ostatniego poby­tu w Zakopanem został wygwizdany, gdy wchodził na wyciąg bez kolejki. Kilka dni wcześniej, kiedy wprosił się na święto du­dziarzy, pomysłodawca imprezy ogło­sił bojkot na znak protestu przeciwko jej upolitycznianiu. A najpoczytniejsza lo­kalna gazeta „Tygodnik Podhalański” napisała, że w piątek w czasie wielkiego postu prezydent jadł kiełbasę w specjal­nie zamkniętej dla niego restauracji na stoku. Kancelaria Prezydenta cały week­end spędziła na udowadnianiu, że nie była to kiełbasa, tylko pomidor. To był weekend, w czasie którego Polska żyła ba­talią o obsadę stanowiska szefa Rady Eu­ropejskiej.
   Nawet w partii rządzącej panuje prze­konanie, że prezydent bardzo polubił blichtr władzy: pałacyk w Wiśle i zakrapia­ne winem kolacje oraz ochronę BOR. Jako anegdotę powtarza się, że w pierwszych tygodniach sprawowania urzędu opo­wiadał, że nie musi już sam ciągnąć swo­jej walizki, jak wtedy, gdy był europosłem.
- A teraz pozwala, aby kolumna wioząca go do Zakopanego łamała przepisy, spychała inne auta z jezdni. Przecież to działa na wyborców jak płachta na byka - denerwu­je się jeden z polityków PiS.

KTÓRY TO DUDA
Biorąc pod uwagę, że właśnie mija jedna trzecia kadencji, bilans prezy­dentury Andrzeja Dudy wypada marnie.
   - Prezydent wie, że wszystkiego nie da się zrobić na raz, na spełnienie obiet­nic ma jeszcze cztery lata - zapewniają „Newsweek” ludzie z jego najbliższego otoczenia. W pałacu panuje atmosfera sa­mozadowolenia. Współpracownicy Dudy z dumą przytaczają sondaże zaufania, w których prezydent jest liderem z wyni­kiem blisko 60 proc. Tyle że Kwaśniewski i Komorowski mieli w porównywalnym okresie dużo lepsze notowania.
   Marek Magierowski ogłosił nawet, że Duda kolejne wybory wygra w pierwszej turze. - Niestety, Andrzej Duda i jego oto­czenie przypominają schyłkową fazę Ko­morowskiego, który też był przekonany, że zaufanie przełoży się na głosy przy ur­nach - mówi z przekąsem ważny polityk PiS. - Zabawne, jak szybko Duda, który jeszcze rok temu kpił z Komorowskiego, stracił kontakt z rzeczywistością.
   - Gdy został wybrany na prezydenta, deputowani w Parlamencie Europejskim pytali mnie: a który to był ten Duda? Bo nikt go nie pamiętał - mówi europosłanka PO Róża Thun i dodaje: - Dziś Polacy mogą zapytać tak samo. A gdzie ten Duda? Istotą jego prezydentury jest kompletna nieistotność. Państwo straciło głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz