czwartek, 16 marca 2017

Pierwszy etatysta IV RP



Mateusz Morawiecki trafił do rządu, by przekonać biznes, że PiS nie jest ekipą politycznych radykałów, ale wyrósł na głównego ideologa tego gabinetu. Ma się za twardego antykomunistę, jednak cofa nas do PRL

Renata Grochal

Jest szczupły, ale jego znajo­mi śmieją się, że dłonie ma wielkie jak rakiety tenisowe. Gdy koledzy w podstawówce dokuczali mu z powodu ojca, którego SB ścigała za działalność opo­zycyjną, potrafił przyłożyć. Do Korne­la Morawieckiego, legendy PRL-owskiej opozycji, twórcy Solidarności Walczącej, ma stosunek nabożny.
   - Mateusz Morawiecki jest ugrzeczniony. Ale ojca będzie bronił do upad­łego - mówi znajomy wicepremiera. To właśnie tym współpracownicy ministra rozwoju i finansów tłumaczą jego kom­promitację w wywiadzie dla Tima Se­bastiana w telewizji Deutsche Welle. Morawiecki wie, że wyszło fatalnie. Gdy Sebastian zacytował słowa Kornela, że „prawo nie jest święte, nad prawem jest dobro narodu”, próbował ojca bronić. Brnął w karkołomną tezę, że w nazistow­skich Niemczech prawo było skrupulat­nie przestrzegane. Ale prawda jest inna i Morawiecki jako historyk powinien to wiedzieć. Po dojściu do władzy Hitler przejął kontrolę nad wymiarem spra­wiedliwości (jak dziś próbuje to zrobić PiS), a jego wola stała się najwyższym prawem.
   Na uwagę Sebastiana, że Polska to nie nazistowskie Niemcy, odparł, że nie tyl­ko prawo jest ważne, ważna jest też spra­wiedliwość. Twierdził, że przez ostatnie ćwierć wieku tej sprawiedliwości było u nas za mało. W ustach człowieka, który dorobił się milionów, pracując u zagra­nicznych właścicieli polskiego banku, zabrzmiało to fałszywie.
   Wicepremier zapewnia, że porówna­nia do nazistowskich Niemiec nie żału­je. „Bezrefleksyjne podejście prawnicze, oderwane od wartości, którym prawo po­winno służyć, jest drogą donikąd” - prze­konuje w e-mailu, bo z „Newsweekiem” spotkać się nie chce.
To pierwszy minister finansów po 1989 r., którego bardziej obchodzą ideolo­giczne debaty niż stan gospodarki. Ale sze­fowej Kancelarii Premiera Beacie Kempie to nie przeszkadza: - Mówi to, co myśli. To wielki patriota. Kocha Polskę. Sam fakt, że przeszedł do rządu z biznesu, gdzie osiągnął wielki sukces, o tym świadczy.

DEKOMUNIZATOR FINANSOWY
Podobnie jak Jarosław Kaczyński, Morawiecki uważa, że postkomuniści wciąż mają w Polsce zbyt wielkie wpływy - także w administracji rządowej. Żeby przewietrzyć kadry w Ministerstwie Finansów, doprowadził do powołania Krajowej Administracji Skarbowej. Od 1 marca zastępuje ona służby podatko­we, służby kontroli skarbowej i służbę celną. Celem reformy ma być poprawa ściągalności podatku VAT, jednak w re­sorcie wszyscy są przekonani, że chodzi głównie o pretekst do czystek.
   Z ministerstwa już musiał odejść za­trudniony za czasów PiS wiceminister Wiesław Jasiński, odpowiedzialny za ściągalność podatków, bo okazało się, że miał milicyjną przeszłość. Ustawa o KAS wyklucza z pełnienia funkcji w admi­nistracji skarbowej osoby z przeszłoś­cią w MO i służbach PRL. Stanowiska stracili też dyrektorzy departamentów podatkowych.
   Pracownicy KAS czują się zastraszeni. Wiedzą, że będą nowe umowy i zwolnie­nia - administracja podatkowa ma zostać odchudzona o 15 procent. Pracownik mi­nisterstwa: - Morawiecki rzadko bywa w resorcie. Całą reformę nadzoruje wi­ceminister Marian Banaś. Już na starcie powiedział, że nie udało mu się przewie­trzyć ministerstwa za pierwszych rządów PiS, więc teraz to zrobi.
   - Operacji towarzyszy chaos. Nikt nie wie, na jakim stanowisku będzie pracować ani jaki będzie miał zakres obowiązków - opowiada urzędnik re­sortu finansów, przeniesiony właśnie do nowego Urzędu Celno-Skarbowego. - Wszystko odbywa się w okresie roz­liczania PIT-ów, a my musimy szu­kać biurek i krzeseł po całym mieście, bo nie mamy na czym usiąść. Urzędy są sparaliżowane.
   W ubiegłym tygodniu Morawiecki uroczyście nadał sztandar Krajowej Ad­ministracji Skarbowej. W pełnym patosu przemówieniu porównał KAS do szabli, której mowa w hymnie Polski - że za jej pomocą odbierzemy, „co nam obca przemoc wzięła”. Przestrzegał, że nowa instytucja będzie „silna dla tych, którzy próbują przemocą, sprytem, oszustwem wziąć to, co należy do państwa polskiego, to, co należy do narodu polskiego”.
   - Sztandar został poświęcony, były msza, błogosławieństwo, a wszystko inne leży - podsumowują w resorcie finansów.

JAK W HISZPANII GENERAŁA FRANCO
Pozycja Morawieckiego w PiS bierze się stąd, że prezes Kaczyński uwierzył w jego Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Kaczyński na gospodarce się nie zna, ale lubi wielkie projekty. A Morawiecki mu je przedstawia podczas co­tygodniowych spotkań w siedzibie partii przy Nowogrodzkiej. Na razie plan jest tylko na papierze i wielu ekspertów uwa­ża, że dla wszystkich będzie lepiej, jeśli tak pozostanie.
   - Może się pani śmiać, ale jest tak jak w „Uchu Prezesa”. Morawiecki wcho­dzi i roztacza przed Kaczyńskim wizje, jak to odbuduje narodową gospodarkę, a prezes to kupuje - opowiada polityk z władz PiS.
   Wszystko polane jest odpowiednim sosem propagandowym. Sektor stocz­niowy ma rozruszać program „Batory”, a program budowy dronów nosi nazwę „Żwirko i Wigura”. Wicepremier wy­jaśnia, że nazwy te nawiązują do cza­su II Rzeczypospolitej, której historia powinna być dla nas źródłem inspira­cji. „MS Batory był najsłynniejszym pol­skim transatlantykiem - wodowany w 1936 roku brał później udział w dzia­łaniach wojennych. Żwirko i Wigura to z kolei prawdziwe legendy polskiego lotnictwa, zwyciężali w międzynarodo­wych zawodach. PRL zerwał ciągłość z tamtą Polską, a to w tym okresie po­winniśmy szukać wzorców dla dzia­łań, które mogą przywrócić polskiemu państwu moce sprawcze” - informuje „Newsweek”.
   Ekonomiści nie zostawiają na planie Morawieckiego suchej nitki.
   - To jest zasadnicze odejście od gospo­darki rynkowej, w którą wchodziliśmy od 1989 roku, gdzie prywatne pod­mioty dążą do wprowadzania innowa­cji. Morawiecki zastępuje to koncepcją, w której to podmioty sterowane przez państwo miałyby nadawać kierunek roz­woju - tłumaczy prof. Dariusz Filar, były członek Rady Polityki Pieniężnej.
   Czy to jest powrót do socjalizmu? - Ra­czej nazwałbym to centralistycznym eta­tyzmem, w którym państwo wytycza kierunki rozwoju - mówi ekonomista.
   - Tego typu próby były podejmowane ponad pół wieku temu przez gen. Fran­co w Hiszpanii. Wszystko w tamtych cza­sach było w Hiszpanii narodowe, każde przedsiębiorstwo. Ale nie przyniosło to krajowi rozwoju i Hiszpania zaczęła od­chodzić od tej koncepcji na rzecz wol­nego rynku. A teraz my próbujemy do tej starej rzeki wchodzić - irytuje się prof. Filar. Podkreśla, że mało kto zdaje sobie sprawę, jak głęboka zmiana gospo­darcza jest przeprowadzana w Polsce.
   Morawiecki obiecuje bilion złotych na inwestycje, które mają przyspie­szyć rozwój gospodarczy naszego kraju. Skąd te gigantyczne sumy? Mają pocho­dzić przede wszystkim z funduszy unij­nych, a także... z inwestycji prywatnych przedsiębiorstw. Tyle że przedsiębior­cy wstrzymują inwestycje, bojąc się, co też jeszcze wymyśli PiS. - Jeśli przed­siębiorcy będą mieli poczucie pewności i bezpieczeństwa, to nie będą musie­li tworzyć poduszek finansowych, żeby przetrwać - mówi Filar.
   W PiS twierdzą, że Kaczyński doga­duje się z Morawieckim o wiele lepiej niż z Beatą Szydło. Dlatego zrobił go superpremierem, powierzając mu dwa ważne resorty - rozwoju i finansów. Wi­cepremier idealnie wpasował się w wizję Kaczyńskiego, który od lat mówi o po­trzebie „repolonizacji” gospodarki. Po odkupieniu udziałów banku Pekao SA od włoskiego UniCredit zamierza teraz dla odmiany zabrać się za zakłady energe­tyczne należące do francuskiego EDF.
   Wielu rozmówców uważa, że wice­premier za kilka lat może zastąpić Ka­czyńskiego na czele prawicy. – Prezes dobiega siedemdziesiątki. Porządzi jesz­cze kilka lat i będzie musiał przekazać komuś partię. Brudziński i Szydło nie mają charyzmy, Gowin jest niestraw­ny dla twardego elektoratu, a Ziobro już raz zdradził i prezes mu nie ufa. Morawiecki to wymarzony sukcesor. Myśli tak jak Kaczyński, ma charyzmę i dobrą prezencję - wylicza osoba z władz PiS.

SZYDŁO I ZIOBRO KONTRA MORAWIECKI
Ale rosnące wpływy Morawieckiego nie wszystkim w PiS się podobają. Premier Beata Szydło zawarła niefor­malny sojusz przeciw niemu z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Pilnują, żeby Morawiecki za bardzo nie urósł. Szydło przez kilka miesięcy od­kładała przyjęcie planu Morawieckiego przez rząd, twierdząc, że jest on źle zre­dagowany. Przyjęto go dopiero w poło­wie lutego, gdy premier po wypadku była w szpitalu.
   Ziobro blokował pomysł Morawieckie­go, by złagodzić kary dla przedsiębior­ców. Twierdził, że byłaby to zachęta do łamania prawa. Wsparty przez Szydło przeforsował zaostrzenie do 25 lat wię­zienia kar za wyłudzenia podatku VAT. Kolejną batalię z Ziobrą - o obsadę Gieł­dy Papierów Wartościowych - Morawiecki właśnie przegrywa. Wicepremier chciał, by prezesem Giełdy został znany ekonomista Rafał Antczak. Decyzję za­akceptował prezes Kaczyński, a w stycz­niu walne zgromadzenie akcjonariuszy. Jednak Ziobro znalazł przepis, zgodnie z którym prezes GPW musi mieć trzy lata stażu w instytucjach finansowych, a Antczakowi brakuje kilku miesięcy. I teraz Komisja Nadzoru Finansowego nie chce zaakceptować jego kandydatury.
   - Ziobro nie może zapomnieć Antczakowi, że był współautorem programu Platformy Obywatelskiej, a wcześniej współpracował z Balcerowi­czem i jego żoną. No i chciał utrzeć nosa Morawieckiemu - opowiada rozmówca z Nowogrodzkiej.
   Chociaż Morawiecki na każdym kroku podkreśla, jak ważne jest zaangażowanie państwa w gospodarkę, to dla części poli­tyków Prawa i Sprawiedliwości wciąż po­ zostaje „banksterem”. Nadal ma zresztą akcje BZ WBK warte około 4 mln zł. Na­wet w PiS przyznają, że rodzi to konflikt interesów, bo decyzje ministra finansów wpływają na sytuację na rynku kapitało­wym. W partii mówią, że to Morawiecki namówił Kaczyńskiego do powiedzenia, że frankowicze powinni sami sobie ra­dzić i szukać pomocy w sądach. Po tych słowach akcje banków skoczyły w górę. Morawiecki mógł na tym nieźle zarobić.
   Sam wicepremier przekonuje, że żad­nego konfliktu interesów nie ma. - Nie wykonuję żadnych działań związanych z obrotem akcjami, bez względu na wzrosty lub spadki kursu - zapewnia.
   W oświadczeniu majątkowym Mora­wieckiego jest pewna niejasność. Otóż w ciągu 11 lat pracy w banku zarobił 33,5 mln złotych brutto, tymczasem z oświad­czenia majątkowego wynika, że ma tylko 3 mln zł oszczędności, papiery wartoś­ciowe warte blisko 4 mln zł i kilka nieru­chomości. Co się stało z resztą pieniędzy? Morawiecki mówi, że podane sumy wy­nagrodzeń to kwoty brutto, a kwoty netto wynoszą około 60 procent z tego. Jednak na co wydał pieniądze, nie odpowiada.

PRZEKAZ DLA TWARDEGO ELEKTORATU
Wicepremier konsekwentnie buduje swoją pozycję w PiS. Zaczął nawet by­wać u ojca Rydzyka. Na początku lute­go gości na konferencji gospodarczej w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu podczas inau­guracji Instytutu im. św. Jana Pawła II „Pamięć i Tożsamość”. Na sali prezes Ka­czyński i reprezentujący premier Beatę Szydło szef komitetu stałego RM Henryk Kowalczyk. Morawiecki podkreśla, jak potrzebne jest zaangażowanie państwa w gospodarkę. Chociaż u Rydzyka go­ści pierwszy raz, to czuje się bardzo swo­bodnie. - Niech wisząca tu Matka Boska Nieustającej Pomocy wspiera nas i stoi przy nas w naszych działaniach - mówi, a sala nagradza go brawami.
   - Myślałem, że z krzesła spadnę, jak to usłyszałem. Morawiecki miał być centro­wą twarzą rządu, a składa hołd Matce Bo­skiej u Rydzyka! - kpi ważny polityk PiS.
Ale współpracownicy wicepremiera zapewniają, że to przemyślana strate­gia obliczona na to, by bardziej się osa­dzić w twardym elektoracie PiS. Gdy Morawiecki wchodził do rządu, mó­wił wśród znajomych, że będzie walczył o najwyższą stawkę. Ale na razie stał się zakładnikiem swojego planu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz