sobota, 1 kwietnia 2017

Niezłomna



Jeśli człowiek wie, czego chce, to nigdy nie pobłądzi. Choćby nawet musiał w kilka miesięcy pokonać drogę z bieguna lewicowego na prawicowy. Dzięki Magdalenie Ogórek już wiemy, jak to się robi.

Rafał Kalukin

Jej rozterki są pieczołowicie doku­mentowane. Zawodowi plotkarze załamywali już ręce, że Magda przestała zaliczać każdą ważną imprezę w stolicy. Jesienią wróciła jednak na ściankę. Ostatnio znów wyzna­ła, że „show-biznes nigdy jej nie pociągał”.
   Choć w celebryckiej branży od niedaw­na, jej dossier na Pudelku robi wrażenie. Niedawno paparazzi namierzyli ją w mod­nej parce Mr&Mrs Italy (7 tys. zł) i z toreb­ką Chanel (6,5 tys.). W grudniu torebka pochodziła od Prady (ok. 5 tys.) i - jak do­nosił plotkarski portal - to już jej trzecia z katalogu włoskiej firmy. Z kolei w listo­padzie Magda pojawiła się na premierze nowego „Pitbulla” w różowym płaszczy­ku Prady, uzupełniając kreację torebką Dolce&Gabbana (ok. 5 tys.). „Będzie iko­ną stylu?” - zastanawiał się Pudelek. Sama wyznała w telewizyjnej śniadaniówce: „Je­stem perfekcjonistką i estetką”.
   Mylić się jednak będzie ten, kto zarzuci Magdzie Ogórek nadmierne epatowanie opinii publicznej swym dobrostanem. Bo - już jako Magdalena Ogórek, czyli nie­pokorna komentatorka polityczna mawia­jąca o sobie, że „nie całowała salonu w pier­ścień” - konsekwentnie przecież opowiada o dobrostanie całego społeczeństwa cza­sów „dobrej zmiany”. Wiadomo - 500+.
I to ludzi naprawdę interesuje - podkreśla w większości wypowiedzi - a nie jakiś tam Trybunał Konstytucyjny.
   Kolejna kreacja nazywa się „dr Ogórek” i stanowi nadwiślański odpowiednik India­ny Jonesa. Media szeroko relacjonowały jej spektakularne wysiłki na rzecz odzyskania dzieł sztuki zagrabionych w Krakowie przez austriackiego nazistę Ottona von Wachtera. Sama zresztą obszernie opisała na łamach „Do Rzeczy” sukces swej wiedeńskiej eska­pady, w trakcie której pieczołowicie otwie­rała sumienie Horsta, syna grabieżcy. Przy okazji dostało się administracji państwo­wej za „chroniczny imposybilizm” w od­zyskiwaniu skarbów narodowych.
   Ministerstwo Kultury sprostowało póź­niej, że z tym imposybilizmem to przesa­da. Otóż skradzione dzieła sukcesywnie wracają do ojczyzny (i pojawiły się sto­sowne przykłady); po prostu nie nadaje się tym sukcesom aż takiego rozgłosu. Resort nie miał jednak wielkiego żalu do dr Ogórek, skoro przyznał 40 tys. zł do­tacji - to górna granica dofinansowania - na jej książkę o rodzinie Wachterów. Smutniejsze, że zazdrośnicy z konkuren­cyjnego tygodnika „wSieci” nie docenili dobrej roboty i po buchaltersku wyliczyli faktyczną wartość odzyskanych skarbów. „Amatorska akwarelka panny z dobrego domu Julii Potockiej” miała być warta raptem 4 tys. zł. Jeszcze niżej wyceniono XVIII-wieczną mapę Rzeczypospolitej Obojga Narodów. „Trochę zatłuszczoną i zalaną”, gdyż latami tkwiła za szkłem na blacie barku w rezydencji Wachterów. Zaś o XVI-wiecznym miedziorycie, ostatnim z odzyskanych skarbów, nie­wiele na razie wiadomo. „Jeśli się spojrzy na chłodno, to Horst Wachter niewiel­kim kosztem zapewnił sobie niezły piar” - skomentowała cytowana przez „wSieci” dr Joanna Lubecka z IPN. Cóż jednak złego w dobrym piarze?


Polityka to władza, pieniądze i popularność


   Tak mówił Darek Konopka, bohater słynnego dokumentu „Jak to się robi” Marcela Łozińskiego z 2006 r., będącego rejestracją kilkuletniego eksperymentu Piotra Tymochowicza, który usiłował do­wieść, że kreacja wizerunku nie ma gra­nic i w mediokracji na polityczne szczyty da się wynieść byle cwaniaka. Wyszło mu średnio, bo choć ekranowa manipulacja robiła wrażenie, to - co życie później zwe­ryfikowało - miała przykrótkie nogi. Wy­łoniony z castingu na politycznego lidera Konopka, młody chłopak z Tychów, po zej­ściu z ekranu nie tylko nie zrobił kariery, a jeszcze został skazany za oszustwo przy okazji wyborów samorządowych w Ole­śnicy. Choć może gdyby pod opiekę Tymochowicza trafiła wtedy znacznie bardziej utalentowana Magdalena Ogórek, to rzecz skończyłaby się happy endem?

Jak zostać liderem?
Są trzy drogi. Przez ewolucję, czyli krok po kroku, stopniowo, różne szczeble kariery.
Drugi sposób to wykorzystać moment historyczny i pojawić się na czele. I jest trzecia metoda: samodzielnego wykreowania.

   Trzeba od czegoś zacząć. Poszukać so­bie miejsca w życiu. Zwłaszcza gdy natu­ra przyznała niebagatelne bonusy. Magda próbuje więc różnych ścieżek. Konkursy piękności i castingi, w końcu udaje się wkręcić do jakiejś bzdurnej telenoweli. Szlifuje też wnętrze, inwestuje w siebie, wysiaduje w bibliotekach, poważnie myśli o doktoracie. I kręci się blisko tych, którzy dużo mogą. A czas jest taki, że najwięcej może SLD. Pomaga więc w kampanii wy­borczej. Młodzi z wolnym czasem i za­pałem zawsze są tu mile widziani. A jak dziewczyna jeszcze dobrze wygląda i ma coś w głowie, rosną szanse, że jakiś waż­ny towarzysz z góry w odpowiednim mo­mencie przypomni sobie o niej.
   Magda łapie robotę w MSWiA, a przy okazji męża na wysokim stanowisku w re­sorcie. Sam minister Kalisz będzie świad­kiem na ślubie. Potem przejście do kan­celarii prezydenta Kwaśniewskiego. Nic wielkiego, tylko staż, ale przecież to dopie­ro etap tworzenia dobrego CV. Szkoda jed­nak, że dobre czasy dla SLD już się kończą.
   Na bezrybiu i rak ryba. Dobry więc i etat w biurze Klubu Parlamentarnego Sojuszu. Młoda działaczka organizu­je teraz kalendarz przewodniczącemu Napieralskiemu, kseruje papiery, parzy kawę, umila czas gościom oczekującym na spotkanie. Z czasem przestaje to jed­nak wystarczać, trzeba myśleć o własnym rozwoju. Zwłaszcza że doktorat już obro­niony. Może lepiej zakręcić się przy rządzącej teraz Platformie? Łowy nie kończą się jednak sukcesem, zostaje więc przy lewicy. Z dalekiego miejsca na liście, bez szans na mandat, startuje do Sejmu. Dość ma jednak kontaktów, aby wskoczyć jeszcze na konsultanta do NBP (prezesem jest Marek Belka), a nawet do firmy Jana Kul­czyka. W końcu jednak obrotna Magda (choć teraz już bardziej dr Ogórek) decy­duje się postawić na media.
   Raz czy dwa zaproszą do telewizji i już jest w obiegu jako ekspertka od Kościoła. Feministyczna Eliza Michalik najwyraź­niej ma ją za swoją, bo co rusz zaprasza do swojego programu w Superstacji. Cza­sem dusi, aby powiedziała od siebie coś mocniejszego o „czarnych” albo aborcji. Ale na wizji dr Ogórek nigdy nie daje się sprowokować. Gładkie i okrągłe zdania, zero emocji, powaga analityka. Tak jest lepiej. O, właśnie dostała stały program w jednym z kanałów TVN. Poznaje nowych ludzi i...
   I nadchodzi moment historyczny. Le­szek Miller proponuje start w wyborach prezydenckich. Tylko człowiek słaby i za­kompleksiony pytałby w takiej chwili: „dlaczego akurat ja?”. Bez wahania łapie więc byka za rogi. Jak ktoś spyta, to od­powie, że od dawna pragnęła „poważnej rozmowy z Polakami”.

Podejrzewam, że oni są tak cyniczni jak ty. Jest to pewna kpina z demokracji.
To, co ty robisz. To, że demokracja dopuszcza coś takiego, że każdy może, to jeszcze, kurna, nie oznacza, że każdy powinien.

   Coś tu jednak nie zatrybiło. Były pod­stawy sądzić, że skoro jest jedyną kobietą w stawce, to wszystkie dyżurne feministki - w końcu przecież lewicowe - już na starcie zgotują owację. Tymczasem i one, i w ogó­le cały salon pokazał kandydatce Ogórek figę. Słychać zewsząd, że Miller oszalał, wyciągając z kapelusza nieznaną nikomu blondynkę. I że prezydentura to nie pro­gram „pierwsza praca”. Któryś z pismaków zresztą rozkminił, że bogate doświadcze­nie kandydatki Ogórek w administracji to głównie bezpłatne staże. Nie tak miało być. Chłopaki ze sztabu zdezorientowane, media dobijają się o wywiady, jest szum.
Nie wiadomo, co robić, więc kandydatka Ogórek na wszelki wypadek chowa się przed światem. Nie odbiera telefonów z centrali (swoją drogą te komuchy strasz­nie obciachowe) i wynajduje sobie wła­snych doradców. Z SLD i tak nic już nie bę­dzie, lepiej więc inwestować w siebie. I tak powstaje legenda kandydatki niezależnej. „Spoza warszawskich salonów, spoza jakichkolwiek koterii, spoza układu to­warzyskiego”. Już zresztą widać, że w tym sezonie taką melodię wszyscy będą nucić.
   Konwencja w Ożarowie fajnie wyszła. Kandydatka Ogórek odgrywa się na „dy­żurnych autorytetach”, które śmiały wy­pomnieć te nieszczęsne staże. Przeku­wa to w swój atut. Uderza do „młodych na wiecznych stażach”. Że nie dla nich „etaty w spółkach Skarbu Państwa zare­zerwowane dla rodzin polityków”. Zalotnie odgarniając przy tym włosy: „ Spójrzcie, jak nie chcą mnie wpuścić do polityki, bo nie chcą, abym o was walczyła”. Dla każdego coś miłego. Godne zarobki, wyższe eme­rytury, darmowe przedszkola, ale i mniej fiskalizmu i „opresyjnego państwa”.
   Millerowi zabawnie skurczyła się twarz, gdy kandydatka zapodała śpiewkę o „za­betonowanej scenie” i „tych samych lu­dziach rządzących od 30 lat”. I dobrze, teraz może jej skoczyć. Zbyt długo czeka­ła na swoją szansę, aby ją wypuścić z rąk, wikłając się w jakieś komusze geszefty. Nie ma głupich, lewica teraz nikogo nie grzeje. Jeszcze kilka tygodni wspólnie się pomęczmy, a potem zrobimy sobie „pa, pa” i każdy pożegluje w swoją stronę.
   Te dwa procenty z haczykiem nie rzucają na kolana. Pewnie przez Kukiza, który był jeszcze bardziej spoza układów. Ale gene­ralnie plan się powiódł. Magdalena Ogó­rek ma już rozpoznawalność na poziomie papieża. Teraz trzeba ugruntować antysalonowy wizerunek (gratulacje od serca dla zwycięskiego Dudy!) i cierpliwie czekać.

Stwórzcie legendę o sobie. Nie mogą to być kłamstwa, ale rzeczy przejaskrawione, ubarwione. Gazeta to nie konfesjonał, dziennikarz to nie ksiądz, a opinia publiczna to nie Bóg.

   Ogólne parametry wizerunku są zgod­ne z parametrami „dobrej zmiany”, lecz warto jeszcze dostroić niektóre często­tliwości. Nie da się przecież uciec przed pytaniem, dlaczego kandydatka SLD chwali teraz rządy PiS.
   A więc, po pierwsze, Magdalena Ogó­rek konsekwentnie przypomina, że była przecież kandydatką niezależną, a jedynie popieraną przez SLD. Bez sensu? Nie takie bzdury ludzie kupują. Po drugie, równie stanowczo udowadnia, że jej program z kampanii był absolutnie zbieżny z tym, co robi teraz PiS. Pomija więc takie spra­wy, jak poparcie dla in vitro i konwencji antyprzemocowej oraz „zamykanie prze­szłości na kartach podręczników historii” - teraz to już passe. A już najgłębiej należy zakopać „normalizację stosunków z Rosją” i „podniosłabym słuchawkę, by zadzwonić do prezydenta Federacji Rosyjskiej”. Cho­lera jasna, co też człowieka wtedy podkusiło, żeby takie bzdury wygadywać?
   Jeśli chodzi o sławetne „pisanie prawa od nowa”, precyzuje, że po prostu miała na myśli nowe prawo podatkowe. O tym samym mówi przecież Morawiecki. Tak samo jak PiS, ona też chciała zmieniać konstytucję. Nawet z Macierewiczem jej po drodze, bo mówiła przecież w kam­panii o konieczności powołania „gwardii narodowej”. A - tłumacząc z amerykań­skiego na nasze - to przecież nic innego, jak Obrona Terytorialna. Aby dodatkowo wzmocnić przekaz, Magdalena Ogórek wrzuca na Insta fotkę ze strzelnicy, na któ­rą zabrał ją nowy przyjaciel Łukasz Warze­cha z „Do Rzeczy”. Co było do przewidze­nia, Pudelek natychmiast zasugerował ich romans. Nie ma tego złego. Dawniejsze zdjęcia spod ścianki z lewakiem Węglarczykiem zaczynały już widocznie ciążyć.
   Nie może być bowiem wątpliwości, po której stronie jest teraz Magdale­na Ogórek. Nadal przypomina, że była „kandydatką wolnościową”. Nie może więc teraz milczeć, oglądając „krzykliwe grupki z KOD, które deklarują obalenie demokratycznie wybranego rządu”. Wol­ność nie jest bowiem „sianiem fermen­tu”. Czuje się też w obowiązku upominać sędziów z Trybunału Konstytucyjnego, że „opłacani są z naszych podatków i mają służyć obywatelom”.
   Jako feministce trudno jej pogodzić się z tym, że „większość kobiet, które pojawiły się na »czarnym marszu«, sprawia wrażenie komitetu wzajemnej adoracji”. Nie o taki feminizm w swojej kampanii walczyła.

Zacznijcie od dowartościowania. Mówcie od serca: podziwiamy pana odwagę, cenimy pana za to, siamto, owamto. To trzeba powiedzieć na początku, trzeba go kupić. Szczerość? A gdzie ty masz szczerość w polityce, na litość boską, człowieku?

   Komorowski, zdaniem dr Ogórek, po­mylił swą prezydenturę z „luksusową emeryturą”. A Duda? Trzeba powiedzieć uczciwie: „To jest bardzo aktywna pre­zydentura po tej biernej prezydenturze w wykonaniu Bronisława Komorowskiego. Czynny, aktywny prezydent, którego wi­dać i który z pełną dynamiką angażuje się nie tylko w wizyty zagraniczne, ale też za­biera głos w sprawach, które bezpośrednio dotykaj ą Polaków”. Należy też wspomnieć o jego bogatej osobowości i o tym, że nie czyta z kartki. Aha, nie zaszkodzi też wy­razić „ogromnego zachwytu Agatą Dudą”.
   Magdalena Ogórek docenia też premier Szydło: „Świetnie sobie radzi w trudnej sytuacji nieustannych ataków na rząd. Kibicuję kobietom w polityce i naprawdę trudno by mi było powiedzieć o premier Szydło coś niemiłego”.
   Komplementy najcięższego kalibru warto jednak zarezerwować dla prezesa: „Na pewno jest wybitnym politycznym strategiem. Realizuje wizję Polski, wobec której opozycja jest kompletnie bezsil­na. (...) Różni go od innych polityków wszystko. Nie ma dziś w Polsce innej osoby, która miałaby całościową wizję Polski. (...) Liderzy opozycji grają w innej lidze. Nieste­ty, podwórkowej”.
   Na tym etapie projektu pożądana jest jednoznaczność. A więc, po pierwsze, w każdym wywiadzie trzeba powtarzać te same zdania (bo musi się utrwalić). Po drugie, nie zakłócać komunikatu niepotrzebnymi dygresjami. Po trzecie, nawet w rozmowie z dziennikarzem pra­wicowym przebijać go entuzjazmem dla dzisiejszej władzy.
   Na ataki luminarzy salonu (zwłaszcza Lisa) zawsze się odcinać. Tylko dodają wiarygodności. Zero kompleksów. Mag­dalena Ogórek jest przecież jak Margaret Thatcher - i nie ma problemu, aby powie­dzieć o tym publicznie - która mawiała: „Nie atakują cię kochana? To znaczy, że nic nie zrobiłaś”.

Ten projekt miał być elementem twojego planu życiowego?
Tak, to miał być, powiedzmy, środek do osiągnięcia pewnych celów. Liczyłem na to, że jak zaistniejemy w tym środowisku, to w pewnym momencie ktoś powie: fajnie, poznaliśmy się na tyle, że mam dla ciebie taką i taką propozycję.

   Inwestycja już zaczyna procentować. Na razie to tylko program w TVP Info i ministerialna dotacja na książkę. Za­proszeń i nowych znajomości trudno nawet zliczyć. A to dopiero początek. Teraz jest czas rozsyłania uśmiechów i opowiadania o życiowym spełnieniu. Naukowym, macierzyńskim, towarzy­skim. Polityka? Dr Magdalena Ogórek naturalnie brzydzi się kokieterią i hipo­kryzją, więc sprawę stawia uczciwie: „Nie wykluczam, że w jakiejś przyszło ści - nie wiem jakiej - moje drogi z polityką się przetną”. Ale póki co, chwilo trwaj. Je­steś piękna!
Rafał Kalukin
Śródtytuły są fragmentami rozmów z filmu „Jak to się robi” w reżyserii Marcela Łozińskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz