piątek, 17 lutego 2017

Pięć lekcji



Populizm stał się ostatnio najbardziej wydajnym sposobem porozumiewania się polityków z wyborcami - w Polsce, USA i wielu innych krajach. Na czym polega jego siła i jak mu się przeciwstawić?

Agencja Reutersa, Politiko i niemal wszystkie media, które sporządzały rankingi najważniej­szych albo symbolicznych dla dzisiejszej poli­tyki postaci, umieszczały na czołowym miejscu Jarosława Kaczyńskiego. To polski przywódca obok Donalda Trumpa stał się symbolem populizmu, któ­ry przez ten rok przekroczył barierę krytyczną i stanowi dziś najpoważniejsze zagrożenie dla zachodniego modelu demokracji. Czekając na pierwsze decyzje po inauguracji prezydentury Donalda Trumpa, do którego dołączyć w tym samym 2017 r. może Marine Le Pen i inni, warto wycią­gnąć kilka znaczących wniosków po roku z populizmem w Polsce. Okazał się zaskakujący i sprzeczny z oczekiwa­niami. Rok z Kaczyńskim nauczył nas czegoś nowego. Taka obserwacja może szczególnie przydać się Amerykanom, Francuzom, Holendrom i Włochom, bo niedługo tam też prawdopodobnie będą rządzić populistyczni przywódcy.
   Stereotypowe wyobrażenie na temat tego, co może przy­nieść populista u władzy, jest takie: pojawi się chaotyczny lider, który będzie wprowadzał w życie sprzeczne ze sobą postulaty. Zacznie się bałagan. Najbardziej skorzystają bo­gaci, bo to im wbrew obietnicom zazwyczaj próbują pomóc populiści. Oni też umieją zarabiać na destabilizacji. Stracą najbiedniejsi, bo ani Trump, ani Marine Le Pen nie będą w stanie sprowadzić fabryk na powrót do swoich państw. Nie będą też w stanie poradzić sobie z ogromną liczbą uchodź­ców, więc niewiele się w tej sprawie zmieni. Na koniec władza im się rozleci w rękach i skończy się na impeachmencie albo na jednej kadencji, bo to są ludzie niezdolni do rządzenia.
   Podobne oczekiwania towarzyszyły Jarosławowi Kaczyń­skiemu. Spodziewaliśmy się, że będzie działał na korzyść bogatych, doprowadzi do chaosu w państwie. Na końcu się potknie o własne nogi i nie dotrwa nawet do końca kaden­cji. Dokładnie tak było w latach 2005-07, gdy Prawo i Spra­wiedliwość rządziło Polską. Tymczasem z partii całkowicie pustej programowo - nie licząc dziwacznej mieszanki piłsudczyzny z dmowszczyzną w polityce historycznej - Prawo i Sprawiedliwość stało się partią wprowadzającą zaskakują­ce zmiany w Polsce z rekordową szybkością i skutecznością. Niektóre z wyciągniętych na ten temat lekcji mogą się przy­dać innym społeczeństwom, a przede wszystkim dla tam­tejszej opozycji, żeby nie dała się tak zaskoczyć jak nasza.

I Socjal zamiast neoliberalizmu. PiS, które prowadziło w latach 2005-07 najbardziej neoliberalną politykę gospo­darczą w III RP (np. likwidując najwyższy próg podatkowy i podatek spadkowy), zaraz po objęciu rządów rozpoczęło wdrażanie największych transferów socjalnych, jakie znają Po­lacy. Na każde drugie dziecko 500 zł na rękę i także na pierwsze dziecko w biedniejszych rodzinach (średnia pensja w Polsce to około 2900 zł netto, przy czym mniej niż tyle zarabia ponad dwie trzecie Polaków). W ten sposób według raportu prof. Ry­szarda Szarfenberga z Instytutu Polityki Społecznej UW udało się w rok zmniejszyć ubóstwo o 20 do 40 proc., a w przypadku dzieci o 70 do 90 proc. W 2016 r. wprowadzono darmowe leki dla osób starszych niż 75 lat. Podniesiono wyżej płacę mini­malną, niż zabiegali o to związkowcy, zaś wiek emerytalny obniżono. Zaplanowano również podniesienie kwoty wolnej od opodatkowania dla najbiedniejszych. Opozycja w Stanach Zjednoczonych, która spodziewa się po Trumpie, że będzie prowadził politykę szkodliwą dla najbiedniejszych i korzystną dla najbogatszych, niech się na wszelki wypadek przygotuje na odwrotną możliwość.

II Porządek zamiast chaosu. Organicznym wrogiem populistów są niezależne instytucje. Populistyczni przy­wódcy to control-freaki. Rzeczywistość normalnej de­mokracji liberalnej wydaje im się totalnym chaosem, który „odpowiedzialna za państwo” władza musi „uporządkować”. Pluralizm medialny to chaos informacyjny. Niezależne sądow­nictwo to chaos prawny. Niezależna administracja publicz­na to chaos instytucjonalny. Społeczeństwo obywatelskie to chaos społeczny, warcholstwo. Ale to nie znaczy, że ten chaos powstał samoczynnie. Według populistów nic tak nie powstaje. Kaczyński nie wierzy w przypadki. Podobnie jak nie wierzy w nie Trump. Jeśli coś nie zależy ode mnie, to znaczy,
że zależy od wroga. A zatem jest w interesie elit, obcych sił, poprzedników u władzy Polityka to podział nie na odmienne stanowiska, ale na bohaterów i zdrajców Jeśli to my chcemy „Make Poland Great Again”, to nasi przeciwnicy są a priori zdrajcami, nie mogą więc być równoprawnymi kandydatami do władzy A to populistycznego przywódcę wręcz zobowiązuje do zwalczenia opozycji i ograniczenia jej praw.
   Przede wszystkim jednak iluzją jest przekonanie, że po­pulistyczny przywódca wprowadzi chaos. Jeśli mu pozwoli na to opozycja, będzie dążył do podporządkowania sobie wszystkich możliwych instytucji w państwie: prokuratury, sądów, mediów, biznesu, instytucji kultury, endżiosów itd. Fakt, że Donald Trump już w dniu inauguracji ruszył z podpi­sywaniem całej masy rozporządzeń, wygląda bardzo podobnie do blitzkriegu zafundowanego nam przez PiS.

III Wybieralna dyktatura zamiast demokracji. Typ idealny ustroju, do którego zwalczanie niezależnych instytucji prowadzi, to wybieralna co cztery lata dyk­tatura. Dzisiejsi populiści chcą i potrafią wygrywać wybory, ale ich definicja demokracji nie sięga dalej. Pozostałe reguły demokracji liberalnej (takie jak szacunek dla mniejszości, trój­podział władzy, niezależne media czy sądownictwo) uważają za atak na władzę większości, czyli na samą demokrację. I tak to skutecznie przedstawiają społeczeństwu. Politycy tacy jak Jarosław Kaczyński zwalczają bardziej liberalizm niż demokra­cję. Zrywają ten powojenny związek, wyrzucając demokrację liberalną z kanonu zachodniej polityki.
   To, czego organicznie nie znoszą populiści, to wolność, a nie wybory. Nie każda demokracja musi być liberalna. Demokracja może być także dyktaturą wybieraną raz na cztery lata. Przy­najmniej według populistów. Inna sprawa, czy bez liberalizmu do utrzymania jest na dłuższą metę sam mechanizm demo­kratycznych wyborów. Podporządkowanie sobie niezależnych instytucji i podważanie praw opozycji daje populistom wystar­czającą przewagę, żeby byli pewni wyborczego zwycięstwa.
Amerykańskie wybory są najlepszym dowodem na to, że wszystko zależy od ordynacji wyborczej. Wybory fałszować można więc w niezauważalny sposób, zmieniając zasięg okrę­gów wyborczych, prawo o finansowaniu partii politycznych czy reklamie politycznej.

IV Siła zamiast prawdy. Populiści władzę zdobywa­ją za pomocą postprawdy, czyli poprzez skuteczne rozpowszechnianie fałszywych treści, oczerniają­cych przeciwnika albo obiecujących cuda. Błędem jest jed­nak przekonanie, że odpowiedzią na postprawdę może być po prostu prawda. Gdyby tak było, nie trzeba byłoby wymyślać nowego pojęcia. W szlachetnej wierze media, eksperci i por­tale fact-checkingowe próbują dogonić fałsz populistów Ale w świecie postprawdy decyduje siła, a nie prawda lub kłam­stwo. Postprawda jest dzieckiem postmodernizmu, z którego uleciał emancypacyjny potencjał, jaki chronić nas miał przed ideologiami XX w. Gdy raz uznało się pluralizm prawd, nie sposób wyznaczyć granicy między pluralizmem a relatywi­zmem. Z deszczu prawdy absolutnej uciekliśmy pod rynnę absolutnego relatywizmu.
   Jeśli prawdy nie ma, zostaje siła. Wówczas zwycięża ten, kto jest bardziej bezwzględny. Ten, kto ma mniej skrupułów. Odbywa się to zazwyczaj kosztem elegancji, stylu, estetyki. Populiści są obciachowi, ale rosną w siłę. Opozycja mainstreamowa obciachowa być nie chce, dlatego przegrywa. Obciach Trumpa stał się dla spauperyzowanych mas dowo­dem wiarygodności i łączności z nimi. Obciach jest poświę­ceniem populistów, za które nagradzani są przez lud władzą.
Natomiast elegancja, prawda i racjonalność są dowodem zdrady elit. Jeśli ludziom pod rządami prawdy, racjonalności i demokracji liberalnej się pogorszyło, to do diabła z prawdą, racjonalnością i demokracją liberalną.
   Opozycja musi się pogodzić z tym, że sama prawda nie wy­starczy do walki z populizmem. Potrzebne są również siła, determinacja i bezwzględność. Granicą takiego działania musi być to, żeby nie stać się lustrzanym odbiciem populi­zmu. Praktykę polityczną do walki z populizmem w czasach postprawdy opozycja będzie dopiero zdobywać. Przykładem udanego działania mogła być niedawna sytuacja z Polski, gdy po całym roku cofania się dwie największe partie opozycyjne zaczęły okupować parlament (protestując przeciwko nielegal­nemu głosowaniu ustawy budżetowej), zastawiając na partię Jarosława Kaczyńskiego pułapkę. Gdyby nie przestraszyły się, że strajk wygląda źle, Kaczyński (który nigdy się takich rzeczy nie boi) musiałby się albo cofnąć, albo użyć otwartej przemo­cy. Na obu działaniach mógł tylko stracić. Skrupuły zgubiły jednak opozycję.

V Nacjonalizm wiecznie żywy. To jedyna ideologia, której udało się przetrwać w czasach postideologicznych, a którą ludzie odbierają jak niekwestionowaną prawdę. Odwołujący się do nacjonalizmu populiści zyskują poparcie w każdym kraju, niezależnie od przyjętego mode­lu gospodarczego i stanu gospodarki. Dzieje się podobnie w USA, gdzie panują ogromne nierówności, jak i w Danii czy Norwegii, gdzie są one znacznie mniejsze. Nie ma korelacji między sytuacją gospodarczą państwa a nastrojami nacjo­nalistycznymi. Wszystko dlatego, że dziś paliwo dla nacjona­lizmu pochodzi z zewnątrz, głównie od napływu imigrantów i uchodźców lub poczucia zagrożenia tym (także poprzez zbitkę uchodźcy = terroryzm, wyjątkowo nieprawdziwą i nie­sprawiedliwą, bo uchodźcy są przede wszystkim ofiarami ter­roryzmu, nie jego organizatorami, a tym bardziej przyczyną). Politycy mainstreamu nie mają dziś żadnego własnego sku­tecznego przekazu w tej sprawie. Opowiedzieć się przeciwko napływowi jest niezgodne z ideami, a opowiedzieć się „za” to pewna porażka wyborcza. Opozycja, jeśli ma pokonać populizm, skazana jest na odważną zmianę swojej retoryki w kwestii uchodźców. W przeciwnym razie i tak zwycięży re­toryka antyuchodźcza, i nie będzie uchodźców ani demokracji liberalnej, bo państwem rządzić będą populiści. Rachunek wydaje się więc brzydki, ale prosty.
   Im bardziej peryferyjny jest naród, tym bardziej szkodliwy (i w gruncie rzeczy antynarodowy) jest nacjonalizm. W rywali­zacji nacjonalizmów ten polski ma bardzo słabą pozycję, ogra go każdy gracz średniej wagi, nie mówiąc o takich gigantach jak Rosja. Grać w tę grę może chcieć tylko ktoś, kto nic nie wie o historii, albo ktoś, kto jest niezrównoważony i ma jakiś problem ze sobą, który musi nadrabiać czymś na zewnątrz.
Konkluzja: Po pierwszym roku z populizmem w Polsce wy­daje się, że Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się zająć dwa kluczowe dla mas bastiony: transfery socjalne i antyuchodźczą politykę. Dopóki ktoś ich mu nie zabierze, dopóty jest bezpieczny Opozycja może wyciągnąć z tego wnioski.

Sławomir Sierakowski - socjolog i komentator polityczny. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych (w ramach których studiował socjologię, filozofię i ekonomię) i stypendysta na Uniwersytetach Yale, Princeton, Harvarda. Twórca „Krytyki Politycznej". Publikuje m.in. w „New York Times", „The Guardian" i „Project Sindicate". Dyrektor Instytutu Studiów Zaawansowanych w Warszawie.
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz