piątek, 20 stycznia 2017

Między Molvanią a San Sombrero



Witold Waszczykowski niechcący stworzył państwo. Jego San Escobar jest niczym innym jak przejęzyczeniem. Ale błyskawicznie zaczął żyć własnym życiem. I dołączył do wielkiego archipelagu teoretycznych państw.

San Escobar stał się kolejnym funkcjonującym w popkultu­rze wymyślonym państwem. Na Twitterze i Facebooku po­wstały profile San Escobaru, a z tych profili można dowiedzieć się m.in., że długoletnią parą prezydencką tego kraju byli Leoncio i Isaura (z nieco zapomnianego, ale dawniej słynnego serialu „Niewolnica Isaura”), ministrem obrony jest grany przez Cezarego Pazurę w „Ki­lerów 2-óch” Jose Arcadio Morales, a sto­licą państwa jest Santo Subito. W stolicy stoi wielki kiczowaty pomnik odkrywcy kraju – Witolda Waszczykowskiego w stro­ju antycznego rycerza (w rzeczywistości - pomnik Filipa Macedońskiego ze stolicy Macedonii, Skopje).
   Lawina ruszyła i w sieci zaczęło poja­wiać się coraz więcej memów i obrazków dotyczących San Escobar. Okazało się, że walutą kraju jest pablo (nawiązanie do Pablo Escobara, który zapewne był ojcem chrzestnym Waszczykowskiego przejęzyczenia), a na awersie banknotu 10-pablowego widnieje „El Commandante” z twarzą Jarosława Kaczyńskiego. W escobarskiej sieci księgarń „Los Empicos de San Escobar” największym hi­tem jest książka, której okładka jest kopią opakowania kakao, a escobarska prasa donosi, że Polska może nieszczęsne fran­cuskie caracale zastąpić escobarskimi śmigłowcami desperados, uzbrojonymi w rakiety jalapeno. I tak dalej.
   Słowem: San Escobar to nic innego jak stereotyp, który „lewicowo-liberalna” Pol­ska posiada na temat Polski prawicowej, tylko że wtłoczony w wyobrażony laty­noski kraj. Dość zabawny i niespecjalnie istotny. Przypominać to może słynne „You forgot Poland”, które George W Bush rzucił w twarz Johnowi Kerry’emu podczas deba­ty prezydenckiej w 2004 r. Kerry zarzucał wtedy Bushowi, że nie udało mu się zor­ganizować międzynarodowego poparcia dla interwencji w Iraku w 2003 r. i że udało mu się pozyskać dla sprawy tylko dwa kra­je: Wielką Brytanię i Australię.
   - Zapomniałeś o Polsce - odpowiedział mu Bush i liberalna, antybushowska część Stanów Zjednoczonych umarła ze śmie­chu, uznając, że równie dobrze Bush mógł przywołać Tuvalu czy Tanzanię. W sieci od razu pojawiły się me my, w których rela­cja Bush-Polska mniej więcej odpowiadała relacji Waszczykowski - San Escobar.
 
San Escobar zresztą, jako wyobrażo­ny kraj będący zestawem stereoty­pów na temat regionu, w którym jest lokowany, nie jest niczym nowym: kra­iny takie istnieją w popkulturze od dawna. Pisałem w POLITYCE (18 /14) o wymyślo­nych przez Zachód krainach w Europie Środkowej i Wschodniej. Na przełomie XIX i XX w. popularny pisarz Anthony Hope wymyślił Rurytanię, która była czymś w rodzaju zacofanej austro-węgierskiej prowincji. W międzywojniu w belgijskim komiksie o TinTinie pojawiła się Borduria, reprezentująca „typową wschodnio­europejską dyktaturę”. Po drugiej wojnie światowej mieliśmy w światowej popkul­turze rozmaite komunistyczne Siakie (Mal­com Bradbury) i Brutopie (świat Disneya), a po 1989 r. - zjawiły się m.in. Molvania (kraj z prześmiewczej serii przewodników po wymyślonych krajach „Jetlag”) i Elbonia (państwo z komiksu „Dilbert” Scotta Adamsa) -zatopione w błocie wschodnio­europejskie pseudodemokracje w wiecznej transformacji i z kompleksem wobec Za­chodu. Kto wie, być może niedługo pokaże się w popkulturze wizerunek neo-Bordurii, choć tak naprawdę nigdy do końca z niej nie zniknął.
   Europa Środkowo-Wschodnia nie jest oczywiście niczym wyjątkowym. Za­chodnia kultura tworzyła wymyślone, stereotypowe państwa również na innych peryferiach: w Afryce, Azji i Ameryce Ła­cińskiej. W hollywoodzkich filmach akcji na przykład (m.in. „Commando”, „Szklana pułapka 2” czy pierwszy „Predator”) dość często pojawia się tajemniczy środkowo­amerykański kraj o nazwie Val Verde. Po­dobnie jak San Escobar leży gdzieś w okoli­cy Panamy, Salwadoru czy Gwatemali i jest | położoną w głębokiej dżungli bananową fidyktaturą, która istnieje tylko dlatego, by amerykańscy filmowi komandosi mieli gdzie interweniować i konwersować łama­nym hiszpańskim z lokalnymi chłopami; tak samo jak Rurytania i jej pochodne były potrzebne Zachodowi po to, by jego fik­cyjni literaccy czy filmowi przedstawiciele mogli tam przeżywać egzotyczne przygody.

Tworem podobnym do Val Verde jest również kraj o nazwie San Sombre­ro, wymyślony przez tę samą ekipę, z prześmiewczego przewodnika turystycz­nego „Jetlag”. Tak więc z opisu San Som­brero dowiadujemy się, że flagą tego kraju jest wojskowy kamuflaż, wojskowe rewo­lucje, przewroty i pucze są tam bowiem na porządku dziennym. Dowiadujemy się też, że to właśnie w San Sombrero wynale­ziono ciemne okulary i cekiny i że każdy, kto mówiąc publicznie o San Sombrero, nie wypowiada z namaszczeniem jego pełnej nazwy - a brzmi ona Niepodległa Demokratyczna Zjednoczona Republika San Sombrero - może pójść do więzienia (nasz San Escobar ktoś w internecie na­zwał Ludowo-Demokratyczną Republiką San Escobar).
   San Sombrero poradziło sobie z kwe­stią analfabetyzmu w sposób rewolu­cyjny i skuteczny: deportowało swoich niepiśmiennych na Haiti. Mówi się tam po hiszpańsku, tylko że o wiele szybciej niż w Hiszpanii. Stolica kraju nazywa się Polluçión. I tak dalej.
   Obraz San Escobar wymyślony w na­szej swojskiej Molvanii niespecjalnie, jak widać, różni się od obrazu San Sombrero stworzonego przez twórców Molvanii. Wschodnioeuropejskie peryferie wi­dzą peryferie latynoskie tak, jak widać je z centrum, być może dlatego, że nie po­siadają historycznego własnego obrazu, a zachodni wizerunek jest w ich własnej popkulturze zbyt silnie utrwalony. Warto bowiem zauważyć, że na przykład wizeru­nek innych egzotycznych peryferii Zacho­du, czyli Bałkanów, jest w Polsce nieco inny niż na Zachodzie: tam kojarzy się Bałkany głównie z biedą, wojną i niestabilnością, czyli w zasadzie postrzega ten region po­dobnie jak Val Verde czy San Sombrero.
W Polsce jednak obraz ten uzupełniony jest o pewną atrakcyjność kulturową.
   Polacy widzą w Bałkanach coś, co rzadko dostrzega Zachód - malowniczość, rozluź­nione podejście do życia, całą tę atrakcyjną „południowość”, tylko że w wersji swoj­skiej, słowiańskiej. A dawną Jugosławię obywatel PRL postrzegał jako półzachodni raj. Być może dlatego w stosunku do Bał­kanów łatwiej było Europie Wschodniej wytworzyć sobie własny punkt widzenia niż w stosunku do na przykład Amery­ki Łacińskiej.
   Działa to zresztą w obie strony: w ten sam sposób, przez filtr Zachodu, San Sombrero będzie widziało Molvanię. W Ameryce Ła­cińskiej obraz Europy Wschodniej nie różni się w żaden sposób od obrazu zachodniego: - tu, i tam reprezentuje go stworzona przez komika Sashę Barona Cohena postać Bo- rata, dzielnego reportera, który pochodzi z Kazachstanu, wita się po polsku, a jego rodzinna wieś filmowana była na wyjąt­kowo zapuszczonym siedlisku w Rumunii. Wschodnioeuropejski Borat, popełniający wszystkie możliwe gafy jest seksistą, rasistą i ordynusem wychowanym między świ­niami, jest bowiem reprezentantem całego naszego regionu, który Zachodowi zlewa się w jedno błotniste bajoro, sięgające od Odry po Władywostok.
   Ciekawe jednak jest to, że ten zachodni filtr ma wpływ nie tylko na to, jak poszcze­gólne peryferie widzą siebie wzajemnie, ale też jak widzą siebie samych. Widzenie wschodu a la Borat jest przecież popularne również w Europie Środkowo-Wschodniej, tyle że każdemu w niej wydaje się, że jest to obraz kogoś, kto ma nieszczęście leżeć jeszcze bardziej na wschód.

Australiczycy, którzy wymyślili Molvanię i San Sombrero, wymyślili jeszcze kilka innych peryferyjnych krajów, m.in. leżący gdzieś w Indochinach Phaic Tan (czytaj falce tan, fałszywa opaleni­zna). Kraj ten jest z jednej strony wabikiem na turystów zjeżdżających się tłumnie do jego plaż i tropikalnej egzotyki, a z dru­giej - zamordystyczną i zacofaną dyktaturą (podobnie jak Molvania i San Sombrero). Do kompletu dostajemy garść regional­nych stereotypów: o ile Molvańczycy, jak wszyscy porządni wschodni Europejczycy w zachodnim stereotypie, piją czosnkową wódkę, mają zepsute zęby, nie używają noża i widelca oraz są rasistami i homofobami, o tyle mieszkańcy Phaic Tan są przesądni (nie skręcają na przykład w lewą stronę, bo uważają takie skręcanie za pechowe, co sprawia, że ruch kołowy w kraju jest co­kolwiek utrudniony), we fladze mają rakiety i piłeczki pingpongowe, co chwila zmiatają ich z powierzchni ziemi tajfuny i trzęsienia ziemi, a nazwy własne, czytane przez an- glofona, brzmią często równie zabawnie jak dowcipy ze „Świata według Kiepskich”: Sukkondat, Qic Phuk, Phlat Tiht etc. Choć nie zawsze jest tak źle: stolica Phaic Tan na przykład nazywa się Bumpattabumpah, co brzmi jak „bumper to bumper”, czyli „zderzak w zderzak”.
   Wymyślonych krajów położonych w Azji jest też sporo. W jednej z książek o przygo­dach Batmana pojawia się państwo Udon Khai, które jest skorumpowanym rajem dla
seksturystów, a występujący w uniwersum Marvela Madripoor to miejsce o gigan­tycznych społecznych nierównościach, gdzie rządy prawa są raczej teoretyczne. W pewnym momencie zresztą okazuje się, że miasto to leży na głowie śpiącego smoka.
   Stereotypy oczywiście zmieniają się ra­zem z sytuacją. Japonia na przykład, którą jeszcze jakiś czas temu wrzucono by do jed­nego worka z innymi krajami wschodniej Azji, dziś posiada już zupełnie inny stereo­typ. Na przykład w komiksowym świecie Sędziego Dredda cała Japonia (a raczej to, co z niej zostało po serii światowych wo­jen nuklearnych) stanowi jedno wielkie nowoczesne megalopolis o nazwie Hondo City, najnowocześniejsze w całym uniwer­sum Dredda.
   Można powiedzieć, że Japonii udało się to, co nie udało się Polsce: dołączyć do cen­trum, ale na własnych zasadach (jak pisał Gombrowicz: Polska nie wtedy stanie się częścią Europy, gdy będzie ją kopiowała, ale wtedy, gdy ta nie będzie sobie w stanie samej siebie bez niej wyobrazić). Japonia bowiem, jak się wydaje, stała się już ze swoją specyfiką częścią zachodniego świata (choć słowo „zachodni” brzmi tu paradoksalnie) o wiele bardziej niż Europa Wschodnia.
   Japonia zresztą sama posiada zestaw stereotypów na temat świata, który niespe­cjalnie różni się od postrzegania go przez Zachód. W anime „Hetalia” autorstwa Hidekaza Himaruyi poszczególne państwa przedstawione są przez ich personifikacje, i tak na przykład Włochy to przystojny i pe­łen energii mężczyzna, który jednak, gdy przychodzi co do czego, potrafi tchórzowsko zwiać z placu boju i chować się za ple­cami Niemiec. Niemcy to oczywiście praco­wity blondyn, który urodził się brzydki, ale dzięki ćwiczeniom i silnej woli stał się do­brze zbudowany i zadbany. I tak dalej. Rosja ma problemy z wódką i wiecznym mrozem, a także ze swoją starszą siostrą, chimerycz­ną i nerwową Ukrainą, która co chwila próbuje od niej uciec. Polska, co ciekawe, jest mężczyzną samolubnym i dziecinnym, czasem odważnym, lecz generalnie dość nieśmiałym. Szczególnie w towarzystwie kolegów z Zachodu, na przykład Szwecji.

A jak Zachód, jeśli mowa o wymyślo­nych światach i krainach, widzi sam siebie? Bogaty i wyrafinowany świat stwo­rzony przez J.R.R. Tolkiena odwzorowywał tradycyjnie utarty w zachodnich głowach podział na cywilizowany zachód (Śródziemie) i dziki, tyrański, jałowy wschód (Mordor). Również świat stworzony przez Roberta E. Howarda dla swojego najsłyn­niejszego bohatera - Conana - jest świa­tem, który (jeśli nałożyć go na Europę) od­powiada zachodniemu sposobowi widzenia świata: Aquilonia przypomina Francję z jej dziedzictwem starożytnego Rzymu, Stygia - starożytny Egipt, Zingara i Zamora - śródziemnomorskie krainy Argos i Corinthia to starożytna Grecja, Vanahaim i Asgard - Skandynawia, a ojczyzna Cofana - Cymmeria - to celtycka, przedgermańska Brytania. Co charakterystyczne, w świecie Howarda brakuje zupełnie Europy Środko­wej. Za Europą rozciąga się od razu Turan, po którym galopują hordy Kozaków.
   Najciekawiej jednak się robi, gdy przyj­rzymy się światom stworzonym stosun­kowo niedawno: światu znanemu z „Wiedź - mina” Andrzeja Sapkowskiego i „Gry o tron” George’a R.R. Martina.
   Sapkowski w jednym z wywiadów opo­wiadał, że jako Europejczyk mapę ma odbitą w głowie: na dole zawsze będzie starożytny Rzym, a na górze - barbarzyńskie królestwa, i tak właśnie stworzony jest świat Wiedźmina. Na południu rozciąga się nilfgaardzkie imperium, a na północy - „europejskie” królestwa: Redania, Temeria, Aedirn, Cintra itd. U Sapkowskiego, co ciekawe, brakuje typowego dla Zachodu podziału na wschód i zachód: słowiańskość u niego jest tak samo europejska jak celtyckość czy germańskość, bowiem słowiańsko brzmiące nazwy i imio­na pojawiają się u Sapkowskiego wszędzie poza Nilfgaardem, a „stolicą świata” jest Novigrad. Sapkowski jako Polak, dla któ­rego europejskość jest rzeczą oczywistą, zupełnie intuicyjnie wkomponował sło­wiańskość w europejskość. Agrarna sielskość Doi Blathanna, czyli Doliny Kwiatów z opowiadania „Koniec Świata”, w której grasuje swojski diaboł, łączy się z germań­skimi i brytyjskimi legendami i motywami i, co ciekawe, w ogóle nie zgrzyta. Barba­rzyńca wszedł do ogrodu i wiedział, jak się w nim zachować.
    U George’a R.R. Martina jest zupełnie inaczej. Westeros bowiem to wyspa wiel­kości Ameryki Południowej, która łączy w sobie wszystko, czym jest Zachód: od północnoszkockich mrozów, przez skan­dynawskie pirackie wyspy, francusko-nie­mieckie rycerskie zamki, po winne i emo­cjonalne południe typu Hiszpania i Włochy. To osobny kontynent „Europa”, od „Azji”, którą u Martina zaludniają stepowi nomadzi Dothrakowie, oddzielona Wąskim Morzem.
   Tak więc Westeros, które zachód ma w na­zwie, jest zupełnym odcięciem zachodu Europy od stepowego wschodu i Orientu. Martin więc nie tyle łączy Wielką Bryta­nię z Europą, co łączy zachodnią Europę z Brytanią.
A gdzie tutaj miejsce dla nas? Dla Europy Środka, dla naszego „pomiędzy”? Wiecznie zaczepionego pomiędzy Turanem a Zacho­dem? Pomiędzy Westeros a Dothrakami? No cóż: wygląda na to, że na dnie Wąskie­go Morza.
Ziemowit Szczerek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz