poniedziałek, 16 stycznia 2017

Kurs na Białoruś



Eksperymenty gospodarcze rządu PiS grożą Polsce katastrofą - ostrzega prof. Leszek Balcerowicz. Emocje dobrze ukrywa, ale jego współpracownicy mówią, że jeszcze nigdy nie był tak wzburzony cynizmem i podłością polityków

Radosław Omachel

Teraz paraliż Sejmu. Wcześniej obezwład­nienie i przejęcie Trybunału Konstytu­cyjnego. Fatalne relacje z sojusznikami na Zachodzie, za to wzmacnianie go­spodarczej roli państwa na modłę bia­łoruską. Polska pod rządami PiS jest na najlepszej drodze do zmarnowania osiągnięć ostatniego ćwierćwiecza. Były wicepremier i pre­zes NBP Leszek Balcerowicz naprawdę niepokoi się o losy kraju. Ale nie zamierza siedzieć z założonymi rękami. Pod­trzymuje to, co napisał w tytule swojej książki: „Trzeba się bić z PiS o Polskę”.

W OBRONIE DEMOKRACJI
70-letni (urodziny ma w tym tygodniu) autor najwięk­szych reform gospodarczych w dziejach Polski wyraźnie się ostatnio unowocześnił. Jest aktywny na Twitterze, gdzie jego wpisy obserwuje prawie 200 tys. osób. Jego profil na Facebooku śledzi 64 tys. osób (dla porównania: profil Grzego­rza Kołodki -13 tys., a Marka Belki niewiele ponad 200 osób).
   W sieci twardo dyskutuje i „bije się o Polskę”, choć nie brak internautów, którzy mają mu za złe liberalne poglądy i po­wtarzają dawne hasło Andrzeja Leppera: „Balcerowicz musi odejść”. „Skąd się pan tego nauczył o wolnym rynku? Z bia­łoruskich podręczników?” - odpisał niedawno na Twitterze jednemu z krytyków wolnorynkowego kapitalizmu.
W jednym z najnowszych wpisów profesor cytuje Waltera Ulbrichta, dyktatora NRD z nadania Związku Radzieckiego, któ­ry o „demokratycznych” porządkach w swoim totalitarnym kra­ju mówił: „Mają wyglądać na demokrację, ale wszystko ma być w naszych rękach”. Brzmi znajomo?
   - W przypadku PiS mamy do czynienia ze strategicznym, nie­demokratycznym celem, którym jest opanowanie całego państwa. Rządzący robią to metodami, które po 1989 roku się w Polsce nie zdarzały - mówi wyraźnie wzburzony prof. Leszek Balcerowicz w rozmowie z „Newsweekiem”. - Jeżeli rząd PiS w jaskrawy spo­sób uderza w rdzeń konstytucji, czyli w Trybunał Konstytucyj­ny, jeżeli potem bezwstydnie go przejmuje, to jest to jasny sygnał, że w Polsce nie obowiązują żadne reguły. To jest także sygnał dla inwestorów - dodaje. - Zarówno polskich, jak i zagranicznych.
   Profesor zapowiada serię raportów FOR (Fundacji Obywa­telskiego Rozwoju) o polityce gospo­darczej rządu: o skutkach dokręcania śruby podatkowej czy wypychaniu z ryn­ku prywatnego biznesu i zastępowaniu go państwowym monopolem (coś takie­go dzieje się teraz w przypadku części ra­townictwa medycznego). - Demaskowania populistycznej, partyjnej propagandy, która szkodzi Polsce, nigdy nie będzie za wiele - mówi Balcerowicz.

CZAS POPULISTÓW
Koniec grudnia, siedziba Fundacji Obywatelskiego Rozwoju - założo­nego przez Balcerowicza dekadę temu think tanku. Konferencja poświęcona go­spodarczym pomysłom premiera Wę­gier Viktora Orbana oraz rządu Prawa i Sprawiedliwości.
   Balcerowicz wylicza: Orban upolitycznia gospodarkę i wzmacnia władzę polityków nad biznesem, tak jak na Białorusi. A tak­że buduje kastę zaprzyjaźnionych z obo­zem władzy oligarchów, którzy przejmują kontrolę nad mediami i wspierają swoje­go politycznego protektora - tak jak to się dzieje w Rosji Putina.
- W polityce PiS nie widać na razie dążenia do budowy oligarchii - przyznaje Balcerowicz - ale wyraźne jest rozszerzanie władzy polityków nad gospodarką, na przykład przez nacjonalizację ban­ków i wspieranie państwowych monopoli. W tym sensie kurs na Białoruś jest ewidentny.
   Widać to zresztą gołym okiem. Z wizytami do Mińska pofaty­gowali się między innymi szef MSZ Witold Waszczykowski i od­powiedzialny za gospodarkę wicepremier Mateusz Morawiecki. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski po podobnej wizycie nie szczędził słów uznania dyktatorowi Łukaszence, „ciepłemu czło­wiekowi”, jak go nazwał, który troszczy się o swój kraj. W tym sa­mym czasie resort Waszczykowskiego zapowiedział praktyczną likwidację nadawanej z Polski, ale po biało rusku, telewizji Biełsat - informacyjnej odtrutki dla zalewanej reżimową i rosyjską propagandą Białorusi.
   Były prezes NBP w rozmowie z „Newsweekiem” przyznaje, że niepokoi go rosnąca fala populizmu w zachodnich demokra­cjach. Antyliberalne, protekcjonistyczne hasła zapewniły referendalne zwycięstwo zwolennikom Brexitu, wyniosły do władzy PiS, doprowadziły do prezydentury Donalda Trumpa. Ale w Pol­sce - mówi - rozmontowywanie demokratycznych instytucji poszło dużo dalej.
   - W USA nadal jest demokracja, nadal szanuje się tradycje po­lityczne. Nawet Trump nie ośmielił się zaatakować Sądu Naj­wyższego jako instytucji. Tymczasem kaczyzm to bezprzykładne ataki na instytucje połączone z niemerytorycznymi atakami na sędziów; na przykład na profesora Rzeplińskiego. I to za pomo­cą propagandy, która przypomina propagandę nazizmu i komu­nizmu. Oczernia się ludzi, krytykując ich prawdziwych lub rzekomych przodków! Czy autorzy takich oskarżeń nie zdają so­bie sprawy z tych podłości?! Czy są mo­ralnymi daltonistami, czy też zwykłymi łajdakami!? - grzmi prof. Balcerowicz.
I dodaje: - Polityka PiS głęboko dzieli Po­laków, osłabia armię i kompromituje Pol­skę w oczach głównych sojuszników. To są czyny haniebne! I to w czasach, gdy Putin pokazał, co potrafi, w Gruzji, na Ukrainie, a ostatnio na Zachodzie, gdzie jego służ­by swoimi materiałami wpływały na wy­nik wyborczy.
   W zeszłym tygodniu Jarosław Kaczyń­ski w wywiadzie dla jednego z węgierskich dzienników cieszył się, że w Europie Środ­kowej zaczyna powstawać przeciwwaga dla Brukseli. Chyba rzeczywiście tak jest. Tyl­ko czy jest się z czego cieszyć? Bo przecież to my jesteśmy bardziej zależni od sojusz­ników z Zachodu - gospodarczo, politycz­nie i militarnie - niż oni od nas. A teraz ich obrażamy, lekceważymy i krytykujemy, zamiast zabiegać o dobre relacje z nimi. Andrzej Rzońca, były członek Rady Polityki Pieniężnej, współpracownik FOR i prawa ręka Balcerowicza, kwituje: - Wielkim sukce­sem ostatnich 25 lat było zbudowanie w Polsce instytucji na wzór zachodnich demokracji. Obecna władza te osiągnięcia rujnuje, odcina nas od związków z Zachodem i spycha ku Wschodowi.
   Wymierne skutki tej polityki widać już w gospodarce.

KRAJ BILIONERÓW
W ubiegły wtorek, tuż przed południem, przy rondzie Dmow­skiego w centrum Warszawy zawyły trąbki. Grupa młodych ak­tywistów z czarnymi balonikami przywitała w ten sposób aktualizację zainstalowanego jeszcze jesienią 2010 roku licznika długu publicznego. Na telebimie pojawiła się jedynka i dwanaście zer. Jawny dług publiczny przekroczył bilion złotych.
   Kiedy Forum Obywatelskiego Rozwoju uruchamiało licznik, dług publiczny wynosił 724 miliardy złotych i rósł o 150 milio­nów złotych na dobę. Politycy Prawa i Sprawiedliwości kryty­kowali wtedy rząd Donalda Tuska za zadłużanie przyszłych pokoleń. Teraz to oni je zadłużają - tyle że w dużo szybszym tempie. Od przejęcia władzy przez PiS dług publiczny wzrósł o 73 mld zł. Na liczniku Balcerowicza co dzień przybywa ćwierć miliarda.
Ekipa Jarosława Kaczyńskiego bagatelizuje sprawę. Skoro w potężnych gospodarczo Niemczech zadłużenie państwa sięga 70 procent, a u nas dopiero dobija do 54 proc. PKB, to czym tu się martwić?
   - Lekceważenie poważnych problemów to głupota i szkodni­ctwo - mówi Leszek Balcerowicz. - To, że Niemcy mają niższą relację długu do PKB niż Polska, nic nie znaczy. Bo Niemcy, po­życzając pieniądze, płacą 0,27 proc. odsetek, a oprocentowanie obligacji polskiego państwa wynosi 3,7 proc. i rośnie. Należymy do tych krajów Unii, które za pożyczanie kapitału płacą najwię­cej. I coraz więcej.
   Koszt kapitału zależy od instytucji finansowych, które kupują rządowe obligacje. I wraz z tym podejmują ryzyko - na przykład bankructwa kraju. Im to ryzyko jest wyższe, tym wyższej stopy zwrotu oczekują. W połowie 2015 roku oprocentowanie polskich 10-letnieh obligacji skarbowych wynosiło ok. 2,5 proc. Teraz jest o jedną trzecią wyższe. A powodem tego jest między innymi nieprzewidywalna polityka gospodarcza.

CZARNY SCENARIUSZ
Twórca polskich przemian gospodarczych formalnie pozo­staje poza polityką już od półtorej dekady, odkąd mandat posła Unii Wolności zamienił na fotel prezesa NBP. W rzeczywistości jako szef banku centralnego wchodził w ostre spory z kolejny­mi ekipami rządowymi. Potem - już jako naukowiec i szef FOR zaciekle bronił oszczędności emerytalnych, które rząd Tuska zabrał z OFE, żeby obniżyć wskaźnik długu publicznego. Tu­ska i ministra finansów Jacka Rostowskiego oskarżał o zamach na przyszłe emerytury, porównał ich nawet do prof. Rońdy, eks­perta Macierewicza, który otwarcie przyznał, że łgał w sprawie dowodów na zamach w Smoleńsku.
   Ale ani za rządów SLD, ani za pierwszego rządu PiS, ani w cza­sach koalicji PO-PSL Balcerowicz nie potępiał całej polityki go­spodarczej rządu. Aż do teraz.
   - Wśród dotychczasowych decyzji go­spodarczych tej ekipy trudno wskazać coś, co zasługiwałoby na pochwałę. Rząd PiS realizuje najczarniejszy z możli­wych scenariuszy, i to z nawiązką - uważa prof. Balcerowicz.
   Niesłychanie kosztowny program 500+, który ma spowodować, że Polki będą rodzi­ły więcej dzieci, w tym roku będzie koszto­wał 23 mld zł. Tych pieniędzy w budżecie nie ma, trzeba je będzie pożyczyć - głównie za granicą. - Uruchamiając tak kosztowny program, rząd powinien przedstawić rze­telne analizy, pokazujące, w jaki sposób te pieniądze zwiększą wzrost dzietności. Ta­kich analiz nie było, więc z punktu widze­nia deklarowanego celu program 500+ jest ogromnym marnotrawstwem. Prawdziwy jego cel jest czysto partyjny: przez rozdaw­nictwo publicznych pieniędzy PiS próbu­je kupić sobie głosy - nie ma wątpliwości twórca FOR.
   W podwyższeniu płacy minimalnej (PiS od stycznia ustalił minimum na poziomie 2 tys. złotych) Balcerowicz widzi nadmier­ną ingerencję polityków w gospodarkę.
- Politycy nie są od oceniania, czy płace rosną szybko, czy wolno, tylko od tworze­nia warunków przyciągających inwestorów i miejsca pracy - mówi. Krytykuje też przej­mowanie przez państwo kolejnych banków.
   Zdaniem Balcerowicza najgorsze jest ob­niżenie przez PiS wieku emerytalnego. Wypchnie to z rynku pra­cy kilkaset tysięcy ludzi i będzie kosztować nawet kilkanaście miliardów złotych rocznie. Skąd państwo weźmie te pieniądze? Wiadomo - z kolejnych pożyczek i ze zwiększania podatków.

DRONY I ANDRONY
Na Węgrzech Viktor Orban mimo wszystko dba o zmniej­szenie deficytu. Nie obniżył podwyższonego wcześniej wie­ku emerytalnego, a jego polityka prorodzinna w postaci ulg podatkowych zachęca ludzi do pracy. PiS realizuje pomysły Fideszu wybiórczo - wybiera tylko te złe - komentuje poirytowany Balcerowicz.
   Szans na rewizję tej strategii na razie nie widać. Wicepremier Morawiecki, który miał być gwarancją racjonalnych decyzji go­spodarczych ekipy PiS, rozczarowuje. - Twierdzi, że w końcu, po 25 latach, mamy patriotyczny rząd i kompetentne kadry. Czysta groteska! Milczy w obliczu szkodnictwa PiS, godzi się z ciosami wymierzonymi w rządy prawa i Trybunał Konstytucyjny. Mil­czy w sprawie psucia finansów publicznych, a za pozytyw uzna­je wzrost arbitralnej władzy polityków, którym się wydaje, że wiedzą lepiej, czy polskie firmy mają produkować drony, czy gry komputerowe! - rozkłada ręce Balcerowicz. - Byłoby straszne, gdyby rzeczywiście wierzył w to, co mówi. A wygląda na to, że wierzy.
   - Działania PiS uważam za nieracjonal­ne, niezrównoważone i głupie. Jak każdej populistycznej partii - wtóruje mu Ivan Mikloś, długoletni wicepremier i minister finansów Słowacji. Wyciągnął swój kraj z gospodarczej zapaści po rządach populi­sty Mećiara - podobnie jak to zrobił Balce­rowicz w Polsce na początku lat 90. Teraz obaj współpracują na Ukrainie, gdzie sze­fują SAGSUR (Strategie Advisory Group for Supporting Ukrainian Reforms), czy­li grupie doradców, którzy pomagają rzą­dowi naszych wschodnich sąsiadów w gospodarczej transformacji.
   Kiedy dwie dekady temu Ukraina wybija­ła się na niepodległość, zamożność (a raczej bieda) była tam na poziomie porównywal­nym z Polską z początku lat 90. - przypomi­na Balcerowicz. I od tamtej pory niewiele się pod tym względem zmieniło.

DRUGI PLAN BALCEROWICZA
Prace grupy Balcerowicza i Miklośa ruszyły w marcu zeszłego roku. - Balce­rowicz odpowiada między innymi za decen­tralizację, współpracuje z resortem zdrowia przy reformie systemu. W imieniu rządu Ukrainy utrzymuje bliskie relacje z Mię­dzynarodowym Funduszem Walutowym z Unią Europejską - mówi Mykoła Kniażycki, były dziennikarz, dziś deputowany Frontu Narodowego.
   We wrześniu Mikloś i Balcerowicz przedstawili pakiet propozycji deregulacji gospodarki, zmian w służbie zdrowia i przekształ­ceń własnościowych i organizacyjnych w sektorze publicznym.
- W dwa lata Ukraina przeprowadziła więcej reform niż przed poprzednie dwie dekady. I jest w tym udział Balcerowicza. Ale biurokracja nadal jest tu silna, wiele spraw trzeba przepychać kolanem - przyznaje były minister transportu Sławomir Nowak, który teraz odpowiada na Ukrainie za drogi.
   Żółwie tempo ukraińskich reform tak bardzo frustruje Balcero­wicza, że zastanawiał się, czy warto ciągnąć tamtejszą misję. Po­stanowił wypełnić do końca upływający w marcu roczny kontrakt.
- Profesor ma trudny, bezkompromisowy charakter i skłonność do abstrahowania od uwarunkowań politycznych - mówi ostroż­nie znajomy Balcerowicza, który pracuje dla administracji w Kijo­wie. - Brak skłonności do kompromisu nie ułatwia mu tutaj pracy. Balcerowicz jeździ na Ukrainę średnio co 10 dni. („Poranny lot do Kijowa jest o 5.50. Trzeba wstać przed 3” - mówi). Bardziej jednak skupia się na tym, co robić, żeby to Polski za jakiś czas nie trzeba było wyciągać za uszy z kryzysu - tak jak dziś Ukrainy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz