wtorek, 24 stycznia 2017

Gmach się sypie



Największym sukcesem szefa polskiej dyplomacji jest stworzenie nowego państwa San Escobar. Największą porażką demontaż MSZ, który zmienia się w resort dyplomatów wyklętych i ministerstwo szukania haków na przeciwników politycznych

Aleksandra Pawlicka

Kiedy na czele stoi fru­strat, to poważny urząd zamienia się w dom wa­riatów - mówi mi pra­cownik MSZ. Na wszelki wypadek spotykamy się z dala od Gma­chu, jak nazywana jest siedziba Minister­stwa Spraw Zagranicznych.

MIOTŁA W AMBASADACH
Minister Witold Waszczykowski zaczął urzędowanie od wymiany am­basadorów wykonanej na zlecenie par­tyjnej centrali. PiS-owska miotła zrobiła porządki w blisko 30 ambasadach, w tym w kluczowych dla naszych relacji za­granicznych. I rzecz nie w tym, że nowa władza wymienia korpus dyplomatycz­ny, bo każda chce mieć zaufanych ludzi, ale w tym, że partyjna ławka PiS okazała się za krótka. Sięgnięto więc po ludzi na­uki, którzy często z dyplomacją nie mieli dotychczas nic wspólnego. Do Waszyng­tonu pojechał prof. Piotr Wilczek, zaj­mujący się badaniami nad reformacją. Urzędowanie zaczął od wpadki - pokaz filmu „Smoleńsk” okazał się klapą, a przy okazji nowy ambasador próbował lanso­wać tezę o zamachu, co nie spotkało się ze zrozumieniem.
   - Wiele lat zajęło nam przekonanie Amerykanów, że Polska jest ikoną ich suk­cesu w zimnej wojnie i ważnym elemen­tem amerykańskich wpływów w Europie. Teraz robimy wszystko, by to zaprze­paścić. Wciskanie smoleńskiego kitu ni­kogo za oceanem nie interesuje - mówi pracownik MSZ.
   Nowy ambasador w Londynie, prof. Arkady Rzegocki, wcześniej radny miej­ski z poparciem PiS, zaczął propagando­wą działalność na Wyspach jeszcze przed złożeniem listów uwierzytelniających u królowej, co świadczy o kompletnej nie­znajomości protokołu dyplomatycznego. Od wpadki zaczął swoją misję także nowy ambasador w Berlinie. Prof. Andrzej Przyłębski (mąż nowej prezes Trybuna­łu Konstytucyjnego) udzielił wywiadu, w którym nazwał Niemców, z prezyden­tem Joachimem Gauckiem na czele, ludź­mi o zawężonych horyzontach.
   - Ambasador nie krytykuje państwa, w którym pełni misję, ani go nie poucza.
To jest świadectwo jakichś nowych oby­czaj ów i standardów - ocenia takie zacho­wanie były szef MSZ Dariusz Rosati.
   - Polska ambasada w Berlinie zosta­ła już praktycznie odcięta od informacji. Poza oficjałkami nikt z niemieckiej stro­ny nie spotyka się z dyplomatami z no­wego rozdania - mówi „Newsweekowi” urzędnik pracujący w Niemczech.
Tymczasem odwołani z placówek za­wodowi dyplomaci siedzą w MSZ w tzw. pokoju wyklętych. Z wyjątkiem tych, któ­rzy wraz z zakończeniem misji odeszli z MSZ, tak jak Ryszard Schnepf po po­wrocie z Waszyngtonu czy Marcin Bosacki z Ottawy, albo dostali unijną posadę - jak Marek Prawda, który po odwołaniu z Brukseli został dyrektorem przedstawi­cielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.
   Do „pokoju wyklętych” trafili m.in. byli ambasadorowie w Danii, Wielkiej Bryta­nii, Chinach i na Węgrzech. Tego ostat­niego miotła dobrej zmiany przegnała m.in. dlatego, że krytykował występy Jana Pietrzaka w Budapeszcie.
   - Kiedyś niewygodnych ambasado­rów wysyłało się na kwarantannę do ar­chiwum, a teraz trzyma się pod kluczem. Nic nie robią, nie dostają zadań, otrzy­mują tylko pensje. To znana z czasów mi­nister Fotygi strategia na przetrwanie - mówi mój rozmówca.

ORANIE W E-MAILACH
Za minister Anny Fotygi, czyli w pierwszym rządzie PiS, hasłem prze­wodnim urzędu była walka z korporacją Geremka (Bronisław Geremek był sze­fem MSZ wiatach 1997-2000). Dziś mini­ster Waszczykowski walczy z korporacją Sikorskiego, który szefem MSZ był przez siedem lat.
   - Otwarto skrzynkę e-mailową Sikor­skiego i pod pretekstem szukania prze­winień w sprawie Smoleńska zaczęto przeszukiwanie blisko 200 tys. e-maili - mówi nasz informator. Ponieważ były minister korzystał z telefonu z zabez­pieczeniami, na którym mógł mieć tylko jedno konto, na służbową skrzynkę tra­fiały także prywatne e-maile. - Dżentel­meni nie czytają cudzych listów, ale nie wszyscy są dżentelmenami - komentuje krótko Radosław Sikorski.
   MSZ nie odpowiedziało na nasze pyta­nie dotyczące przeglądania e-maili Sikor­skiego. Ani na pytanie o kontrolowanie kont pracowników MSZ i ich rodzin na Twitterze i Facebooku. Gdy na koncie dy­plomaty, jego żony lub dziecka pojawia się niepoprawny ideologicznie wpis, bar­dzo szybko otrzymuje on reprymendę z Gmachu, niekiedy od samego ministra.
   - Powstała nawet nieoficjalna komór­ka do sprawdzania kont mediów społecznościowych pracowników resortu. Zawiaduje nią były aniołek Kaczyńskiego - mówi rozmówca „Newsweeka”.
   Chodzi o Sylwię Ługowską-Bulak, która w poprzedniej kadencji była dy­rektorem biura poselskiego Witolda Waszczykowskiego, a teraz jest w gabine­cie politycznym ministra.
Dlaczego minister inwigiluje pra­cowników i czyta e-maile poprzedni­ków? - Bo szuka haków, które mógłby przynieść prezesowi na talerzu. Bo żyje w przekonaniu, że prezes ma na niego haka - tłumaczy mój rozmówca.

SKAZA NA ŻYCIORYSIE
Ostatnia wpadka Waszczykowskiego z San Escobar to tylko przejęzyczenie, ale dzięki temu minister stał się bohate­rem setek prześmiewczych memów.
   - Polscy ambasadorowie tęsknią do czasów, gdy oni mówili, a inni notowa­li. Dziś zwykle się wstydzą, bo wytyczne, które dostają z centrali, są nie do obro­ny - mówi jeden z ambasadorów. Chodzi m.in. o działania PiS dotyczące Trybuna­łu Konstytucyjnego. Ale wpadki szefa dy­plomacji też są za granicą komentowane.
   - Nieraz byłem pytany o cyklistów i wegetarian, o słabo wykształcone­go lewaka, jak nazwał szefa Parlamentu Europejskiego Martina Schulza, czy o ikonę zła i głupoty, jak raczył określić Donalda Tuska. Moi zagraniczni partne­rzy są zdumieni, że szef dyplomacji jest mistrzem niedyplomatycznego języka - mówi jeden z dyplomatów.
   Problemem ministra - jak tłumaczą mi w MSZ - jest to, że to polityczny singiel. Nie ma ani swojej frakcji w partii, co było siłą Schetyny, ani międzynarodowych kontaktów, które stanowiły atut Sikor­skiego. W pałacu prezydenckim nie ma co szukać, w rządzie nie ma sojuszników.
   - Waszczykowski wie, że skazą na jego życiorysie jest praca w MSZ w czasach pierwszego rządu PO-PSL, więc stara się być świętszy od papieża. Wie, że pre­zes ma w odwodzie Annę Fotygę - mówi z kolei polityk PiS.
   Fotyga odeszła z MSZ w 2007 r. Parę miesięcy temu na spotkaniu w Parla­mencie Europejskim Waszczykowski skrytykował jej poglądy dotyczące unij­nej obronności. - Nie zapomnę ci tego - syknęła Fotyga.
   - Kaczyński nie lubi Waszczykowskiego. Do dziś są na pan - mówi polityk PiS.

UCHO I OKO
Prezes PiS zainstalował w MSZ dwóch swoich ludzi, nazywani są jego okiem i uchem. To Jan Parys i Jan Dziedziczak. Pierwszy jest szefem gabine­tu politycznego ministra i to on miał być autorem głośnej wpadki dotyczącej no­minacji Roberta Greya na stanowisko wiceministra spraw zagranicznych i zdy­misjonowania go zaledwie siedem tygo­dni później. Oficjalnie na skutek „zmiany koncepcji kierowania MSZ”, nieoficjal­nie, bo Grey miał zataić kontakty z ame­rykańskimi służbami.
   Kandydata na wiceministra powinna prześwietlić ABW. - Ale dziś obowiązu­je inna droga. Najpierw przedstawia się kandydata na Nowogrodzkiej i najlepiej, żeby była to osoba nieznana prezesowi, bo nieznany znaczy, że nic na niego nie ma. Potem nieoficjalnie kandydata wery­fikuje resort obrony - opowiada pracow­nik MSZ.
   Dlaczego MON? Jan Parys i Antoni Ma­cierewicz znają się od lat, obaj byli mini­strami w rządzie Jana Olszewskiego. Ta spółka rządzi dziś w MSZ - słyszę od wie­lu osób w resorcie.
   Z kolei Jan Dziedziczak, zastępca Waszczykowskiego, to były rzecznik Jarosława Kaczyńskiego z czasów premierowania. Domeną Dziedziczaka są kontakty z Po­lonią. To on patronował powstaniu listy blisko 150 osób, które mają teraz promo­wać nasz kraj w świecie. Na liście przesła­nej do Instytutów Polskich jest mnóstwo prawicowych publicystów, a nie znaleźli się na niej najczęściej tłumaczeni za gra­nicą pisarze, np. Olga Tokarczuk, Andrzej Stasiuk czy Andrzej Sapkowski.
   Dziełem Dziedziczaka, uzgadnianym z centralą na Nowogrodzkiej, była także ekspresowa wymiana szefów Instytutów Polskich. 13 na 24 dostało negatywną ocenę (co zdarzyło się po raz pierwszy w historii tych placówek). Uzasadnienie negatyw­nych ocen w niektórych przypadkach było kuriozalne. Szefowa instytutu w Berlinie Katarzyna Wielga-Skolimowska usłysza­ła, że instytut promował Ruch Autono­mii Śląska, bo przygotował zatwierdzoną przez Warszawę akcję promocyjną pro­duktów i designu śląskiego. Drugim zarzu­tem było „poświęcanie zbyt dużej uwagi tematyce żydowskiej”, a poszło o pokaz nagrodzonego Oscarem filmu „Ida”.
   W miejsce zdymisjonowanych dyrek­torów przychodzą osoby nominowane bez konkursu (zgodnie z nową ustawą).
   - Chodzi o oddanie instytutów w ręce ludzi, którzy nie będą pytać, po co i dla­czego, tylko wykonaj ą polecenia. Te, które już nadchodzą z centrali, nie pozostawia- ją złudzeń, że chodzi o prze kierowanie oferty do starej Polonii. Tyle że instytu­ty współpracują z lokalnymi sponsorami - ciekawe, czy znajdą się chętni do finan­sowania pomysłów PiS - mówi jeden ze zwolnionych dyrektorów.

ZASTĘP LOJALNYCH
Parys i Dziedziczak meblują ambasady, a sam Waszczykowski obsa­dza departamenty. Stanowiska obejmują 30-40-latkowie bez dorobku dyploma­tycznego i doświadczenia w pracy na placówkach. Tak stało się z departamen­tami Azji i Pacyfiku, Ameryki i Polityki Europejskiej.
   - Waszczykowski tworzy zastęp lo­jalnych, zawdzięczających mu karierę urzędników. To dramatyczne w skutkach sprywatyzowanie resortu. Gmach się sy­pie - mówi jeden z jego pracowników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz