poniedziałek, 30 stycznia 2017

Chcą upaństwowić prawdę



Spotkania Jarosława Kaczyńskiego z właścicielami TVN, podchody pod „Polskę The Times” i „Rzeczpospolitą”. Od półtora roku PiS przymierza się do przejęcia niezależnych mediów. Najnowszy pomysł to ustawa wymierzona w zagraniczne koncerny

Michał Krzymowski

Aula Uniwersytetu Me­dycznego w Łodzi. Jaro­sław Kaczyński zagrzewa działaczy PiS. Prosi o mo­bilizację i objaśnia plany rządu: - Potrzebna jest reforma mediów. Chcemy by dążyły one do prawdy a nie angażowały się po jednej ze stron.
   Prezes uważa, że dziennikarze są nie­obiektywni, bo pracują dla zagranicznych koncernów. Ale jest na to sposób. Trzeba uchwalić przepisy, które ograniczą wpływ obcego kapitału. Najlepiej przetłuma­czyć francuską ustawę medialną i przy­jąć ją w Polsce. Poza tym - ciągnie lider PiS - rząd kontroluje spółki skarbu pań­stwa, ostatnio bardzo ekspansywne. To one mogą wziąć na siebie koszty repolonizacji mediów.
   Relacjonuje działacz PiS, uczestnik łódzkiego spotkania: - Prezes powiedział między innymi, że nie może być tak, iż większość regionalnych dzienników na­leży do jednego niemieckiego wydawni­ctwa. Nie podał nazwy koncernu, ale było jasne, że chodzi o grupę Polska Press.
   Kwestia repolonizacji mediów musi być w biurze PiS na Nowogrodzkiej żywa, bo Kaczyński poruszają podczas partyjnego objazdu kraju kilkukrotnie. Tydzień przed wizytą w Łodzi gości w Poznaniu, gdzie rozwija wątek zmian wprawie: - Koniecz­na jest równowaga społeczna. Nie może być tak, że duża część społeczeństwa nie ma swojej reprezentacji w głównych me­diach. Trzeba wprowadzić przepisy de- koncentracyjne, które uregulują ten rynek. W Europie oczywiście podniosłoby się larum, więc najlepiej wprost przepisać francuską ustawę. Wtedy nikt nas nie za­atakuje. To samo powtarza w Katowicach.

PIS MA PLAN. STWÓRZMY POLSKĄ AL-DŻAZIRĘ
Pierwszy plan repolonizacji mediów pojawia się w PiS jesienią 2015 roku, gdy partia dopiero sięga po władzę. Pomysł jest bardzo śmiały.
   Opowiada polityk bywający u Kaczyń­skiego: - Myśleliśmy o przejęciu TVN24. Mówię to zupełnie poważnie. Docierało do nas, że Amerykanie, którzy kupili ka­nały TVN, nie mają do nas uprzedzeń i że można się z nimi dogadać. Nasz plan był propaństwowy. Kupić stację informacyjną o dobrej renomie i stworzyć jej angielsko­języczną wersję, coś na wzór Al-Dżaziry czy Russia Today. Prezes szybko to pod- łapał, nawet rozmawiał o tym z Ameryka­nami. Jego pierwsze spotkanie umawiał znany warszawski lobbysta, a rozmowa odbyła się na neutralnym gruncie. Począt­kowo Jarosław miał wrażenie, że sprawa jest otwarta, ale ostatecznie usłyszał „nie”.
   TVN od półtora roku należy do sieci Scripps Networks Interactive, światowe­go dystrybutora telewizyjnych kanałów tematycznych, takich jak Travel Chan­nel, Food Network, Cooking Channel czy HGTV. SNI najpierw nabyła większościo­wy pakiet udziałów w spółce TVN od Gru­py ITI i Canal+, a następnie skupiła resztę akcji na giełdzie.
   W PiS kilkanaście miesięcy temu fak­tycznie krążyła koncepcja stworzenia an­gielskojęzycznego kanału promującego na świecie rządowy punkt widzenia. Uru­chomienie międzynarodowego kanału rozważały też władze Telewizji Polskiej. W styczniu 2016 r. publicznie przyznał to prezes TVP Jacek Kurski, zapowiadając rozpoczęcie prac nad stacją Poland24.
   Czy Jarosław Kaczyński rzeczywiście spotkał się z właścicielami TVN i sondo­wał możliwość zakupu komercyjnej sta­cji informacyjnej? Brzmi to absurdalnie, ale Amerykanie potwierdzają, że kontak­ty z PiS miały miejsce. „Przedstawiciele Scripps spotkali się ze wszystkimi głów­nymi siłami politycznymi zaraz po trans­akcji. Były to zapoznawcze spotkania wynikające z faktu, że SNI jest amerykań­ską firmą względnie nową na polskim ryn­ku” - czytamy w odpowiedzi na pytania „Newsweeka”.
   Amerykanie zapewniają jednak, że sprzedaż TVN24 nie wchodzi w grę i że żadne spółki skarbu państwa nie zgłaszały się do nich z konkretnymi ofertami.
   Do pierwszego spotkania z Kaczyńskim doszło prawdopodobnie na początku lipca 2015 roku, półtora miesiąca po wyborach prezydenckich wygranych przez Andrze­ja Dudę, podczas wizyty w Warszawie prezesa SNI Kena Lowe’a. Czy i kiedy od­była się druga rozmowa? Nie wiadomo.
   - Pierwsze spotkanie było kurtuazyj­ne. Amerykanie starali się o miejsce na multipleksie dla jednego ze swoich kana­łów i próbowali stworzyć przyjazną atmo­sferę wokół ich biznesu - twierdzi osoba zbliżona do właściciela TVN.
   Polityk Platformy, współpracownik ówczesnej premier Ewy Kopacz, dodaje: - Rzeczywiście do nas też docierali. Zabie­gali o osobiste spotkanie na najwyższym szczeblu, ale szefowa ich nie przyjęła.
   Jak się później miało okazać, pró­by „stworzenia przyjaznej atmosfery” spełzły na niczym, bo SNI w listopadzie 2015 roku przegrała konkurs o miejsce na multipleksie. Ciągnie rozmówca z Nowogrodzkiej: - Sygnał, że TVN24 nie jest na sprzedaż, prezes dostał dopiero podczas drugiego spotkania. Być może Amerykanie w międzyczasie zorientowa­li się, że reakcja na oddanie stacji rządo­wi byłaby w Polsce histeryczna.
   Inny: - Kurski podłapał pomysł uru­chomienia polskiej Al-Dżaziry już po fiasku rozmów w sprawie TVN24. Pier­wotny plan zakładał stworzenie stacji poza strukturą TVP.

GRA O „RZEPĘ” Z „DETEKTYWEM”
Plan uruchomienia polskiej Al-Dżaziry upada, ale niebawem rodzi się nowy pomysł. Wkrótce po przejęciu władzy przez PiS po Warszawie zaczy­na krążyć plotka, że niemiecki koncern Verlagsgruppe Passau chce wystawić na sprzedaż spółkę Polska Press. Gru­pa jest liderem na rynku mediów regio­nalnych, należą do niej m.in. „Dziennik Bałtycki”, „Dziennik Łódzki”, „Dziennik Zachodni”, „Gazeta Krakowska”, „Gaze­ta Wrocławska” czy „Głos Wielkopolski”.
   Wydawnictwo to łakomy kąsek dla par­tii Kaczyńskiego, która szykuje się do wy­borczego skoku na samorządy w 2018 r. W tym celu potrzebuje jednak spraw­nej machiny propagandowej, którą lokal­ne dzienniki mogłyby stworzyć wspólnie z ośrodkami regionalnymi TVP. Zakup Polski Press to - przynajmniej w teorii - także nie najgorsza inwestycja: w port­folio grupy znajduje się dochodowy por­tal ogłoszeniowy Gratka.pl.
   Informacja o tym, że Verlagsgrup­pe Passau rozważa wyjście z Polski, pada na podatny grunt w PZU, na którego cze­le stanęli właśnie bliski współpracownik Zbigniewa Ziobiy Michał Krupiński i jego zaufany Paweł Surówka. - W pierwszych miesiącach po przyjściu Krupińskie­go w spółce liczyły się tylko dwa tematy.
Akwizycja części banku BPH i podejście pod Polskę Press. Mówiono, że Surówka jeździł w tej drugiej sprawie na negocjacje z Niemcami i raportował do Krupińskiego. Ten z kolei karmił informacjami naczel­nika, budując przy okazji swoją pozycję. Z tego, co do nas docierało, Nowogrodz­ka była zainteresowana tą inwestycją, ale w pewnym momencie sprawa utknęła, bo Niemcy zażądali zbyt wygórowanej ceny - opowiada menedżer z PZU.
   Źródło PiS w otoczeniu Kaczyńskie­go zapewnia, że sprawa przejęcia Polski Press wciąż pozostaje otwarta. - Sytuacja, w której jedno niemieckie wydawnictwo kontroluje większość lokalnych gazet, jest nie do utrzymania. Gdybym miał się założyć, które media przejmie rząd, po­stawiłbym właśnie na to wydawnictwo - twierdzi nasz rozmówca. Co na to Ver­lagsgruppe Passau? - Nasze kierownictwo nie rozważa sprzedaży Polska Press - od­powiada Bettina Huber z centrali koncer­nu. A czy z Niemcami kontaktowali się przedstawiciele spółek kontrolowanych przez rząd w Warszawie? - Więcej infor­macji nie chcemy przekazywać.
   Od inwestycji na rynku medialnym dy­stansuje się także PZU. Ich biuro praso­we zapewnia, że nie prowadzi rozmów „z konkretnymi wydawnictwami”, choć na pytanie o kontakty Surówki z Verlag­sgruppe Passau już nie odpowiada.
   W kręgu zainteresowań ludzi z Nowo­grodzkiej są zresztą nie tylko gazety na­leżące do Polska Press. - Badamy rynek, rozglądamy się, sondujemy różne moż­liwości. Jedną z interesujących opcji na pewno byłaby nacjonalizacja „Rzeczpo­spolitej”. To znaczący tytuł, niepotrzebnie sprywatyzowany przed laty. Główną prze­szkodą jest tu jednak stanowisko właści­ciela „Rzepy” Grzegorza Hajdarowicza, który postawił sobie za punkt honoru nie­dopuszczenie do przejęcia gazety przez rząd - twierdzi ważny polityk PiS.
   Nieco ponad pół roku temu dochodzi do zakulisowej rozgrywki wokół „Rzecz­pospolitej”. W maju ówczesny minister skarbu Dawid Jackiewicz niespodziewa­nie składa doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przy prywatyzacji dziennika. Zdaniem Jackiewicza państwowa spółka Przed­siębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita sprzedała Hajdarowiczowi tytuł po zani­żonej cenie. Dwa miesiące później z zarzą­du Fratrii, wydawcy tygodnika „w Sieci” kierowanego przez braci Karnowskich, odchodzi Tomasz Przybek, bliski współ­pracownik senatora PiS Grzegorza Biereckiego. Rozstanie odbywa się po cichu, nie odnotowują go portale branżowe ani media kontrolowane przez SKOK-i.
   Przybek nie żegna się jednak z ryn­kiem medialnym. Obejmuje posadę pre­zesa w Przedsiębiorstwie Wydawniczym Rzeczpospolita, które od czasu sprzeda­ży dziennika znajduje się na branżowym marginesie: funkcjonuje jako jednooso­bowa spółka skarbu państwa, której jedy­nym tytułem jest czasopismo „Detektyw”.
   Wspomina człowiek zbliżony do właś­ciciela „Rzeczpospolitej”: - Hajdarowicz spłacał zakup gazety na raty, PWR jesz­cze niedawno było jego wierzycielem. PiS-owcy liczyli, że zobowiązanie nie zo­stanie uregulowane w terminie i będzie można przejąć udziały w gazecie, ale Hajdarowicz oddał dług z wyprzedzeniem.

NIE KRYGUJMY SIĘ
30 LISTOPADA, POSIEDZENIE SEJMOWEJ komisji kultury, poświęcone obecno­ści obcego kapitału na rynku medialnym. Wiceminister Jarosław Sellin przyznaje: - Jedyną możliwością zmiany proporcji kapitałowych jest wykupywanie tytułów. Polskie podmioty powinny być na to przy­gotowane. A na przyszłość powinniśmy wyostrzyć regulacje w tej sprawie. Nie ma co się krygować, mamy taki plan.
   Miesiąc później wicepremier Piotr Gliński w odpowiedzi na interpelację jed­nego z posłów pisze, że w resorcie kultury już trwają prace nad tak zwaną ustawą de- koncentracyjną, która na nowo ureguluje rynek mediów. Jak zapewnia, nowe prawo nie będzie działać wstecz i nie wpłynie na strukturę właścicielską istniejących kon­cernów. Chodzi o stworzenie przepisów, które w przyszłości zapobiegną ekspansji obcego kapitału.
   Wszystko wskazuje na to, że prace to­czące się w Ministerstwie Kultury mają doprowadzić do przeszczepienia rozwią­zań z francuskiej ustawy medialnej, o któ­rych podczas objazdu kraju wspominał prezes PiS. - Ograniczenia dotyczące in­westycji kapitału zagranicznego w media są we Francji rzeczywiście restrykcyj­ne i obejmują rynek telewizji, radia oraz prasy codziennej. Większość dzienników regionalnych należy do jednego wydaw­nictwa, ale jest to firma z kapitałem ro­dzimym, a nie niemieckim. Inaczej jest z wysoko nakładowymi magazynami, któ­re często w całości należą do wydawnictw z kapitałem niemieckim - wyjaśnia w roz­mowie z „Newsweekiem” medioznawca dr Katarzyna Gajlewicz-Korab. Jak mówi, francuskie zapisy są szczegółowe i trudne do obej ścia, bo urzędnicy skrupulatnie badąją zależności kapitałowe wydawnictw.
   Dr Gajlewicz-Korab twierdzi jednak, że francuskich rozwiązań nie da się wprost przenieść do Polski. - Tamtejszy rynek jest bardzo stabilny, kształtował się przez wiele lat. Bankructwa wydawnictw, za­mykanie tytułów, z czym mamy od cza­su do czasu do czynienia w Polsce, tam się nie zdarzają. Co więcej, prasa codzienna jest tam dotowana przez rząd. Nie wiem, czy Polskę byłoby stać na takie rozwiąza­nie. Zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego może być jedynie przykrywką dla ograni­czenia działalności nielubianych mediów
uważa dr Gajlewicz-Korab.
Współpraca Wojciech Cieśla

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz