czwartek, 22 grudnia 2016

Piniorgate



Czy szlachetny opozycjonista może być łapówkarzem? Oczywiście może, bo z ludźmi bywa różnie. A konkretnie, czy Józef Pinior jest łapówkarzem? To mało prawdopodobne, orzekł sąd i wypuścił go na wolność.

Cała ta historia przypomina powtórkę z hi­storii. O szóstej rano po Piniora przyszli agenci CBA. W scenariuszu mały retusz, po Barbarę Blidę o szóstej rano przyszli funkcjonariusze ABW. I tu, i tam chodziło o znane osoby, cieszące się autorytetem i uważane za uczciwe. I tu, i tam czekały w gotowo­ści kamery. I tu, i tam powodem operacji była rzeko­ma korupcja.
   Spektakularne zatrzymanie Józefa Piniora, byłego europosła (z listy SDPL) i byłego senatora (z listy PO), jednego z najbardziej zasłużonych działaczy opozycji w czasach PRL, było wielkim zaskoczeniem. - Każdy, ale nie Józek-tak zareagowali prawie wszyscy jego przy­jaciele z dawnych lat.
   Poręczenia za Piniora złożyli m.in.: Władysław Frasyniuk, Karol Modzelewski, Henryk Wujec, Danuta Kuroń, Krystyna Stachowiak, Jan Lityński, Janusz Pałubicki, a nawet wrocławski senator z ramienia PiS Jarosław Obremski, z którym Pinior przegrał rywalizację w ostat­nich wyborach. Jedynie dawny lider Solidarności Wal­czącej Kornel Morawiecki odciął się od kolegi z opozycji i oświadczył, że nie wyobraża sobie, aby zarzuty stawiane przez prokuraturę były nieprawdziwe.
   Suwerenna decyzja z centrali
   Poznański Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Pro­kuratury Krajowej wydał oszczędny komunikat o zarzu­tach. Pieniądze miało dawać dziewięciu dolnośląskich biznesmenów, a odbiorcami byli Józef Pinior i jego wielo­letni społeczny asystent Jarosław Wardęga (obaj nie chcą, aby ich nazwiska ukrywać za inicjałami). Łapówki miano wręczać w zamian za pomoc w załatwianiu na lokalnym szczeblu ważnych dla biznesmenów spraw. Jarosławowi Wardędze postawiono siedem zarzutów, a Piniorowi dwa. Raz miał dostać 40 tys. zł, a drugi raz 6 tys. W jakich oko­licznościach, od kogo i za co konkretnie, tego naczelnik wydziału prokurator Piotr Baczyński już nie ujawnił.
   Prok. Baczyński to ważna postać tego spektaklu, rola prawdziwie dramatyczna. Podczas konferencji prasowej łamiącym się głosem oświadczył, że Pinior to jego osobi­sty bohater walki z komuną i dlatego tak trudno oskar­żać go teraz i wnioskować o areszt. Ale musi to uczynić, bo tak nakazuje prawo. Zapytany, czy to jego suwerenna decyzja, czy jedynie wykonanie polecenia z Warszawy, nie odpowiedział.
   Nie wydaje się, aby decyzja o wniosku aresztowym wobec Józefa Piniora zapadła na poznańskim szczeblu. W podobnych przypadkach, wobec stosunkowo niskiej szkody, przy maksymalnym zagrożeniu karą do 8 lat, sądy ferują wyroki w zawieszeniu, szczególnie jeżeli oskarżeni nie byli wcześniej karani. Prokuratury wnioskują o areszt jedynie w ostateczności. Częściej sięgają po inne środki zapobiegawcze: dozór policyjny, zakaz opuszczania kraju czy kaucję. To wystarczające zabezpieczenie dla dobra śledztwa, szczególnie kiedy trwa już ponad półtora roku i wydaje się, że wszystkie dowody są zgromadzone. Inna rzecz, czy są to dowody wystarczająco mocne dla sądu.
   Sędzia Sądu Rejonowego w Poznaniu Monika Smaga-Leśniewska po trwającej ponad siedem godzin rozprawie odrzuciła wniosek prokuratury o areszt dla Józefa Pinio­ra, Jarosława Wardęgi i biznesmena Krystiana S. Uznała, że prawdopodobieństwo, iż popełnili zarzucane im czyny, nie jest na tyle wysokie, aby umieszczać ich za kratami. Ma­teriał dowodowy nie przekonał jej, że w przypadku Józefa Piniora można mówić o winie umyślnej. Dlatego nie zasą­dziła nawet kaucji i dozoru.
   Były senator po wyjściu z sali rozpraw powiedział dzienni­karzom, że znalazł się w sytuacji jak z Kafki. Urojone zarzu­ty, urojona sprawa. I powtórzył to, co wcześniej oświadczył prokuratorowi: „Nie brałem łapówek”. Jego słowa, że to po­licyjne państwo rządzone przez PiS zafundowało mu życie na podsłuchu, oburzyły ministra koordynatora służb spe­cjalnych Mariusza Kamińskiego. Zaprotestował z trybuny sejmowej, mówiąc, że o zgodę na kontrolę operacyjną Pinio­ra wystąpił do prokuratora generalnego w kwietniu 2015 r. szef CBA z ramienia PO Paweł Wojtunik. „Jeśli ktoś temu panu zafundował życie na podsłuchu, to rząd PO” - mówił Kamiński. Podsłuch trwał od kwietnia do listopada 2015 r. „Upolitycznianie tej sprawy jest bezzasadne. Mamy do czy­nienia z sytuacją o charakterze kryminalnym” - oświadczył, dodając, że w jego ocenie działania Wojtunika były słusz­ne. Po raz pierwszy zdarzyło się, że Kamiński pochwalił poprzedniego szefa CBA.

   Łapówka nie trafia na konto
   Mariusz Kamiński miał rację, że to CBA kierowa­ne przez Pawła Wojtunika inwigilowało Józefa Piniora i jego otoczenie. Powodem był donos. Sprawę realizował ówczesny szef delegatury CBA we Wrocławiu Zbigniew Stawarz. - To bardzo sprawny rzemieślnik, policjant z krwi i kości - ocenia jeden z byłych szefów CBA. - Na pewno nie bawiłby się w prowokacje.
   Ale według osób znających ustalenia, wiara Kamiń­skiego, że treści z podsłuchów jednoznacznie świadczą o kryminalnym procederze, jest błędna. Dlatego dowody zebrane przez CBA Wojtunika nie pozwoliły poprzedniej Prokuraturze Generalnej na postawienie komukolwiek zarzutów. Nagrane rozmowy dotyczyły interwencji senatorskich, biznesmeni żalili się na błędne decyzje urzędników. O pieniądzach nie mówiono w sposób po­zwalający jednoznacznie uznać, że tłem była korupcja. Nigdy nie padło, że w zamian za łapówkę senator coś załatwi. Obrońca Piniora mec. Jacek Dubois jest przeko­nany, że owe 46 tys. zł, wskazywane przez prokuraturę jako nielegalna korzyść osiągnięta przez byłego senatora, to była zwykła pożyczka udzielona jego klientowi przez zaprzyjaźnionego biznesmena.
   Faktem jest, że chociaż zarzuty postawiono dziewięciu przedsiębiorcom, to tylko jeden z nich miał, według pro­kuratury, korumpować Józefa Piniora. 46 tys. zł nie zosta­ło przekazane w kopercie czy pod stołem, ale wpłynęło na konto. Nie zdarza się, aby wstydliwa łapówka była prze­kazywana tak otwarcie, w sposób pozwalający namierzyć dającego i biorącego.
   Polityczny charakter tej afery wydaje się oczywisty Prokuratura przystąpiła do działania dopiero po roku od zakończenia operacji podsłuchowej. Sprawę na­tychmiast nagłośniono. - Dlaczego tak długo czekano i po co nadano taki rozgłos? To przecież jasne - mówi nam jeden z przyjaciół Piniora. - Żeby przykryć przemeblowywanie Trybunału Konstytucyjnego i forsowaną ustawę o zgromadzeniach. Wszyscy zajmują się teraz Józkiem, a oni kuchennymi drzwiami po cichu zmieniają państwo demokratyczne w PRL-bis.

   W świetle kamer
   Po Józefa Piniora przychodzono o świcie już kilka razy ale wcześniej wyłącznie w czasach PRL. Tuż przed stanem wojennym uczestniczył w brawurowej akcji wypłacenia z banku 80 min zł należących do Solidarności (był wtedy skarbnikiem dolnośląskiej NSZZ „S”). Na podstawie tej historii po latach nakręcono film „80 milionów”. Pienią­dze zdeponowano u arcybiskupa Henryka Gulbinowicza.
   Ówczesna propaganda opisywała to zdarzenie jako kradzież, a Pi­niora wskazywano jako głównego złodzieja, który przywłaszczył związkowe pieniądze. Po 13 grudnia 1981 r. ukrywał się. Ścigano go listem gończym i po 1,5 roku dopadnięto, postawiono przed sądem i skazano. Potem zatrzymywano go jeszcze kilkakrotnie (m.in. za próbę wywołania strajku).
   We wtorek 30 listopada 2016 r. Józef Pinior przeżył deja vu.
O szóstej rano do jego wrocławskiego domu zastukali funkcjo­nariusze CBA. - Weszło ich trzech. Powiedzieli, że mają nakaz zatrzymania mnie i przeszukania pomieszczeń - opowiada Józef Pinior. Z pisma podpisanego przez prok. Agnieszkę Degler wy­nikało, że agenci CBA mają szukać umów pożyczkowych byłego senatora i jego asystenta oraz dokumentacji kampanii wybor­czej 2015 r. w związku ze śledztwem w sprawie powoływania się na wpływy m.in. w Ministerstwie Infrastruktury, Komendzie Głównej Straży Pożarnej, Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środo­wiska we Wrocławiu i Ministerstwie Zdrowia.
   - Spytali o mój samochód i wystawili pismo, że zajmują pojazd na poczet grożącej mi kary - mówi Józef Pinior. Auto, 7-letnie renault warte ok. 20 tys. zł, stało w garażu. Rewizję prze­prowadzono pobieżnie. - Zachowywali się grzecznie. Od­nosiłem wrażenie, że są zażenowani całą sytuacją. Dawali do zrozumienia, że nie są tu z własnej woli, ale po prostu wykonują polecenie prokuratora - relacjonuje Pinior. Agenci CBA spakowali jego komputer i telefon komórko­wy. Ok. godz. 10 polecili mu, aby się ubrał i poszedł z nimi do czekającego na ulicy nieoznakowanego radiowozu. Wyjrzał przez okno i dostrzegł, że przed domem stoi kilka samochodów i kręcą się ludzie z kamerami. - Powiedzia­łem tym z CBA, że w tej sytuacji odmawiam opuszczenia domu, bo nie chcę być filmowany. Zrozumieli moje oba­wy, wjechali swoim pojazdem do mojego garażu i stamtąd, że tak powiem, dyskretnie mnie wywieźli - wspomina.
   O zarzutach mówi, że są absurdalne. - Jeżeli prokurator na podstawie podsłuchanej rozmowy, podczas której mó­wię, że nie wiem, jak przeżyć nadchodzące trzy dni świąt, i lekko przeklinam, wywodzi, że właśnie planuję popeł­nienie przestępstwa, to czyż nie mamy do czynienia z ab­surdem? - pyta. O swojej linii obrony nie chce się na razie wypowiadać. - Czekam na proces. Będę się bronił przed sądem - mówi.

   Wszyscy będą umoczeni
   Cała ta sprawa wygląda na typową pokazówkę. Gdyby przeciwko Piniorowi zebrano mocne dowody, prokuratura nie czekałaby tak długo, aby postawić zarzuty. Zapowiedź ministra Zbigniewa Ziobry, że ujawni stenogramy z pod­słuchów, to w gruncie rzeczy obietnica publicznego linczu na osobie nieposzlakowanego dotychczas polityka znane­go z lewicowych poglądów. Nawet jeżeli w podsłuchanych rozmowach nie ma treści korupcyjnych, zawsze przecież można dokonać takiej interpretacji i tak sfastrygować frag­menty, aby publiczność dostała właściwy przekaz.
   Już pojawiają się w mediach próby kompromitowania Józefa Piniora. Jeden z tabloidów napisał, że byłemu sena­torowi pieniądze były potrzebne na kolacje ze swoją przy­jaciółką. Mec. Dubois mówi nam, że jeden z dziennikarzy pytał go o sprawy z intymnego życia klienta, twierdząc, że ma taki przeciek z CBA. Prawicowe portale nie kryją satysfakcji, że dobrano się do legendy opozycji z czasów PRL. To jasny komunikat do elektoratu PiS, że skoro Wałęsa był Bolkiem, a Pinior okazał się łapownikiem, to wszyscy spoza środowiska Jarosława Kaczyńskiego są podejrzani i zapewne umoczeni.
   Jeden z byłych pracowników CBA mówi, że za czasów Wojtunika prowadzono liczne działania sprawdzające polityków PO i PSL. Rutynowo weryfikowano każdy sygnał o podejrzanych zachowaniach. Przeważnie nie znajdowano co prawda podstaw procesowych, ale do­kumentacja pozostała. Kreśli następujący scenariusz: - Na przykładzie Piniora badają reakcje. Jeżeli dojdą do wniosku, że gra warta świeczki, to najpierw dla za­mydlenia oczu postawią zarzuty o korupcję jakiejś płotce z własnych szeregów, a potem na całego zabiorą się za opo­zycję. Wyciągną stare materiały operacyjne i o szóstej rano będą wchodzić do domów. Przed sądami winy nie udo­wodnią, ale na całe lata przykleją do swoich przeciwników korupcyjne błoto.
   Józef Pinior poszedł na pierwszy ogień. Czeka go teraz kilka lat walki o dobre imię. Zapowiada, że karku nie zegnie. W końcu jego charakter hartował się w stanie wojennym. Wtedy się nie zląkł. Teraz też nie zamierza.
Piotr Pytlakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz