piątek, 25 listopada 2016

Rok bez trzymanki



Jarosław Kaczyński zagraża polskiej niepodległości i robi to świadomie - mówi redaktor naczelny „Krytyki Politycznej” Sławomir Sierakowski

Rozmawia Renata Kim

NEWSWEEK: Minął właśnie rok od zaprzysiężenia rządu, jaki to był rok dla Polski?
SŁAWOMIR SIERAKOWSKI: Bardzo nie­szczęśliwy. Domykający transformację ustrojową, ale w drugą stronę. Kiedy już nam się wydawało, że udało się ugrun­tować liberalną demokrację, przyszedł polski watażka z armią Edków i ją jednak rozwalili.

Kim jest ten watażka?
- To Jarosław Kaczyński. Postawienie partii przed ustrojem to zniesienie libe­ralnej demokracji. Kaczyński zaczął od urwania jej głowy, czyli złamania kon­stytucji i instytucji nadzorującej jej obo­wiązywanie. Teraz każdy kolejny polityk będzie mógł przyjść i powiedzieć: „A oni też obsadzali swoimi ludźmi Trybunał Konstytucyjny i lekceważyli konstytu­cję”, „Nie jesteśmy pierwsi, którzy...” - i tu wymienić wszystkie naruszenia prawa przez przeciwników, żeby swoje usprawiedliwić. Ale to nie jest najwięk­sza zdrada Kaczyńskiego.

A co nią jest?
- Kaczyński zagroził polskiej niepod­ległości. W sytuacji gdy odwróciła się koniunktura geopolityczna dla Polski, zostaliśmy bez sojuszników. Wielką Bry­tanię czy USA stać na taką fanaberię jak Brexit i Trump, bo te kraje nie znikną z mapy, nie stracą niepodległości. Nas na Kaczyńskiego nie stać, bo mamy tuż obok Rosję. Stany się z powodu Trumpa nie zawalą, ale my się od Kaczyńskiego możemy zawalić.

Dlaczego?
- W rok przeszliśmy drogę od kandy­data na lidera Unii razem z Niemcami Francją do bycia dla niej balastem. Nie chcemy się integrować, lekceważymy Brukselę, nie mamy euro, ostentacyjnie odrzucamy uchodźców. A jesteśmy naj­większym beneficjentem unijnych fun­duszy. Dostawać najwięcej pieniędzy z Unii i nie godzić się na żadną współ­pracę? To jest nienormalne. Jeśli Donald Trump zrealizuje swoje obietnice wy­borcze i pojawi się próżnia geopolityczna w Europie, to kraje Europy Zachodniej, które będą chciały się bardziej zintegro­wać, dadzą na sobie wymusić zrzucenie tego balastu. Tereny od państw bałty­ckich po Bułgarię i Mołdawię, gdzie już wybory wygrali prorosyjscy prezyden­ci, aż się proszą o korektę geopolityczną. Do czasu wyborów we Francji i w Niem­czech nic się nie zmieni, Putin też to wie. Ale po wyborach może się zrodzić jakieś milczące przyzwolenie na wycofywa­nie się Zachodu z naszej części Europy. Będzie jakaś wersja resetu z Rosją. A te kraje UE, które mają euro, bardziej się zintegrują, żeby uniknąć upadku, ale już bez nas. Pozostaniemy niczyi, co oznacza powolne podporządkowywanie się Rosji.
I wrócimy na miejsce wasala Rosji, któ­rym byliśmy przez ponad 250 z 300 lat naszej historii nowożytnej.

Czy Jarosław Kaczyński zdaje sobie z tego sprawę?
- Ależ Kaczyńskiemu taki model by od­powiadał, bo pozwoliłby mu rządzić tak, jak on chce i umie. Gdyby mu nie odpo­wiadał, toby się nie kłócił z Niemcami, naszym największym partnerem go­spodarczym, ani z Brukselą. W czasie transformacji naszym największym so­jusznikiem była Komisja Europejska, była naszym adwokatem w wielu spra­wach, czy to był Nord Stream, czy unij ny budżet. Dziś bijemy tę rękę, która nam przynosiła pieniądze. Nie zauważyłem, żeby Kaczyński miał tu jakieś rozterki.

To poważne oskarżenie.
- Najpoważniejsze, więc powtórzę: Ka­czyński zagraża polskiej niepodległości i robi to świadomie, jak wielu polskich przywódców w historii. On chce być władcą na swoim lokalnym podwór­ku, tylko to go interesuje. Nie jeździ po świecie, nie interesuje go światowa ko­niunktura polityczna i gospodarcza. Czy ktoś kiedyś słyszał, żeby Kaczyński ana­lizował sytuację na świecie? Żeby mówił: „Jeśli Chiny postawią na to, to USA będą musiały zareagować tak, a Rosja śmak, więc dla nas to oznacza to i to...”. Kaczyń­ski jest uważany przez prawicę za wybit­nego analityka, tymczasem jego analizy nigdy nie dotyczą geopolityki ani świa­towej gospodarki. A nasza niepodległość zależy wyłącznie od tego. Nieraz Zachód chciał albo musiał nas oddać Rosji lub pozwolił na zwasalizowanie Polski. Aku­rat ambicje Rosji się nie zmieniły.

Czy Kaczyńskiemu chodzi tylko o sprawowanie władzy?
- Tak. I o pewien rodzaj dumy narodo­wej, którą można kultywować jeszcze lepiej, gdy Polska nie jest niepodległym państwem. Bo gdy kraj jest pod zabo­rami, jeszcze lepiej wykonuje się apele wojskowe, śpiewa się roty, nosi mundu­ry, spiskuje, organizuje marsze naro­dowe. Przecież już dziś Kaczyński woli, żeby ludzie polegli, niż zginęli. U nas nie może być katastrof, u nas muszą być ofia­ry wojenne.

Ale po co to wszystko?
- Żeby Kaczyński mógł napisać kolej­ny rozdział naszej historii, a nasza hi­storia dla Kaczyńskiego to nie historia gospodarcza, tylko martyrologia na­rodowa. PiS nas rozbraja, skłóca nas ze sobą, umieszcza wariatów w MON i MSZ. Dla niego Smoleńsk jest ważniej­szy niż obronność kraju, skoro Maciere­wicz został szefem obrony narodowej. Szefem dyplomacji robi najbardziej wybuchowego, drażliwego i konflikto­gennego polityka. Polskie MSZ równie dobrze można byłoby obsadzić kibicami Legii Warszawa - prowadziliby tę samą politykę. PiS kieruje się nienawiścią, emocjami, odruchami szowinistycz­nymi, obraża inne państwa, ciągle im coś zarzuca.

Ale Kaczyński potrafi też postawić na młodego technokratę Mateusza Morawieckiego.
- Ten przekaz wygląda tak: pan jesteś wielki ekonom, panie Morawiecki, więc weź te wszystkie ministerstwa, dodaj te liczby i zrób tak, żebym ja się mógł zająć resztą. No i minister Morawiecki wziął te wszystkie ministerstwa, napisał swój plan i oparł go na trzech źródłach: in­westycjach zagranicznych, funduszach europejskich i przedsiębiorstwach kon­trolowanych przez rząd. I jak wychodzi? Inwestycje zagraniczne po raz pierw­szy od dawna są ujemne, fundusze euro­pejskie stanęły, wartość przedsiębiorstw kontrolowanych przez rząd spadła o 12,2 mld złotych. Giełda pikuje, złoty jest jedną z najsłabszych walut na świecie, wzrost gospodarczy zleciał z 3,8 proc. do 2,5 proc. Nawet ten pozytywnie oceniany program socjalny 500+ trzeba będzie ska­sować, jeśli zabraknie na niego pieniędzy. No chyba że postawi się jakiegoś Misie­wicza w mennicy państwowej i powie się mu: „Po prawej masz enter, drukuj”.

Rzad PiS będzie dodrukowywać pieniądze?
- Skądś je będzie musiał wziąć, raczej nie z obniżenia wieku emerytalnego. Dziu­ra w ZUS, jaka powstanie już za cztery lata, będzie kosztować niemal dwa razy tyle co program 500+, czyli 40 mld. Po­dejrzewam, że już w 2017 roku zaczną się w Polsce poważne problemy gospo­darcze, także z powodu Trumpa. Tylko że odpowiedzialny rząd myśli o tym, co będzie, gdy koniunktura na świecie się pogorszy. Nasz się raczej skupi na prze­kazie: PO tak nakradła, że dziś nie stać nas na wypłacanie funduszy socjalnych. Chcieliśmy, ale nie możemy przez tam­tych. Już Kaczyński zarzucił przedsię­biorcom, że specjalnie nie inwestują, żeby zaszkodzić rządowi. Głupszej wy­mówki nie sposób wymyślić.

A co PiS zrobi z Trybunałem Konstytucyjnym?
- Nic już nie musi robić. Kaczyński zre­alizował swój plan: już prawie dojechał do 18 grudnia, gdy skończy się kadencja prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, i wyeli­minował Trybunał z gry politycznej. Te­raz Trybunałem będzie rządził nominat PiS i będzie go paraliżował od wewnątrz. To nas stawia na równi z Węgrami, gdzie Viktor Orban napisał sobie swój ustrój.

Co jeszcze może się zdarzyć w przyszłym roku?
- PiS przyhamuje z realizacją obietnic wyborczych. Mieliśmy rok jazdy bez trzymanki, teraz przejdą do bronienia się przed recesją. Jedyne, co rośnie, to kon­sumpcja, ale na dłuższą metę nie da się w ten sposób utrzymać wzrostu gospo­darczego. Ludzie się w końcu zorientu­ją, że jest źle, zaczną się bać. Mają silnie rozbudzone aspiracje konsumpcyjne, a tu PiS przestanie im dorzucać do kieszeni, straci swoją społecznie wrażliwą twarz.
I wtedy Polacy znowu wyjdą na ulice.

Rok temu przewidział pan paraliż Trybunału, ubezwłasnowolnienie prezydenta Dudy, silną propagandę w kulturze, edukacji i mediach. Czuje pan satysfakcję?
- Przewidziałem też Brexit i zwycię­stwo Trumpa. Trumpa z Kaczyńskim łączy to, że wyborcy traktują to, co oni obaj mówią, poważnie, ale nie literal­nie. Kaczyński mówi o Polsce w ruinie, a Trump obiecuje, że dzięki niemu Ame­ryka znowu będzie wielka, bo postawi mur na granicy z Meksykiem i wypędzi muzułmanów. I obaj są wiarygodni siłą gniewu na tych, których obywatele iden­tyfikują ze swoją krzywdą. W Polsce mó­wimy o apartheidzie godnościowym, o tym, że jest grupa ludzi, którzy uważa­ją, że odebrano im godność. Kaczyński to dobrze wyczuł, dlatego usiadł na te­macie uchodźców i na socjalu. I dopóki jakiś polityk opozycji go stamtąd nie ze­pchnie, będzie rządził.

Celowo wymienił pan w jednym rzędzie Kaczyńskiego i Trumpa?
- Tak, bo ten trend polityczny zaczął się od Kaczyńskiego, a kończy się na Tram­pie. Na razie, bo zaraz mamy referen­dum konstytucyjne, po którym może ustąpić rząd we Włoszech i wygrają po­puliści. A na wiosnę wybory we Francji i to samo. Po Trumpie i Brexicie demo­kracja liberalna nie jest już kanonem polityki zachodniej. To doskonała sytua­cja dla Kaczyńskiego, który przestał być wyjątkiem. Tramp jest gwarantem bez­pieczeństwa dla Kaczyńskiego, ale nas, Polaków, zostawia bez nadziei.

Jak to?
- Byliśmy wpatrzeni w Stany Zjednoczo­ne, one były przez 27 lat jak zastępcza ojczyzna, chcieliśmy być tacy jak Amery­kanie. I paradoksalnie dziś jesteśmy tacy jak oni. Te wybory prezydenckie w USA są historyczne z jeszcze jednego powodu: nigdy jeszcze republikanie nie mieli ta­kiej przewagi w lokalnych parlamentach, gdzie decyduje się o kształcie okręgów wyborczych. A one już dziś są tak poukła­dane, żeby republikanie, którym biała baza wyborcza się dramatycznie kurczy, mogli wygrywać. To sprawi, że Trump nie będzie musiał oddawać władzy. W nor­malnych warunkach republikanin nie jest już w stanie wygrać wyborów prezyden­ckich, co najlepiej widać było po tym, że Clinton zdobyła więcej głosów niż Trump mimo gigantycznej mobilizacji jego wy­borców. Kaczyński będzie mógł wykonać ten sam numer bez ostentacyjnego fał­szowania wyborów.

Zrobi to?
- Nie widzę dobrego powodu, żeby nie zrobił. Nie dostrzegam w jego filozofii i praktyce politycznej niczego, co mogło­by go przed takim krokiem powstrzymać. Kaczyński jest gorszy od postmoderni­stycznego, celebryckiego ambicjonera Trumpa: jest umotywowany ideologicz­nie. Prezes PiS to socjopata, nie zna świata, nie prowadził interesów, realizu­je w Polsce jakąś psychopatyczną misję, na naszą krzywdę.

Czego on tak naprawdę chce? Jaką Polskę chciałby nam zbudować?
- On bardziej realizuje model swojej osobowości niż konkretną ideologię. Trumpa i Kaczyńskiego łączy to, że obaj są w sensie politycznym bardzo nieliberalni, obaj narzucają obywatelom swo­ją wolę. Obaj mają wizję „make Poland/ America great again”. Premier Szyd­ło podczas podsumowania roku rządu mówi, że Polska jest krajem dumnym, suwerennym, który ma sojuszników, ale czarno na białym widać, że tych sojusz­ników nie ma, że Polska suwerenność traci. Dumny to może jest z niej Macie­rewicz, ale na świecie dla jednych Polska pod rządami PiS jest pośmiewiskiem, a dla innych obiektem współczucia.

Jak długo PiS będzie rządzić?
- To zależy, czy utrzyma się mechanizm demokratycznej zmiany władzy. Jak się nie utrzyma, wchodzimy w jakiś nowy świat, równie, a może bardziej niebez­pieczny niż XX wiek. Nacjonalistycz­ny, ksenofobiczny populizm staje się mainstreamem.

Ale konserwatywni wyborcy chcą takiego świata.
- Nie chcą, oni chcieli tylko ukarać po­przednie elity. Zatrudnili Trumpa i Ka­czyńskiego do zasygnalizowania swojej dramatycznej sytuacji. Podpisali z nimi mefistofeliczny kontrakt, który brzmi tak: zrealizuj nasz gniew, teraz niech oni się boją, tak jak my się baliśmy przez tyle lat, gdy spadały nasze dochody, gdy traciliśmy pracę i domy. Kaczyńskie­mu i Trumpowi może się wydawać, że zostali zatrudnieni, by realizować swój program, ale nie on był kluczowy dla wy­borców. Ważny jest rewanż.

Jak można walczyć z populizmem?
- Na każdym możliwym poziomie trze­ba budować zasoby instytucjonalne, społeczne, polityczne. Organizacje po­zarządowe powinny się trzymać razem, zbierać pieniądze, szukać ich na Zacho­dzie. Na szczęście mamy w Polsce bardzo silne media prywatne, w ogóle nie prze­straszyły się Kaczyńskiego. Dziś jestem prawie pewien, że on spróbuje przekrę­cić wybory w Polsce, a jeśli na Zachodzie będą rządzili populiści, na pewno nie odda władzy.

Problem w tym, że na razie opozycja jest w rozsypce.
- Wszyscy jesteśmy bardzo słabi poli­tycznie i dlatego powinniśmy się trzymać razem. Mamy tak poważnego przeciw­nika do ogrania, że nieodpowiedzial­nością jest wykańczanie się nawzajem. Moja przyjaciółka Kazia Szczuka napi­sała ostatnio, że nie pójdzie na marsz KOD, bo jego lider palnął jakieś głup­stwo, za które później zresztą przeprosił. Nie powinna była tego robić, to prowadzi do dezintegracji. Tak jak Wałęsa narobił masę błędów, tak i Mateusz Kijowski jest tylko człowiekiem. Ja też się z nim nie zgadzałem, ale jak widzę, gdy ktoś cieszy się, że jemu albo Razem, albo Nowoczes­nej się coś nie udało, to nie umiem tego nazwać inaczej niż głupotą polityczną. Trzeba pamiętać o tym, że punkty 1,2 i 3 brzmią: pokonać Kaczyńskiego. A dopie­ro punkt 4 to różnice programowe mię­dzy ugrupowaniami opozycyjnymi. Ktoś w opozycji, kto uważa, że trzeba trzymać równy dystans do Kaczyńskiego i PO lub Nowoczesnej, fundamentalnie się myli. Bo Nowoczesna ustroju i niepodległości w Polsce nie podważa, a PiS owszem.

A pan chodzi na demonstracje KOD?
- Chodzę na marsze KOD, na pikiety Ra­zem, na czarne protesty, piszę, jeżdżę po świecie i przekonuję, żeby Polski nie my­lić z Kaczyńskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz