środa, 23 listopada 2016

Akta Antoniego M.




Ta historia wyjaśnia, dlaczego w 2008 r. służby odebrały Antoniemu Macierewiczowi dostęp do wszystkich tajemnic, w tym UE i NATO.
Rzuca też światło na prawdziwy powód jego pospiesznego powrotu spod Smoleńska 10 kwietnia 2010 r.

Przez używanie prywatnej skrzynki mailowej do od­bierania służbowych wiadomości prawdopodob­nie Hillary Clinton przegrała bitwę o Biały Dom. Gdyby szef polskiego MON Antoni Macierewicz miał tylko takie sprawy w politycznej biografii, pewnie nikt by się tym nie przejął. Problem w tym, że ma na sumieniu rzeczy znacznie gorsze, a mimo to pełni klu­czowe funkcje w partii rządzącej i w państwie.

   Kopiowanie na dwa dyski
   Jest 4 października 2007 r. Do wyborów parlamentarnych nie­spełna trzy tygodnie. Sondaże wieszczą PiS wyborczą porażkę. Antoni Macierewicz kieruje świeżo utworzoną - na gruzach Woj­skowych Służb Informacyjnych - Służbą Kontrwywiadu Wojsko­wego, która ma m.in. chronić tajemnice polskiej armii i tropić szpiegów chcących je zdobyć. W bazach danych SKW znajdują się dziesiątki tysięcy zapisów, najcenniejsze informacje dla bez­pieczeństwa państwa, coś, za co każdy wywiad dałby wiele. To nie tylko nazwiska pracowników i tajnych współpracowników, ale również listy osób typowanych jako podejrzewane o współpracę z obcymi służbami, kandydatów na agentów, sprawy, którymi SKW się interesuje. Plus całe archiwum zlikwidowanych w 2006 r. WSI. Część w formie papierowej, część zapisana na dyskach, któ­re są częścią systemu informatycznego o nazwie EO-Baza (czyli Baza Ewidencji Operacyjnej). Wystarczy wpisać do jej wyszuki­warki nazwisko lub nazwę firmy, by otrzymać pełną informację związkach z wojskowymi służbami.
Baza danych operacyjnych SKW znajduje się w pomieszczeniu chronionym przed podsłuchem i zakłóceniami specjalną osłoną - tzw. kabiną elektromagnetyczną. To metalowa klatka, która ma stanowić barierę dla wszelkich urządzeń inwigilujących.
   Wszystko, co znajduje się w kabinie, objęte jest klauzulą ścisłej tajności. Teoretycznie nikt bez specjalnego pozwolenia nie może tam wejść ani zajrzeć do jakiejkolwiek teczki czy pliku, o kopio­waniu nie wspominając. Wszystkie wejścia i wyjścia powinny być odnotowywane, podobnie jak wynoszone dokumenty czy dane. Słowem - najściślejsza ochrona. Ale tylko w teorii. W praktyce do zasobów operacyjnych SKW za czasów Macierewicza mógł wejść każdy i kopiować wszystko, jeśli miał tylko zgodę szefa.
   Cały zasób operacyjny SKW znajduje się w jej warszawskiej siedzibie przy ul. Oczki, kilkaset metrów od Dworca Centralne­go. Za bezpieczeństwo zbioru odpowiada­ła Agnieszka W., dyrektor biura ewidencji i archiwum SKW, jedna z najbardziej za­ufanych osób Macierewicza. - Zawdzięcza mu wiele, a w sensie zawodowym chyba wszystko. To on wciągnął ją do SKW - mówi jeden z byłych oficerów kontrwywiadu. W. dostała dyrektorskie stanowisko i została wysłana na kurs oficerski, mimo że nie miała wyższego wykształcenia.
   4 października 2007 r. w pomieszczeniu EO-Bazy stało się coś, co można zobaczyć jedynie w filmach szpiegowskich, ale z niż­szej półki. Funkcjonariusze wnieśli do po­mieszczenia komputer z dwoma twardy­mi dyskami. Tak rozpoczęło się trwające co najmniej dwa wieczory kopiowanie tajnych danych z EO-Bazy. Co dokładnie skopiowano i po co - tego nie udało się ustalić. Teoretycznie możliwe było nawet zdublowanie całej bazy danych SKW.
   Według naszych informacji dane z za­sobów posłużyły również do innego celu - kompilowania, czyli porównywania z da­nymi m.in. z Krajowego Rejestru Sądowego i Krajowego Rejestru Karnego, które groma­dzą informacje o zarejestrowanych w Polsce przedsiębiorcach i osobach karanych. Robił to m.in. dyrektor biura bezpieczeństwa tele­komunikacyjnego SKW Waldemar D. Jak wynika z dokumentów śledczych, polecenia funkcjonariuszom dotyczące kompilowa­nia i przetwarzania tajnych danych wydawał sam Antoni Macie­rewicz oraz dyrektor jego biura. - Można tylko domniemywać, po co to zrobili. Dane, które uzyskali, to broń bezcenna i niebez­pieczna zarazem, idealne narzędzie szantażu. Mogą z nimi zro­bić wszystko - twierdzą nasi informatorzy ze służb, którzy znają sprawę. Jak się dowiadujemy, dane zostały zgrane na twarde dyski i kilka płyt CD. Co najmniej jedna z tych płyt zniknęła. Podobnie jak dyski. W czyich mogą być rękach, można się tylko domyślać.

   Ogrodowa konspiracja
   Przenieśmy się półtora miesiąca później. PiS przegrało wybory, 16 listopada 2007 r. władzę ma przejąć rząd PO-PSL. W poprzedzającą noc na ul. Oczki podjeżdżają wojskowe cię­żarówki. Całość nadzoruje płk Andrzej Kowalski, zastępca Ma­cierewicza w SKW (dziś jest szefem Służby Wywiadu Wojsko­wego, niedawno awansowanym przez prezydenta do stopnia generała brygady).
   Żołnierze wynoszą z siedziby SKW akta zlikwidowanych WSI i ładują do samochodów. Teczki jadą kilka kilometrów dalej, do siedziby prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowe­go przy ul. Karowej, gdzie w ślad za nimi przenosi się komisja weryfikująca żołnierzy WSI, kierowana przez byłego premiera Jana Olszewskiego i obsadzona przez ludzi bliskich Maciere­wiczowi (zasiadali w niej m.in. jego obecni zastępcy w MON Tomasz Szatkowski oraz Bartosz Kownacki, a także najbliżsi współpracownicy Piotr Naimski i Piotr Bączek). - To było coś absolutnie niebywałego. Jedna instytucja państwowa, czyli ko­misja weryfikacyjna, dokonała bezprawnego zajęcia własności innej instytucji państwowej, czyli SKW - wspomina Bogdan Klich, który w pierwszym rządzie Tuska był ministrem obrony.
   Akta leżą na Karowej aż do końca czerwca 2008 r„ gdy wygasa rozporządzenie premiera będące podstawą działania komisji. Donald Tusk nie podpisuje nowego, dokumenty muszą więc wrócić na Oczki. Tak też się dzieje, ale nie do końca. Wywózka dokumentów odbywa się pod dyskretnym okiem służb. Wysoki rangą funkcjonariusz kontrwywiadu opisuje, co się wówczas wydarzyło: - Dzień przed odesłaniem akt na Oczki z BBN do Pałacu Prezydenckie­go w sposób zakonspirowany przeniesione zostały paczki z dyskami i nagraniami. Wiemy, że były tam kopie akt WSI oraz na­grania z posiedzeń komisji weryfikacyjnej, która przesłuchiwała żołnierzy WSI. Ale co dokładnie tam się znajdowało, może wiedzieć Antoni Macierewicz i jego ludzie.
   Wiadomo - bo to wykazało jedno ze śledztw - że Macierewicz był w BBN do ostatnich minut funkcjonowania komisji weryfikacyjnej. Choć nie był jej członkiem, ale szeregowym posłem, 30 czerwca w nocy przyniósł do kance­larii tajnej w BBN „dokumenty niejawne w dużej liczbie”. Było ich tyle („liczone w setkach”), że urzędnicy nie mogli zwe­ryfikować, czy rozliczył się ze wszystkich. Macierewicz zresztą nawet nie czekał na zakończenie formalności, tylko po pro­stu wyszedł.
   Prawdopodobnie wśród wynoszo­nych tylnym wyjściem akt - BBN sąsia­duje z ogrodem Pałacu Prezydenckiego - oprócz kopii znalazły się również ory­ginalne dokumenty. Po przejęciu władzy przez PO nowy szef SKW zawiadomił prokuraturę o zaginięciu 16 dokumentów pobranych przez członków komisji. Część z nich miał pobrać sam Macierewicz. Śledczym nie udało się wyjaśnić, co stało się z sześcioma. Za to obecny szef MON znalazł winnych: organiza­torów przewozu akt z siedziby BBN z powrotem na Oczki, którzy jego zdaniem zrobili „gigantyczny bałagan w dokumentach”.
   Nasz rozmówca kontynuuje: - Z Pałacu Prezydenckiego pacz­ki zostały przewiezione dwoma samochodami, w tym jednym należącym do ważnego dziś ministra, na Wiejską, gdzie w sie­dzibie Kancelarii Prezydenta miał swój gabinet Jan Olszewski.
   Sprawa miała swój epilog po 10 kwietnia 2010 r. Co się stało z dokumentami przewiezionymi do Kancelarii Prezydenta, nie wiadomo. Na pewno, gdy weszli do niej ludzie Bronisła­wa Komorowskiego, który po katastrofie smoleńskiej przejął obowiązki głowy państwa, ani żadnych dokumentów WSI, ani choćby śladów obecności Antoniego Macierewicza nie znaleźli.
   Trochę światła na tę sprawę w październiku 2014 r. rzucił niechcący Jacek Kurski w programie Moniki Olejnik „Kropka nad i” wTVN24. Obecny szef TVP bronił wówczas Macierewi­cza, któremu zarzuca się, że choć był w Katyniu 10 kwietnia (pojechał tam pociągiem z rodzinami katyńskimi), na wieść - katastrofie natychmiast wrócił do Polski. „Zapytałem go, cze­mu nie pojechał. Obawiał się, że pod nieobecność wysokich przedstawicieli Kancelarii Prezydenta zostaną spenetrowane archiwa BBN” - tłumaczył kolegę Kurski, na co drugi z gości Olejnik - Michał Kamiński - zaskoczony przypomniał, że Ma­cierewicz był wówczas szeregowym posłem, więc zasoby BBN nie powinny go interesować. „Kurski ujawnił, że Macierewicz wracał w popłochu do Warszawy grzebać w szafach pancer­nych BBN. Czekamy na komisję śledczą” - komentował w Radiu Zet ówczesny poseł Ruchu Palikota Andrzej Rozenek. A według TVN24 „po przyjeździe do Warszawy Macierewicz od razu udał się do Pałacu Prezydenckiego. Oficjalnie po to, by oddać hołd tym, którzy zginęli w katastrofie, ale później rozpoczął serię spotkań z urzędnikami Kancelarii Prezydenta oraz Biura Bez­pieczeństwa Narodowego”.
   Dlaczego jednak służby nie zawiadomiły prokuratury w sprawie wynoszonych z BBN paczek? Bo, jak tłumaczy nasz rozmówca, żaden ze świadków, który znał ich zawartość, nie zgodził się złożyć zeznań w prokuraturze. Nie ma zeznań, nie ma przestępstwa.
   Ciąg dalszy miała za to sprawa nielegalnego przetwarzania - kompilowania danych w samej SKW. Gdy PO przejęła władzę, ta sprawa stała się przedmiotem wewnętrznego dochodzenia oraz śledztwa prokuratury. Co z niego wynikło?
   Z materiałów, do których dotarliśmy, wyłania się przygnębia­jący obraz wszechobecnego bałaganu panującego w ewidencji i archiwum SKW oraz braku kontroli nad tym, co dzieje się z najważniejszymi z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa dokumentami. Przede wszystkim sama tzw. EO-Baza przez długie lata funkcjonowała bez niezbędnych certyfikatów bez­pieczeństwa. Co oznacza, że w ogóle nie powinna działać. Uru­chomiono ją, co prawda, długo przed Macierewiczem, jeszcze w czasach WSI, ale ten, nadzorując weryfikację oraz likwidację tej służby oraz tropiąc różne jej wyimaginowane i prawdziwe grzechy, tego nie wychwycił. Powiedzieli mu o tym dopiero jego współpracownicy, gdy został szefem SKW.
  
   Z powodu braku znamion
   Teczki i dane nawet z materiałami ściśle tajnymi wypływały z archiwum i bazy danych w sposób niekontrolowany, wyno­szone przez ludzi do tego niepowołanych, bez adnotacji, kto, co i ile wziął lub do czego zajrzał. Macierewicz miał w zwycza­ju wydawać polecenia podwładnym, by sprawdzali dla niego różne informacje w bazie danych SKW. Według prokuratury zajmowały się tym trzy osoby właściwie przez cały okres jego szefowania.
   Jak wykazało prokuratorskie śledztwo, kierownictwo SKW wiedziało, że niektórych akt operacyjnych brakuje. A brako­wało, bo były udostępniane bez odnotowania tego faktu w do­kumentacji. Odpowiedzialnością za to prokuratura obciążyła Agnieszkę W., która „nie zareagowała poprawnie i adekwatnie do zagrożenia na przekazane przez podwładnych informacje o braku akt operacyjnych, udostępnianych i przekazywanych bez udokumentowania oraz kancelaryjnej kontroli ich obiegu”.
   Piątka z osób zamieszanych w nadużycia w SKW, w tym Agnieszka W. i szef gabinetu Macierewicza Krzysztof Ł., byli podejrzani o działanie na szkodę interesu publicznego. Ale w przypadku samego Macierewicza i innej funkcjonariuszki prokuratorowi prowadzącemu śledztwo nie wystarczyło deter­minacji, by postawić im zarzuty, ale jedynie by wszcząć śledz­two w sprawie niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień. Co ciekawe, powołał się na ten sam przepis Kodek­su karnego - 231 paragraf l w związku z artykułem 12 Kodeksu karnego - co w przypadku podejrzanych. Wszystkim groziły nawet trzy lata więzienia.
   Według prokuratury Macierewicz zlecał swoim podwład­nym przetwarzanie informacji tajnych i ściśle tajnych z elek­tronicznej bazy danych operacyjnych SKW (EO-Baza) „poprzez dokonywanie sprawdzeń z naruszeniem zasad udostępnia­nia informacji niejawnych”. Prokuratura twierdziła również, że sprawdzenia te odbywały się „bez podstawy prawnej i fak­tycznej”. Jak to wyglądało? Właśnie m.in. z wykorzystaniem komputera wniesionego do pomieszczenia archiwum.
   Czego szukali oficerowie SKW? Kogo i co sprawdzali? Tego śledczym nie udało się ustalić. Choć dowody wydawały się mocne, prokuratura w 2012 r., po trwającym cztery lata postę­powaniu, umorzyła śledztwo z powodu... braku znamion prze­stępstwa. Dlaczego, mimo że decyzja o umorzeniu brzmi jak akt oskarżenia? Bo sama SKW uznała, że nie poniosła większych szkód. - A ściślej: do tego sprowadzały się zeznania ówczesnego zastępcy szefa SKW, któremu podlegało biuro ewidencji - tłu­maczą nasi rozmówcy Dziś oficer ten jest na emeryturze, nie chce rozmawiać na temat tamtych zeznań, twierdząc, że mogą być objęte klauzulą tajności. Motywy jego działania pozostają niejasne, choć wiele osób wskazuje na jego związki z ekipą Ma­cierewicza. To za jego czasów trafił do SKW, obejmując funkcję szefa ważnej placówki terenowej w Poznaniu. I to prawdopo­dobnie jego zeznanie uchroniło Macierewicza.
   Zachowanie wojskowego kontrwywiadu w sprawie niele­galnego kopiowania i wynoszenia najcenniejszych zasobów pokazuje wewnętrzny rozdźwięk, jaki panował w tej formacji po przejęciu władzy przez PO. Pokazuje również niezdecydo­wanie nowej ekipy rządzącej, by wyciągnąć konsekwencje wo­bec winnych łamania prawa za rządów PiS.
   Sama SKW wszczęła wewnętrzne postępowanie wyjaśnia­jące, zakończone odebraniem jeszcze w październiku 2008 r. tzw. poświadczenia bezpieczeństwa - czyli certyfikatu umoż­liwiającego wgląd do materiałów oznaczonych klauzulą ściśle tajne - Macierewiczowi, Agnieszce W. oraz trójce jej podwład­nych z BEiA. Macierewicz odwołał się od decyzji szefa SKW do premiera, a gdy ten ją podtrzymał, odwołał się do sądu ad­ministracyjnego, który stwierdził, że decyzja SKW nie ma mocy prawnej, bo sprawę powinna badać Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
   Po wyroku sądu ABW wszczęła sprawę i ją umorzyła, uznając, że jest bezprzedmiotowa, bo po odejściu Macierewicza z SKW ważność jego certyfikatu bezpieczeństwa i tak wygasła z mocy prawa. -Ale gdy jesienią zeszłego roku Antoni został ministrem obrony, ABW powinna wrócić do sprawy, bo ustawa o dostępie do informacji niejawnych nie zna pojęcia przedawnienia. Albo ją pominęła, albo odniosła się, ale tak, by nie zrobić mu krzywdy. Faktem jest, że Macierewicz dostał poświadczenie bezpieczeń­stwa - twierdzą nasze źródła. ABW nie chce się na ten temat wypowiadać.
   Bez poświadczenia nie mógłby sprawować urzędu. Bo o ile szefowie resortów mają z urzędu dostęp do najściślejszych na­wet tajemnic państwa, to aby mieli wgląd do informacji nie­jawnych NATO i UE, muszą otrzymać poświadczenie bezpie­czeństwa, co poprzedzone jest postępowaniem sprawdzającym prowadzonym przez ABW lub SKW. -Dokąd trafiły dokumenty z SKW? Gdzie i kto je ukrywa? - zastanawia się ważny funkcjo­nariusz służb. - Dziennikarz? Prawnik? Czy w ogóle są jeszcze w Polsce?

   Epilog
   Agnieszka W. i Piotr B. wrócili do SKW. Zostali awansowani na wyższe stopnie, przywróceni na stanowiska dyrektorskie (W. znów kieruje BEiA), przywrócono im także odebrane cer­tyfikaty bezpieczeństwa.
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz