sobota, 29 października 2016

Telewizja propagandowa



Od Jaruzelskiego do Kaczyńskiego



W sferze języka telewizja publiczna, a zwłaszcza „Wiadomości”, osiągnęły standardy stanu wojennego. To jest „Dziennik Telewizyjny” w czystej postaci! - mówi dziennikarz i bloger Krzysztof Leski

 Aleksandra Pawlicka rozmawia z Krzysztofem Leskim

NEWSWEEK: Napisałeś ostatnio na Twitterze po obej­rzeniu „Wiadomości” TVP: „Dziennikarz myśli. Funkcjo­nariusz służy”.
KRZYSZTOF LESKI: Jeśli media publiczne służą wyłącznie propagandzie rządu, to na dobrą sprawę każdy, kto wykonu­je tę robotę, jest takim samym funkcjonariuszem rządowym jak minister czy policjant. Pół biedy, że dobór informacji jest mocno stronniczy, że drastycznie stronniczy jest dobór rozmówców, ale język jest nie do zaakceptowania. W sfe­rze języka telewizja publiczna, a zwłaszcza „Wiadomości”, osiągnęły standardy stanu wojennego. To jest „Dziennik Telewizyjny” w czystej postaci!

Jakiś przykład?
- Kariera słowa „antypolski”. Cokolwiek robi opozycja, jest antypolskie. Przecież to jest czysty Gomułka naśla­dowany przez Jaruzelskiego w stanie wojennym! Niedaw­no w „Wiadomościach” puszczono materiał o występach wrocławskiego teatru za granicą, opatrzony paskiem „An­typolski występ aktorów”. Gomułka też cynicznie stawiał znak równości między „antyrządowy” a „antypolski”; kry­tyka rządu to zawsze była krytyka własnego kraju.

Jakie są tego skutki?
- To, co robi propaganda PiS, a co w pigułce zawarte jest w „Wiadomościach”, to wykluczenie dyskusji poprzez ode­branie opozycji argumentów. Opozycja z definicji nie ma racji - o nic konkretnego nie walczy, tylko „jątrzy, próbu­je wzniecać niepokój, bo nie może się pogodzić z utratą władzy”. Atakuje rząd „wściekle, agresywnie, wrogo”; jest opłacana przez jakieś tajemnicze źródła w kraju bądź - co gorsza - za granicą. I dalej idąc tym tropem: opozycja to zdrajcy.

Zdrajcy, którzy szukają pomocy w Brukseli.
- Każde odwołanie się do instytucji europejskich traktowane jest jak zdrada narodowa. Choć gdy ro­biło to PiS za rządów Platformy, to nazywało się to obro­ną interesów narodowych. PiS składało interpelacje w sprawach superbłahych w porównaniu z obroną niezależ­ności Trybunału Konstytucyjnego. Na przykład rzekomego krzywdzenia Radomia w podziale funduszy europejskich przez rząd PO.

Napisałeś na Twitterze: „Gdy podlą się miernoty, chrzań to. (...) Gdy podlą się dawni przyjaciele, boli”.
- To było o kimś spoza kręgu dziennikarskiego, ale en mas­se dotyczy także ludzi w mediach publicznych. Większość osób, które są po tamtej stronie, znam od dawna. Z Ja­ckiem Karnowskim spędziliśmy parę lat w BBC. Bardzo go lubiłem, prosił mnie często o radę, ufaliśmy sobie. Dlatego trudno jest mi zrozumieć, jak może robić to, co robi.

Robi, bo wierzy, czy jest cynikiem?
- Cynikiem to jest Jacek Kurski. Zawsze grał o swą pozycję w PiS wszelkimi sposobami. To facet równie inteligentny, co pozbawiony skrupułów. Wciąż ma nadzieję, że wielka kariera przed nim, że dogodzi prezesowi i zostanie mu to wynagrodzone.

A pozostali?
- Część chyba wierzy, że walczy z postkomunistycznym złem, które rozlało się po Platformie, Nowoczesnej, KOD i tak dalej... Ich zdaniem to my służymy złej sprawie. Żyją w przekonaniu, że nie robią niczego innego niż poprzednicy, tylko na odwyrtkę.

Pracowałeś w telewizji publicznej, podpisałbyś się pod materiałem, jaki serwuje Danuta Holecka czy Ewa Bugała?
- Jasne, że nie. Dlatego pozwalam sobie czasami na tweety w rodzaju: „A komu ty służysz, Danusiu?” Albo „Jak ty to robisz, że się nie czerwienisz na wizji?” - to do Adria­na Klarenbacha. I jestem gotów powtórzyć im to w twarz. Zaczynamy obserwować zjawisko podobne do tego, jakie miało miejsce na początku stanu wojennego, kiedy na tle politycznym masowo pękały przyjaźnie, a nawet małżeń­stwa. Ktoś, kto mniej lub bardziej czynnie poparł Wojsko­wą Radę Ocalenia Narodowego, stawał się persona non grata. Przestawało się mu podawać rękę. Dziś jest podob­nie. Tracę wspólny język, ba! - tracę szacunek dla ludzi, z którymi się przyjaźniłem.

To kwestia braku przyzwoitości czy po prostu dzienni­karskie partactwo?
- To zależy, jakie przyjmiemy kryteria oceny. Jeśli skutecz­ność, to nie nazwałbym roboty „Wiadomości” partactwem, bo są cholernie skuteczni. Robią to, czego oczekuje spora część odbiorców. I to działa, utwierdza elektorat PiS w słuszności swoich przekonań, mobilizuje zarówno do agresji słownej w internecie, jak i coraz częściej agresji fizycznej na ulicy.

Czy skuteczność jest jedynym wyznacznikiem profesjonalizmu?
- Nie. Ale jeśli media publiczne są rozumiane wyłącz­nie jako narzędzie utrwalania poglądów jednej par­tii i jej wyborców, to skuteczność jest najważniejsza. Platforma czy SLD też zawłaszczały telewizję publicz­ną, ale pozostawiały miejsce dla opozycji. Jej racje były prezentowane. Prezentowane, a nie omawiane, inter­pretowane czy oceniane. A dziś w roli zwolennika rzą­du występuje Karnowski, a w roli reprezentanta opozycji Ziemkiewicz, bo niegdyś skrytykował coś w działaniu PiS. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, a dziś niemal przestaje dziwić.

To jest jeszcze dziennikarstwo?
- Z dziennikarstwem w ogóle jest problem. Nieustająca presja upraszczania wszystkiego sprawia, że informacja ociera się coraz częściej o prostactwo. Mój ukochany „The Daily Telegraph”, w którym przepracowałem kilka lat, bar­dziej przypomina „The Daily Mail” z lat 90. Tabloidyzacja jest powszechna, choć oczywiście wśród psujących się me­diów są złe i gorsze.
W Polsce dno osiągnęły „Wiadomości” przez swą nachalną i prostacką propagandę. Żadna inna forma komunikowa­nia się, może pomijając kłótnię małżeńską, nie posługuje się w takim stopniu epitetami jak propaganda.

Jakie to epitety?
- „Antypolski”, „jątrzący”, „kosmopolityczne kreatu­ry”, „awanturnicy”... Język PiS i „Wiadomości” to język PZPR. Epitety nie są nośnikiem informacji, tylko emocji, i o to chodzi. Ci, którzy oglądają „Wiadomości”, nie szuka­ją w nich informacji, lecz potwierdzenia swych nastrojów i przekonań. Dziennikarz nie mówi, jak jest, ale daje dowód na potwierdzenie racji. Józef Stalin w 1929 r. mówił o „walce klas, która zaostrza się w miarę postępu rewolucji”. Mi­nęło 87 lat i okazuje się, że dla PiS to teza jak najbardziej prawidłowa. Jarosław Kaczyński powiedział ostatnio, że walka o wolność i suwerenność jeszcze się nie zakończy­ła, są na niej przeszkody i będą coraz większe. Czyli „walka klas” zaostrza się... Pamiętasz, jaka była ulubiona fraza Je­rzego Urbana?

?
- „Tak zwany”. „Tak zwana opozycja”, „tak zwana pod­ziemna Solidarność”. Na każdej cotygodniowej konferen­cji Urban powtarzał to iks razy. Dziś mamy „tak zwany KOD”, „tak zwaną opozycję”, „tak zwane elity”, „tak zwa­ne autorytety”. Do niedawna był to język TV Republika czy portalu wPolityce, a dziś stał się językiem telewizji publicznej.

Skoro „Wiadomości” to propaganda, to czy funkcjonuje w nich cenzura?
- Myślę, że nie jest to potrzebne. Ci, którzy tam zostali albo przyszli, potrafią sami spełniać oczekiwania.

Nie boja się tego, że po „stanie wojennym” PiS nikt ich w mediach nie zatrudni?
- Przed nimi jeszcze co najmniej trzy lata rządów PiS. Jeśli w kolejnych wyborach będzie zmiana, to na gorsze. Wygra ugrupowanie, które na fali krytyki PiS zaproponuje jeszcze bardziej populistyczne rozwiązania. Ci od propagandy spo­kojnie znajdą pracę, a kto się nie załapie, wróci do dobrze zabezpieczonych finansowo przez lata rządów PiS tzw. me­diów niepokornych. Jestem przekonany, że zdążą zabez­pieczyć swoje interesy na lata posuchy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz