środa, 19 października 2016

Szwedzki łącznik z węgierskiej ambasady



Jak pewna wdowa oraz wiceburmistrz z PiS sprytnie przejmują władzę nad kamienicą na warszawskiej Ochocie.

Piotr Pytlakowski

W cieniu wielkiej afery repry­watyzacyjnej rozgrywa się jej mniejszy odprysk, czyli operacja przejęcia części kamienicy w Warszawie przy ul. Sękocińskiej 7. Historia jest dość typowa, ale i bardzo pouczająca.
   Otóż, w budynku znajduje się dwanaście lokali czynszowych, pięć własnościowych i jeden użytkowy. Do niedawna domem za­rządzała wspólnota mieszkaniowa złożona z właścicieli mieszkań oraz gminy Ochota.
   W 2012 r. część kamienicy oddano spadkobiercom przedwojennej właści­cielki Karoliny Sikorskiej. Dlatego tylko część, bo pięć mieszkań prawdopodob­nie jeszcze w latach 80. wykupili lokatorzy, zgodnie z ówczesnym prawem za 20 proc. wartości. Przynajmniej trzy z nich zostały potem sprzedane na rynku wtórnym już po cenie rynkowej. Jednym z nabywców był Mateusz Dembiński, do niedawna
z woli mieszkańców - członek zarządu wspólnoty mieszkaniowej.
   Dembiński o tym, że nie jest już człon­kiem zarządu, dowiedział się przypadkiem. Okazało się, że 6 sierpnia 2012 r. w kance­larii notarialnej Roberta Sutowskiego od­było się zebranie wspólnoty. Z aktu nota­rialnego wynikało, że zebranie otworzył niejaki Paweł Puławski, który oświadczył, że członkowie wspólnoty zostali o termi­nie i miejscu zebrania powiadomieni pra­widłowo. Następnie pan Puławski wybrał siebie na przewodniczącego zebrania, podpisał listę obecności i na jej podsta­wie stwierdził, że w zebraniu bierze udział osobiście lub przez pełnomocników 68,56 proc. udziałowców nieruchomości, czyli że zebranie jest władne do podej­mowania uchwał. Następnie podjął dwie uchwały. Pierwszą odwołującą poprzedni zarząd wspólnoty i drugą powołującą nowy zarząd w składzie Andrzej Sikorski (jeden ze spadkobierców), Beata G. (jego żona) i on sam, czyli Paweł Puławski.
   Rzecz w tym, że właściciele mieszkań w ogóle nie zostali o zebraniu powiado­mieni, a ów pan Puławski nie był właści­cielem mieszkania przy Sękocińskiej 7, nie miał udziałów w kamienicy ani prawa do spadku. Z treści aktu notarialnego wy­nikało więc, że musiał być pełnomocni­kiem niektórych spadkobierców.
   W tym czasie Paweł Puławski był rad­nym z ramienia PiS w dzielnicy Warszawa Śródmieście - dziś jest wiceburmistrzem. Na co dzień pracował jako kierowca w am­basadzie węgierskiej.

   Talenty Beaty G.
   Karolina Sikorska kamienicę przy Sękocińskiej wybudowała w połowie lat 30. XX wieku. W 1945 r. kamienicę na mocy dekretu Bieruta odebrano wła­ścicielce i przekazano miastu. Negatywnie rozpatrzono wniosek Karoliny Sikorskiej o przyznanie prawa własności czasowej, ale fakt, że go wówczas złożyła, otworzył po latach jej spadkobiercom możliwość ubiegania się o zwrot nieruchomości.
   Karolina miała czworo dzieci i pięcioro wnuków. Jej spadkobiercy porozjeżdżali się po świecie. Część z nich zmarła, nie­którzy bezpotomnie. Pomijając skompli­kowane losy rodzinne, na początku XXI w. prawa spadkowe do kamienicy posiadał mieszkający w Warszawie wnuk Karoliny architekt Andrzej Sikorski i tzw. szwedz­ka gałąź rodziny. Andrzej posiadał prawa do dwóch trzecich spadku, a szwedzcy spadkobiercy do jednej trzeciej.
   Teraz wprowadzamy dwie ważne oso­by dramatu: Andrzej Sikorski miał dwoje dzieci z dwóch małżeństw: Piotra, praw­nika mieszkającego w Polsce, i córkę osia­dłą w Szwecji. W latach 60. uciekł z Polski, zostawiając żonę i małego synka. Wrócił w 1991 r. Kilka lat później związał się z młodszą o 28 lat Beatą G.
   50-letnia dziś Beata G. pochodzi spod Tarnobrzega. Do Warszawy przyjechała na studia i już tu została. W drugiej po­łowie lat 90. starała się o pracę w redakcji „Życia Warszawy”. Ówczesny dziennikarz tej gazety Paweł Ludwicki zapamiętał, że twierdziła, iż jest prawniczką. Nikt wte­dy nie sprawdził jej faktycznego wykształ­cenia. Po latach Ludwicki dowiedział się, że owszem, studiowała prawo, ale naukę przerwała, de facto miała tylko maturę. Współpracowali później w miesięczniku „Kurier Warszawski”, on był naczelnym, a ona dyrektorem wydawniczym. Rozstali się w gniewie, kiedy Ludwicki stwierdził, że Beata G. nierzetelnie rozlicza się z au­torami. -A potem zauważyłem, że zabrała z redakcji należący do mnie księgozbiór - mówi.
   Próbował odzyskać książki, ale bezsku­tecznie. Decyzją prokuratury sprawę umo­rzono. Uważa, że G. potrafi omotać ludzi. Wiedział też, że kobieta jest w związku z Andrzejem Sikorskim, ale z jej słów wyni­kało, że to nie jej partner, ale ona sama ma warszawskie korzenie i walczy o odzyska­nie praw do rodzinnych nieruchomości.
Historię rodziny Sikorskich przedstawiała jako własną-komentuje Ludwicki.

   Czwarta mama bierze wszystko
   G. mieszkała ze swoim partnerem An­drzejem Sikorskim w budynku spółdzielni Wspólna Ostoja przy ul. Filtrowej. On miał tam dwa mieszkania, jedno, które kupił od spółdzielni, i drugie odziedziczone po matce. - Konkubent sprzedał jej część strychu, chociaż nie miał do tego prawa - mówi obecna prezes Ostoi Małgorzata Koskowska-Żuber. - Unieważniliśmy tę transakcję w sądzie.
   Beata G., chociaż nie była właścicielką mieszkania ani żoną lokatora, załatwiła sobie członkostwo we Wspólnej Ostoi.
- Wybrano ją też w skład zarządu jako rad- czynię prawną, bo się za taką podawała - wspomina Koskowska-Żuber.
   Po roku Beata G. zgłosiła swoją kan­dydaturę na prezesa spółdzielni, ale do­stała tylko jeden głos, prawdopodobnie własny. Spółdzielcy już w tym czasie uznali, że nie jest godna ich zaufania. Usunięto ją z zarządu, a potem odebra­no członkostwo. Jak mówi pani prezes, G. powołując się na stary wpis do KRS, powiadomiła policję, że w spółdziel­ni dzieje się skandal, bo ona, członek zarządu, jest nie wpuszczana do biu­ra. I osłaniana przez policjantów przy pomocy wynajętego ślusarza włamała się do siedziby spółdzielni. Zablokowała bankowe konta. Wystąpiła też do sądu, aby w spółdzielni Wspólna Ostoja usta­nowić kuratora w jej osobie, ale sąd od­rzucił jej wniosek.
   W 2005 r. Andrzej Sikorski ożenił się z Beatą G. Ślub odbył się dyskretnie, nawet syna Piotra nie powiadomiono. Od tej pory Piotr, starszy od Beaty G. o dwa lata, nazywał ją złośliwie czwartą mamusią, jako że wcześniej ojciec miał już trzy żony. Twierdzi, że nowa macocha skutecznie odcięła ojca od rodziny.
   W listopadzie 2015 r. Andrzej Sikorski zmarł w szpitalu, miał 77 lat. Beata G. wystąpiła do sądu o uznanie jej prawa do nabycia po nim spadku. Przedstawiła kopię datowanego na sierpień 2015 r. te­stamentu Andrzeja Sikorskiego, z którego wynikało, że cały swój majątek zapisuje właśnie jej.
   - Już na pierwszy rzut oka widać, że te­stament jest sfałszowany-mówi Piotr Si­korski. - To nie jest pismo ojca i to nie jego podpis. Dlatego w sądzie będziemy do­magać się obalenia tej rzekomej ostatniej woli ojca.
   Aby to było możliwe, sąd musi powo­łać biegłego grafologa, ale na razie nie może tego zrobić, bo Beata G. mimo wielokrotnych monitów wciąż nie zło­żyła oryginału testamentu. Sprawa się przeciąga.

   Spec od reprywatyzacji
   Nikt nie wie, jak i kiedy u boku Beaty G. pojawił się radny dzielnicy Śródmieście Paweł Puławski, warszawski działacz PiS. Właściciel mieszkania w kamienicy przy Sękocińskiej 7 Mateusz Dembiński mówi, że w 2012 r. Puławski przedstawił mu się jako pełnomocnik posiadającego jedną trzecią udziałów spadkowych do tego budynku Janusza Sikorskiego ze Szwecji. Dembiński po raz pierwszy dowiedział się wtedy, że do kamienicy, w której ma mieszkanie, są jakieś roszczenia szwedz­kich spadkobierców. Nie wiedział też, że Ja­nusz Sikorski zmarł w 2010 r. i że wcześniej zarówno on, jak i jego dzieci ustanowili peł­nomocnikiem Piotra Sikorskiego, swojego bliskiego krewnego. Spadkobiercy po Janu­szu Sikorskim złożyli notarialnie poświad­czone oświadczenia, że ani ich ojciec, ani oni nigdy nie upoważniali Puławskiego do reprezentowania ich w Polsce, tym bar­dziej że go nie znają.
   Na jakiej podstawie notariusz Sutowski uznał, że Paweł Puławski ma prawo zwoływać przywołane na wstępie zebra­nie wspólnoty mieszkaniowej, odwoły­wać jej zarząd i samemu ustanawiać się członkiem nowego zarządu, nie wiadomo. Robert Sutowski powołuje się na tajem­nicę zawodową, ale dodaje też, że w tym przypadku notariusz nie ma obowiązku sprawdzania księgi wieczystej i badania wiarygodności osób biorących udział w zebraniu. Legitymuje ich i potem wy­łącznie notuje przebieg zebrania, a cała odpowiedzialność za niezgodne z praw­dą oświadczenia spoczywa na osobach, które je składają. Z tego wniosek, że we­dług notariusza Sutowskiego każdy może do niego przyjść z ulicy i ustanowić się jako zarządca nieruchomości.
   Jedno wydaje się w tej sprawie pewne. Beata G. i Paweł Puławski przejęli zarząd nad kamienicą przy Sękocińskiej bez wystarczających prawnych podstaw. Nie są przecież wpisani w księgę wieczystą, ona nie objęła jeszcze spadku, a on nie jest pełnomocnikiem szwedzkich spad­kobierców. Na domiar złego przejęli kon­to wspólnoty, gdzie zgromadzono po­nad 200 tys. zł. Lokatorzy stracili kontrolę nad tym funduszem i nawet nie wiedzą, czy pieniądze nadal spoczywają na za­właszczonym koncie. Piotr Sikorski złożył w tej sprawie doniesienie do prokuratury.
   Niedawno, gdy Paweł Puławski został na wniosek burmistrza jego zastępcą w dzielnicy Śródmieście, w rekomenda­cji wskazano, że jest dobrym kandydatem. Bo zna się na - bardzo ważnych dzisiaj - sprawach reprywatyzacyjnych.


PS Wiceburmistrz Puławski odmówił rozmowy, tłumacząc, że toczy się w sądzie sprawa, on jest świadkiem i nie może publicznie się wypowiadać. Po informacje odesłał do swojej prawniczki Dominiki Ociepki. Ta oświadczyła zaś, że nie zna pana Puławskiego, a reprezentuje jedynie Beatę G. Ta nie odbiera telefonów, nie odpowiada na maile, nie otwiera drzwi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz