poniedziałek, 12 września 2016

Praca dla swoich



Idą wielotysięczną ławą. Wczoraj działali w powiatowych strukturach PiS i nosili teczki za posłami, dziś robią kariery w energetyce, przemyśle zbrojeniowym i dyplomacji. Od Pabianic po Los Angeles

Michał Krzymowski

Samych spółek z udziałem skarbu państwa jest 509, co daje ponad trzy tysiące posad w zarządach i ra­dach nadzorczych. Do tego dochodzą spółki córki i wnuczki, ze stanowiskami prezesów, doradców, dyrektorów, kierowników, naczelników A są jesz­cze agencje rolne z setkami miejsc pracy - od syne­kur w centralach po fuchy w powiatach. Podwoje uchylają też ministerstwa, urzędy centralne i wojewódzkie, a za granicą - ambasady, konsulaty, instytuty.
   Łącznie to tysiące posad. Ile dokładnie? Nikt nie wie, ale jedno jest pewne - oni już tam są. Oni, czyli działacze partii rządzącej, ich bliscy, przyjaciele, współpracownicy... Żeby spisać wszyst­kich, trzeba by małej encyklopedii; „Newsweek” przedstawia historie kilkorga z nich.

NIECH UJADAJĄ, ZA NAMI SZLAK BOJOWY
Violetta Mackiewicz-Sasiak, pielęgniarka w Domu Po­mocy Społecznej, od kilku lat kieruje kołem PiS w Redzie i Klubem „Gazety Polskiej” w Wejherowie.
W dorobku ma udział w powiatowym Ru­chu Kontroli Wyborów, współpracę z Soli­darnymi 2010 i nieudany start w wyborach parlamentarnych. Zaczęła działać, bo - jak twierdzi - nie mogła patrzeć na kłamstwa i manipulacje. Poza tym od zawsze była społecznikiem.
   W marcu 2016 roku uśmiecha się do niej szczęście - zostaje członkiem rady nad­zorczej firmy Energa Operator, jednej z 58 spółek córek kontrolowanej przez państwo gdańskiej Energi. Gdy lokalne media zaczynają drwić, że PiS posłało do energetyki pielęgniarkę ze średnim wykształceniem, pani Violetta bierze sprawy w swoje ręce i śle list do lokalnego portalu Nadmorski24.pl. Pi­sze od serca: „Dziesiątki spotkań, pikiet, koncertów, manifestacji, wystaw, zlotów patriotycznych, demonstracji, wyjazdy na Węgry i organizowanie ruchu kontroli wy­borów - to mój szlak bojowy walki o praw­dę, dobre imię Polski i sprawiedliwość społeczną (...). Dziwię się ludziom, którzy nie szanują zawodu pielęgniarki. No cóż, nie mam na te prześmiewcze komentarze wpływu. Będąc tyle lat w PiS, można się uodpornić na przemysł pogardy (...). Niech tam sobie ujadają, ich prawo. Co do profesjo­nalizmu w branży energetycznej, powiem tak. Wiedza jest po­trzebna, jest nabyta, ale żadnego pożytku z niej nie będzie, jeśli człowiek nie przestrzega elementarnych zasad uczciwości, hono­ru. Autorami wszystkich afer w Polsce są przecież ludzie z wyso­kimi kwalifikacjami. Z jednym tylko wyjątkiem, który mianowany został Mędrcem Europy. To polski prezydent o pseudonimie Bo­lek, z zawodu elektryk. (...) Jeśli elektryk może rządzić krajem, to pielęgniarka może być członkiem rady nadzorczej”.
   Mackiewicz-Sasiak zasiada w Enerdze i z pewnością nie czuje się tam osamotniona. Już pod koniec marca, czyli w niecałe pięć miesięcy po objęciu rządów przez PiS, trójmiejska „Gazeta Wy­borcza” informowała, że w spółkach kontrolowanych przez gru­pę pracuje 30 działaczy PiS. Później przestała liczyć.
Gdy pytam o te nominacje, świeżo upieczony menedżer w in­nej dużej spółce (posadę zdobył kilka miesięcy temu, podobnie jak Mackiewicz-Sasiak bez konkursu) syczy: - A komu mamy dawać pracę? Fachowcom z rynku? Wiem, że każdy by chciał przyjść na gotowe, ale to tak nie działa. Trzeba było cztery lata temu stać z nami w śniegu na Krakowskim Przedmieściu.

PANI KONSUL Z CEBULKĄ TULIPANA
Za tempem, w jakim dokonuje się „dobra zmiana”, trudno nadążyć. Posłowie i drobni samorządowcy z dnia na dzień lądu­ją w zarządach giełdowych spółek (posłowie Andrzej Jaworski i Maks Kraczkowski znaleźli się w PZU i PKO, były skarbnik gmi­ny Ruja i wiceszef lubińskich wodociągów Krzysztof Skóra po raz drugi został prezesem KGHM), asystenci polityków objawiają się w radach nadzor­czych (współpracownik Antoniego Ma­cierewicza Bartłomiej Misiewicz wszedł do władz Polskiej Grupy Zbrojeniowej; gdy okazało się, że nie ma wymaganego wyższego wykształcenia, zmieniono sta­tut firmy), a ich bliscy przesiadają się do dyrektorskich gabinetów (mąż asystentki ministra w Kancelarii Prezydenta Adama Kwiatkowskiego, Tymoteusz Pruchnik, został dyrektorem departamentu komu­nikacji PGNiG).
   Kariery ludzi PiS są zawrotne i nieocze­kiwane. Przykład z ostatnich dni: asystent­ka wiceprezesa PiS została dyplomatą w Kalifornii.
   Anna Dębecka-Budzisiak przez lata była asystentką Adama Lipińskiego, jednego z najbardziej zaufanych ludzi Jarosława Kaczyńskiego. Pracowała też w partyj­nej centrali przy ul. Nowogrodzkiej. Kilka dni temu została II sekretarzem konsu­latu generalnego w Los Angeles. Z odpowiedzi, które „Newsweek” dostał z biura prasowego MSZ, można wnioskować, że nowa pani konsul przygotowywała się do kariery w dyploma­cji całe życie: uczyła się angielskiego, była na stażu w Kongresie USA i Institute of World Politics.
   Jej znajomy z PiS śmieje się: - Ania od zawsze kręciła się przy Lipińskim. Dzięki jego protekcji zdobywała kolejne stanowiska i zlecenia. Na staż w Kongresie też trafiła dzięki partii.
   Gdy w ubiegłej dekadzie Adam Lipiński miał wpływy w me­diach publicznych, Dębecka-Budzisiak dostała pracę w TVP. A gdy rządy PiS w gmachu przy Woronicza się skończyły, zało­żyła firmę PR-owską Wspólna Sprawa z byłymi menedżerami z telewizji, Stanisławem Janeckim i Przemysławem Wojcie­chowskim. Firma w 2011 roku przyjęła intratne zlecenie od PiS. Chodzi o organizację partyjnej konwencji zatytułowanej „Pol­ska najpiękniejszą kobietą w Europie”. Impreza odbyła się w warszawskim hotelu Hilton, a jej głównym punktem był wy­stęp prezesa PiS w otoczeniu 500 kobiet obdarowanych tulipa­nami o nazwie Maria Kaczyńska. Według tygodnika „Wprost” konwencja zakończyła się skandalem, bo za jej organizację fir­ma Dębeckiej-Budzisiak żądała od PiS 312 tys. zł (w kosztorysie znajduje się m.in. 47 drzewek do scenografii za ponad 16 tys. zł i cebulki tulipanów za prawie 13 tys. zł). Ówczesny skarbnik par­tii Stanisław Kostrzewski zarzucił Wspólnej Sprawie zawyżenie kosztów o 200 tys. zł.
   Po dojściu PiS do władzy Lipiński zostaje ministrem w Kance­larii Premiera i szefem międzyresortowego zespołu do spraw promocji Polski. Dębecka-Budzisiak przyjmuje zlecenie na robienie zagranicznej prasówki dla Lipińskiego. Dostaje za to 12 tysięcy zł.
Czysty absurd. Przecież identyczną pracę wykonują urzędnicy MSZ, którego przedstawiciel zasiada w tym zespole. Dębecka-Budzisiak kasowała pieniądze za dublowanie zadań ministerstwa twierdzi rozmówca „Newsweeka”. Kontakty z Kancelarii Pre­miera się jednak przydadzą. Zastępcą Lipińskiego w zespole jest wiceszef MSZ Jan Dziedziczak. To przez jego biurko przechodzą papiery osób starających się o wyjazd na placówki.

SZACUNEK DLA PANI JANINY
Po korytarzach gmachu przy ul. nowogrodzkiej krąży historia sprzed lat: gabinet prezesa PiS, Jarosław Kaczyński objaśnia młodszemu koledze zawiłości partyjnej logiki.
   - Czy wie pan, kim dla naszego środowiska jest Janina Goss?
   - Wiem, panie prezesie.
   - A wie pan, jakie ma dla nas zasługi?
   - Wiem, panie prezesie.
   - To proszę zapamiętać, co teraz powiem. Pani Goss zasługuje na najwyższe uznanie. Proszę traktować ją grzecznie i z szacun­kiem, proszę też zawsze słuchać jej rad. Ale, broń Boże, nie wcie­lać ich w życie. Bo gdybyśmy jej słuchali, to w PiS zostałyby dwie osoby: ona i ja.
   Zasługi, o których mówił prezes PiS, sięgają chudych lat Po­rozumienia Centrum, w których Janina Goss, z zawodu radca prawna, z prywatnych pieniędzy wynajmowała lokal na partyjną siedzibę w Łodzi. A gdy mama Jarosława Kaczyńskiego podupadła na zdrowiu i brakowało pieniędzy na opiekę lekarską, pożyczyła mu 200 tys. zł. - Pani mecenas umie błysnąć erudycją, ale bywa też obcesowa. Zdarza jej się nazwać działacza pijakiem, durniem albo gorzej. Byłego posła PiS Jarosława Jagiełłę uderzyła w twarz. Ka­czyński niby traktuje ją z przymrużeniem oka, ale tak naprawdę bardzo się z nią liczy - opowiada człowiek z Nowogrodzkiej.
   Dzięki protekcji prezesa Goss zasiada dziś w radach nadzor­czych dwóch dużych państwowych spółek: Polskiej Grupie Ener­getycznej i BOŚ Banku (jest też w zarządzie Srebrnej, prywatnej firmy kontrolowanej przez szefa PiS). W pierwszej tygodniami blokowała powołanie do władz firmy człowieka kojarzonego ze Zbigniewem Ziobrą. - Nie musiała nic mówić. Marszczyła brwi i rozsiadała się w swoim futrze z norek. To wystarczyło, żeby punkt wyboru nowego członka władz spadał z posiedzenia na posiedzenie - śmieje się człowiek związany z firmą.
   Polityk z Nowogrodzkiej: - PiS-owski dwór to taka piaskownica dla dorosłych.
Głównym przeciwnikiem Goss w otocze­niu Jarosława był w ostatnich latach szef Srebrnej, Kazimierz Kujda. Jak Kujda od­szedł ze Srebrnej do Narodowego Fun­duszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, było jasne, że Goss też musi coś dostać. Dostała więc dwie rady, ale z za­rządu Srebrnej nie zrezygnowała. W tej sytuacji Kujda wydelegował na prezesa Srebrnej swoją żonę. I co? Nagle wszystkie kłótnie ustały, bo Goss zapałała do Kujdowej niespodziewaną sympatią. Ten Kujda straszny, dziwiła się, a taką ma miłą żonę!

BEŁCHATÓW. TU RZĄDZI PIELUCHOWA
W ślad za Goss do państwowego biznesu trafia działacz pis z Pabianic Krzysztof Ciebiada.
   - Pani Janina nie prowadzi samochodu, a Krzysiek jest mo­bilny, więc wozi ją do Warszawy na miesięcznice smoleńskie opowiada działacz z Łódzkiego. - Ma też inne zasługi. W czasie kampanii samorządowej zameldował w swoim mieszkaniu kilku „spadochroniarzy”, których partyjna centrala przysłała nam na wybory. Gdyby tego nie zrobił, ludzie nie mogliby u nas kandy­dować. Tak mówią przepisy.
   Ciebiada od kilku tygodni jest koordynatorem do spraw sprze­daży energii samorządom w PGE Obrót, jednej z 82 spółek córek nadzorowanej przez Janinę Goss Polskiej Grupy Energetycznej. Do stałby pewnie wyższe stanowisko, gdyby nie braki w wykształ­ceniu: Ciebiada ukończył jedynie technikum samochodowe.
   Podział łupów w PGE odbywa się na trzech poziomach. Za „czapę”, czyli władze w spółce matce, odpowiadają czołowi politycy: Zbigniew Ziobro, Joachim Brudziński i oczywiście Jarosław Kaczyński. Wpływy prezesa PiS w centrali grupy reprezentują prawnicy: Goss i Grzegorz Kuczyński, partner w kancelarii pracującej dla PiS. Poziom niżej - we władzach Gieksy, bełchatowskiej spółki córki - decyduje Adam Lipiński. To z jego
poręczenia menedżerskie stanowiska w firmie zajmują ludzie wywodzący się z dolnośląskich struktur PiS.
   Na najniższym lokalnym szczeblu o posady walczy „bagno partyjne” - zastępy radnych, powiatowych działaczy i ich bli­skich. Przykłady? Dyrektorem departamentu HR w Gieksie jest działacz PiS w Pajęcznie, do tej pory nauczyciel polskiego w tam­tejszym zespole szkół. Za komunikację w koncernie odpowia­da z kolei była wiceprezydent Bełchatowa, protegowana szefa MON Antoniego Macierewicza, a elektrociepłownią w Zgierzu kieruje radny powiatowy PiS, zaprzyjaźniony z posłem Markiem Matuszewskim. Swoich ludzi w spółkach PGE mają też Bartło­miej Misiewicz, były rzecznik PiS Marcin Mastalerek (obecnie dyrektor w Orlenie) oraz posłanka Beata Mateusiak-Pielucha.
- Przy podziale stanowisk w Gieksie najwięcej do powiedzenia ma dziś Pieluchowa. W Warszawie mało kto o niej słyszał, ale w Bełchatowie to teraz ważna postać. Była w PC, ma osobiste relacje z naczelnikiem i przyjaźni się z Gossową. Nawet ludzie Li­pińskiego muszą konsultować z nią ruchy kadrowe - opowiada lokalny polityk PiS.

KUBA Z PIS MA PRACĘ
Lipcowe słońce. Pracownicy Senatu wnoszą do prywatnego mieszkania stół kuchenny, łóżko i kilka krzeseł. Dopiero gdy skręcą meble, pod dom zajedzie nowy lokator. To 30-letni Jakub Ko­walski, świeżo upieczony szef Kancelarii Senatu. Wcześniej był asystentem po­sła Marka Suskiego i eurodeputowanego Adama Bielana, radomskim radnym PiS, pracownikiem miejskiej spółki wo­dociągowej, a w ostatnich miesiącach tak­że bliskim współpracownikiem marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego.
   - Poprzednia szefowa kancelarii zajmowała stanowisko od 2006 roku, czyli od czasów pierwszego PiS. Nikt nie miał do niej zastrzeżeń, ale widocznie trzeba było zrobić miejsce dla dzia­łacza. To marszałek Karczewski go tu ściągnął. Kowalski po przyjściu od razu zażądał służbowego mieszkania. Gdy okazało się, że brakuje w nim wyposażenia, kancelaria dokupiła meble, a pracownicy je wnieśli i skręcili, oczywiście w godzinach pracy - opowiada człowiek z Wiejskiej.
   Rozmówca z PiS dodaje: - Karczewski zawsze mówi o nim pieszczotliwie: Kubuś. Dla reszty w partii to po prostu Kuba z PiS. Podczas wyborów samorządowych radomska Platforma wypuściła spot o tym, że młodzi ludzie wyjeżdżają z Polski za pracą, a tymczasem w Radomiu rządzonym wówczas przez PiS jest taki młody Kuba, który nie ma problemu z zatrudnieniem. To było o nim. Wtedy taki Kuba był jeden, teraz takich jak on mamy w partii na pęczki.
Współpraca Dariusz Cwiklak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz