czwartek, 1 września 2016

Szkoła w służbie PiS i Kaganiec na edukację



Szkoła w służbie PiS

Uczniowie pojadą na wycieczkę szlakiem żołnierzy wyklętych, nauczą się strzelać, zamarzą o śmierci za ojczyznę. Rząd PiS chce wyhodować nowych obywateli.

Gdyby Artur Sierawski, nauczyciel histo­rii z Warszawy, mógł przez chwilę poga­dać z minister edukacji Anną Zalewską, to zadałby jej jedno pytanie: po co? Po co tak pospiesznie wprowadza reformę polskiej szkoły, przeciwko której protestują właści­wie wszyscy: nauczyciele, eksperci, rodzi­ce, a nawet uczniowie.
   Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz też nie wie. Ale o sens reformy nie pytałby minister Zalewskiej, tylko kogoś z władz PiS. Chciałby się dowiedzieć, czy ktoś w rzą­dzie panuje nad działaniami szefowej MEN? - Bo to rzecz nie­wyobrażalna: odpalić wielką reformę edukacji w pierwszym dniu wakacji, potem pójść na urlop i niech się dzieje wola nieba.

NIE WYGLĄDA TO DOBRZE
- Cała ta reforma jest niepoważna i nie­uzasadniona. Sprawia wrażenie, jakby usiad­ło sobie paru ludzi i zaczęło wymyślać: co by tu zmienić? Skoro drażniła ich nazwa gimnazjum, to mogli ją zmienić na „szkoła podstawowa bis”, żeby się kojarzyło z PiS. Ale nie - oni postanowi­li przewrócić cały system oświaty - mówi prof. Krzysztof Konarzewski, były szef Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.
   Przypomina, jak było z reformą ministra Handkego z 1999 r.: minęły całe lata, zanim lu­dzie nauczyli się pracować w nowym syste­mie. I kiedy w końcu się nauczyli, kiedy wyniki kształcenia zaczęły rosnąć, MEN znów szykuje zmiany - i to nie tylko programowe, lecz także strukturalne. Tyle że tamta reforma była przy­gotowywana przez trzy lata, a ta przez zaledwie 10 miesięcy.
   I jest rewolucyjna: przewiduje likwidację gimnazjów, a zamiast szkoły podstawowej ma być powszechna, choć akurat z tej zapowie­dzi MEN zaczyna się rakiem wycofywać. Zamiast szkół specjalnych będą teraz specjalistyczne. Zamiast zawodowych - branżowe. W li­ceach nauka będzie trwać nie trzy lata, jak teraz, ale cztery. W tech­nikach - pięć, a nie cztery. Zmiany mają wejść w życie za rok.
   - Jestem zła. Po czerwcowej prezentacji pani minister Za­lewskiej okazało się, że gimnazja są najsłabszym ogniwem sy­stemu edukacji. Zupełnie się z tym nie zgadzam - mówi Joanna Trojanowska, nauczycielka w jednym z warszawskich gimna­zjów. - Początki faktycznie były trudne, jednak przez te 17 lat wypracowaliśmy metody pracy z uczniami w tak zwanym trud­nym wieku. Z opublikowanego niedawno raportu Instytutu Ba­dań Edukacyjnych o agresji w szkołach wynika, że najgorzej jest nie w gimnazjach, ale w szkołach podstawowych - przekonuje.
   - My, nauczyciele gimnazjów, staraliśmy się przez tyle lat, a teraz wszystko pójdzie do kosza.
   - Zaraz jest 1 września, a nauczyciele i dyrektorzy nadal nie wie­dzą, na czym stoją - mówi jeden z inicjatorów internetowej akcji „Zamach na edukację” Grzegorz Drobiszewski. W czasie waka­cji rozmawiali z samorządowcami, dyrektorami szkół i nauczy­cielami w całej Polsce, pytali, jak będzie wyglądać reforma w ich województwach. I wszędzie słyszeli odpowiedź: zapowiada się gigantyczny chaos.

WIĘCEJ PATRIOTYZMU
- To jest partyzantka - mówi nauczycielka WOS i historii. Nie może podać nazwiska ani nawet miasta, w którym pracuje, bo za opinie na temat zapowiadanej przez MEN reformy z pewnoś­cią straciłaby pracę. Ale co dobrego mogłaby powiedzieć o lekcjach wychowania patriotycznego, które mają się zacząć w szkołach już od września? Nauczyciele dostali takie polecenie na ostatnim spot­kaniu rady pedagogicznej w czerwcu. - Przyszedł dyrektor, prawi­cowy, związany z PiS, i powiedział: macie się zebrać pod koniec sierpnia i przygotować program takich lekcji. No i siedzieli w cza­sie urlopu, przygotowywali, bez żadnych wytycznych - opowiada.
   Profesorowi Konarzewskiemu nie podoba się hasło „Więcej patriotyzmu w szkole”, bo - jak mówi - dobrze pamięta szkołę w PRL, która ociekała równocześnie patriotyzmem i ideologią internacjonalistyczną. - Godziło się narodowy punkt widzenia z tym sowiecko-komunistycznym poglądem, że proletariat wszystkich krajów musi się łączyć. Mówiono o wspaniałej Polsce i wielkich Polakach, a jednocześnie o Związku Radzieckim, który stoi na czele światowego pro­letariatu. Propaganda PRL głosiła, że jesteśmy 10. gospodarką świata, nie mamy na sumieniu żadnych grzechów. Zapał ideologiczny w parze z łgarstwem dają w efekcie zniewolony umysł. A niewolenie umysłów młodych ludzi jest grze­chem, zbrodnią przeciwko narodowi. Jeże­li Kaczyński chce powtórzyć tamtą strategię, to przypomnę, że PRL latami chyliła się ku upad­kowi i w końcu upadła - mówi.
   Robert Szuchta, nauczyciel historii, pierwszy polski laureat Na­grody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, podkreśla, że w dyskusji na temat reformy cała uwaga skupiła się na zmia­nach organizacyjnych. Tymczasem jej sednem - uważa - będą zmiany programowe. - Pani minister zapowiedziała, że w grud­niu zostanie ogłoszona nowa podstawa programowa dla wszyst­kich przedmiotów. Zmienią się więc i podręczniki. Obawiam się, że najbardziej ucierpi historia, która jest oczkiem w głowie obec­nie rządzących. Przy okazji obchodów rocznicy wybuchu Po­wstania Warszawskiego mogliśmy się przekonać, jak to będzie wyglądać. Powstanie przedstawiano jako heroiczne zwycięstwo i niekwestionowany akt bohaterstwa, a przecież długo można by na ten temat dyskutować - mówi.
   W takich chwilach się zastanawia, czy będzie mógł wprowadzić do lekcji nieco inne treści? Czy teraz będzie uczył wyłącznie o żoł­nierzach wyklętych? Czy może będzie musiał, jak sugerowała mi­nister Zalewska w telewizji, mówić uczniom, że prezydent Lech Kaczyński poległ, a nie zginął pod Smoleńskiem? I że nie wiado­mo, kto odpowiada za zbrodnię w Jedwabnem i pogrom kielecki?
   - Już dziś wielu nauczycieli mówi wprost, że wracamy do czasów PRL - podsumowuje Szuchta, który był jednym z autorów listu otwartego przeciwko manipulowaniu najnowszą historią Polski. Nauczyciele pisali w nim, że są zaniepokojeni publicznymi wy­stąpieniami ważnych urzędników państwowych: szefowej MEN i obecnego prezesa IPN Jarosława Szarka.
   A tymczasem szykuje się sojusz obu instytucji: właśnie ogło­szono, że eksperci resortu edukacji wspólnie z historykami z IPN opracują podstawy programowe z zakresu najnowszej historii Polski. Instytut będzie mieć też wpływ na doskonalenie zawodo­we nauczycieli.
   - Modelowo nie ma niczego złego we współpracy tych insty­tucji. Tyle że na ich czele stoją dziś ludzie, którzy postanowili pomijać w polskiej historii te elementy, które nie pasują do PiS-owskiego obrazka - mówi była minister edukacji w rządzie PO Joanna Kluzik-Rostkowska.

DZIECKO NARODOWE
Artur Sierawski przyznaje, że w zasadzie powinien się cie­szyć: uczy historii, a MEN zapowiada, że po reformie będzie wię­cej lekcji tego przedmiotu. A jednak wcale nie jest mu do śmiechu. Uważa, że w całej tej reformie chodzi wyłącznie o to, żeby poło­żyć łapę na szkole. - Żeby mieć wpływ na wybory dzieci. Na to, co młodzi Polacy będą myśleć, jakie decyzje będą podejmować. Prze­cież wiadomo, że kto będzie miał szkoły, będzie miał umysły dzieci - tłumaczy Sierawski, inicjator koalicji „NIE dla chaosu w szkole”.
   Jest przekonany, że rząd chce wyhodować nowego homo-PiS. - Będzie mierny, bierny, ale wierny i posłuszny władzy. Od najmłodszych lat, przez osiem lat szkoły powszechnej i cztery lata liceum, będzie wychowywany w micie wielkiej Polski, którą trze­ba podnieść z kolan, mimo że w ostatnich latach tak się wzboga­ciła i wypiękniała. Tak się kształtuje przyszłego wyborcę - mówi.
   Niepokoi go jeszcze jedno: w zreformowanej szkole wielką wagę ma się przykładać do „wartości narodowych”, a kuratorzy będą kontrolować, jak te „wartości” są nauczane. - Ci kuratorzy, już z nadania PiS, to komisarze polityczni, którzy będą czuwać nad jedynie słuszną linią partii. To nic innego jak indoktrynacja.
   Temu - uważa - służą powstające od jakiegoś czasu w całej Polsce klasy mundurowe. A przecież w planach są jeszcze klasy o profilu narodowym albo formacyjnym, jak je nazwała minister Zalewska. - Dzieci nauczą się w nich strzelania, będą jeździć na wycieczki szlakiem żołnierzy wyklętych. Próbuje się tworzyć mit wielkiej Polski. Aj a przypomnę, że kiedyś był lansowany mit wiel­kiej Rzeszy, a potem mit wielkiego Związku Radzieckiego. Dziś będziemy lansować mit wielkiej Kaczyńskiej Polski. Zamiast roz­wijać w młodych ludziach postawę pozytywnego patriotyzmu, otwartości, będziemy ich uczyć zamykania się na świat, ksenofo­bii, rasizmu, a w konsekwencji nacjonalizmu. Będziemy hodować młodych nacjonalistów.
   - Dziecko narodowe - precyzuje Grzegorz Drobiszewski.
   - PiS chce wejść na drogę krzewienia mitów narodowych. Po­wstanie mit założycielski - z opowieści o Solidarności i KOR usunięty zostanie Lech Wałęsa, wyeksponuje się za to rolę Ma­cierewicza i braci Kaczyńskich, którzy nie mają przecież żad­nych zasług. Następnie Wałęsa zostanie pokazany jako agent. Ostatecznie okaże się, że III RP została stworzona przez Jar­ka i Lecha, przy współudziale Antoniego. Wchodzimy na drogę szargania naszych dóbr narodowych - dodaje profesor Krzysz­tof Konarzewski.

MOŻNA ZARZĄDZAĆ RĘCZNIE
To wszystko już kiedyś przeżywałam jako uczenni­ca PRL-owskiej szkoły. Były w historii białe plamy, o których nie wolno było mówić, były propaganda i zakłamanie - mówi Joanna Kluzik-Rostkowska. Zadziwiają, że wielu ludzi w PiS, któ­rzy przecież działali w podziemiu, walczyli z komuną, nagle ko­rzysta z PRL-owskich metod.
   Diabeł jej zdaniem tkwi w szczegółach. - Czy o katastrofie pod Smoleńskiem powinny wiedzieć kolejne pokolenia? Oczywi­ście. Ważne, w jaki sposób będziemy tę wiedzę przekazywać: czy oprzemy na faktach, czy zanurzymy w smoleńskiej mgle. Nie ma również nic złego w tym, żeby mówić o żołnierzach wyklętych, ale z całym kontekstem historycznym, również tym negatywnym. Tymczasem PiS postanowiło użyć wszystkich instrumentów, aby młodym pokoleniom przekazywać jedynie własną wizję świata - mówi Kluzik-Rostkowska.
   Historia - dodaje była szefowa MEN - jest zawsze ważnym ele­mentem budowania wspólnoty narodowej. - Natomiast to nie może opierać się na zakłamaniu, pomijaniu niewygodnych fak­tów. To, co robi PiS, to inżynieria historyczna - mówi. Jest przekonana, że politycy tej par­tii chcieliby stworzyć nową Polskę. - Bo ta im się nie podoba, nie była wymodelowana tak, jak by chcieli. Bywały już w historii świata rzą­dy, które chciały budować nowego człowieka.
Zawsze opierały się na czymś, co chętnie nazy­wały edukacją, a co w istocie było jej karykaturą - przypomina.
   Uważa, że PiS będzie edukację centralizowało.
- Bardzo silny kurator zależny od ministra edu­kacji, dyrektorzy zależni od kuratorów i pew­nie nauczyciele zależni od dyrektorów. Jeśli mają stworzyć nowego człowieka, to inaczej się nie da. Centralny podręcznik, wszyscy mają się uczyć tego samego, w taki sam sposób. Wytycz­ne przyjdą z góry. Przy odrobinie wysiłku można edukacją zarządzać ręcznie - wylicza.
   Obawia się, że władza może wymuszać na na­uczycielach przekazywanie wersji historii według PiS. - To wca­le nie jest trudne. Po pierwsze jest niż demograficzny, potrzeba mniej nauczycieli niż kiedyś, niektóre szkoły są likwidowane, inne będą. ZNP podał, że 40 tysięcy nauczycieli pójdzie do zwolnienia. W takiej sytuacji łatwo o przeświadczenie, że jak ktoś się będzie wychylać, to oberwie. Jeżeli będą dwie szkoły i jedna podda się wizji historii według PiS, a druga nie, to którą poleci zlikwidować propisowski kurator? Najpewniej pozbędzie się kłopotu.
   Profesor Krzysztof Konarzewski nie ma wątpliwości, że znajdą się też eksperci, którzy poprą prawdy głoszone przez PiS. - Będą zwalczać niekatolików, wszystkich, którzy popierają pary jedno- płciowe, wszystkich, którzy żyją bez ślubu. Jacyś ludzie zrobią na tym kariery. W1968 r. wybuchła awantura o „Dziady”, byłem wtedy na studiach. Różni naukowcy bez stopnia naukowego zo­stawali docentami, władza zrobiła dla nich specjalną ścieżkę ka­riery. Ci ludzie przez chwilę byli szczęśliwi, ale potem większość żałowała. Nie słuchano ich, nie brano ich opinii pod uwagę. Podej­rzewam, że tak będzie z prawnikami, którzy teraz popierają ruchy PiS w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, z historykami, którzy tworzą historię według wizji PiS, a także z usłużnymi ekonomista­
mi, którzy rozpływają się nad programem 500+. Za kilka lat będą skończeni - mówi.
   Uważa, że teraz wszystko jest w rękach nauczycieli i rodziców
- Tak jak w PRL. W szkole wmawiali nam, że w Katyniu polskich oficerów rozstrzelali Niemcy. Wracałem do domu i rodzice mówi­li: co ty za głupstwa opowiadasz, przecież wiadomo, że zrobili to Rosjanie. Jeżeli chcemy mieć podwójny system edukacji, proszę bardzo. Ale to podważa i ośmiesza całą polską oświatę.

OSZUKANE POKOLENIE
Artur Sierawski nie wyobraża sobie sytuacji, że będzie mu­siał korzystać z podręcznika, w którym byłoby napisane, że ktoś poległ pod Smoleńskiem, Lech Kaczyński jest bohaterem Solidarności, a Wałęsa zdrajcą. - Ja od razu ten podręcznik wyrzucę, nie pozwolę fałszować historii. Taka jest dziś rola nauczyciela - przekonuje.
   Dyrektorka szkoły podstawowej w Wielkopolsce (prosi o anonimowość) też nie uczyłaby o za­machu pod Smoleńskiem. Ale się obawia, że po reformie nauczyciele i dyrektorzy nie będą mo­gli decydować, jakie wybrać podręczniki, jakie napisać programy. - Do tej pory mieliśmy wol­ność. Gdyby programy zostały scentralizowane, szkoła będzie chodzić na pasku ministerstwa. To źle wygląda - martwi się. Ona też uważa, że PiS chce narzucić młodym ludziom jedynie słuszną wizję świata. - Tak chce ich ukształtować, żeby nawet nie myśleli, że może być inaczej. Żeby za­pomnieli o dorobku wolnej Polski, Solidarności, wolności, demokracji. Młodzi chłopcy w NSDAP i Hitlerjugend też byli przesiąknięci jedną słusz­ną ideą - przypomina.
   - Współczuję młodszym kolegom, to będzie oszukane pokolenie. W propisowskich szko­łach czeka je wychowanie z manipulacji narodowej - mówi Bar­tosz Dąbrowa z Warszawy. Ma zaledwie lat 16, niedawno skończył gimnazjum, ale w kwestiach edukacji jest świetnie zorientowany, bo zajmuje się tym w Polskiej Radzie Organizacji Młodzieżowych. Zdarza się, że nawet nauczyciele pytają go: Bartek, co to będzie z tą reformą? Czy coś już wiadomo? Jak to może wyglądać? Za­wsze im odpowiada: będzie totalny bałagan, niepewność i strach.
   - Minister Anna Zalewska, chcąc zachować twarz, a może i sto­łek, powinna zmiany opóźnić, dopracować, przekonać do nich na­uczycieli i rodziców i dopiero wtedy te zmiany forsować. Inaczej czeka nas chaos, a panią minister kompromitacja - uważa szef ZNP Sławomir Broniarz.
   Profesor Konarzewski uspokaja: - PiS nie jest wieczne. Odkrę­cimy tę reformę. Tylko dlaczego mamy tracić czas? Polska jest na dorobku, ciągle goni Europę, przez ostatnie lata dobrze nam to wychodziło. Czemu mamy fundować sobie cztery lata niszczenia, tylko po to, żeby potem to odbudowywać?

Kaganiec na edukację

Nowy Polak ma glosować na PiS i nie zawracać głowy zbędnymi pytaniami. O to mniej więcej chodzi w reformie edukacji

Rafał Kalukin

W kampanii wybor­czej hasło likwida­cji gimnazjów było chwytliwe. Te owia­ne złą sławą szko­ły świetnie się sprawdzały jako symbol ambicji PiS w edukacji. Co innego jed­nak obiecywać, a co innego realizować. W ciemno można zakładać, że będą ba­łagan, publicznie wyrażany lęk rodziców oraz skargi tracących pracę nauczycieli.
   Populistyczna akcja „Ratuj maluchy”, przeciwko sześciolatkom w szkole, już zresztą pokazała, że gdy przedmiotem sporu stają się dzieci, to racjonalne ar­gumenty nie mają szans w konfrontacji z emocjami. A minister edukacji Annie Zalewskiej nawet argumentów braku­je. Obiecywane dobrodziejstwa reformy nie rzucają na kolana. Tu poprawa funk­cjonalności, tam lepsze dopasowanie do wymogów rynku pracy, bardziej przyja­zna szkoła i takie tam frazesy.
   Po co więc to wszystko? Wygląda na to, że reforma oświatowa jest in­westycją długoterminową i być może najambitniejszym projektem tej władzy. Służącym realizacji odwiecznego ma­rzenia Jarosława Kaczyńskiego o prze­budowie społecznej hierarchii. Poprzez wychowanie nowego obywatela.

KU CHWALE CZŁOWIEKA PROSTEGO
W skrócie rzecz ujmując, ów oby­watel powinien bez wahań głoso­wać na PiS. I nie jest to złośliwość, lecz wniosek wypływający z refleksji profeso­ra Andrzeja Waśki. Czyli najważniejsze­go w obecnym obozie władzy ideologa od spraw edukacyjnych.
   Ale po kolei. Oficjalnie nie bardzo wiadomo, kto pracuje nad reformą. Niby zorganizowano cykl debat, lecz były to tylko chaotyczne dyskusje bez ładu, składu i uporządkowanych wniosków. Niedawno MEN rozesłało do rozmai­tych organizacji zajmujących się eduka­cją prośbę o wyznaczenie ekspertów do dalszych prac, ale w środowisku panuje przekonanie, że to kolejna gra pozorów.
   Najczęściej można zresztą usłyszeć, że nawet pani minister jest figurantką, a kluczowe decyzje podejmuje - zgod­nie z filozofią tej władzy – ośrodek nieformalny. I że znajduje się on w Kra­kowie, gdzie od dawna działa prężne środowisko konserwatywnych intelek­tualistów blisko związanych z PiS. Klu­czową postacią w tym gronie, niemalże edukacyjną wyrocznią, jest właśnie Andrzej Waśko.
   W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” to­nował te oceny: „Fakty są takie, że przez kilka lat inspirowałem dyskusję pro­gramową nad edukacją (...). Teraz pani minister poprosiła mnie, żebym włą­czył się w końcowy etap konsultacji nad reformą”.
   Za poprzednich rządów PiS przez krót­ki czas wiceminister edukacji (szefem re­sortu był wtedy prof. Ryszard Legutko). Na co dzień wykłada literaturoznawstwo (doktorat o „romantycznym sarmatyzmie”) i redaguje konserwatywne pismo „Arcana”. I właśnie na tych łamach zaraz po ostatnich wyborach Waśko opubliko­wał esej „Subkultura elit”.
   To krytyka współczesnej kultury, któ­rej autor zarzuca uleganie „różnym modnym fetyszom, do których lgnie współczesne, rozkapryszone, wielko­miejskie ego”. Można wnioskować, że do „fetyszy5prof. Waśko zalicza w zasa­dzie wszystko, co wyrasta z ducha oświe­cenia i wadzi się z tradycyjnym ładem. Niczym XVIII-wieczny jezuita gorszący się encyklopedią Diderota autor piętnu­je dzisiejszą „demoniczną energię bluźnierstwa i profanacji”. Pochodzi ona od „subkultury elit”, czyli, jak to w prawico­wej publicystyce, grona kulturowo obce­go, wyizolowanego od społeczeństwa.
   Sztampa? Do czasu. Otóż w ujęciu Waśki złowrogiej elity nie stanowi już Adam Michnik ani żaden inny salonowy wodzirej. Krakowski profesor upatru­je zbiorowego złoczyńcę w całej kadrze akademickiej. To ona miała zainfeko­wać lewicowym wirusem „intelektualną klasę średnią” - nauczycieli, prawników, dziennikarzy, artystów. Ona odpowia­da za „rugowanie erudycji”, upadek wie­dzy, gustu, dobrego smaku. Na szczęście „rozkład” został oddolnie zahamowany „siłami samego społeczeństwa” - kiboli, rekonstruktorów historycznych i anima­torów kultu „żołnierzy niezłomnych”.
   Ale przede wszystkim to ostatnie wy­bory przywróciły Polskę do pionu. Po raz pierwszy w III RP obywatele okaza­li się odporni na wskazania „subkultury elit”. Puentuje Andrzej Waśko: „Polacy - wykształceniu podstawowym i zawo­dowym okazali się silniejszym elemen­tem społecznym niż cała wielka rzesza magistrów. Ci, którzy nie studiowali, nie mieli bowiem okazji zarazić się tak głęboko postmarkistowskim wartoś­ciowaniem i modnymi sloganami no­wej lewicy. Ponieważ ostoją tego typu myślenia po latach PRL pozostały uni­wersytety i środowiska opiniotwór­cze, wychowankowie tych środowisk - ich satelici przesiąkli fałszywą ideolo­gią w znacznie większym stopniu niż tak zwani ludzie prości”.

ZE SKRAJNOŚCI W SKRAJNOŚĆ
Wyborca PiS „silniejszym elemen­tem społecznym”? Polityczna afirmacja obywateli słabiej wykształconych dokonana przez architekta reformy edu­kacyjnej brzmi złowrogo.
   Choć zarazem wielu krytycznych ocen obecnego systemu edukacji, formuło­wanych przez krakowskie środowisko, nie sposób podważyć. Znakomite wyniki polskiej młodzieży w testach kompeten­cyjnych jakoś nie idą w parze z ogólnym poziomem wiedzy o świecie i kulturo­wym wyrobieniem. Zasadna jest kryty­ka dyktatury testów, które z narzędzia oceny pracy ucznia stały się wyrocznią, do której dopasowuje się całą dydakty­kę. Coś też trzeba zrobić z postępującą ekonomizacją edukacji, kiedy uczeń jest tylko dodatkiem do subwencji oświato­wej bądź czesnego.
   PiS - jak to często bywa - stawia diag­nozy uprawnione. Gorzej z rozwiąza­niami. Zamiast korekty - rewolucja. Z dysfunkcji skrajnego pragmatyzmu - w patologię totalnej ideologizacji. Jak chociażby w kwestii testów kompeten­cyjnych, które MEN właśnie zniosło. Po reformie całego systemu okaże się, że jedynym narzędziem pozwalającym ocenić jakość nauczania pozostanie już tylko matura. Być może pozwoli to nie­co ograniczyć „wyścig szczurów”. Tyle że jakością nauczania na wcześniej szych szczeblach nikt już nie będzie zawracał sobie głowy. Czy o to właśnie chodzi?
   Być może właśnie o to - aby wkuwać i nie zadawać zbędnych pytań. Znana jest w środowisku tęsknota Ryszarda Legutki za dawnym liceum, w którym uczono łaciny i filozofii. Całkiem sympatyczna, dopóki nie towarzyszy jej diagnoza dzi­siejszej szkoły: „Dostała się w ręce armii edukatorów, którzy powtarzają jak man­trę regułki o umiejętnościach, o szkole otwartej, o uczeniu tolerancji, o prawach ucznia. To wszystko to szkodliwe bajdurzenie, choć doskonale utrwala władzę jednej grupy i jednego dogmatu”.
   W tym samym wywiadzie (w „Uwa­żam Rze”) Legutko trzeźwo zauważał: „Nie ma powodu, by pchać ogromną licz­bę ludzi do szkół ogólnokształcących i zmuszać ich do i tak mocno ograniczo­nej lektury Mickiewicza, skoro mogą pójść do szkoły zawodowej i tam rozwi­nąć swoje możliwości. Wykształcenie ogólne musi z powrotem odzyskać swo­ją rangę”. Tyle że hasło elitarnego liceum - które siłą rzeczy prowadzić będzie do ograniczenia naboru do szkół wyższych - coś za mocno współgra z rozważania­mi Waśki o „silniejszym elemencie spo­łecznym”, który nie ma wygórowanych ambicji edukacyjnych, za to głosuje, jak należy.
   Jak więc traktować niedawne za­powiedzi minister Zalewskiej, któ­ra promowała alternatywę dla liceów w postaci dwustopniowej szkoły bran­żowej? O potrzebie reformy szkolni­ctwa zawodowego mówi się od dawna, a zgłaszanym teraz pomysłom bliskie­go powiązania edukacji z praktyką w fir­mach trudno coś zarzucić. Tyle że przy okazji MEN chce wstawić blokadę dla aspiracji edukacyjnych uczniów tych szkół. Resort proponuje im co najwyżej maturę zawodową, która ma uprawniać jedynie do studiów licencjackich. Po cóż mieliby się stykać z lewackimi nowinka­mi na uniwersytetach?
   Poprzedni rząd próbował zszywać po­szczególne elementy systemu edukacyj­nego w jeden ciąg. Eksperymentowano z delegowaniem wykładowców akade­mickich do szkół średnich, aby oswajać przyszłych studentów z czekającymi ich wymaganiami. W obecnym rządzie Mi­nisterstwo Nauki i Szkolnictwa Wyż­szego nie ma najmniejszego wpływu na reformę. Chociaż jego szef Jarosław Go- win też jest krakowskim konserwatystą. Tyle że z innym środowiskowym ro­dowodem, co ponoć wzbudza wrogość w kręgu Waśki i Legutki. I co dowodzi mocno „subkulturowego” charakteru tej grupy.

OGNIWKA WŁADZY
Nie ma większości konkretów do­tyczących reformy, więc najwięcej słychać o funkcjach wychowawczych szkoły, lekcjach patriotyzmu, kla­sach mundurowych, szerszym naucza­niu historii. To wszystko można jednak wprowadzić bez ingerencji w struktu­rę szkolnictwa, poprzez korekty pro­gramów i nowe podręczniki. Tyle że bez systemowego dopalacza rządowi PiS trudno było zrealizować swoje ambicje.
   Być może więc likwidacja gimnazjów wcale nie wynika z przekonania, że dwa szczeble edukacyjne będą lepsze. Może chodzi tylko o to, by znaleźć pretekst do tego, co tygrysy z PiS kochają najbar­dziej - masowej czystki kadrowej. Nowe liceum i nowa szkoła - już nie podstawo­wa, lecz powszechna - oznacza po prostu zmianę statusu placówek i rozpisywane z automatu konkursy na dyrektorów.
   A że przy okazji można zrobić porzą­dek również ze szkołami niepubliczny­mi, to tym lepiej. Jeśli reforma wejdzie w życie w zapowiedzianym kształcie, to każda placówka będzie musiała przejść weryfikację. Te katolickie raczej nie mają się czego obawiać, ale szkoły prak­tykujące alternatywną pedagogikę już teraz czują się zagrożone. Bo to, jaki typ szkoły jest pożądany, najlepiej wiadomo po wiosennych nominacjach na nowych kuratorów (to oni będą mieli decydu­jący wpływ na konkursy i weryfikacje). Zwłaszcza tych, którzy do tej pory sami kierowali szkołami.
   Weźmy za przykład panią kuratora jakże! – z Krakowa. Dopiero co Barba­ra Nowak była radną PiS oraz dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 85 w krakow­skich Mistrzejowicach. Znanej chociaż­by ze stałej ekspozycji smoleńskiej, którą tak opisywała „Gazeta Polska”: „Wyrazi­sta fotografia wraku demonstrująca stan uszkodzenia samolotu, zdjęcia przed­stawiające trumny na lotnisku nakryte biało-czerwonymi flagami, Krakowskie Przedmieście zastawione zniczami czy wreszcie sam pogrzeb Lecha i Marii Kaczyńskich”.
   Głośne też były zabiegi pani dyrek­tor, aby patronem szkoły w miejsce Jana Kochanowskiego został solidarnościo­wy ksiądz Kazimierz Jancarz. Rodzice byli sceptyczni, popracowano więc nad opiniami dzieci i projekt udało się prze­pchnąć. Od kilku lat wychowankowie Barbary Nowak śpiewają podczas uro­czystości hymn szkoły: „Świątyni Krzyż spogląda w szkoły mądre oczy/ Papieża z Polski widział on i wszystkich zna/ Ro­dzicom wiernie błogosławi i jednoczy/ Jak młody las rośniemy przy nim ty i ja”.
   Być może wkrótce będzie większe za­potrzebowanie na taką twórczość. Do­brym wzorcem może być też hymn jak najbardziej publicznego Gimnazjum im. Jana Pawła II w Iwierzycach, w którym dopiero co dyrektorowała obecna pod­karpacka kurator Małgorzata Rauch: 
„Nie mamy lękać się w życiu niczego
Kiedy otwarte są drzwi Chrystusowi
Bóg i Ojczyzna hasłem każdego
Kto krzyżem pierś swą odważnie zdobi”.
   Kurator świętokrzyski publicznie szczycił się tym, że spełnił marzenie ży­cia: zrobił na rowerze kółko wokół pla­cu św. Piotra z zatkniętą biało-czerwoną flagą. Kurator opolski jest w swej parafii szafarzem nadzwyczajnym (czyli może w zastępstwie księdza rozdawać komu­nię). Podobnych przykładów jest więcej. Większość kuratorów to bez wątpie­nia bezinteresowni aktywiści i ludzie, których uczciwości nie sposób podwa­żyć. Tyle że reprezentują jednolitą rację ideologiczną i ten sam typ duchowo­ści. I broń Boże nikt od nich nie wyma­ga, by zostawili swe poglądy za drzwiami gabinetów.
   Zresztą większość kuratorów wią­że partyjna dyscyplina. Nieliczni nie są związani z PiS. Jak przyznała szefo­wa podlaskiego kuratorium Jadwiga Szczypiń, „kurator jest ogniwkiem tej władzy”.

TROCHĘ SIĘ SYPIE...
Plan na edukację wydaje się więc kompleksowy I spójny pod względem politycznym, aksjologicznym i syste­mowym. Być może zbyt spójny, bo Pol­ska jest krajem, gdzie wielkie projekty przeważnie się rozłażą, a prowizorki bywają nadzwyczaj żywotne. Co zresztą potwierdzają już teraz rozmaite donie­sienia zza kulis reformy. Kilka dni temu nieoczekiwanie ogłoszono, że szkoły podstawowe jednak nie przekształcą się w powszechne. Ponoć ktoś nie uwzględ­nił kosztów wynikających z masowej li­kwidacji tysięcy podmiotów prawnych - powołania nowych. Dyrektorzy ode­tchnęli, bo to oznacza, że być może na razie utrzymają się na stanowiskach. Podobnie jak drżący na myśl o weryfi­kacji zarządcy szkół niepublicznych. Choć nie ma przecież gwarancji, że PiS nie przedstawi za moment alterna­tywnej koncepcji kagańca. A poza tym słychać, że upada też koncepcja ma­tury zawodowej. Z powodu protestów rektorów.
   To by jednak oznaczało, że „subkultu­ra elit” nadal jest wpływowa. A tego PiS w żadnym razie nie może akceptować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz