czwartek, 11 sierpnia 2016

Syndrom Kazimierza



Jaka jest pozycja pani premier? Prezes zarzeka się, że mocna. A to wróży jak najgorzej.

Przyspieszenie jest potrzebne. W wielu miejscach zmiany są zbyt wolne - oceniał Jarosław Kaczyń­ski w maju 2006 r. Po dekadzie szef PiS wydaje tę samą komendę. „Musimy jeszcze przyspieszyć, musimy uruchamiać kolejne projekty musimy ru­szyć jeszcze mocniej do przodu” - mówił w kwiet­niu w dyscyplinującym rząd wywiadzie dla „wSieci”. Na partyjnym kongresie w lipcu tę samą treść ubrał w metaforę: „idziemy we właściwym kierunku, ale kolumna nam się rozciągnęła, jest czołówka, ale są też tabory”. W „Rzecz­pospolitej” prosił zaś, by nie zachęcać go do „podnoszenia ręki na panią premier”. Przed laty Kazimierz Marcinkiewicz sły­szał komunikaty równie uspokajające, a właśnie przemknęła dziesiąta rocznica jego wymuszonej przez prezesa dymisji.
   Warto przypomnieć tamte wydarzenia; w dobie Beaty Szydło aktualna jest przecież myśl Piotra Zaremby, który pisząc o od­wołaniu Marcinkiewicza, pytał: „Skoro gabinet Kaczyńskiego staje się realnym centrum władzy, to po co centrum drugie?”. Teraz też istnieje, jak to ujął Zaremba, „pozbawiona logiki dwu­władza, problem odległości między Nowogrodzką i Ujazdow­skimi”. Nowogrodzka to siedziba PiS, w Alejach Ujazdowskich mieści się Kancelaria Premiera.
   To Kaczyński jest ostateczną instancją dla posłów, ministrów i nominatów PiS. Gdy ostatnio ważył się los prezesa TVP Jacka Kurskiego, to ważył się na Nowogrodzkiej, a nie w Ujazdow­skich. Szef  PiS uznał, że Kurski powinien zostać co najmniej do jesieni i posłowie PiS z Rady Mediów Narodowych, którzy dwie godziny wcześniej prezesa odwołali, musieli pospiesznie wiosłować z powrotem.

   Lekcje z upadku Marcinkiewicza
   10 lat temu odwołanie szefa rządu poszło Kaczyńskiemu nad wyraz sprawnie. Był premier, nie ma premiera. Nie pomogły mu, a wręcz zaszkodziły popularność, zaufanie społeczne i miłość tabloidów. W kąt poszły deklaracje prezesa PiS, który pod koniec marca 2006 r. przekonywał dziennikarzy: „Nie ma takiego planu, w ramach którego Kazimierz Marcinkiewicz, który jest przez społeczeństwo i przez nas, kierownictwo par­tii, oceniany dobrze, miałby ustąpić i miał być przez kogokol­wiek zastępowany”.
   A nieco później, w wywiadzie rzece „O dwóch takich...”, powtórzył dobitnie: „Dobrze oceniam jego przywódcze umiejętności. Jest świetną twarzą rządu, a to więcej niż waż­ne”. I dodał, że podczas pierwszej kadencji Lecha Kaczyńskie­go na pewno nie zostanie szefem rządu: „To nie jest prawda, że za rok czy dwa wymienię premiera Marcinkiewicza”. To był już maj 2006 r., po zawarciu koalicji z Samoobroną i LPR. Wy­chwalanemu Marcinkiewiczowi zostały niespełna dwa mie­siąca premierowania.
   Czuł się bezpiecznie, pokładał ufność w rosnące słupki sondaży. Pozwalał sobie na coraz więcej; w maju za jego wie­dzą ówczesny sekretarz stanu w Kancelarii Premiera Ryszard Schnepf zaproponował, że Polska przyłączy się do budowy NordStreamu. Bieda w tym, że odbyło się to ponad głowami braci Kaczyńskich. Koniec końców Schnepf został zmuszo­ny do dymisji, a Marcinkiewicz oświadczył, że o niczym nie miał pojęcia.
   Miesiąc później premier nie poszedł do Pałacu Prezy­denckiego na konsultacje przed szczytem Unii Europejskiej, a współpracownikom - m.in. szefowi Kancelarii Premiera Ma­riuszowi Błaszczakowi - oznajmił, że nie zamierza wysłuchi­wać instrukcji od prezydenta. Relacje z Lechem Kaczyńskim miał zresztą lodowate; prezydent uważał, że po wyborach 2005 r. premierem powinien zostać jego brat. 24 czerwca Mar­cinkiewicz wyrzucił z rządu minister finansów Zytę Gilowską z powodu oskarżeń o współpracę z SB, a na jej miejsce przyjął bezpartyjnego Pawła Wojciechowskiego. Znów bez konsulta­cji z szefem PiS i prezydentem.
   Wówczas Kaczyński zdecydował się usunąć Marcinkiewicza. O planie wiedziało zaledwie kilka osób, udało się go zachować w tajemnicy przed ofiarą. W piątek 7 lipca premier odwołuje wizytę w Chorwacji, idzie na posiedzenie Komitetu Politycz­nego PiS. Tam w rozmowie w cztery oczy Kaczyński wzywa go do złożenia dymisji. Marcinkiewicz, jak się wydaje, żywi jesz­cze jakieś nadzieje. Do oporu wzywa go przez telefon wicepre­mier Roman Giertych, którego Kaczyński uprzedził o zmianie premiera tydzień wcześniej na kolacji. Marcinkiewicz przez chwilę kalkuluje - PiS nie ma samodzielnej większości - i łudzi się, że 40-50 posłów pójdzie za nim, a nie za Kaczyńskim.
   Posiedzenie komitetu politycznego rozwiewa jednak wątpli­wości. Marcinkiewicza nie poparł nikt. „Poczułem ostre na­rzędzie między łopatkami” - wspominał w wywiadzie rzece „Kulisy władzy”. Parę dni później premierem był już Kaczyński, a Marcinkiewicz po kilku miesiącach przegrał wybory na pre­zydenta Warszawy i na dobre zniknął z polityki.
   - Szydło odrobiła lekcję z Marcinkiewicza. Nie pozwala sobie na ostentacyjne gesty nielojalności, z uśmiechem łyka gorzkie pigułki. Gdyby Kazimierz był w połowie tak sprytny jak ona, mógłby być premierem jeszcze długo - ocenia ważny polityk obozu władzy.
   Ale dziś Kaczyński jest znacznie silniejszy niż w 2006 r., a PiS ma samodzielną większość. Odwołanie Szydło nie byłoby bar­dziej skomplikowane niż dymisja Marcinkiewicza, a partia przyjęłaby ten ruch z entuzjazmem. Jaka jest zatem pozycja pani premier?

   Morawiecki wzmacnia się w terenie
   Kluczowy dla przyszłości Szydło jest jej konflikt z wicepre­mierem i ministrem rozwoju    Mateuszem Morawieckim. Obie strony niespecjalnie już się z nim kryją, wystarczy porozma­wiać z ludźmi z ich otoczenia.
   Morawiecki jeździ po Polsce - do końca wakacji chce od­wiedzić wszystkie województwa - i spotyka się z przedsię­biorcami i samorządowcami, siłą rzeczy głównie z PiS. Po­znaje lokalnych działaczy i przedstawia im swój plan rozwoju Polski (swój, bo nawet ochrzczony jego nazwiskiem). Budu­je się w ten sposób w terenie. Na jednym z takich spotkań, w Bydgoszczy, bez entuzjazmu wypowiedział się o programie 500+, kojarzonym nie z nim, lecz z Szydło: „Bardziej niż kon­sumpcja potrzebne są inwestycje i oszczędności. A przypo­minam, że 500+ jest na kredyt. Zadłużyliśmy się o dodatkowe 20 mld zł, bo chcemy promować dzietność. Jesteśmy we wła­snym gronie i nie musimy mówić sobie tylko pięknych słów”. Wicepremiera zacytowała „Gazeta Wyborcza”. Po interwen­cji Szydło Morawiecki tłumaczył, że został źle zrozumiany. Krótko potem premier zwołała konferencję prasową, na której wraz z ministrami finansów Pawłem Szałamachą i rodziny Elżbietą Rafalską pochwaliła się pierwszymi miesiącami obo­wiązywania programu 500+.
   - Konferencja była ewidentnie reakcją na słowa Mateusza w Bydgoszczy. Z tego, co wiem, nie było jej wcześniej w planach - mówi polityk z otoczenia Morawieckiego. Spór Szydło z jej zastępcą wykracza jednak poza ambicjonalną rywalizację o to, który program jest ważniejszy: 500+ czy plan Morawieckiego.
   Premier od miesięcy traci wpływy w polityce gospodarczej na rzecz Morawieckiego, którego wspiera Kaczyński. Po cichu próbowała to opóźniać, w walce z wicepremierem o kontrolę nad instytucjami wspierała to Szałamachę, to ministra skarbu Dawida Jackiewicza. To właśnie sprowokowało Kaczyńskiego do słów o konieczności przyspieszenia.
   - Prezes lubi konflikty, bo dzięki nim sam zajmuje pozycję superarbitra. Ale konflikt Szydło z Morawieckim jest z innego po­rządku; Jarosław uważa, że premier torpeduje jego idee fixe, czyli oddanie polityki gospodarczej jednej osobie przy jednoczesnym osłabieniu ministra finansów - zwraca uwagę nasz rozmów­ca. - To było widoczne już w poprzednim rządzie PiS, w którym protoplastą Morawieckiego była Grażyna Gęsicka. Morawiecki jest tak silny, bo dopasował się do starej koncepcji Kaczyńskiego - dodaje.
   Nasz rozmówca z kręgów rządowych zwraca uwagę na jesz­cze jedną przewagę Morawieckiego: -Rząd został tak skonstru­owany, że każdy musi czuć czyjś oddech za plecami. Rywalizują ministrowie siłowi, gospodarczy, Szydło zagraża Morawiecki. A on sam jest w zasadzie niezastępowalny, bo nie ma innej twa­rzy nowoczesnego PiS. Bezpieczeństwo Morawieckiemu daje też odległy horyzont jego planu, on nie musi teraz niczego, jak to się mówi, „dowieść”.
   Zdaniem rozmówcy POLITYKI z obozu władzy los Szydło zależy właśnie od relacji z Morawieckim. Inny polityk dodaje, że Szydło utrzyma stanowisko do pierwszego poważniejszego kryzysu. Sygnałem ostrzegawczym była sprawa podwyżek dla polityków; PiS znienacka złożył projekt ustawy, po gwał­townych reakcjach tabloidów go wycofał, złożył drugi - już nieuwzględniający posłów - i znów go wycofał. Oba niepo­pularne projekty powstały w rządzie, ale zostały zgłoszone jako poselskie, by przyspieszyć proces legislacyjny. - Posło­wie są wściekli na rząd, zwłaszcza ci, którzy podpisali się pod projektem, a o niczym nie wiedzieli. Podpisy zbiera się bowiem u nas in blanco i nie wiadomo, jaką ustawę popieramy - opo­wiada posłanka PiS.

   Kto mógłby zastąpić Szydło?
   Wygląda na to, że Kaczyński zaczął rozważać powtórkę z Marcinkiewicza. - Sytuacja międzynarodowa po Brexicie się tak skomplikowała, że może skłonić Kaczyńskiego do wejścia do rządu - uważa jeden z polityków prawicy.
Kaczyński jako premier traciłby jednak możliwość manewru. - Prezes lubi mieć w rewolwerze kilka pocisków, gdyby wszedł teraz do rządu, wystrzeliłby ostatni - żartuje polityk rządowy. Dlatego w spekulacjach wracają nazwiska Morawieckiego i Pio­tra Glińskiego. Większość naszych rozmówców sądzi, że szybka rekonstrukcja rządu i tak jest przesądzona, choć niekoniecznie z udziałem premier. Ministrowie, zwłaszcza ci, których Ka­czyński wprost skrytykował za tworzenie ariergardy, zaczęli robić gwałtowne ruchy.
   „MSZ nie próżnuje. Od listopada 2015 r. odwołano 25 ambasadorów, wręczono nominacje 17 nowym” - tak portal wPolityce.pl bronił szefa dyplomacji Witolda Waszczykowskiego. Minister przyspieszył też zmiany personalne w sa­mym ministerstwie.
   Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zapowiedział reformę ochrony zdrowia, w tym likwidację NFZ. Szałamacha zaś na­pisał czuły list do urzędników celnych i skarbówki, w którym pochwalił się uszczelnieniem systemu podatkowego, dzięko­wał za pomoc i przekonywał, że najlepsze dopiero nadchodzi. Jednak atmosfera wokół Szałamachy jest tak napięta, że gdy na Twitterze pojawił się fragment listu, wielu wzięło to za po­żegnanie z posadą.
   Można się też spodziewać odejścia ministra energii Krzyszto­fa Tchórzewskiego, który według źródeł POLITYKI, do dymisji podał się jeszcze przed wakacjami.
Słabną notowania minister edukacji Anny Zalewskiej. - Ale wątpliwe, by ktoś chciał ją zastąpić w trakcie likwidacji gimna­zjów, co prawie na pewno skończy się chaosem - uważa polityk z otoczenia Kaczyńskiego.
   Wezwania prezesa do przyspieszenia odświeżają pogłoski o rekonstrukcji i zmuszają ministrów do gwałtownych ruchów. W rządzie zaczęło się robić nerwowo; jeden z czołowych poli­tyków PiS pytany o sytuację odparł: „Nic nie powiem, bobym się musiał wkurzyć, a nie chcę się wkurzać”.
Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz