poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Pierwszy po prezesie



Prezydenta traktuje jak notariusza i z sukcesami rywalizuje z szefową rządu. Za nim stoją ludzie wyciągnięci z aptek, domów kultury i rad powiatów. Tak Antoni Macierewicz buduje swoją pozycję w resorcie obrony

Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla

Na pierwszy rzut oka wszystko jest, jak należy. Uprzejmy ton, gesty, uważne spojrzenie. Doświadcza tego każdy, kto rozmawia z Antonim Macierewiczem. Ten, kto przyjrzy mu się bliżej, musi jednak zauważyć, że pełne szacunku zachowanie to w rzeczywistości protekcja podszyta lek­ceważeniem. Minister zakłada maskę uprzejmości przy większo­ści rozmówców: współpracowników, dziennikarzy i polityków z własnego obozu. Także wobec tych, którzy stoją w państwowej hierarchii wyżej niż on.
   - W stosunku do prezydenta minister zawsze jest niezwykle miły - potwierdza człowiek z otoczenia głowy państwa. - Tyle że to czysta kurtuazja. Gdy zaczyna się twarda polityka, Macierewicz zmienia się w bezwzględnego gracza. Traktuje Andrzeja [Dudę - przyp. red.] jak notariusza, nie liczy się z nim.
   Współpracownik Beaty Szydło ocenia szefa MON podobnie: szarmancki, ugrzeczniony, ale swoim sposobem bycia sprawia, że to pani premier musi zabiegać o ministra, a nie on o nią.
   Działacz PiS z partyjnej centrali na Nowogrodzkiej: - Według kryteriów czysto politycznych Macierewicz jest drugą osobą w państwie, zaraz po prezesie. To jedna z niewielu osób traktowa­nych przez Jarosława po partnersku i z respektem. Ze względu na Smoleńsk łączy ich wyjątkowa więź.

PREZYDENT JAK POWIETRZE
Artykuł 134 konstytucji mówi, że w czasach pokoju prezy­dent sprawuje zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi za pośred­nictwem ministra obrony. O to, jak to wygląda w praktyce, pytamy dwóch generałów i człowieka z branży zbrojeniowej. Cała trój­ka, niezależnie od siebie, twierdzi, że Andrzej Duda abdykował ze swoich uprawnień i oddał władzę nad wojskiem Macierewiczowi.
- Proszę spojrzeć na listę generałów awansowanych za rządów PiS - radzi jeden z rozmówców.
   Formalnie z wnioskiem o nominację zwraca się minister, ale ostateczna decyzja należy do prezydenta. W praktyce listy ge­nerałów zawsze powstawały jako kompromis między pała­cem prezydenckim a Klonową, gdzie mieści się resort obrony. Część nazwisk pochodziła od prezydenta, a część od ministra. W czasach Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komo­rowskiego porozumienie osiągano gładko, za kohabitacji Le­cha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem zdarzały się tarcia, ale nigdy ośrodek prezydencki nie rezygnował z promowania swoich oficerów. - A tak jest teraz. Macierewicz przysyła do pałacu swoją listę, a prezydent ją akceptuje. Po prostu. Żaden z generałów nominowanych po wyborach nie został zgłoszo­ny przez Dudę. Wszyscy pochodzą z rozdania ministerialnego - słyszymy.
   - Uzgodnienia z MON teoretycznie powinien prowadzić szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch, ale szef MON całkowicie go zdominował - twierdzi emerytowany generał. Inny z rozmówców dodaje: - Soloch jest leniwy, przychodzi późno do pracy, nie czuje wojska. Macierewicz obchodzi się z Dudą tak jak Kaczyński. Traktuje go jak powietrze.
   Kiedy pytamy o stosunki MON z pałacem, nasi rozmówcy przy­wołują sprawę apeli smoleńskich. Antoni Macierewicz nakazał włączyć do wszystkich państwowych uroczystości odbywających się z udziałem asysty wojskowej odczytywanie listy ofiar katastro­fy. - W rządzie wszyscy wiedzieli, że pomysł budzi zastrzeżenia prezydenta. Pałac wysyłał w tej sprawie sygnały, ale Macierewicz zignorował je i postawił na swoim - opowiada „Newsweekowi” je­den z ministrów.
   Sam Jarosław Kaczyński nie ukrywa, komu kibicuje w tej roz­grywce. Po zakończeniu szczytu NATO organizuje konferencję prasową, na której twierdzi, że „głównym autorem tego sukcesu” jest Antoni Macierewicz. O Andrzeju Dudzie wspomina dopiero, gdy o prezydenta dopytują się dziennikarze.
   - Dwa, trzy miesiące przed szczytem NATO Amerykanie wy­ciągnęli w negocjacjach kartę Trybunału Konstytucyjnego. Bali­śmy się, że szczyt skończy się klapą - mówi działacz z centrali PiS na Nowogrodzkiej. - Zdaniem prezesa Macierewicz miał uznać, że to blef, i nie zgodził się na żadne ustępstwa. Taktyka okazała się słuszna. Po ostatecznym sukcesie Jarosław był w szampańskim nastroju. Całą sobotę świętował, a w niedzielę zwołał konferen­cję. Chciał dowartościować Antoniego.
Formalnie przełożonym Antoniego Macierewicza jest Beata Szydło, ale w praktyce szef MON ma w rządzie pozycję autono­miczną. Zdaniem pozostałych ministrów nie do pomyślenia jest sytuacja, w której Szydło wzywa Macierewicza na dywanik czy sztorcuje go na posiedzeniu rządu.
   Na początku roku przez rząd przetacza się spór o ustawę o po­bycie obcych wojsk w Polsce. Pierwotny projekt przygotowany przez MON zakłada, że zgodę w tej sprawie ma wydawać prezy­dent na wniosek ministra. Szydło żąda wykreślenia z projektu mi­nistra i zastąpienia go premierem.
   - Doszło do dyskusji na posiedzeniu rządu. Macierewicz swoim zwyczajem zwracał się do Szydło z pełną galanterią, ale nie ustą­pił. Ostatecznie do nowelizacji trafił zapis o „wniosku ministra po uzyskaniu zgody premiera”. Kompromis uznano za zwycięstwo Macierewicza. Bo co to znaczy, że premier nie jest w stanie prze­konać swojego ministra? - pyta jeden z członków rządu. Siedem dni po przyjęciu ustawy przez rząd Szydło i Macierewicz wspól­nie pojawią się na konferencji prasowej. - Myślicie, że to Antoni zabiegał o ten występ? Nie, to Szydło zależało, żeby pokazać się z Macierewiczem - opowiada z niesmakiem nasz rozmówca.

MŁODY, PRZYSTOJNY, Z POPARCIEM TVN
Nowogrodzka, siedziba PiS, kilka miesięcy temu. Jarosław Kaczyński omawia ze współpracownikami sytuację w partii. Gdy schodzi na Macierewicza, twierdzi: - W sprawach partyjnych mu nie ufam.
   Dlaczego w takim razie Macierewicz cieszy się takim wspar­ciem Kaczyńskiego w relacjach z prezydentem i premierem? Gdy politycy jednego obozu się zwalczają, prezes może wystę­pować jako rozjemca, który w zależności od potrzeb dowartoś­ciowuje jedną lub drugą stronę sporu. Poza tym u Kaczyńskiego dystans w sprawach partyjnych może iść w parze z zaufaniem w innych kwestiach. - 10 kwietnia to klucz, którym Maciere­wicz trafił do serca Jarosława. Prezes pole­ga na nim w tych kwestiach bezgranicznie i daje mu dużą swobodę. Myślę, że zawarli ja­kieś strategiczne porozumienie, co robić ze Smoleńskiem. A czy się go obawia? Nie sądzę.
Antoni to doświadczony gracz, ale ma swoje ograniczenia. Gdyby miał 50 lat, był przystoj­ny i cieszył się poparciem TVN, to prezes nie pozwalałby mu na tak wiele - twierdzi jeden z doradców Kaczyńskiego.

ARMIA DO LUSTRACJI
Polityk związany z Radiem Maryja: - Ma­cierewicz uważa, że ma do wypełnienia misję, i na niej się koncentruje. Nie notuje wpadek, stroni od kontrowersji i frakcyjnych walk. Cza­sy, kiedy ojciec Tadeusz mógł do niego zadzwo­nić i poprosić o załatwienie jakiejś sprawy, minęły. Antoni wypracował sobie w ostatnich latach bardzo mocną, niezależną pozycję.
   W państwowej misji Macierewiczowi towa­rzyszy grupka zaufanych współpracowników, luźno związanych z PiS. Najbliższy z nich to 26-letni szef gabinetu politycznego Bartłomiej Misiewicz, wyróżniony niedawno odznacze­niem za zasługi dla obronności kraju. - Bar­dzo wpływowa postać, szara eminencja Pegaza [Polskiej Grupy Zbrojeniowej - przyp. red.].
Ma stałą przepustkę do budynku firmy. Gdy się pojawia, pracownicy skaczą przy nim bardziej niż przy członkach zarządu. Mówi się, że nie­bawem wejdzie do rady nadzorczej spółki - sły­szymy od człowieka związanego z Grupą.
Misiewicz formalnie należy do PiS, ale znajo­mym chwali się, że zgłosił się do Macierewicza jeszcze w czasie, gdy ten działał w którejś z ka­napowych partyjek. Stąd tak duże zaufanie.
   Ważną postacią w orbicie szefa MON jest nowy szef kadr resor­tu Radosław Peterman, były ekspert komisji weryfikacyjnej WSI, później wicedyrektor biura lustracyjnego IPN. - Jego gabinet jest zawalony teczkami. Każdą decyzję personalną w wojsku poprze­dza kwerenda dyrektora Petermana. Bardzo drobiazgowa. Jedne­mu z oficerów wstrzymano awans, bo okazało się, że jego dziadek był w milicji - opowiada jeden z wojskowych.
   Kolejna postać to Ryszard Walczak. - Widać go na zdjęciach, na których razem z Macierewiczem składa wieńce, bierze udział w uroczystościach. Wierny druh. Jest w kapitule medalu Zło do­brem zwyciężaj, który dostali Macierewicz i prezes Kaczyński. Po wyborach jest w jednym z wojskowych instytutów. A przecież jeszcze w 2009 r. „Gazeta Polska” pisała, że Walczak kręci się przy inicjatywach związanych z ludźmi WSI.
   Inną kontrowersyjną osobą z otoczenia Macierewicza jest Ma­riusz Marasek - prawa ręka Macierewicza w Komisji Weryfika­cyjnej WSI, od grudnia pełnomocnik ds. centrum eksperckiego kontrwywiadu NATO i jego dyrektor. Według słowackiego dziennikarza Tomasa Forró, Ma­rasek ukrywa się pod pseudonimem blogera Aleksandra Sciosa, który zarzuca prezydentowi działanie na szkodę państwa i oskarża go o głu­potę. Marasek zaprzeczył, że jest Sciosem, ale nie wyparł się autorstwa wpisów na blogu. Tłu­maczył jedynie, że na jego stanowisku nie wy­pada publikować pod własnym nazwiskiem.

CZOŁG NA KABLU
Rozmówcy „Newsweeka” z przemysłu zbro­jeniowego uważają, że największe zmiany per­sonalne zaszły nie w MON, ale w państwowej PGZ zajmującej się produkcją i handlem bronią w Polsce. - To ponad 60 spółek, w każdej są za­rząd i rada nadzorcza, dla chłopaków z PiS hulaj dusza, nic, tylko wymieniać na swoich - mówi jeden z naszych rozmówców.
   Były wiceprezes państwowej spółki zbro­jeniowej: - W radach i zarządach spółek PGZ rządzą dziś ludzie wyciągnięci z aptek, domów kultury i rad powiatów. Łapali każdego, kto się napatoczył. Siostra Misiewicza, człowieka z ap­teki, dostała pracę w PGZ. Prezesem Jelcza zo­stał szef centrum kultury z Siechnic, politolog i radny PiS. Z całym szacunkiem dla Siechnic, co on może wiedzieć o podwoziach do wozów bojowych?
   Rzut oka na kilka zmian w polskiej zbrojeniówce: Ryszarda Kardasza, wieloletniego pre­zesa Radwaru, zastąpił wieloletni pracownik Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych
- Kardasza odwołali, choć dostał order od Le­cha Kaczyńskiego - mówi nasz rozmówca. - Do dziś nie rozumiem, co ma papier wartościowy do produkcji wojskowych radarów?
Prezesem zakładu w Mikulczycach, który produkuje prze­kładnie czołgowe, został elektryk z Łabęd (- Całe zawodowe życie zajmował się kablami do czołgów - śmieje się nasz infor­mator). Prezesem zakładów Łucznik w Radomiu został wie­loletni prezes miejskiej spółki śmieciowej (- Zasługi? Według radomskich mediów wpłacił na kampanię PiS 8 tys. zł). W Za­kładach Mechanicznych Tarnów nowym prezesem został szef zakładowej Solidarności.
   Człowiek z branży: - Im nie chodzi o kadrę, o specjalistów, me­nedżerów. Chodzi o ludzi wiernych, którzy Antoniemu będą za­wdzięczać awans i status. Którzy szybko wykonają rozkaz. Dostają synekury i mają nie zadawać głupich pytań.
   Były wiceprezes spółki zbrojeniowej: - Za chwilę sytuacja w zbrojeniówce odbije się na kontraktach. Za poprzedniej ekipy zaczęto rozmowy z Malezją o sprzedaży kolejnych czołgów PT-91. Wszystko było na dobrej drodze, ale kontrakt przejęło turecko-niemieckie konsorcjum. Zarząd ostatnio był w Kuala Lumpur, ale to już musztarda po obiedzie. To samo stało się ze Słowakami, którzy zrezygnowali z zakupu wersji Rosomaka.
   Inny rozmówca: - Za chwilę będą musieli ogłosić, co z przetar­giem na śmigłowce, który wygrali Francuzi ze śmigłowcem Cara­cal. Antoni i chłopaki z PiS w czasie kampanii walili w ten przetarg jak w bęben. Zaraz minie rok, jak urzędują, i co? Coś znaleźli? Ktoś wziął łapówkę? Nic. Tam jest czysto, nie ma się do czego przypiąć.
   Człowiek z branży: - Liczyliśmy kiedyś, że gdyby polski prze­mysł obronny pracował na dwie zmiany, a MON był na tyle bogaty, żeby to kupować, to można by wyprodukować towaru za 3 mld zł rocznie. A Macierewicz mówi o inwestycjach rzędu 8 mld zł rocz­nie w polski przemysł. Nie wiedzą, że ludzie na targach obronnych nie szukają dziś haubic, tyl­ko zakłócaczy pracy dronów. To jest hit, to jest nowość. Nie ich czołg z Łabęd.

PIĄTY, OBCY RODZAJ
Kartka formatu A4 brzmi jak służbowa ko­menda: „Zakaz wnoszenia i spożywania al­koholu”. Druga kartka, tuż obok, tłumaczy: „Depozyt alkoholowy znajduje się u dowódcy zmiany specjalistycznej uzbrojonej formacji ochrony, pomieszczenie numer 36”.
   Tak wita gości biuro przepustek warszaw­skiej cytadeli, w której od kilku tygodni dzia­ła Biuro ds. Utworzenia Obrony Terytorialnej.
Żeby tu trafić, trzeba pójść prosto, minąć po­mnik srebrnego husarza, skręcić obok kapli­cy pod wezwaniem Świętego Ducha i wejść na pierwsze piętro. Tu w kilku pokojach ludzie doktora Grzegorza Kwaśniaka szykują się do wojny.
   Doktor, wojskowy emeryt, jest odpowie­dzialny za tworzenie Wojsk Obrony Teryto­rialnej (WOT) - oczka w głowie Antoniego Macierewicza. - Obrona terytorialna będzie piątym, nowym rodzajem wojska - szpakowaty i sympatyczny doktor daje do zrozumienia, że wojna, a raczej wy­buch wojny, to właściwie kwestia czasu.
   Dziś w Polsce istnieją wojska lądowe, siły powietrzne, marynar­ka wojenna i wojska specjalne. Działanie każdego reguluje jeszcze PRL-owska ustawa z 1967 r. Żeby WOT mogły działać, zatrudniać oficerów, wyposażyć ochotników w broń czy jeździć na ćwiczenia, trzeba dopisać nowy rodzaj wojska. Czyli zmienić ustawę.

PROJEKT: ROGATYWKA
A z tym jest kłopot. Od lipca prawicowe media i lokalne portale trąbią o rzekomym naborze do WOT. Już, lada chwila, dosłownie za moment, nabór ruszy. Zgłaszać będzie się można do lokalnych Wojskowych Komisji Uzupełnień (WKU). Fala patriotycznego wzmożenia szuka ujścia.
   Bezskutecznie. Mówi urzędnik WKU w zachodniej Polsce: - Ludzie wydzwaniają, a my ich elegancko spuszczamy na drze­wo, bo żadnego poboru nie ma. Nie ma podstaw do poboru. Nie ma ustawy. WOT jest tworem wirtualnym. Prace nad nowelizacją, która powoła WOT jako piąty rodzaj sił zbrojnych, miał pilotować Bartosz Kownacki, wiceszef MON. Ale projektu nowelizacji nikt nie widział. Do dziś nie trafił do Sejmu. Choć powinien wisieć na stronach KPRM - nie wisi. Rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz odpisuje e-mailem: „Projekt ustawy «pilotowany» przez ministra Bartosza Kownackiego został uzgodniony w resorcie obrony na­rodowej i obecnie jest przygotowywany w Departamencie Praw­nym MON do przekazania do uzgodnień międzyresortowych”.
   Doktor Kwaśniak zna inną wersję losów ustawy: - Ona czeka na skierowanie do KPRM. Jest u ministra Henryka Kowalczy­ka [szefa Komitetu Stałego Rady Ministrów -przyp. red.].
Nikt z MON oficjalnie nie ogłosił naboru. Nie­znane są koszty stworzenia OT - oficjalnie od 300 do 350 mln rocznie, ale oczko w głowie An­toniego Macierewicza może kosztować nawet dwa razy tyle. Zresztą kto by liczył? - Środki są - zapewniają nas z uśmiechem w biurze w war­szawskiej cytadeli. Dwadzieścia milionów w tę czy w tę i tak się znajdzie. Spokojna głowa.
   Doktor Kwaśniak podobnie jak minister obrony lubi snuć romantyczne wizje. Choć na półce w jego gabinecie kłują w oczy pamiątko­wy sowiecki naramiennik i czerwona gwiazda, on osobiście pilnuje prac nad poufnym projek­tem: rogatywką. Marzy, że żołnierze WOT za­miast w beretach będą ćwiczyć w łaciatych, tradycyjnych polskich czapkach.
   Ćwiczyć, a najlepiej walczyć. Bo o wojnie doktor Kwaśniak mówi z taką pewnością i spo­kojem, że aż przechodzą ciarki.

MINISTER SIĘ UŚMIECHA
Nasza Armia, wojskowy program propa­gandowy, powstaje od 2012 r. Kilkunastominutowe, dynamiczne odcinki sławią armię i przemysł obronny. Od 184 odcinka widać przełom: na poli­gonie pojawia się uśmiechnięty prezydent Andrzej Duda. Od odcinka 189 jazda bez trzymanki: z programu wynika, że mi­nister Antoni Macierewicz jest postacią niezbędną dla trwania polskiej armii. Minister ogłasza, doradza, obwieszcza, słucha, przemawia.
   Z ramienia MON opiekę merytoryczną nad programem spra­wuje Bartłomiej Misiewicz. Konsultuje nawet te filmy, w których opowiada o sukcesach szefa.
   W jednym z ostatnich odcinków minister dziękuje wojsku za organizację szczytu NATO. Lekko kiwając się w kierunku widza, wbija wzrok w obiektyw. Pełne szacunku słowa. Maskowana pro­tekcja? Zwyczajny teatr? Minister uśmiecha się lekko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz