wtorek, 16 sierpnia 2016

Polskie diabły

To zmierza w kierunku narodowego terroru. Mamy się zacząć bać - Kazimierz Kutz o ataku na wolne media, pokazowych procesach i cmentarnym patriotyzmie

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

Kazimierz Kutz: Znowu przyszła pani męczyć mnie Polską? Czego pani od niej chce?
Aleksandra Pawlicka: A panu się ta Polska podoba?
- Coraz mniej. Gdybym był młodszy, to dałbym dyla. Nigdy nie przypuszczałem, że dożyję czasów, w których trudno się będzie Polską podniecać. To mój kraj, ale nie ma go dziś za co kochać. Władza doszła do wniosku, że lepiej uprawiać pokrzywy niż kar­tofle, i przymusza do tego wszystkich. Polska stała się krajem destrukcyjnym i ten, kto się na to nie godzi, może się albo prze­ciwko temu buntować, albo spierdalać.

Nie jest łatwo wyemigrować, zwłaszcza gdy ma się rodzinę, dom, pracę.
- Takim jak my nie jest łatwo, ale naszym dzieciom? „Mamusiu, jak chcesz się męczyć, to się męcz, ale życie tu to strata czasu, ja­łowy bieg” - powie niejeden młody człowiek. Poza tym nie zapo­minajmy, że jest coś takiego jak emigracja wewnętrzna. W Polsce powstaje nowa rasa osadników wewnętrznych, dla któ­rych bardziej naturalnym wyborem jest izolacja niż czubaty patriotyzm.

Czubaty?
- Oparty na ekscytacji ględźbą cierpiętnictwa. Na nieustannym grzebaniu się w grobach. Przyznam szczerze, że taka zaśmierdła w cmentarnym patriotyzmie Polska jest mi obca. Po prostu - nieprzy­jemnie w niej żyć.

Zastanawiał się pan, dlaczego do tego doszło?
- Jestem starym człowiekiem, który sie­dzi i korzysta z tego, że ma dom, dużo cza­su i nic już nie musi. Życie zawodowe, tak zwana kariera, to pośpiech, zapieprzanie i brak czasu na refleksję. A ja mogę już analizować z dystansu swoje życie, życie swojego pokolenia i swojego kraju. I próbować zrozumieć, dlaczego znaleźliśmy się w Polsce PiS.

Dlaczego?
- Moje pokolenie, które rodziło się w latach 20. ubiegłego wie­ku, powoli wymiera. To jest pokolenie, które przeżyło wojnę. Wychowane w ideach Polski przedwojennej i tego olśnienia, że odzyskaliśmy państwowość. Najstarsi z nas liznęli przed wybu­chem wojny szkoły średniej. I właśnie to pokolenie tworzyło w PRL siłę polskiej państwowości. Komuna stosunkowo ła­godnie nas traktowała, liczyła się z artystami i szalenie jej za­leżało, aby mieć z nami dobry kontakt. Miała dla nas pieniądze. Oczywiście zespoły filmowe były zakładane z intencją wycho­wania janczarów na wzór moskiewski, w literaturze mieliśmy uwiedzione komuną pokolenie „pryszczatych”, którzy uznali, że trzeba wspierać twórczością władzę. Ale dzięki temu, że ko­muna inwestowała w kulturę, w humanistykę, mieliśmy erupcję niebywałych talentów we wszystkich dziedzinach. Na europej­skim poziomie kompozytorów, świetną szkołę filmową, znako­mity teatr, literaturę pełną pierwszoligowych czempionów. To dotyczyło także Kościoła: prymas Wyszyński, zmarły niedawno kardynał Macharski, późniejszy papież Jan Paweł II. To byli lu­dzie tej generacji. Flirt z komunizmem był tylko asekuracją dla twórczości z najwyższej półki.

W ten sposób kultura budowała patriotyzm?
- Gdyby dzięki państwowym pieniądzom nie stworzono szan­sy dla rocznika lat 20., to kilka dekad później nie doszłoby do wielkich przemian w Polsce. Artyści w PRL zagospodarowali nadbudowę, sferę duchową, tworząc intelektualne podglebie dla KOR, dla Solidarności. To, że dziś w Polsce jest patriotycz­na miazga, wynika z faktu, że nasi wybitni ludzie KOR, którzy zawierając układ z robotnikami, doprowadzili do obalenia ko­munizmu, zapomnieli w swoich wielkich dokonaniach o roli kultury. Nowy ustrój całkowicie poniechał troski o tę sferę ży­cia społecznego. Nie przeprowadzono łatwej w gruncie rzeczy analizy intelektualnej, nie kontynuowano tradycji dowartoś­ciowywania sfery duchowej. Postawiono wyłącznie na ekonomię.

Zabrakło Balcerowicza kultury?
- Tacy Balcerowicze nawet byli, tylko nie było przyzwolenia, aby kultura znalazła się wśród priorytetów nowej Polski. Nowa klasa polityczna zapomniała o ambicji po­szerzania ludziom horyzontów, popycha­nia ich na wyższy poziom świadomości. W efekcie nastąpił zalew tandety i obrzyd­liwej komercji. Wychowaliśmy pokolenie ćwoków nierozumiejących własnej histo­rii i procesów toczących się w ich kraju. Tę duchową pustkę natychmiast zagospoda­rowały polskie diabły. Na piedestał wynio­sły złą pamięć.

Co pan rozumie przez złą pamięć?
- Jeśli spojrzy się na historię Polski, to składa się ona głównie ze złych doświadczeń; mówię o powsta­niach, rozbiorach, klęskach. Rozbicie między mocarstwa spra­wiło, że w każdej części Polska doświadczyła innej lekcji historii, dlatego nie mamy jako naród ciągłości pamięci. Na nasze nie­szczęście najbardziej dynamiczne okazało się doświadczenie wyniesione z Rosji, co oznaczało zakażenie polskiej polityki bolszewizmem. Partia, która dziś rządzi Polską, jest tej złej pamięci destylatem, czyniącym z Polski kraj praktyk postbolszewickich i przeżerającym Polskę kultem nieszczęść.

Proszę o przykłady.
- Obchody rocznicowe Powstania Warszawskiego. 99-letniemu powstańcowi, generałowi Ściborowi-Rylskiemu władza chce wytoczyć proces, bo rzekomo współpracował ze służbami spe­cjalnymi PRL. Atak naprawdę tej władzy chodzi o to, że gene­rał i garstka powstańców, którzy jeszcze się ostali, nie godzą się na zawłaszczanie pamięci o powstaniu przez PiS. Na wtykanie w każdą uroczystość tragedii smoleńskiej.

Chodzi o działania Antoniego Macierewicza?
- Ministra wymachującego paralizatorem naładowanym ener­gią smoleńską, którego uczyniono odpowiedzialnym za two­rzenie ideologii martyrologicznej, mającej na celu wymianę autorytetów w polskiej historii. To jest bolszewizm w czystej postaci, a Macierewicz jest bolszewikiem pełną gębą. Tortury serwowane przez niego biednym powstańcom uświadamiają ża­łosny poziom państwa. Co gorsza, Macierewicz nie jest w tym rządzie jedynym, który uważa, że mając władzę, można robić wszystko, nie licząc się z prawem. Historia z powstańcami to nie jedyny przykład bolszewizmu obecnej władzy. Mogę podać inny, mniej spektakularny, ale dobitnie świadczący o determinizmie działań PiS.

Proszę.
- Na Opolszczyźnie likwiduje się mniejszość niemiecką w nie­zwykle perfidny sposób. Wokół Opola są cztery wsie, w których mniejszość niemiecka stanowi 20 proc., co zgodnie z ustawą za­pewnia jej prawo do nazewnictwa, języka i kultywowania tra­dycji. PiS wpadło na pomysł, żeby poszerzyć granice miasta o te wsie, co oznacza, że w wielkim Opo­lu mniejszość niemiecka nie będzie stano­wić już 20 procent i automatycznie straci swoje prawa. Polska staje się krajem re­wanżu i genetycznej nienawiści. Na nich główny ideolog naszego patriotyzmu bu­duje świadomość narodową. Ten nasz pa­skudny polski nacjonalizm.

Mówi pan o Kaczyńskim?
- A wcześniej o Dmowskim, Bierucie... Ta wredna mentalność rozwija się z upły­wem czasu. Kaczyński jest rośliną wy­hodowaną na złej pamięci. Jego matka była wielbicielką powstań, wychowa­ła synów w łóżku dziadka powstańca styczniowego. Jarosław nie miał w dzie­ciństwie przyjaciół, nie grał w piłkę, nie jeździł na hulajnodze, nie wiedział, co to ulica, nie latał za dziewczynami. A po­nieważ jest człowiekiem niewątpliwie in­teligentnym i zdolnym, ale niepotrafiącym nawiązać normalnego kontaktu z rzeczy­wistością, wyrósł na nacjonalistycznego introwertyka.

Kaczyński jest nacjonalistą?
- A nie? Jego cel, z którym wcale się nie kryje, to wykarczowanie wszystkiego, co w jego rozumieniu nie jest polskie. Mniejszości, uchodźcy, Unia Europejska, laickość. Negatywny stosunek Ka­czyńskiego do Brukseli bierze się właśnie z chęci odrąbania Pol­sce tej części, dzięki której Europa po rewolucji francuskiej stała się nowoczesna.

To wynika z silnych związków PiS z Kościołem?
- Polski nacjonalizm, jak żaden inny w Europie, jest zaszczepio­ny w parafiach. Parafia była przytuliskiem polskości, kiedy nie mieliśmy państwa. Potem, w czasie komunizmu, Kościół zastą­pił państwo. Kościoły były miejscem spotkań Polaków, inkuba­torem dumy narodowej i patriotyzmu. Te procesy dojrzewały jak wino. Gdy doszło do przełomu 1989 roku, biskupi stali się rozjemcami przy Okrągłym Stole. Konflikty rozładowywał bi­skup Gocłowski. Nowa władza uznała więc, że Kościołowi nale­żą się specjalne nagrody. Pierwszą było wpuszczenie księży do szkół. Poważny błąd nowoczesnego polskiego państwa. Obec­na ekipa dorzuca do łapówek dla Kościoła ustawę o ziemi, która daje duchownym przywilej dysponowania ziemią kosztem po­zbawienia praw do tego zwykłych obywateli.

Kaczyński zagwarantował sobie w ten sposób wsparcie Kościoła w kolejnych wyborach?
- Nie od dziś wiadomo, że w Polsce wszystko rozstrzyga się na ambonie. A ołtarz uświęca złą pamięć. Przykazanie: „Kochaj bliźniego jak siebie samego” w ogóle nie ma w Polsce zastosowa­nia. Według obecnej władzy idącej pod rękę z biskupami mamy być krajem czystym, katolickim, krajem prawdziwych Polaków żyjących wyłącznie własnymi problemami i walką ze swoimi wrogami.

Gdy rozmawialiśmy rok temu, po wybo­rze Andrzeja Dudy na prezydenta, powiedział pan, że triumf PiS, a następnie jego klęska są szansą na ozdrowienie narodowe. Jak pan dziś ocenia tę szansę na ozdrowienie?
- Niestety, to ozdrowienie odsuwa się w czasie. PiS zdobyło władzę pozwalają­cą panować nad wszystkim, blokować in­stytucje. I co najgorsze, niszczyć ludzi. Pan Ziobro aż się pali, żeby kogoś opluć i wyrzucić poza nawias społeczny. A pan Kaczyński właśnie odbył „kurację wita­minową” u kolegi z Budapesztu i wraca wzmocniony do działania. Przekonanie, że po wakacjach się zacznie, jest w Polsce powszechne.

Zacznie się?
- Tak sądzę. Walka o atrybuty demokra­cji wkroczy w decydującą, a więc ostrą fazę. Pierwszą ofiarą będzie prezes Try­bunału Konstytucyjnego, któremu w grudniu kończy się kadencja. Będzie są­dzony natychmiast. Profesor Rzepliński jest skazany na poka­zowy proces. Sprawę samego Trybunału PiS próbuje rozwodnić i rozciągnąć w czasie. Zmęczyć nią społeczeństwo, żeby nikt już nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi, i żeby nikomu nie chciało się już o Trybunał bić. Na celowniku jest też Rzecznik Praw Oby­watelskich zaskarżający PiS-owskie ustawy do Trybunału. Jed­nak najważniejszym, głównym wrogiem najbliższych miesięcy będą wolne media. Lufy są już wycelowane.

W kogo?
- W środowisko Adama Michnika, Tomasza Lisa, tygodnika „Polityka” i prywatne telewizje. Na razie wciąż mamy w Polsce wolność, możemy mówić i demonstrować na ulicy nasze nieza­dowolenie, ale to się za chwilę skończy. Wojenne manewry już są przygotowywane. To zaś oznacza pozaustrojowy i pozaprawny zamach na wolność, zwłaszcza na wolność słowa. Polegać on bę­dzie na likwidowaniu ognisk, które zagrażają ideologii.

Bo krytykują władzę?
- Obrażają, demaskują. Przecież PiS najchętniej poćwiartowało­by Michnika i Lisa, a następnie rzuciło dzikim stworom na pożar­cie. Te dwa nazwiska są uosobieniem walki, którą ta władza jak na razie przegrywa. Walki o świadomość społeczną. Sukcesem wol­nych mediów, a tym samym ich winą w rozumieniu PiS, jest to, że społeczeństwo jak na razie się nie wystraszyło. Nigdy nie obśmiewano PiS i Kaczyńskiego tak jak dziś. Nigdy też tak ostro nie mó­wiło się w mediach o tym, co robi władza. Wolne media odgrywają – w pewnym stopniu - podobną rolę do tej, jaką w czasach PRL od­grywała kultura, czyli detonatora reżimu. Dlatego ta władza me­diom nie odpuści. Pracuje nad tym cała armia ludzi. Aby osiągnąć cel, gotowi są iść po trupach.

Po trupach?
- Nie mówię, że będą zabijać, ale będą niszczyć. Mieszkam na uboczu, mnie już rzucają czerwoną farbę przez płot i rozklejają nekrologi. Tej władzy chodzi o działania, które mają wzbudzić w lu­dziach strach. Mamy się zacząć bać.

Podobny cel mają terroryści.
- Bo to zmierza w kierunku narodowe­go terroru. Kaczyński nie kryje, że dzia­łania mają być radykalne, atak brutalny, a władza musi wreszcie odnieść suk­ces. Dlatego ludzi, którzy mają zbyt duży wpływ na społeczeństwo, trzeba z niego katapultować.

Czego możemy się więc spodziewać?
- Teczki mają na każdego, kogo uznają za niewygodnego. Wiedzą, z kim się spotyka, z kim i o czym rozmawia. I w stosunku do takich osób zacznie się wyciąganie haków i karmienie nimi społeczeństwa kupione­go za „500+” i „13 zł za godzinę”. Do tego Polacy nie lubią tych, którzy odnieśli suk­ces, więc tym chętniej popatrzą na oplu­wanie. Populizm polega między innymi na nasyłaniu biednych na bogatych, na powszechnej nienawiści do elit. Nasze prawicowe doły są naszpikowane nienawiścią. Wi­dać ją gołym okiem na każdym pochodzie PiS.

Będziemy mieć więźniów politycznych?
- Zacznie się od demonstracji przed domami niewygodnych dziennikarzy. Potem będą im wytaczać procesy. Mogą być sfin­gowane, grunt, żeby kompromitowały. Eliminowały z życia publicznego. A przecież to nie są tylko dziennikarze, także ich rodziny, dzieci. Chodzi o to, żeby odpuścili ze strachu. Natomiast dla tych, którzy nie dadzą się złamać, powstaną współczesne for­my izolacji. Dawniej nazywało się to miejscami odosobnienia czy internowania. Dziś będzie to banicja zawodowa. Człowieka nie trzeba wysłać na cmentarz, żeby pozbawić go życia.

Gdy zaczną się prześladowania, na ulice może wyjść milion Polaków.
- Oby. W tym cała nadzieja.

Jesień będzie należała do KOD?
- Jesień będzie należeć do obywateli. Tych, którzy już się obu­dzili z letargu, i tych, którzy dotychczas nie brali udziału w ży­ciu społeczno-politycznym. Na razie na demonstracje chodzi starsze pokolenie, bo ono już przeżyło reżim i się go nie boi, wie, czym to pachnie i co ma do stracenia. Młodzież natomiast na to, co się dzieje w Polsce, patrzy jak na zabawę małp. To sku­tek braku wychowania ideologicznego. Gdy lukę po kulturze za­pełnia zła pamięć, zdewaluowany patriotyzm przybiera formę teatralizacji. W każdej mieścinie rekonstruuje się wydarzenia historyczne. Hordy pseudobojów, żołnierzy wyklętych jeżdżą po kraju. Pod kuratelą ministra kultury rekonstruuje się ślub rot­mistrza Pileckiego. Przecież to jest jakiś nacjonalistyczny obłęd, trywializowanie historii, militaryzacja patriotyzmu.

Kaczyński boi się ulicy?
- Każdy polityk boi się ulicy. A teraz, gdy mamy ustawę antyterrorystyczną i wła­dza może zakazać demonstracji, groź­ba konfrontacji siłowej staje się całkiem realna.

Polski Majdan jest możliwy?
- Wszystko jest możliwe. Na tym to pole­ga, że bardzo trudno jest przewidzieć, co się będzie działo w Polsce. Pewne jest tyl­ko jedno - będzie się działo źle. Bo siły są nierówne. Władza PiS jest niemalże nie­ograniczona.

Smutna perspektywa.
- Pocieszam się tym, że Polska nie jest krajem baranów, które dadzą się pro­wadzić na rzeź. Poza tym wbrew prag­nieniom prezesa nie jesteśmy narodem w izolacji. Żyjemy w Europie, która bę­dzie nas pilnie obserwować i nie pozwoli polskiemu rządowi zamiatać problemów pod dywan. W Brukseli wszyscy zdają sobie sprawę, że Polacy nie zasłużyli na bycie najbardziej skundlonym narodem wspólnoty, do czego prowadzą działania PiS.

Ile potrwa władza Kaczyńskiego?
- Niestety, myślę, że długo. Dlatego uważam, że trzeba się na­uczyć na nowo dobrego śpiewania naszego hymnu. Wers „Jesz­cze Polska nie zginęła, póki my żyjemy” jest bardzo dramatyczny i proroczy. Trzeba przywrócić jego rozumienie i przeżywanie. Bo Polska naprawdę się rozpada. Gliwieje jak ser. Poprzez obni­żenie poziomu intelektualnego i duchowego, poprzez zdewaluowanie autorytetów nadziej a, że Polska się z tego stanu podniesie, jest słabsza niż kiedykolwiek. Brakuje silnej i konstruktywnej elity. A ta, która rządzi, jest śmiertelnie chora na złą pamięć i tą złą pamięcią infekuje społeczeństwo. Tak naprawdę tej Polski nikt nie chce dziś kochać tak, jak by na to zasługiwała.

1 komentarz:

  1. Ten człowiek jest już od dawna chory, zżera go od środka własnoręcznie wyhodowana nienawiść. Robicie mu wprawdzie niedźwiedzią przysługę publikując te starcze bredzenia, ale z punktu widzenia sympatyka obecnej władzy robicie świetną robotę gdyż znakomicie ilustrują one stan popierdolenia umysłowego w jakie nieuchronnie musi popaść każdy nazbyt gorliwy wyznawca bożka Antypisa. Zabawne będzie obserwować, jak w miarę upływu czasu coraz bardziej rozmijać się będą z rzeczywistością proroctwa biednego Kazia. Tylko Broń Boże nie usuwajcie tego wywiadu, niech tu tkwi na wieki i daje świadectwo obłędu antypisowskiego fanatyka ;).

    OdpowiedzUsuń