wtorek, 19 lipca 2016

Zbieracz



Łamigłówka: czy kiedy robisz interesy z żoną ministra, a twoją spółkę nadzoruje jego córka, to możesz kierować ważną kliniką, którą nadzoruje ten minister?

Wojciech Cieśla

Jarosław Pinkas, lekarz, wice­minister zdrowia, z korup­cją ma krzyż pański. Osiem lat temu sam jako podejrza­ny odsiedział kilka miesię­cy w areszcie (sąd pierwszej instancji go uniewinnił). Jego przyjaciela i wspólni­ka żony oskarżono publicznie o „prokorupcyjne zachowania” (oczyścił go sąd lekarski, oskarżenia o nieetyczne zacho­wanie potwierdził rzecznik odpowie­dzialności zawodowej).
   Gdy miesiąc temu przyjaciel został ważnym kierownikiem w klinice - na­zwijmy ją X, wśród warszawskich leka­rzy zaczęło się gotować: że etycznie coś tu szwankuje, że jak to, kolega ministra i wspólnik jego żony, że przecież tamte zarzuty? I jak to możliwe, żeby klinikę kolegi X osobiście nadzorował minister Pinkas?
   Chciałem się spotkać z Jarosławem Pinkasem, porozmawiać o jego znajo­mym, korupcji i emocjach środowiska. Wiceminister zdrowia nie miał czasu. Miał za to szczęście. W ubiegłym tygo­dniu sąd po raz kolejny miał sprawdzić, dlaczego w 2005 roku Pinkas wziął od firmy medycznej luksusowe pióro za prawie trzy tysiące złotych. Ale na sali rozpraw doszło do cudu: zreformowa­na przez PiS prokuratura uznała, że oskarżanie ministra z rządu PiS było pomyłką. Decyzję podjął młody proku­rator, awansowany w kwietniu przez Zbigniewa Ziobrę.

KŁOPOT DLA KOSTKA
Jarosław Pinkas powtarza, że podłe oskarżenia zniszczyły mu życie i karierę. Za rządów PiS w latach 2005-2007 był wiceministrem zdro­wia. W 2008 r. za korupcję zatrzymała go łódzka ABW. W tymczasowym areszcie spędził kilka miesięcy, wyszedł za kau­cją - 200 tys. zł. Wiosną ubiegłego roku ogłosił, że został uniewinniony. Drzwi do politycznej kariery stanęły otwo­rem i w listopadzie po raz drugi w życiu został wiceministrem w rządzie PiS.
   Ale prokuratura nie podzieliła opinii o niewinności Pinkasa. Miesiąc po tym, jak został ministrem, na jej wniosek Sąd Okręgowy w Warszawie skierował spra­wę do ponownego rozpoznania przez sąd pierwszej instancji.
   Mówi jeden z działaczy PiS z centra­li partii na Nowogrodzkiej w Warszawie: - Wokół tej sprawy był u nas jakiś kwas. Po jego deklaracji o niewinności nikt nie zwrócił uwagi, że chodziło o wyrok pierwszej instancji, że to nie jest osta­teczne. W grudniu kwestia cofnięcia jego sprawy o korupcję do sądu przeszła bez echa, bo rozgrywała się w czasie najwięk­szej awantury o Trybunał Konstytucyj­ny. Dopiero wiosną ktoś się zorientował w sytuacji: za chwilę urzędujący mi­nister z PiS będzie siedział na ławie oskarżonych. Mieliśmy zagwozdkę - bę­dzie się zwalniał z narad na Miodowej [siedziba Ministerstwa Zdrowia - przyp. red.], żeby chodzić na rozprawy? Do tego Kostek [Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia - przyp. red.] jest na cenzuro­wanym u prezesa. Kłopot.
   Piątek, 15 lipca. Warszawski sąd. Pin­kas nie przychodzi na rozprawę. - Jarka nie będzie. Kostek reformę szykuje, ro­boty mają od cholery - wzdycha na kory­tarzu jeden z oskarżonych.
   Na sali sensacja. Prokurator wycofuje akt oskarżenia. Na twarzach obrońców zdziwienie - to niezwykle rzadko stoso­wana procedura, kompromitująca orga­ny ścigania, ale nieodwołalna. Zamyka sprawę. Nikt już nie będzie roztrząsał przypadków wiceministra.

PANI JANKA LECI NA BORNEO
- Przez te lata kładłem się do łóżka z myślą, że stało się coś, nad czym nie mam szansy zapanować i Że ta sprawa będzie się za mną ciągnęła przez całe życie - opowiada Pinkas w wywia­dach. - Po wyjściu z aresztu znalazłem się w próżni i przez wiele miesięcy nie mogłem znaleźć pracy. Udało mi się jed­nak stanąć na nogi i dramatyczne chwile są już daleko za mną.
   Z próżnią minister delikatnie koloryzuje. Wkrótce po wyjściu z aresztu tra­fia do organów spółek Eskulap Lekarze Rodzinni, EverMed, Centrum Medycz­ne Józefów, Centrum Kardiologii, dzia­ła w Polskiej Unii Onkologii. Jego żona jest wspólniczką w spółkach medycz­nych, które mają po kilka milionów przychodu.
    „Newsweek” sprawdził, o co oskar­żony został wiceminister zdrowia i dla­czego zajęła się nim prokuratura. Czy został pomówiony? Jakie dowody mieli śledczy?
   W 2006 roku Dariusz Ł., były pra­cownik medycznej spółki Diagnostyka, przychodzi do ABW w Łodzi. Opowiada o korupcyjnym systemie, dzięki któremu jego była firma trzyma rynek mocną ręką - opłaca lekarzy, którzy załatwiają jej dobre kontrakty.
   Diagnostyka to jedna z największych w Polsce sieci laboratoryjnych, 7,5 min badań rocznie, 2,5 tysiąca placówek. Z aktu oskarżenia wynika, że 10 lat temu firma sowicie opłacała w szpitalach tych, którzy podejmują decyzje. Przykład? Ja­nina K. z jednej z klinik w Warszawie. Zlecała Diagnostyce badania pacjentów z nowotworami, ale domagała się za to opłacania wyjazdów za granicę. I jeździ­ła. Do Budapesztu. Do Hongkongu. Do Barcelony (tam narzekała, że „hotel jest kiepskiej jakości i fatalnie zlokalizowa­ny”). Na Borneo złamała nogę, nie po­dobało jej się, jak sprawę ubezpieczenia załatwiali łapówkarze. Obraziła się. Już nie dostali u niej kontraktu.

ZBIERAM KAŁAMARZE I STARE STALÓWKI
Prokurator przesłuchuje kilku pracowników Diagnostyki. Oprócz korumpowania zwykłych lekarzy każdy z nich - niezależnie od siebie - opowia­da o łapówkach dla Jarosława Pinkasa. Na początku XXI wieku Pinkas jest waż­nym człowiekiem w Instytucie Kardio­logii w Aninie. Diagnostyka chce dla Instytutu robić analizy.
   Trzech menedżerów Diagnostyki opowiada, jak Pinkas uzależnia przy­znanie kontraktu w Aninie od remon­tu gabinetu swojego szefa - Zbigniewa Religi. Diagnostyka płaci za remont, do­staje kontrakt. A potem utrzymuje ten kontrakt. Za jaką cenę? Według ludzi z firmy - za łapówki.
   Jacek P. z Diagnostyki zachowuje pendrive z plikiem w Excelu, na którym kwo­ty dla Pinkasa oznacza literą A w pliku „moje inwestycje” oraz „moje inwestycje laboratorium”. Prokuratura odczytuje: wiersz 5 - brak daty - 10 tys. zł wiersz 83 - kwiecień 2005 r. - 10 tys. zł wiersz 101 - lipiec 2005 - 10 tys. zł wiersz 116 - czerwiec 2005 r. - 10 tys. zł wiersz 212 - brak daty - 1000 zł.
   W sumie ponad 40 tys. zł. Łapówkarze opowiadają, jak z pieniędzmi jeździli do domu Pinkasa pod Warszawą. Przy jed­nej z łapówek Pinkas mówi: - Ale to nie jest za Anin, tylko za to, co robię dla was poza Aninem.
   Bo doktor Pinkas wygłasza także od­czyty. Zachwala w nich metody pracy firmy Diagnostyka.
   Sierpień 2005 r. Nie istnieje jeszcze CBA, nikt nie słyszał o doktorze G. Na urodziny Jarosław Pinkas dostaje od Diagnostyki wieczne pióro Marlen-Polish Prestige za niemal 3 tys. zł. „Nie była to forma łapówki, ale odwdzięczenia się ludzi, którzy byli traktowani jak przy­jaciele” - opowie w prokuraturze. Ale ABW znajduje u niego w domu fakturę za pióro wystawioną na Diagnostykę.
   Z przesłuchania: „Podejrzany wskazał, że od wielu lat jest zbieraczem artyku­łów piśmiennych. Zbiera kałamarze, sta­re stalówki, pióra wieczne. Wiele z tych rzeczy otrzymał od ludzi, którzy chcieli się pozbyć takich przedmiotów lub uwa­żają, że obdarowując kogoś, sprawią tym przyjemność”.
   Pinkas przyznaje się, że wziął od Diagnostyki jeszcze jedno pióro mar­ki Visconti i dwa razy bilety na koncerty w Krakowie. Nie uważa się za łapówkarza. Remont? „Przyjazny gest ze strony firmy”.
Sąd pierwszej instancji go uniewinnia.

SPRAWA DOKTORA B.
Adam B. (inicjały zmienione), bliski znajomy Jarosława Pinkasa, też ma krzyż pański z korupcją.
   Profesor B. jest wziętym fachowcem. Ratuje ludziom życie. Przez lata pacjen­tów przyjmuje w klinice X. Traf chce, że tych samych pacjentów przyjmuje też w prywatnym gabinecie, przystanek me­trem od kliniki X.
   W 2011 r. B. kończy się kadencja w szpitalu X, szef szpitala nie przedłuża mu kontraktu. Ówczesny wiceminister zdrowia Andrzej Włodarczyk w rozmo­wie z dziennikiem „Polska The Times” mówi, że kilka miesięcy temu zawiado­mił CBA o zachowaniach korupcyjnych Adama B.: miał od pacjentów wyłudzać pieniądze za leczenie, a udział w tym miały brać też jego żona i sekretarka.
   Mówi jeden z lekarzy z tego samego szpitala: - Wtedy wyglądało to na roz­grywkę personalną. Włodarczyk miał ambicję obsadzenia kogoś innego na miejscu B., to w branży nie jest czymś nadzwyczajnym. Ale CBA? Byliśmy po­ruszeni. Jak można publicznie wobec lekarza wysuwać najcięższe zarzuty?
   Andrzej Włodarczyk dobrze pamięta historię sprzed pięciu lat: - To nie była rozgrywka personalna. Kilka razy zgła­szali się do mnie zbulwersowani pa­cjenci, docierały do mnie informacje, że doktor B. ma na pieńku z etyką. Jak? Sekretarka z państwowej kliniki pra­cowała w jego gabinecie. Do piętnastej przyjmowała pacjentów w państwowym szpitalu, a po piętnastej stemplowa­ła skierowania do tego samego szpita­la, które wystawiał B. Bywało, że zapisy do prywatnego gabinetu B. odbywały się na terenie kliniki X. No i najgorsze - pacjenci B. przyjmowani byli do klini­ki X poza kolejnością. Mówię o pacjen­tach, którzy walczyli o życie. Ten, kogo „popchnięto” do X, miał większe szan­se. Żaden z pacjentów, który skarżył się na B., nie zdecydował się złożyć zawia­domienia na piśmie. Bali się o dalsze le­czenie. Pewnego razu dostałem anonim z opisem tego, co robi doktor B. Przysła­ła mi go minister Ewa Kopacz z adno­tacją, żebym się tym zajął. No więc się zająłem. Kazałem przekazać sprawę do CBA. W Ministerstwie Zdrowia jest na ten temat pełna dokumentacja. CBA nic z tym nie zrobiło.

DO KLINIKI? OD RĘKI
Mówi jeden z lekarzy ze szpitala X: W tamtym czasie normalna kolejka do kliniki X trwała od czterech do ośmiu tygodni. Pacjent dostawał się wtedy na tzw. wizytę pierwszorazową, potem jesz­cze czekał od czterech do ośmiu tygo­dni na przyjęcie do kliniki X. W sumie od zgłoszenia się pacjenta do położenia go na łóżku upływały nawet trzy, cztery miesiące.
   Doktor Adam B., oskarżony publicz­nie przez ministra Włodarczyka, kieruje sprawę do naczelnego rzecznika odpo­wiedzialności zawodowej (NROZ). Pi­sze, że bezpodstawnymi oskarżeniami minister łamie mu karierę.
   NROZ analizuje dokumenty, przesłu­chuje świadków i w 2012 roku odrzu­ca wniosek B. Ten zaskarża decyzję do Naczelnego Sądu Lekarskiego, sprawa znów wraca do NROZ.
   W lutym zapada decyzja: „Po ana­lizie materiału dowodowego naczel­ny rzecznik stwierdził, że istniały dowody na prokorupcyjną postawę dra Adama B”.
   Rzecznik podaje kilka przykładów pa­cjentów - jednego, który z ciężką cho­robą trafia do prywatnego gabinetu B., a tydzień później jest już w klinice X. In­nego, który skierowany przez B. czekał na przyjęcie tylko cztery dni.
   Z dokumentacji medycznej, do któ­rej dotarł „Newsweek”, wynika, że pa­cjenci kierowani przez B. traktowani byli w X w wyjątkowy sposób. Niektórych pa­cjentów B. w klinice przyjmuje jego żona - pracuje tam jako lekarka. Niektórych - on sam.

WSPÓLNIK ŻONY WYGRYWA KONKURS
B. w postępowaniu przed rzeczni­kiem się broni: jego pacjenci z prywat­nego gabinetu podlegali takim samym procedurom jak inni. Potem sąd lekarski potwierdza zarzuty, ale karci rzecznika: „Nieuprawnione było wyrażenie przez NROZ oceny, że istniały dowody na pro­korupcyjną postawę doktora B. NROZ nie powinien przypisywać oskarżone­mu postępowania lub właściwości, które nie są wprost opisane jako czyny zabro­nione, a niosą skojarzenia związane z poważnymi przestępstwami”.
   - Mówiąc po polsku, chodziło o to, że nie istnieje coś takiego jak zachowa­nie prokorupcyjne. Albo jest korupcja, albo nie. Tu twardych dowodów nie było - mówi nasz rozmówca z kliniki X.
   Sprawa oskarżeń o korupcję nie łamie kariery Adama B. Wciąż leczy prywatnie, pracuje naukowo (jeden z recenzentów jego projektu naukowego zauważa, że doktor fałszuje dane, B. temu zaprze­cza). Jest m.in. współwłaścicielem firm Centrum Medyczne Józefowi Evermed. Jednym z jego wspólników w obu bi­znesach jest Katarzyna Pinkas, żona Ja­rosława Pinkasa - od listopada 2015 r. wiceministra zdrowia. Sam Pinkas za­siada przez lata w radach nadzorczych tych spółek.
   W czerwcu tego roku doktor B. star­tuje w konkursie na szefa kliniki X. Kandydaci do konkursu muszą mieć nie­poszlakowaną opinię, wyróżniać się wy­sokim stopniem etyki zawodowej i zasad moralnych.
   Adam B. wygrywa konkurs.
   Wiceministrem odpowiedzialnym za klinikę X jest Jarosław Pinkas.

MINISTER ZAŁATWIA BIZNESY
Jak ustalił „Newsweek”, Pinkas, mimo że zostaje ministrem, nie uwalnia się od związków z biznesem i Adamem B. Miesiąc po nominacji, w czasie, gdy urzęduje już w gmachu ministerstwa na Miodowej, pojawia się u notariusza. Bierze udział w transakcji sprzedaży udziałów w spółce Adama B. Członek rządu Beaty Szydło reprezen­tuje własną żonę (państwo Pinkasowie nie mają rozdzielności majątkowej). Przy okazji minister zdrowia składa do­datkowy dokument - to prośba, aby za­miast niego w radzie nadzorczej biznesu Adama B. i Katarzyny Pinkas zasiad­ła teraz 32-letnia Aleksandra Pinkas, córka ministra.
   Spółka żony, której sprawy zała­twia minister Pinkas, wykazała w ubie­głym roku 5,7 min zł przychodu. Część - z kontraktów z NFZ.
   Jarosław Pinkas nie znalazł czasu na rozmowę z „Newsweekiem”. Napisał e-maila: „Jako minister nadzorujący w żaden sposób nie wpływałem na prze­bieg konkursu w klinice X”. O oskarże­niach wobec swojego kolegi i wspólnika żony nie słyszał.
   Adam B. też nie znalazł czasu, na­pisał e-maila: „Jestem przekonany, że w sprawach, o które pan pyta, nie ma mowy o działaniu w złej wierze ani też o jakimkolwiek konflikcie interesów”.
   Piątek, 15 lipca. Korytarz warszaw­skiego sądu. Dariusz S., lekarz współo­skarżony z Pinkasem (latał po świecie za pieniądze Diagnostyki), uradowany, że prokuratura wycofała sprawę, rzu­ca: - Zawsze powtarzam studentom, że to, co widzimy na zewnątrz, to tylko część. A to, co się dzieje w środku, tego nie wiadomo!
INICJAŁY NIEKTÓRYCH BOHATERÓW TEKSTU ZOSTAŁY ZMIENIONE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz