niedziela, 24 lipca 2016

Powrót do PRL



Minister edukacji twierdzi, że nigdy nie chciała być jak Neron, który podpalił Rzym. Wzięła się jednak za burzenie. Zanim padną szkoły, powstać mogą rodzice, uczniowie i nauczyciele

Małgorzata Święchowicz

Mam dwie córki, w sierpniu urodzę syna. Prawdopodobnie każde z mo­ich dzieci będzie uczyć się w innym systemie - mówi Natalia Tur z Bia­łegostoku, socjolożka, autorka bło­ga „Nishka”. Starsza córka w tym roku skończyła gimnazjum. Młod­sza po wakacjach pójdzie do 5. klasy szkoły podstawowej, wszystko wskazuje na to, że do gimnazjum już nie trafi. A sy­nek to nawet nie pozna podstawówki, pójdzie programem szko­ły powszechnej.
   Gdy na blogu napisała, że jest przeciw­na tej reformie, obawia się, że to będzie dla władzy okazja, by do nowych podręcz­ników wrzucić nowe treści - nie naukowe, a światopoglądowe - zaraz odezwali się inni rodzice. Komentarze wrzucali ucznio­wie, nauczycielki. Większość przeciwna zmianom. Jedna z nauczycielek (rocznik ‘86, który przecierał gimnazjalny szlak) tłumaczyła, że kiedyś uważała tworzenie gimnazjów za poroniony pomysł, ale zmie­niła zdanie. Po pierwsze: tamta reforma była przygotowywana trzy lata, a ta teraz zaledwie 10 miesięcy. Po drugie: nad tym, żeby tamta się przyjęła, zadziałała, jak na­leży, pracuje się w szkołach od ponad 18 lat.
„I właśnie teraz, kiedy widzę, że to wszyst­ko ma ręce i nogi - napisała nauczycielka - idziemy za słowami Gomułki: Kiedyś staliśmy na skraju prze­paści, teraz uczyniliśmy ogromny krok naprzód“.

KOMUNIZACJA
Odwożę córkę na obóz, żegnamy się i ona - ni z tego, ni z owego - mówi: „Wiesz, mamo, jak się cieszę, że za rok pójdę do mojego wymarzonego gimnazjum?” - opowiada Katarzyna Juszkiewicz, dziennikarka z Katowic. Córka wymarzyła sobie gimnazjum artystyczne, od dawna się do niego przygotowu­je. - Pomachałyśmy sobie, wracam do domu, włączam telewi­zor, a tam pani minister ogłasza reformę. I już wiem, że marzenia mojego dziecka się nie spełnią. Tak jak marzenia wielu in­nych dzieci, które mają sprecyzowane za­interesowania - chciały iść do gimnazjum artystycznego, sportowego czy leśnego. Co teraz z nimi będzie? Co z tymi szkołami?
   - Pierwsza reakcja mojego syna: „Będę musiał siedzieć dłużej w podstawówce? Dlaczego?!!” - mówi Iwona Janicka. Jest prezeską poznańskiej Fundacji Aktywności Lokalnej. Syna posłała do szkoły, gdy miał 6 lat. I on teraz sądzi, że będzie dłużej w pod­stawówce za karę, za to właśnie, że szybko zaczął naukę. - Dzieci tak reagują, bo co się ostatnio mówiło o sześciolatkach idących do pierwszej klasy? Że jeszcze się do niej nie nadają, że szkoły do nich niedostosowa­ne, że nauczyciele sobie z nimi nie poradzą.
A teraz jeszcze dostają komunikat, że wi­docznie nie nadawałyby się do gimnazjum i powinny zostać w podstawówce dwa lata dłużej - mówi Janicka. Jest rozgoryczo­na, także dlatego, że Ministerstwo Eduka­cji podało zbyt mało szczegółów rewolucji, która ma rozwalić dotychczasowy system.
   - To nie przypadek, że reforma została ogłoszona, gdy szkoły były już zamknięte. Moment wybrano idealnie. Chodziło o to, żeby nie było dyskusji w pokojach nauczy­cielskich i rozmów na zebraniach z rodzi­cami - twierdzi Natalia Tur.
   Może minister edukacji myślała, że jak ludzie wyjadą na wakacje, to już w ogóle nie będą myśleć o szkole? Nie będą przej­mować się jakąś reformą? Nie skrzykną się? Nie będą protestować? Tymczasem przecież nawet na plaży wchodzi się na Facebooku. A tam aż się kotłuje. Powstają ot­warte grupy: „Ratujmy dzieciaki”, „Stop zbyt szybkiej reformie edukacji”, „NIE dla likwidacji gimnazjów”... Skrzykują się ro­dzice, uczniowie, nauczyciele. Siedzą, czy jest coś nowego w sprawie reformy, lin- kują, komentują. Padają propozycje, żeby 1 września zamiast na rozpoczęcie roku szkolnego pójść pod Ministerstwo Eduka­cji Narodowej.
   Artur Sierawski z Warszawy, który dzia­ła w grupie „Uratujemy polską edukację”, miałby już nawet dobre hasło na taki pro­test: Umysły naszych dzieci nie należą do władzy!
Sierawski jest nauczycielem historii, a ponieważ MEN zapowiada więcej lek­cji z tego przedmiotu, to w zasadzie powi­nien się cieszyć. A jednak nie jest radosny. Pierwsza myśl, jaka mu przyszła do głowy, gdy zobaczył panią minister zapowiadają­cą reformę? - Komunizacja oświaty - od­powiada. - Powrót do tego, co było przed 1989 rokiem. Plus wzmożona kontrola nad tym, co będzie się działo w szkołach.

Z KLASY PIERWSZEJ DO SIÓDMEJ
Szkoły mają być inne, niż są, i do tego inaczej się nazywać. Gimnazja w ogóle do likwidacji. A zamiast szkoły podstawo­wej - powszechna. W tej powszechnej dwa poziomy nauczania: przez pierwsze 4 lata uczeń będzie na poziomie podstawowym, kolejne 4 - na poziomie gimnazjalnym. Zamiast szkół specjal­nych będą specjalistyczne. Zamiast zawodowych - branżowe. W liceach nauka będzie trwać nie 3 lata, jak teraz, a 4. W techni­kach nie 4, jak w tej chwili, a 5.
   Zmiany mają rozpocząć się za rok, wte­dy uczniowie kończący VI klasę szkoły podstawowej staną się uczniami VII klasy szkoły powszechnej.
   - Gdy otrząsnęłam się z pierwszego szoku, zaczęłam analizować, w jakiej sy­tuacji znajdzie się moje dziecko - mówi Katarzyna Juszkiewicz, której córka tak bardzo chciała iść do gimnazjum arty­stycznego, a zamiast tego będzie musiała pójść do siódmej klasy. - Byłam cieka­wa, gdzie te klasy miałyby się zmieścić? Wystarczył jeden telefon do pani dyrek­tor, by mieć jasność: miejsca nie będzie, szkoła nie jest z gumy, nie rozciągnie się. Mało tego, po tej aferze rozpętanej przez państwa Elbanowskich, którzy dowodzi­li, jak bardzo szkoły nie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków, podstawów­ka, do której chodzi moja córka, zosta­ła przystosowana tak bardzo, że teraz uczniowie siódmych i ósmych klas, któ­rzy mieliby się tam uczyć, po prostu nie wcisną się w te małe krzesełka. Mogliby ewentualnie siedzieć na kolorowych dy­wanikach - dodaje.
   Jak tylko założyła na FB grupę „Stop zbyt szybkiej reformie edukacji”, od razu zaktywizowało się 120 rodziców: psy­choterapeuci, wykładowcy akademiccy, dziennikarze. Mają pytania: dlaczego na­uczanie wczesnoszkolne ma być wydłu­żone aż do 4 lat? Co będzie z dzieckiem, które teraz trafi do pierwszej klasy gim­nazjum, ale w przyszłym roku nie uzyska promocji? - Według założeń Ministerstwa Edukacji, w roku szkolnym 2017/2018 w gimnazjach już nie będzie klas pierw­szych, więc nie wiadomo, gdzie takiego ucznia przesuną? Chyba do 7. klasy szko­ły powszechnej - próbuje zgadywać Jusz­kiewicz. - Ciekawe też, co będzie z tymi, którzy powinni powtarzać trzecią gimna­zjalną, podczas gdy w gimnazjach już trze­cich klas nie będzie?
   Albo ta kumulacja, która dotknie jej córkę: gdy po szkole powszechnej trafi do liceum, w tym sa­mym czasie z gimnazjów do pierwszych klas licealnych przej­dą starsze roczniki. Ona będzie mieć za sobą 8 lat nauki, oni - 9. Widać też będzie tę różnicę wieku, ona: 14-letnia, oni ma­jący po 15-16 lat.
   MEN tłumaczy, że będą realizować dwie różne podstawy pro­gramowe. Ale szczegółów nie podaje.
   - Będzie bałagan, bałagan, bałagan - przewiduje Juszkiewicz.

KOSZTOWNA ZMIANA
- Ja już kiedyś dałam sobie słowo, że gdy umrę, to coś po sobie pozostawię - mówiła Anna Zalewska, gdy jeszcze nie była ministrem edukacji. Udzieliła wtedy wywiadu uczniom Zespo­łu Szkół Integracyjnych w swoich rodzinnych Świebodzicach. Choć zastrzegała, że nie chce być jak Neron, który podpalił Rzym, to jednak teraz widać, że gotowa jest wiele zburzyć.
   - Dawno nie było tak potężnej ingerencji w polski system edukacyjny. W dodatku nie stoi za tym żadne merytoryczne uzasadnienie! - irytuje się Iga Kazimierczyk, prezeska Funda­cji Przestrzeń dla Edukacji. - To absolutnie niepotrzebny cha­os. Nie wiemy, po co to wszystko ani ile będzie kosztować. Pani minister zapewnia, że są na to środki, jednak nie pada żadna kwota. A powinna być symulacja kosztów.
   Gdy taką symulację zrobili posłowie PO, wyszło im, że zmiany mogą kosztować 2 mld zł. Choć minister edukacji zapowiada, że re­forma nie pociągnie za sobą zwolnień nauczy­cieli, to Platforma wylicza, że pracę stracić może nawet i 120 tysięcy osób: dyrektorów, nauczycieli, pracowników obsługi.
   Z ankiet, jakie ZNP wysłał do nauczycieli, wynika, że aż 84 proc. boi się, czy z powodu li­kwidacji gimnazjów nie grozi im strata pracy.
   - Niestety, dobra zmiana nam na dobre nie wyjdzie - wzdycha Izabela Suleja, dyrektor Gimnazjum nr 13 im. Unii Europejskiej we Wrocławiu (na FB w grupie „Ratujmy Gim­nazja”). Cale grono i duża część rodziców podpisali się pod petycją do MEN: „Stanow­czo protestujemy przeciw traktowaniu szkol­nictwa jako terenu działań politycznych”.
Napisali, że trójszczeblowy system eduka­cji istnieje w większości krajów europejskich i dobrze się sprawdza. Że stereotypowe opi­nie o gimnazjach jako siedliskach przemocy i agresji są nieprawdziwe. I że odkąd są gim­nazja, znacząco poprawiły się wyniki pol­skich 15-latków w międzynarodowych badaniach kompetencji.
   - Czy po wysłaniu tej petycji dostaliśmy jakąś odpowiedź? No, skąd! Nie odezwał się ani nikt z ministerstwa, ani żaden poseł, senator. Nikt się nie zainteresował - mówi dyrektor Su­leja. - Mamy klasy z innowacjami, wprowadziliśmy szachy do nauczania przedmiotowego, naprawdę serce boli, że trzeba będzie zamknąć szkołę. Jestem rozgoryczona, rozczarowana, wściekła! W tym roku uczniowie jej szkoły zdobyli złoty medal na olimpiadzie kreatywności w USA.

DLA ICH DOBRA
Mówi się, ŻE to wszystko dla dobra uczniów. Ale przecież nikt nie pytał uczniów o zdanie - zauważa Iwona Janicka (dzia­ła w grupie „Ratujmy dzieciaki”).
   Uczniowie sami siebie zapytali. Młodzieżowe Rady Miasta w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Szczecinie przepytały 15 tys. osób w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych. Tylko niespełna co trzeci był za reformą. Niemal połowa przeciw. Aż 17 na stu nie wiedziało, co odpowiedzieć. Choć pytanie nie było skomplikowa­ne - dotyczyło tylko zmian w strukturze szkół, a nie tego, co po reformie może znaleźć się w podręcznikach i tematach lekcji.
   A już wiadomo, że znaleźć się może katastrofa smoleńska. Ostatnio minister Zalewska powiedziała, że dyskusje o tym po­jawią się na lekcjach historii.
   - To temat, który zbyt dzieli ludzi, by można było go „przera­biać” w normalnej atmosferze. Wyłonią się dwie grupy - jedna popierająca wersję o zamachu, druga tezę o wypadku. Pytanie brzmi: gdzie w tym wszystkim będzie nauczyciel? Rozsądny za­chowa swoje zdanie dla siebie i zadba o pluralizm wypowiedzi w klasie. Boję się jednak, że mogą być tacy, którzy opowiedzą się po którejś stronie - mówi Filip Górski, licealista z Gdańska. Zainicjował wśród uczniów dyskusję o reformie, urucha­miając na FB akcję „NIE dla likwidacji gim­nazjów” (70 tys. zainteresowanych). Bo czy to nie dziwne, że o konieczności zreformowania obecnego systemu edukacji najwięcej mówią ci, którzy w tym systemie się nie uczyli? - Poza tym, jeżeli chce się przygotowywać człowieka do życia w świecie, w którym wszystko szybko się zmienia, nie można kazać mu być osiem lat w tej samej szkole, w tym samym środowisku, w tej samej wsi czy dzielnicy - tłumaczy Filip.

KOMISARZE
- Wprowadzi się zmiany do szkół i nowych dyrektorów. A w zasadzie nie tyle dyrek­torów, co komisarzy politycznych. Będą nas pilnować, mówić, czego nauczać, a czego nie - przewiduje Sierawski. - Nie wierzę, żeby o tym, co stało się w Smoleńsku, wolno było mówić, że to wypadek, katastrofa. W podręcz­nikach będzie, że był „zamach smoleński”, że Lech Kaczyński „poległ”. Jeśli miałbym uczyć takiej historii pisanej w siedzibie partii przy Nowogrodzkiej, to ja się na to nie godzę!
   Kiedy zaczynał działać w grupie „Uratujemy polską eduka­cję”, najpierw to było tylko takie oburzanie się na Facebooku, ale kilka dni temu ktoś rzucił pomysł, żeby się spotkać w realu.
- Myślałem, że przyjdzie garstka, może kilkanaście osób, a przyszedł taki tłum, że sala okazała się zbyt mała i trzeba było zorganizować nagłośnienie, żebyśmy się słyszeli. Spo­dziewamy się, że PiS będzie chciało reformę przepchnąć szyb­ko, nocą. Dlatego nie ma co czekać, trzeba się organizować. Na razie na Facebooku jest dużo niewielkich grup. Chcemy na­mawiać do połączenia się. Stwórzmy jeden duży, ogólnopolski ruch sprzeciwu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz