niedziela, 3 lipca 2016

Pod ostrzałem



Alimenty, podrzucona do komputera dziecięca pornografia, a teraz rzekoma afera w PZU - lider KOD Mateusz Kijowski opowiada, jak prawicowi politycy i dziennikarze próbują znaleźć na niego haki

Rozmawia Renata Kim

NEWSWEEK: Co pan robił w PZU Życie?
MATEUSZ KIJOWSKI: Pracowałem. Wstrząsające, prawda? A najgorsze jest to, że za tę pracę dostawałem pieniądze.
Gigantyczne, 10 tys. złotych miesięcznie.
- Pełniłem obowiązki dyrektora zarządzającego ds. informatyki. Zarządzałem 200 osobami.
Mimo że miał pan tylko licencjat z zarządzania z prywatnej uczelni. Informacje na ten temat pochodzą z audytu w PZU zleconego na polecenie nowych władz spółki.
To one zawiadomiły CBA.
- Miałem licencjat z zarządzania informacją w biznesie, czyli właśnie z kierowania strukturami informatycznymi. Wcześniej byłem m.in. prezesem spółki prowadzącej portal. Już dawno się przyzwyczaiłem, że mówi się o mnie wiele różnych dziwnych rzeczy, więc się tym nadmiernie nie przejmuję. Natomiast mar­twi mnie całkowity brak rzetelności dziennikarzy, którzy wy­produkowali ten wstrząsający news.
A co z nim jest nie tak?
- Wszystko. Afera w grupie PZU, jeśli w ogóle była, polegała na tym, że w zarządzie spółki było dwóch byłych członków zarzą­du największej wówczas w Polsce firmy informatycznej. Oni bardzo chcieli, żeby właśnie ta firma robiła informatyzację PZU.
Ja uważałem, że możemy sami integrować systemy, zamiast za­trudniać kogoś z zewnątrz za grube pieniądze. Mieliśmy sporą grupę własnych dobrych analityków, projektantów, programi­stów. Musiałem odejść po tym, jak powiedziałem w obecności wiceprezesa PZU odpowiedzialnego za IT, że możemy wiele zro­bić we własnym zakresie. Po moim odejściu projekt podjęto, a po wydaniu około 400 milionów na studium wykonalności okazało się, że nie da się nic zrobić. Teraz próbuje się insynuować, że to ja tą aferą kierowałem. Chamskie i absurdalne.
Faktem jest jednak, że zarabiał pan wtedy krocie, a alimentów nie płacił.
- Tak się składa, że wtedy jeszcze nie miałem alimentów. „Super Express”, który teraz manipuluje w sprawie mojej pracy w PZU, zrobił to samo w sprawie alimentów. To jest ewidentna próba dyskredytacji KOD za pomocą kłamstw na mój temat.
Jak to?
- Na krótko przed rozstaniem z byłą żoną miałem tę nieźle płat­ną pracę w PZU, więc sąd ustalił wysokie alimenty. Potem pracę straciłem, a alimenty pozostały wysokie. Próbuje mi się wma­wiać, że łamię prawo, że jestem alimenciarzem. To bzdura, pła­cę alimenty regularnie, nie kwalifikuję się do takiej definicji. A mimo to ciągle jestem atakowany przez generałów szczujni.
Przez kogo?
- Generałów szczujni. Ludzi, którzy wrzucają do sieci krótki ma­teriał, jasno wskazujący, co należy z czym wiązać. To może być Krzysztof Bosak, ksiądz Isakowicz-Zaleski czy naczelny „Super Expressu”. Ktoś, kto ma w tym prawicowym światku jakąś po­zycję. Później lecą setki, tysiące komentarzy od anonimowych ludzi, którzy się na mnie wyżywają, nic nie wiedząc ani nie ro­zumiejąc. Są też internetowe trolle, boty, fejkowe konta stwo­rzone wyłącznie po to, żeby po mnie jeździć. W ten sposób przypuszczano na mnie wiele ataków na Twitterze, Facebooku czy w wątpliwej jakości mediach. Już dawno zbanowałem więk­szość generałów, bo to były niesmaczne, chamskie ataki. Szkoda mi czasu na czytanie takich bredni.
Przejmował się pan?
- Tylko na początku. Kilka dni po tym, jak na Facebooku powstała grupa Komitetu Obro­ny Demokracji, mieliśmy spotkanie ludzi, któ­rzy ją tworzyli. I wtedy wszyscy powiedzieli, jaką mają historię i co im na pewno będą wy­ciągać. Bo każdy coś takiego ma. Nie ma czło­wieka, który zawsze szedł prostą ścieżką, bez żadnego potknięcia. Ja wtedy powiedziałem, że z całą pewnością za chwilę tematem będą moje alimenty i sprawy rodzinne. One generalnie są pod kontrolą, prawnicy się tym zajmują, nie ma żadnej sensacji, niczego, co warto nagłaś­niać. Ale wiadomo, że jak ktoś chce uderzyć, to się kij znajdzie.
Jakiś czas temu wybuchła sprawa z pornografią dziecięcą w pana komputerze.
Rozmawialiśmy wtedy i miałam wrażenie, że jest pan przygnębiony.
- Bo po raz pierwszy spotkałem się z tak bez­czelnym, chamskim działaniem w złej wierze, wyłącznie po to, by mi zaszkodzić. Kiedy dzien­nikarz „Super Expresu” wyciąga alimenty i próbuje zbudować na tym historię, manipulu­jąc i kłamiąc, to ma do tego przynajmniej jakąś podstawę. Ale jeżeli nic nie ma i próbuje wy­tworzyć nowy temat, zasugerować, że mam w komputerze por­nografię dziecięcą, to już jest grubsza sprawa. Tamta afera była najmocniej podgrzewana na Twitterze przez człowieka o nicku Antykomor. To on prawdopodobnie zapłacił gimnazjalistom za to, by włamali się do mojego konta e-mailowego, którego od lat nie używałem, i ukradli mi kilka plików. Nic tajnego, dokumenty z oficjalnych postępowań w jakichś sprawach. I do tego dorzuci­li te zdjęcia z pornografią dziecięcą. Nigdy ich nie było w moim komputerze czy na jakimkolwiek koncie. Prokurator coś mi po­kazywał, rzuciłem okiem, stwierdziłem, że pierwszy raz to wi­dzę. Chodziło wyłącznie o to, by mnie zdyskredytować.
Zgłosił pan sprawę do prokuratury?
- Nie. Bardzo szybko cały internet zorientował się, że to dęta sprawa. Nawet znana prawicowa blogerka Kataryna, która jeździ cały czas po KOD, się z tego wyśmiewała. Że wstyd coś takiego prymitywnego zrobić. A potem zostałem wezwany do prokura­tury, która stwierdziła, że musi wszcząć postępowanie z urzędu, ponieważ jestem osobą poszkodowaną, włamano mi się do kom­putera. Ja powiedziałem, że włamania nie było, a to, co mi zabra­li, było na serwerze dostawcy usług internetowych. Prokuratura na to, że powinienem złożyć wniosek o ściganie. No i że powinni zabezpieczyć zawartość mojego komputera.
Po co?
- Bo to pretekst, by się do niego dobrać. Wyłącznie po to. Nikt rozsądny nie podjąłby postępowania w sprawie, która na pierw­szy rzut oka śmierdzi. Na razie nie wydałem komputera, ale na wszelki wypadek sporządziłem notarialnie kopię bezpieczeń­stwa, żeby było wiadomo, co tam było i żeby nikt nie mógł mi nic podrzucić. Nie mam tam żadnych tajnych danych, nie prowadzi­łem rozmów, których musiałbym się wstydzić. No ale znalazł się pretekst, by o mnie w nega­tywnym kontekście pisać. I przypuszczam, że z tym CBA w PZU będzie tak samo: nie chodzi o to, żeby coś wyjaśnić, tylko o to, żeby mnie ubrudzić. Żeby można było powiedzieć, że Kijowskiego śledzi CBA.
A jak to wszystko znosi pańska żona?
- Na początku ją to bardzo bolało, męczyło. Ale myślę, że po trochu zaczęła rozumieć, że to nie­uchronne, gdy się kieruje ogromnym ruchem społecznym. I już jest coraz lepiej.
Jak pan może opowiadać o tym z uśmiechem?
- To jest śmieszne, że ktoś może być aż tak głu­pi, by robić takie nielogiczne rzeczy. Może się za jakiś czas okazać, że będę siedział w więzie­niu, ponieważ ktoś uzna, że dokonałem jakichś przestępstw. Ale wtedy cała Polska będzie się śmiała z ludzi, którzy mnie aresztowali.
Myśli pan, że ktoś poważnie rozważa wsadzenie pana do więzienia?
- Jestem przekonany, że tak. To widać. Inwigi­lacja postępuje szybko, podobnie jak próby dys­kredytowania KOD. Prezes Kaczyński steruje hejtem, wypuszczając kolejne nienawistne hasła, szczujnia po­słusznie je powtarza, a za nią sfora internetowych trolli. Prezes mówi o nas „komuniści i złodzieje”, a pół internetu zaczyna to przez różne przypadki odmieniać. Ktoś wrzuca wpis na Facebo­oku i nagle pojawia się 70 komunikatów pisanych przez różne osoby, ale brzmiących tak samo, nawet z tymi samymi błędami. To jest z całą pewnością działanie zorganizowane. Swoje dokła­da jeszcze biuletyn propagandowy rządu w postaci „Wiadomo­ści” TVPiS. Kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą. W końcu ludzie zaczynają w nie wierzyć.
Uważa pan, że prezes Kaczyński świadomie próbuje KOD zdyskredytować?
- Nie ma znaczenia, czy robi to świadomie, czy nie. To podob­nie jak w sprawie najgorętszej ostatnio kwestii związanej z An­tonim Macierewiczem. Nie ma znaczenia, czy on wie, że pracuje dla Rosji, czy tego nie wie. Wiadomo, że powodując w kraju nie­snaski i kłótnie, od wielu lat działa wyłącznie na korzyść Rosji. Podminowuje Polskę, destabilizuje Europę.
Już pod koniec ubiegłego roku działacze KOD twierdzili, że są osaczani. Hakerzy atakowali wasze strony, dostawaliście listy z pogróżkami, włamywano się na wasze konta.
- Na początku to było organizowane przede wszystkim przez partię Zmiana. Tę samą, której szefostwo zostało ostatnio aresztowane. Ta grupa stworzyła na Facebooku fałszywą stro­nę KOD, która się podszywała pod nas, zresztą nadal to robi. Połowa członków tej grupy ma na imię Ali i mieszka w Afgani­stanie, inni w Syrii. Jak wiadomo, głównie tam mieszkają pol­scy patrioci.
Ale po co komu taka fałszywa grupa?
- Chodzi o to, by dezorganizować naszą pracę. Zamieszczać tam fałszywe wpisy, które będą kompromitować KOD. Jak na przy­kład ten, w którym rzekomo groziłem, że jeśli zajdzie taka po­trzeba, to nie zawaham się strzelać do Jarosława Kaczyńskiego. Jechałem motocyklem przez Warszawę z jednego spotkania na drugie, gdy zadzwoniła do mnie pewna posłanka. Zapytała, czy naprawdę mówiłem, że będę strzelał do Kaczyńskiego, bo właśnie zostało to ogłoszone z sejmowej mównicy. I jest strasz­na awantura, politycy PiS szaleją. Wiedziałem już o sprawie, bo dzień wcześniej dostałem sygnał, że w sieci pojawił się taki wpis. Zgłosiliśmy konto, z którego został wysłany, szybko zostało za­blokowane. Pojechałem na policję, pokazałem screenshoty, a po­licjant wyciąga faks z tym samym wpisem. Okazało się, że ktoś wcześniej złożył na mnie doniesienie. Więc gdybym ja tego nie zrobił, byłaby sprawa przeciwko mnie.
Innym razem w sieci pojawił się sfałszowany dokument z moim podpisem, że płacimy naszym koordynatorom. Ustaliliśmy, że ten dokument wyszedł z konta polityka Ruchu Narodowego Ma­riana Kowalskiego. Zgłosiłem to, było postępowanie, policjanci pobrali ode mnie próbki pisma. A na koniec dostałem informa­cję o umorzeniu postępowania z uzasadnieniem: „Pan Marian Kowalski powiedział, że nie wie, kto z jego konta mógł to umieś­cić. W związku z tym sprawę umorzono”.
Niedawno odmówiono wszczęcia śledztwa w sprawie słynnego transparentu na Legii z hasłem: „KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice - dla was nie będzie gwizdów, będą szubienice”. Z uzasadnieniem, że to wyraz poglądów politycznych, a nie czyn karalny.
- No jasne. Nie będziemy was wygwizdywać, tylko was powie­simy. To jest przecież ewidentna mowa nienawiści, ewidentne groźby karalne, ewidentne złamanie wszelkich normy praw­nych i obyczajowych. Ale okazuje się, że nie ma problemu, bo to jest opinia.
Czy prokuratura robi ukłon w stronę swojego szefa Zbigniewa Ziobry?
- Jaki ukłon? Prokuratura jest obecnie agencją polityczną. Na podstawie ustawy o prokuraturze, jaka weszła wżycie na począt­ku marca, prokurator ma obowiązek wszcząć postępowanie, kie­dy przełożony mu każe, niezależnie od tego, czy są dowody, czy nie. Ma umorzyć postępowanie, kiedy przełożony mu każe, nie­zależnie od tego, czy są do tego podstawy. I przełożony nie musi tego polecenia wydawać na piśmie. A jeżeli pracownik będzie się domagał uzasadnienia, oczywiście może je dostać, ale wiadomo, że się narazi szefowi. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jak oskarże­nie wobec wszystkich prokuratorów. Wiem, że tam jest wielu uczciwych ludzi, którzy w obec­nej sytuacji czują się jeszcze gorzej niż ci, któ­rymi muszą się zajmować. I wiem, że bardzo wielu się takim działaniom sprzeciwia. Ale wy­starczy, że znajdzie się kilka osób, które pod­porządkują się politycznym naciskom i już pojawiają się takie absurdalne decyzje.
Powiedział pan, że inwigilacja postępuje. Co to znaczy?
- To znaczy, że nie rozmawiamy teraz w cztery oczy, tylko w sześć, co najmniej.
Nagrywają nas?
- Nie mogę oczywiście z pełnym przekonaniem mówić, że nasze spotkanie jest nagrywane. Ale z całą pewnością mieliśmy wiele sygnałów od ludzi, którzy gdzieś tam w służbach siedzą bądź mają kontakty, że wszystkie telefony tych, którzy podej­mują w KOD decyzje, są na podsłuchu. Oczywiście cała komuni­kacja elektroniczna, konta e-mailowe i tak dalej. Nie ma żadnej wątpliwości, że tak się dzieje.
Przecież to jest bezprawne działanie.
- Co to znaczy bezprawne?
Bez zgody sądu.
- Ale ustawa o inwigilacji, która weszła w życie na początku lute­go, nie wymaga nakazu sądu. Wprowadza możliwość inwigilowania bez jakiejkolwiek kontroli. Każdy funkcjonariusz może sobie powiedzieć: o, mam wrażenie, że żona mnie zdradza, założę jej podsłuch na telefon i przez półtora roku będę ją podsłuchiwać i nikt się nie dowie. Albo może powiedzieć: wkurza mnie, że są­siad źle parkuje przed domem, założę mu podsłuch albo zajrzę w e-maile. W końcu coś na niego znajdę i mu dokopię. Powiedzmy, że któryś z członków zarządu KOD ma pozamałżeński romans. Jak służby mogą taką informację wykorzystać?
- Opublikują. Albo jego żonie podeślą. Albo pracodawcy. Mogą też przyjść do tego człowieka i powiedzieć: my wszystko wiemy,
teraz będziesz chodził do zarządu i mówił następujące rzeczy. Albo: dowiesz się wszystkiego i przyniesiesz nam informacje. Tak działają służby specjalne.
Na pana podobno służby mają jakiegoś haka i dlatego jest pan taki uległy i łagodny.
- Nikt do tej pory nie wymyślił skuteczniejszej metody zmienia­nia świata niż ta pozbawiona przemocy, oparta na konsekwen­cji, nie na radykalizmie. Wszyscy się starają skoncentrować na kilku tysiącach ludzi, którzy zostali wybrani, startują w wybo­rach. To jest błąd. Trzeba się koncentrować na ludziach, któ­rzy ich wybrali. Nauczyć ich mądrze wybierać, rozumieć, co się w kraju dzieje, angażować się w sposób bardziej efektyw­ny. Trzeba tworzyć obywatelską świadomość i aktywność, a nie zwalczać polityków.
Nie odpowiedział pan na pytanie, czy służby pana szantażują.
- Nikt mnie nie szantażuje. Nie ma możliwo­ści, by mnie szantażować. Zresztą przypomi­na mi się taka historia. Krewny żony w latach 80. angażował się w ruch Wolność i Pokój. Mie­li kolegę, młodego chłopaka, 17 lat, narzeczo­na w ciąży. Czasy były ciężkie, ale udało im się znaleźć jakieś mieszkanie, chyba leśniczówkę. Zamieszkali tam, urodziło im się dziecko. Które­goś dnia przyszli do niego smutni panowie: albo stracisz to mieszkanie, albo będziesz współpra­cować. Natychmiast podpisał lojalkę, a w ciągu pół godziny zwołał spotkanie z kolegami z WiP i mówi: słuchajcie, podpisałem, musimy teraz pisać raporty. I od tej pory spotykali się raz na tydzień i pisali raporty dla SB. Po czym on szedł, brał od SB pieniądze i kupował piwo na następ­ne spotkanie. I znowu siedzieli i pisali te raporty. W dokumentach IPN ten człowiek był współ­pracownikiem. Ale tak naprawdę działał na szkodę ustroju. Je­stem przekonany, że w KOD jest wielu ludzi, którzy mają jakieś kontakty z służbami. Byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej.
Ostatnio ciągle słychać, że KOD się kończy, a pan niszczy opozycję.
- Jest wielu ludzi, którzy chcieliby stanąć na czele rewolucji, wysłać ludzi na barykady, zorganizować palenie opon, może ja­kąś armatkę skonstruować czy działo. A gdyby się krew polała, byłoby fajnie. Można by się potem chwalić, że się było na woj­nie. Ktoś mógłby zostać wodzem, przywódcą. Tacy ludzie mają z KOD problem, bo my mamy zupełnie inne metody działania. Tysiące ludzi przyszło do KOD, by zrobić coś pożytecznego. Bez agresji, bez walki, za to z niezwykłymi efektami. Ta cała ner­wowość polityków PiS, te wszystkie oszczerstwa, próby zdys­kredytowania biorą się z tego, że stworzyliśmy coś, co sprawnie działa i zapobiega upodleniu społeczeństwa, narodu. Ludzie, którzy angażują się w KOD, stają przede wszystkim w obronie własnej godności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz