czwartek, 14 lipca 2016

Pan Zaradkiewicz



Do kwietnia o Kamilu Zaradkiewiczu, pracowniku Trybunału Konstytucyjnego od 15 lat, słyszało niewielu. Nagle i dość niespodziewanie stał się gwiazdą prorządowych mediów, okrzyknięto go męczennikiem. Dlaczego?

Kamil Zaradkiewicz, 44-letni dyrektor Zespołu Orzecz­nictwa i Studiów TK, udziela 19 kwietnia wywiadu „Rzeczpospolitej”, a potem jeszcze „Wiadomościom” TVP. Można ją streścić mniej więcej tak: wyroki TK nie zawsze są ostateczne. Taką tezę lansuje też PiS w toczo­nym od miesięcy sporze o Trybunał. Pasuje rządowi do opowie­ści, że premier ma prawo nie publikować wyroku. A Zaradkiewicz brnie dalej, twierdząc, że prof. Rzepliński „doprowadza Trybunał do ruiny”. Dzień po wywiadzie kierownictwo Trybunału poprosiło go o ustąpienie z dyrektorskich funkcji i zakazało medialnych wy­powiedzi w sprawach dotyczących TK Stracili do niego zaufanie.

   Uczeń zmienia front
   Do Trybunału sprowadził Zaradkiewicza prof. Marek Safjan w 2000 r. Na czwartym roku student prawa na UW przyszedł do profesora na seminarium, potem pisał doktorat pod jego kierownictwem. Za habilitację na temat instytucjonalizacji wolności majątkowej otrzymał nagrody i wyróżnienia.-Zapro­siłem go do współpracy w Trybunale, był moim asystentem i bar­dzo dobrze wspominam tę współpracę. Darzyłem go wielkim za­ufaniem. Często rozmawialiśmy o koncepcjach konstytucyjnych i zgadzaliśmy się ze sobą w tym względzie - mówi prof. Marek Safjan, prezes Trybunału w latach 1998-2006, obecnie sędzia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Co się zatem stało z pana uczniem? - Nie znajduję żadnej odpowiedzi. To, jak dziś działa, co mówi, to jest dla mnie pod każdym względem niezrozumiałe, to zaprzeczenie tego, co robił i mówił do tej pory. To dla mnie bardzo bolesne, bo byłem przekonany, że jako na­uczyciel przekazałem mu wartości, ale dziś widzę, że wszystko nas dzieli- odpowiada prof. Safjan. Od ponad sześciu miesięcy nie ma kontaktu z Zaradkiewiczem. Dostał od swojego ucznia tylko esemes, który zabrzmiał jak pouczenie: „Jestem rozcza­rowany i zdumiony Pana postawą...”.
   Dyrektorem w Trybunale uczynił Zaradkiewicza w 2006 r. Jerzy Stępień (prezes TK latach 2006-08). Ze stanowiska odchodził wte­dy wieloletni dyrektor i choć Zaradkiewicz niczym szczególnie się w biurze nie wyróżniał, to awansował. - Wykonywał swoje obo­wiązki na normalnym poziomie. Był uczniem prof. Safjana, więc zaufałem jego wiedzy. Żałuję, bo dziś wykazuje się wyjątkową nielojalnością w stosunku do instytucji i ludzi w niej pracujących. To bardzo bolesne, bo chodzi też o to, że kiedy był w szczególnie trudnej osobistej sytuacji, to Trybunał okazał mu wiele zrozumie­nia i wsparcia - podkreśla Stępień.
   Małgorzata Wassermann i Wojciech Szarama z PiS zwrócili się z prośbą o interwencję do rzecznika praw obywatelskich, gdy dyrektor Zaradkiewicz dzień po publikacji w „Rzeczpospolitej” został poproszony o dobrowolne rozważenie rezygnacji z stanowi­ska dyrektorskiego (choć nie z pracy), ale odmówił. Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar na wniosek posłów PiS podjął spra­wę. - Wysłałem list do pana Kamila Zaradkiewicza i poprosiłem o zajęcie stanowiska. W związku z tym, że sprawa dotyczy jego bezpośrednio, a do dziś nie otrzymałem od niego odpowiedzi, nie ma podstaw do dalszego zajmowania się tą sprawą w kontekście, który jego bezpośrednio dotyczy - wyjaśnia Bodnar.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka odpowiedziała na pismo po­słów PiS, powołując się na orzecznictwo ETPC w Strasburgu, z któ­rego wynika, że „funkcjonariusze publiczni poddani są specyficz­nemu nakazowi lojalności wobec swego podmiotu i zobowiązani do powściągliwości przy zabieraniu głosu”. - Dyrektor Zaradkiewicz miał przecież świadomość, w jakim kontekście się wypowiada i jak jego wypowiedź zostanie użyta. Przecież sygnował ją jako pracownik TK. Mam wrażenie, że świadomie włączył się w spór konsty­tucyjny właśnie po stronie władzy, która deprecjonowała instytucję, w której pracuje-mówi jeden z profesorów UW, z Wydziału Prawa. Dodaje, że konsekwencje zawodowe, które spotkały Zaradkiewicza - wypowiedzenie dyrektorskiego stanowiska i przeniesienie na asystenckie pod koniec czerwca - są i tak dość umiarkowa­ne jak na tak dalece posuniętą nielojalność wobec pracodawcy.

   Profesorowie żałują
   Jednak w połowie maja w jego obronie stanęło 22 wykładowców z Wydziału Prawa UW, o czym z zadowoleniem doniosły „Wiado­mości” TVP Koledzy z wydziału Zaradkiewicza piszą do prezesa TK, że narusza konstytucyjnie gwarantowaną wolność wyrażania opi­nii oraz wolność badań naukowych. Inicjato­rem listu był prof. UW Jan Majchrowski, ten sam, który stanął na czele zespołu ds. pro­blematyki TK powołanego przez marszałka Marka Kuchcińskiego. Pod listem podpisali się też m.in.: dr hab. Michał Warciński (za­słynął analizą, w której dowodził, że pre­zydent Duda nie powinien przyjąć przy­sięgi od trzech sędziów wybranych przez PO; na początku roku został szefem Biura Analiz Sejmowych); prof. Piotr Kruszyń­ski; prof. Tomasz Giaro, dziekan WPiA UW.
Rozmawialiśmy z wieloma sygnatariuszami tego listu i niektórzy dziś, z perspektywy ko­lejnych zdarzeń z udziałem Zaradkiewicza i jego wypowiedzi, żałują swojego podpisu.
Prof. Jacek Jagielski: - Podpisałem się w obro­nie kolegi z wydziału, pomyślałem, że nikt nie jest doskonały, mógł popełnić błąd. Ale późniejsze wypowiedzi pana Zaradkiewicza powodują, że dystansuję się od dalszego bro­nienia doktora. Osoba na jego stanowisku powinna respektować oczywiste reguły gry, w tym podporządkować się dyspozycjom prze­łożonego. Jeśli się z tym nie zgadza, to powinien złożyć rezygnację z zajmowanych funkcji. Inny, o wysokiej pozycji profesor mówi, chcąc zachować anonimowość: - Żałuję, dziś nie udzieliłbym mu poparcia. W tym sporze o Trybunał stanął nie po tej stronie, po któ­rej powinien. Nieliczni dalej bronią Zaradkiewicza, jak prof. Piotr Kruszyński: - Mój podpis nie świadczył o tym, że się z nim zga­dzam, może z politycznego punktu widzenia jego wypowiedź była niezręczna, ale nie zgadzam się na kneblowanie ust naukowcom.
   Niektórzy podpisani pod tym listem rozmówcy są mocno poru­szeni, kiedy dowiadują się, że Zaradkiewicz 27 kwietnia, co wyszło na jaw kilka dni temu, został powołany na reprezentanta ministra skarbu w radzie nadzorczej gdańskiej spółki Naftoport. Mówią, że to obnaża intencje Zaradkiewicza, czują niesmak, że go bronili. Zarzuty, że to nagroda od PiS, Zaradkiewicz odpiera: „Jako praw­nik poza TK od wielu lat specjalizuję się m.in. w problematyce urządzeń przesyłowych oraz prawie kontraktów handlowych”. Tym, którzy twierdzą, że sprzedaje się PiS, odpowiada na Twitterze: „Wynagrodzenie rady nadzór, [nadzorczej - red.] jest nie­współmierne do wynagrodzenia w TK, wszelkie aluzje w tym za­kresie są pomówieniami. Typowe dla tej opcji”. W Naftoporcie zarobi miesięcznie 4289 zł brutto, w TK wciąż ok. 11 tys. zł brutto.

   Schorowany bywalec prawicowych mediów
   Osiem dni po publikacji w „Rzeczpospolitej” 28 kwietnia Zarad­kiewicz idzie na zwolnienie lekarskie, z przerwami na dwudniowy urlop wypoczynkowy. Widać, że wszystko dobrze przemyślał i po­układał kalendarz, bo ten urlop wypada na czas, kiedy pierwszy raz na podsumowanie minionego roku zbiera się rada nadzorcza Naftoportu. Zaradkiewicz przyjeżdża na radę. - Mogę potwier­dzić, że był obecny, dobrze przygotowany, zabierał głos - słyszymy od jednego z członków rady. Jeśli tego dnia byłby na zwolnieniu, to ZUS mógłby je podważyć. TK nie zamierza występować o kon­trolę jego zwolnienia. Ale mimo nałożonego na niego zakazu wy­powiedzi medialnych, będąc na zwolnieniu lekarskim, czuje się na tyle dobrze, że jest stałym gościem TVP Telewizji Republika, udziela wywiadów „Rzeczpospolitej” i tygodnikowi „wSieci”.
   Czy nie łamie w ten sposób warunków zwolnienia lekarskiego? -Jeżeli w ramach obowiązków służbowych pracownika na dyrek­torskim stanowisku jest udzielanie wypowiedzi prasowych i będąc na zwolnieniu lekarskim, wciąż podejmuje taką działalność, to jest to oczywiste złamanie warunków takiego zwolnienia - mówi Grze­gorz Ruszczyk, partner kancelarii Raczkowski Paruch, specjalizu­jącej się w prawie pracy. Prezes TK mówił w rozmowie z „Tygodni­kiem Powszechnym”: „Wiem, że to bardzo chory człowiek, bo ma zwolnienie lekarskie i nie przychodzi do pracy od ponad trzech miesięcy. Niepokoję się o jego zdrowie”. 7 lipca Zaradkiewicz wysyła do TK żądanie „zaniechania przez prezesa TK (...) działań polegających na naruszaniu mojej sfery prywatności poprzez rozpowszechnianie i upublicznianie informacji na temat mo­jego stanu zdrowia”. Braciom Karnowskim w tygodniku „wSieci” mówi o poczuciu za­grożenia, silnej presji, a nawet zastraszaniu. Składa też pozew przeciwko TK z zarzutami dyskryminacji, naruszania praw pracowni­czych i dóbr osobistych (27 stron). Dodaje, że „Sprawiedliwość zwycięży!”.
   Kamil Zaradkiewicz zręcznie buduje o sobie opowieść, która bardzo przypadła do gustu prawicowej publiczności. Na Twitterze z dumą podkre­śla swoje rodzinne korzenie. „Mój Pradziadek płk Stanisław Styrczula, ur. 1894 w Zakopanem, legionista, zamordowany w 1940 r. w Charkowie”, a 4 lipca umieszcza zdjęcie drugiego pradziadka podpisane „Dziś mija 69. rocznica śmierci mojego pradziadka gen. Kazimierza Tumidajskiego z rąk sowieckich funkcjonariuszy NKWD”. Matka Zaradkiewicza, a wnuczka gen. Tumidajskiego (komendant Okręgu Lubelskiego Armii Krajowej), odmówiła w 2011 r. przyjęcia od Bronisława Komorowskiego Krzyża Ko­mandorskiego Orderu Odrodzenia Polski dla generała. Napisała w liście do prezydenta, że „Przyznanie tak niskiego odznaczenia świadczy nie tylko o nieznajomości precedencji polskich odzna­czeń, ale jak najgorzej o Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej”.
   Zaradkiewicz po ujawnieniu, jak piszą jego zwolennicy, „gene­tycznej normalności”, zyskuje poklask: „panie profesorze te geny prawości i uczciwości odziedziczył Pan zapewne od swoich przod­ków. .A on na to, że „podobnie jak zamordowani bohaterowie, też ma polskie obowiązki”. Podziwiają „piękną kartę pańskiej historii rodzinnej”, ale dziwią się też, „jak pan się z takimi korze­niami uchował tyle czasu pod prezesurą Rzeplińskiego”. Rodzice Zaradkiewicza to artyści, malarze i graficy po ASP w Warszawie, mieszkańcy podwarszawskiego Izabelina. Zygmunt Zaradkiewicz przez cztery lata, do 2014 r., był dyrektorem Muzeum Karykatury w Warszawie. Oboje mają za sobą epizod samorządowy. Matka Joanna w radzie gminy Izabelin, a ojciec w powiecie warszawskim zachodnim. Profil facebookowy ojca nie pozostawia wątpliwości, po której stoi stronie („Wałęsa opowiada nowe bajki na tvpinfo. Jajcarz - jedyny w swoim rodzaju”, o słynnym wywiadzie Karoliny Lewickiej z Piotrem Glińskim, że to „Popis dziennikarskiego cham­stwa”). W sporze z TK ojciec stoi za synem murem.

   Sędziowskie ambicje
   Na tę nową, zaskakującą, kreację Kamila Zaradkiewicza, który wyrósł na bohatera tak zwanych prawicowych środowisk, nie daje się nabrać prof. Krystyna Pawłowicz, choć nie można jej przypisać choćby cienia sympatii do prezesa prof. Andrzeja Rzeplińskiego. „Dziwnie oślepiona tym bohaterstwem prawica ogłosiła K. Zarad­kiewicza »męczennikiem« walki o TK” - napisała posłanka na por­talu Frondy. Wypomina, że jako pracownik, a później dyrektor Biu­ra Orzecznictwa TK dobrze odnajdywał się przez 15 lat ze swoimi poglądami w Trybunale. Dalej pisze Pawłowicz, że wieść sejmowa głosi, iż to właśnie Zaradkiewicz był pomysłodawcą słynnego arty­kułu w czerwcowej ustawie o TK, który dał podstawę do powołania wszystkich pięciu sędziów, jakby na zapas, na miejsca zwalniane do końca minionego roku. Zaradkiewicz się tego wypiera. A kiedy dziennikarz TV Republika pytał go, dlaczego ponad rok temu nie protestował przeciwko temu, tłumaczy: „Ja nie musiałem nikogo przed tym przestrzegać, bo posłowie opozycji to podnosili”.
   Pawłowicz wypomina mu jednak, co potwierdzają nam inni roz­mówcy, że jedno z tych miejsc, z rekomendacji PO, zająć chciał właśnie on sam. „Od pewnego czasu, po odtrąceniu go przez PO i TK, pan Zaradkiewicz zaczął dyskretnie zmieniać polityczny front”. Chodzi o jego sprzeciw wobec uchwały Rady Wydziału Prawa UW, z końca zeszłego roku, która jest apelem o publikację wyroków Trybunału. Pawłowicz, jak stwierdziła, przeszukała in­ternet i ze zdziwieniem zauważyła, że prawie wszystkie dowody na dotychczasową działalność Zaradkiewicza wyparowały, włącz­nie z kontem na Facebooku. Za to w notce w Wikipedii spostrzegła uzupełnienie o „»męczeństwie« pana doktora habilitowanego po­proszonego o rezygnację z funkcji dyrektora TK”. Ta zmiana frontu ma według Pawłowicz jedną jedyną przyczynę - Zaradkiewicz chce przypodobać się nowej władzy, by uczyniła z niego swojego sędzie­go w TK. Kontrowersyjna posłanka PiS, a koleżanka Zaradkiewicza z wydziału UW, wypomina mu też, że jest „znany wśród prawników ze swych sympatii dla środowisk homoseksualnych”. Na jednej z konferencji naukowych miał dowodzić, że konstytucja nie stoi na przeszkodzie uznania związków jednopłciowych za małżeń­stwo. „Lobby homoseksualistów byłoby uradowane mając w TK »swojego« człowieka” - przestrzega Pawłowicz.
   I to właśnie, jak się wydaje, najbardziej przekonało posłów PiS do wygaszania żarliwej obrony Zaradkiewicza. Ale on postanowił bronić się sam. Ktoś napisał do niego w publicznej wiadomości, „że Pawłowicz jest przyjaciółką córki stalinowskiego wicepremie­ra”. Na co odpowiedział: „Jeśli to prawda, to to wiele wyjaśnia, w tym insynuacje i ataki na mnie”.
   Poprosiliśmy Kamila Zaradkiewicza o rozmowę, informując go, że powstaje jego sylwetka. Odpowiedział esemesem: „Bardzo pięknie dziękuję, to miłe, ale ani nie jestem i nie czuję się celebrytą, ani nie zależy mi na kreowaniu mojego wizerunku. Pozdra­wiam serdecznie”.
Na Twitterze, dzień później, napisał: „Nie składam rezygnacji” - i dołączył fragment wystąpienia premiera Jana Olszewskiego z 4 czerwca 1992 r.: „Ja chciałbym stąd wyjść tylko z jednym osią­gnięciem. I jak do tej chwili mam przekonanie, że z nim wycho­dzę. Chciałbym mianowicie, wtedy kiedy ten gmach opuszczę (...), że wtedy, kiedy się to wreszcie skończy - będę mógł wyjść na ulice tego miasta, wyjść i popatrzeć ludziom w oczy”.
Anna Dąbrowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz