sobota, 9 lipca 2016

Ostatni dzwon, Straszne dziadki i Królestwo za chama



Straszne dziadki

Cudowne, co przynoszą czasy wolnej, nieskrę­powanej myśli. Nasza żulia w mig pojęła syg­nał płynący od władzy i swobodnie głosi, kogo z dziennikarzy niepadających plackiem przed geniuszem Jarosława należałoby powywieszać, a wymiar sprawied­liwości również aluzju poniał i nie widzi w tych groź­bach niczego szkodliwego. Ma się ten czujnik w głowach. Z kolei żulia angielska rozochocona brexitowym referen­dum przestała się wstydzić i dalejże wygrażać polskiemu robactwu i posyłać je won.
   Tylko wrodzone i silne poczucie ironii pozwala mi się cieszyć szpagatami myślowymi i retorycznymi na­szej władzy i jej propagandystów, którzy z jednej strony z trudem powstrzymują (albo nawet się tym nie kłopo­czą) radosny i mściwy uśmiech z powodu Brexitu (dobrze eurokratom, lewakom i Tuskowi!), a z drugiej zapowie­trzają się z oburzenia, że ktoś chce zrobić kuku rodakom na Wyspach. Jakby nie widzieli, że jedno wynika z drugie­go. Że ich podejście do polityki a la „na złość matuli wyjdę na mróz w koszuli” ma ponure konsekwencje dla Polski i Polaków, w tym, tak, również dla ich wyborców. Ale co tam, skoro można wbić szpilę Tuskowi, to co się będziemy zamartwiać, że Rzym płonie. Jest okazja, żeby ulać z sie­bie frustracji i wiecznego poczucia krzywdy, jest zabawa.
   A skoro tak, to idźmy śmiało dalej i zgłośmy projekt ustawy, zgodnie z którym zabronione będzie umieszcza­nie domów dziecka i pogotowia opiekuńczego razem z do­mami pomocy społecznej i starców. A skąd taki pomysł posłów PiS? Ano dlatego, że „dzieci wychowując się w otoczeniu starości, choroby i śmierci, stykają się na co dzień z dramatem samotności ludzi częstokroć pozbawionych wsparcia najbliższej rodziny”. Nie robię sobie jaj, cytuję projekt ustawy. I dalej: „Funkcjonowanie w takim otocze­niu jest bardzo trudne dla osób dorosłych. Tym bardziej trudno uznać je za odpowiednie dla prawidłowego kształ­towania postaw i rozwoju emocjonalnego dzieci”.
   No święta racja. I myślę, że zaraz po wakacjach odbędę poważną rozmowę z dyrektorką publicznego przedszkola mego syna, która, o ile pamiętam z zebrań komitetu rodzi­cielskiego miała w planach, a chyba nawet, o zgrozo, or­ganizowała już w starszych rocznikach wycieczki dzieci do domów opieki społecznej. Że niby takie doświadczenie uczy empatii, pozytywnych postaw społecznych, wrażli­wości i kształtuje charakter młodego człowieka. No i daje nieporównywalną z niczym radość ludziom starszym, stojącym u kresu drogi, dla których wizyta niesfornego
małoletniego komanda jest czymś porównywalnym z wy­graniem Euro dla większości narodu (nie łam się, Kuba, byłeś wielki, a w Rosji to dopiero dacie czadu!).
   Więc jak już sobie porozmawiam z panią dyrektor, dlaczego chce zwichnąć kruchą psychikę mego dziecka, wniosę kilka konstruktywnych poprawek do PiS-owskiej ustawy. Co z prawem do przechodzenia przez ulice dla staruszków? Przecież to jakiś koszmar. Człowiek mógłby już dawno dwa razy ruszyć, ale nie, idzie toto jak ślimak na środkach uspokajających, a czasem, o zgrozo, ciągnie upiorną torbę na kółkach z zakupami. Jak to wpływa na „prawidłowe kształtowanie postaw i rozwoju emocjo­nalnego” moich dzieci? Że niby tata samochodu prowa­dzić nie potrafi? Z miejsca ruszyć nie umie? Gdzie jest jedynka, nie wie?
   A co z tymi wszystkim starczymi gadułami, które jak już się dowleką do warzywniaka, to nie mogą po ludzku kupić ziemniaków i kapusty, tylko koniecznie pogawędkę ze sprzedawczynią muszą sobie uciąć. Co to w ogóle jest? Czego to uczy moje dzieci? Zaraz jakim powiem, żeby po­sprzątały po sobie, to w jakąś dyskusję o sensie życia się wdadzą.
   Skoro władza tak troszczy się o rodzinę, to co z dziad­kami i pradziadkami, którzy co prawda mieszkają na swoim albo z nami, ale którym członki lub głowa (bądź jedno i drugie) szwankują? Przecież „funkcjonowanie w takim otoczeniu jest bardzo trudne dla osób doro­słych”. A my mamy bezrefleksyjnie pozwalać przyszłości naszego narodu na trucie się tymi starczymi miazmatami? Odrażające.
   Ale żeby nie było, że tylko krytykuję. Oto i wniosek racjonalizatorski. Domy dziecka i pogotowia opiekuń­cze należy umieszczać tam, gdzie kwitnie życie i wyku­wa się dziarska przyszłość: koło siedzib młodzieżówek PiS-owskich, narodowych, wszechpolskich, arcypolskich, ultrapolskich, prapolskich, złotopolskich i koniecpolskich. A pomiędzy budynkami jakiś ładny placyk zabaw, na którym patriotyczni kibole będą mogli organi­zować sobie ustawki z bejsbolami i kastetami, zaś mło­dzi z placówek obserwując sparingi, dowiedzą się czegoś konstruktywnego o życiu, które ich czeka.
Marcin Meller


Ostatni dzwon

Jeśli demokratyczny świat już za chwilę nie stanie do wojny z nabierającym rozmachu panpopulizmem, pannacjonalizmem i panradykalizmem, to przegra. Niewykluczone, że w efekcie wojny prawdziwej.
   Dawno, dawno temu, dokładniej - prawie 15 lat temu, czy­li w innej epoce - prezydent Bush opisał największe zagro­żenie dla świata i zachodniej demokracji jako oś zła: Iran, Irak i Korea Północna. Potem jego współpracownicy dopi­sali jeszcze Syrię, Kubę i Libię. Jakże wiele daliby demokra­ci tego świata, by właśnie takie było źródło największego zagrożenia dla demokratycznego świata i jego wartości. To jednak zamierzchła przeszłość. Żadna Korea Północna i ża­den Iran, a nawet nie putinowska Rosja czy Państwo Islam­skie nie stanowi dla zachodniego demokracji zagrożenia porównywalnego z tym, które zrodziło się w nich samych. Od Polski po Amerykę, od Francji po Węgry i od Turcji po Wielką Brytanię wielkie triumfy odnoszą agresywny po­pulizm i nacjonalizm, które mogą spowodować implozję Zachodu.
   Demokracje uginają się pod własnym ciężarem. Deficy­towi demokracji w instytucjach towarzyszy niebezpieczny „pluralizm totalny”, który w publicznej debacie równe pra­wa daje prawdzie i kłamstwu, zrównuje logikę z demagogią i wiedzę z obskurantyzmem. Media walczące o zysk i prze­trwanie nie potrafią się temu oprzeć. Gorzej, zostały zain­fekowane irracjonalizmem i emocjonalnością, co sprawia, że logiczne argumenty muszą przegrywać z epitetami, mi­tami, stereotypami i równie niemądrą co skuteczną propa­gandą. Gdy dzieje się to w demokracjach młodych, takich jak polska, można to złożyć na karb wieku. Gdy dzieje się tak w demokracjach najstarszych i najbardziej dojrzałych, w Wielkiej Brytanii, Ameryce i we Francji, wiadomo, że to nie wirus i zwykła infekcja, ale złośliwy nowotwór.
   Zwolennicy Brexitu nazwali go Dniem Niepodległo­ści. W rzeczywistości był to jednak najwspanialszy od za­kończenia wojny triumf fałszu, obłudy i zwykłej głupoty. W brytyjskiej debacie wszystko było ważne poza odpowie­dzią na pytanie fundamentalne - co będzie dalej. Gdy wygra­ło Leave - wychodzimy, okazało się, że najwięksi zwolennicy wyjścia są spanikowani i momentalnie wycofują się ze zło­żonych przed referendum obietnic. Miliony zrobionych w konia ludzi oniemiały. Naprawdę nie dopłacamy do Unii 350 milionów funtów tygodniowo i naprawdę nie będzie­my mogli wpompować tych miliardów w brytyjski NFZ? Naprawdę nie będziemy w stanie powstrzymać imigracji? Naprawdę nie da się mieć dostępu do unijnego wspólnego rynku, ograniczając przepływ ludzi? Naprawdę pieniądze zaczną wyciekać z City? Naprawdę za chwilę dojdzie do re­cesji? Przecież w kampanii mówili nam, że będzie inaczej. Tak mówili. I kłamstwo zatriumfowało, podsycane przez głu­pawe tabloidy i niezwalczane przez media poważne, które, tak jak BBC, poszły na rękę fałszowi i demagogii, redukując swą rolę do pseudoobiektywnego rejestrowania wypowie­dzi bez weryfikacji faktów i argumentów. Żałosna rejtera­da, niby w imię bezstronności, a na szkodę rozumu i prawdy.
   Niektórzy kibice PiS po wyborach też doznali boles­nej iluminacji. Naprawdę rządy populistów, nacjonalistów i radykałów oznaczają bezmyślne rozdawnictwo i demon­taż państwa prawa plus masakrę międzynarodowej pozycji Polski? Naprawdę. A przecież i u nas kłamstwo zrównano z fałszem, a demagogię z racjonalizmem.
   Brexit otrzeźwił już na szczęście Hiszpanię, która wbrew obawom nie powierzyła swego losu populistycznej lewicy. Da Bóg, otrzeźwi przede wszystkim Amerykanów i nie po­pełnią oni zbiorowego samobójstwa, powierzając stery Air Force One miłośnikowi Putina, rasiście i islamofobowi, któ­ry powie wszystko, co mu ślina na język przyniesie, i wszyst­ko, co da mu szansę na nasycenie swego narcyzmu. A skutki kłamstw i zaklęć? Cóż, jak napisał komentator „Guardiana”, opisując Brexit i reakcje jego zwolenników na to, co się stało - podpalacze rzadko mają pod ręką wodę. Za to, jak pokazuje przykład Polski - pod dostatkiem oliwy.
   Populizm i nacjonalizm żywią się nie tylko kłamstwem. Kłamstwo kwitnie na podłożu realnych społecznych prob­lemów, których demokracje i establishmenty przez lata albo nie widziały, albo je ignorowały. Kwitło także wskutek tchó­rzostwa elit i polityków. Nie mieli oni dość wyobraźni i odwa­gi, by znaleźć diagnozę, zabrać się do rozwiązania problemów i na serio rozmawiać z wyborcami o problemach, dylematach i nieuchronnych skutkach działań i zaniechań.
   Odpowiedź na hemingwayowskie pytanie: „komu bije dzwon?”, brzmi: nam, teraz, głośno. „Spójrzcie, jaka pięk­na jest historia” - powiedziała po Brexicie Marine Le Pen. Jeśli dzwon na trwogę nie obudzi elit od Warszawy przez Londyn po Nowy Jork, to historia zatoczy koło. I naprawdę nie będzie to piękne.

Królestwo za chama

Podział na chamów i Żydów w PZPR, ogłoszony przez socjologa Witolda Jedlickie­go w pamiętnym artykule na łamach paryskiej „Kultu­ry” (1962 r.), utrzymuje się do dziś. Młodszym czytelnikom, zaniedbanym edukacyjnie i politycznie przez lata rządów Tuska oraz jego ferajny, warto przypomnieć, że w owych czasach w naszym kraju panował najpierw stalinizm (sym­bolicznie do października 1956 r.), a po Październiku sys­tem bardziej do zniesienia, o którego definicję spierają się uczeni, a także historycy IPN.
   Na potrzeby felietonu przypomnijmy tylko, że w obozie władzy po Październiku ukształtowały się dwie grupy Tak zwani twardzi (les durś), zwani natolińczykami (od pod­warszawskiej miejscowości, w której spiskowali), inaczej mówiąc „chamy”, oraz puławianie (od ulicy, przy której, w dawnych domach Wedla, mieszkali niektórzy jej człon­kowie), zwani także Żydami, a przez Zachód - liberałami Cles liberaux).
   Do natolińczyków zaliczani byli m.in. Zenon Nowak („tak czy owak - Zenon Nowak”), Kazimierz Witaszewski („gazrurka”), Wiktor Kłosiewicz (naczelny związkowiec), Władysław Kruczek (postrach Rzeszowa). Wśród puławian widziano Romana Zambrowskiego (weteran KPP), Leona Kasmana („Trybuna Ludu”), Władysława Matwina i Jerze­go Morawskiego (tzw. młodzi sekretarze KC) oraz Romanę Granas, która zdążyła jeszcze być w pierwszym składzie POLITYKI, skąd została odwołana za rewizjonizm.
   Niuanse zostawiamy historykom, pragniemy tylko zwró­cić uwagę, że mimo upadku komunizmu i historycznych przemian w Polsce podział na chamów i Żydów wciąż istnieje, przynajmniej zdaniem niektórych autorów Być może podział ten jest tak żywotny, ponieważ - jak twierdzą na prawicy - w Polsce nie można mówić o upadku komu­nizmu, komunizm trwa, ma się w najlepsze, a skoro trwa komunizm, to trwają chamy i Żydy.

Na szkodliwą rolę Żydów zwrócił uwagę m.in. wybitny umysł Paweł Kukiz, który ujawnił, że za marszami KOD kryje się pewien miliarder pochodzenia żydow­skiego (o nim za chwilę), a także przypomniał, że Adam Michnik i rodzina Szechterów to jedno. Prototypem Żyda w Polsce jest Adam Michnik. Szkodliwej działal­ności Michnika i wszystkiego, co jego jest (przodków, Agory, „Gazety Wyborczej”), prasa i politycy prawicowi poświęcają codziennie wiele miejsca. Trudno sobie wy­obrazić media „niepokorne”, obecnie prorządowe, bez Michnika. Gdyby Adam Michnik nie istniał - zostałby na pewno wymyślony przez Jarosława Kaczyńskiego, Rafała Ziemkiewicza lub innego wielkiego Polaka.
   O ile Michnik jest Żydem lokalnym, cieszącym się wspar­ciem „określonych kół” za granicą, o tyle prototypem Żyda za granicą, symbolem międzynarodowego żydostwa, któ­re rządzi naszą planetą, jest węgierski, pardon, żydowski miliarder George Soros. Ostatnio ten cham, pardon, Żyd, posunął się do tego, że wyciągnął rękę do tonącej Agory (pardon, „Gazety Koszernej”), kupując ponad 10 proc. jej akcji, uprzedzając podobno Skarb Państwa, który tą drogą chciał wprowadzić swojego członka \ do władz tej przestępczej struktury, 5^ ale penetracja się nie powiodła.
   Młodsi czytelnicy mają prawo zapytać, kto to taki ten Soros i jak to możliwe, że bratni naród węgierski wydał takiego wy­rodnego syna? Sprawę wyjaśnia znawca tematu Grzegorz Górny na łamach tygodnika „wSieci”. Okazuje się, że inkry­minowany Soros urodził się w rodzinie Schwartzów, „któ­rych śmiało możemy nazwać »Żydami nienawidzącymi swojego żydostwa«”, dlatego zmienili nazwisko na Soros. Cechowała ich „niechęć do mocnych tożsamości naro­dowych” (w tym własnej: żydowskiej). Zdaniem Daniela Greenfielda, „konserwatywnego blogera narodowości żydowskiej”, na którego powołuje się Górny, Soros przy­znał, że nie zamierza być częścią żydowskiej egzysten­cji narodowej.
   Dlaczego miliarder, który wyrzeka się tożsamości żydow­skiej, inwestuje miliony ausgerechnet w „Gazetę Koszerną” - tego ani Górny, ani żaden nowojorski bloger pochodze­nia żydowskiego nie wyjaśniają, ale i tak warto przeczy­tać rejestr zbrodni Żyda z Węgier: chytry, wyrachowany, bezwzględny spekulant finansowy, pozbawił oszczędności brytyjskich emerytów, spowodował kryzys światowy, fi­nansuje lewicowo-liberalną opozycję na Węgrzech, opłaca aborcję, homoseksualizm, eutanazję, sterylizację i uchodź­ców islamskich w Europie.

To by było tyle na temat Żydów. Przynajmniej wia­domo, o kogo chodzi. A co nowego u chamów? Tego dowiadujemy się od prof. Zbigniewa Mikołejki (rozmo­wa z Aleksandrą Klich, „GW”). Mikołejko nie podaje definicji „chama” wprost. Naszym zdaniem profesor nie daje rady, ponieważ w odróżnieniu od Żyda cham jest nieuchwytny. O ile Soros i Michnik to konkretni ludzie, a zarazem symbole „Żyda”, o tyle dla Mikołejki „chamy” to obszerny zbiór o niejasnych rysach. Trudny do uchwycenia. Może przypominają postaci z obrazów Jerzego Dudy-Gracza?
   Cham dla Mikołejki to człowiek bez właściwości, nie ma narodowości, rasy, płci ani wieku. Rządzi nim brutalność, pazerność, nieliczenie się z wrażliwością drugiego. Do cha­mów nie należą ci, którzy poparli Kaczyńskiego z powodu poczucia krzywdy, tej prawdziwej, których za poprzednich rządów nie chciano słuchać, odrzuceni przez elity, wiel­kie miasta, środowiska prozachodnie i modernizacyjne, mający poglądy konserwatywne, wybierający raczej bez­pieczeństwo niż wolność. Chamem posłużył się Jarosław Kaczyński, „aby zdobyć i utrzymać władzę w sposób bru­talny, bezczelny, bezpardonowy”.
   Kategoria chama w opisie profesora Mikołejki jest tak szeroka, że aż nie do objęcia, cham wisi w powietrzu, któ­rym oddychamy. O ile „Żydy” wymienione są z nazwiska i adresu (niesławna ulica Czerska, nie mówiąc o adresach prywatnych, które także podawane są do publicznej wia­domości), o tyle do „chama” nie doprowadzi nas żaden profesor, nie pomoże GPS ani Straż Marszałkowska. Sami musimy go rozpoznać. Najłatwiej w telewizji.
Daniel Passent

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz