środa, 15 czerwca 2016

Może zabetonować Polskę



Jesteśmy w newralgicznym momencie, teraz decyduje się, czy będziemy mieć Kaczyńskiego jeszcze przez dwa lata, czy lat dwadzieścia – mówi Sławomir Sierakowski, publicysta, szef Krytyki Politycznej
ALEKSANDRA PAWLICKA MAREK SZCZEPAŃSKI
NEWSWEEK: Na czym polega siła Kaczyńskiego?
SŁAWOMIR SIERAKOWSKI: W polityce kluczowa jest odpo­wiedź na pytanie, co to znaczy być ludowym. Najlepiej od­powiadał na nie Tusk, ale także dlatego, że nie ma go już w krajowej polityce, najskuteczniej odpowiada dziś Kaczyński.

Co znaczy być ludowym?
- Umieć komunikować się z ludem takim, jaki on jest, co nie­koniecznie oznacza pisanie programów dla jego dobra. Kuroń mówił: ludzie życia codziennego. Lud potrzebuje partii, któ­ra ma prosty przekaz, taki jak hasło „Polska solidarna kontra Polska liberalna” albo „dobra zmiana”. Kaczyński jest najbar­dziej świadom różnicy między demokracją a liberalizmem. W demokracji chodzi o to, żeby rządził lud. Liberalizm to regu­ły rządzenia, np. trójpodział władzy, które w gruncie rzeczy są wtórne. Nie przypadkiem mamy demokrację liberalną, a nie li­beralizm demokratyczny. Jeśli lud nie ma poczu­cia wpływu, to żeby go odzyskać, może poświęcić liberalizm. Zyskują na tym populiści, bo odpo­wiadają - choć zwykle fałszywie - na potrzeby zwykłych ludzi.

Co sprawiło, że lud poczuł się pozbawiony wpływu?
- Wzorcowym przykładem są ostatnie eurowybory. W Wielkiej Brytanii i Francji, czyli dwóch najstarszych demokracjach Europy, zwycięstwo odniosły partie kontestujące cały system - Front Narodowy i Partia Niepodległości Zjednoczone­go Królestwa. Stało się tak dlatego, że wszystko w tych wyborach było zdecydowane przed wybo­rami - kto zostanie komisarzem, jakie będą naj­większe frakcje w europarlamencie. Po co więc iść do urn? To irytujące. Jedynym wyborem, który pozwalał wyborcy obronić poczucie własnej god­ności i jakiegokolwiek wpływu, był protest.

Ten protest okazał się także decydujący w wyborach prezydenckich i parlamentarnych w Polsce.
- To się dziś dzieje wszędzie. Według mnie zbliża się ostateczny krach mainstreamu, który staje się niewybieralny. Kto urato­wał Austrię przed skrajnie prawicowym prezydentem? Polityk spoza mainstreamu, który wygrał o włos. Odczucia ludzi są dziś takie: możemy zmieniać polityków, ale nie jesteśmy w stanie zmienić polityki, dlatego wybierajmy takich, którzy nie pozo­stawiają cienia wątpliwości, że namieszają. I przy okazji uka­rzą tych, na których nie da się już patrzeć.

Stąd Kaczyński?
- W Polsce - Kaczyński i Kukiz. W USA - Donald Trump. Na jego widok robimy wielkie oczy, bo białoruski prezydent przy nim zachowuje się jak mąż stanu, ale to właśnie Trump od­powiada na realną potrzebę suwerenności ludu. Daje Amery­kanom poczucie wpływu. A demokracja tylko na tym polega. Gdy Trump mówi, że odmieni Amerykę, i gdy mówi to Clin­ton, kto brzmi wiarygodniej? Clinton, która od dekad siedzi w Waszyngtonie i coś obiecuje, a płace realne w USA, jak sta­ły w miejscu, tak stoją? Przecież jakby miała coś zmienić, to już by zmieniła. Jest uosobieniem polityki dynastycznej, skorum­powanej, mainstreamowej.

A mainstream staje się - jak mówisz - niewybieralny.
- Zniechęca, zanudza, jest zblatowany z biznesem, niewiarygodny.

Na czym polega wiarygodność Kaczyńskiego?
- Nie można sobie wyobrazić bardziej fałszywego hasła wybor­czego niż „Polska w ruinie”. Media społecznościowe natych­miast zapełniły się prześmiewczymi memami ze zdjęciami dróg, stadionów, wieżowców, orlików jako dowodami tej ruiny. Wydawało się, że piłeczka jest po stronie PO, a jednak partia ta nie wyczuła wzrostu aspiracji, które sama wywołała. Paradok­salnie sukces III RP spowodował u ludzi rozczarowanie. Wszy­scy politycy i ekonomiści od lat świetnie wiedzieli, że PKB rośnie znacznie szybciej niż pensje. Że wydajność pracy rośnie znacznie szybciej niż pensje. Wszystko w tym kra­ju rośnie szybciej niż pensje. A na koniec jeszcze podniesiono ludziom wiek emerytalny. Ile taka nierównowaga miała trwać? Na rynku nierówno­waga zawsze kończy się kryzysem. A w polityce populizmem. Nic dziwnego, że przekaz Kaczyń­skiego ostatecznie wygrał: „Ludzie, nie macie wpływu na swoje życie, bo okradła was III RP”.

Okradła z czego?
- Jeśli gospodarka uniesie sztandarowe progra­my socjalne PiS: 500 zł na dziecko i M Plus, czyli program mieszkaniowy, to mamy kompromitację III RP.

Bo III RP nie zdecydowała się na takie rozdawnictwo jak PiS?
- Nawet nie próbowała. PO kisiła pieniądze, któ­rych nie chciała dać obywatelom. Jeśli okaże się, że Kaczyński znalazł w budżecie kilkadziesiąt miliardów złotych, rozdał ludziom na najważniejsze potrze­by społeczne i nie rozwalił przy tym budżetu, to udowodni, że spiskowa teoria dziejów była prawdziwa. „Mieli i mogli wam pomóc, mogli zbudować wam mieszkania, ale tego nie zrobi­li, tyle warta była III RP”. Bardzo ciężko będzie wtedy dysku­tować z argumentami o rozkradaniu majątku narodu, o tym, że Polacy są regularnie okradani przez układ, a na ulicach ma­szerują komuniści i złodzieje. Kaczyński dostanie fantastycz­ną legitymizację swoich poczynań. Opowiadając, jak III RP oszukała Polaków, będzie mógł tworzyć państwo autorytarne i zabetonuje Polskę na kolejne 20 lat.

A jeśli gospodarka nie uniesie tego rozdawnictwa?
- Wtedy władza PiS zbankrutuje wciągu dwóch lat. Nawet jed­nak wówczas Kaczyński będzie mógł opowiadać, że to pomył­ka, ale na korzyść zwykłych ludzi, a nie banków, które są zbyt mocne, aby upaść. Równość to równe prawo do błędów. Boimy się zdestabilizowania systemu bankowego, a zdestabilizowania systemu społecznego nie?
Krótko mówiąc, jesteśmy w newralgicznym momencie, który decyduje, czy będziemy mieć Kaczyńskiego jeszcze dwa lata, czy lat dwadzieścia.

Tylko pusty portfel i załamanie gospodarki mogą powstrzymać Kaczyńskiego?
- Do spółki z geopolityką. O losach polskiej niepodległości i demokracji zawsze decydowała geopolityka. Wygrana Trumpa w USA i Brexit oznaczają koniec demokracji w Polsce. Bo Trump będzie miał nasz region kompletnie gdzieś, nie będzie chciał, aby NATO wydawało tu pieniądze. Natomiast Brexit to cios, jakiego UE nie przeżyje. Przynajmniej ta, do której wcho­dziliśmy. Najsilniejsze państwa będą musiały błyskawicznie się zintegrować, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo ekono­miczne i geopolityczne, cała reszta zaś znajdzie się w szarej strefie między Rosją a globalizacją. Pozostawieni samym so­bie jeszcze szybciej podryfujemy w stronę autorytaryzmu, bo nacisk na Kaczyńskiego z zagranicy będzie zerowy.

Polityka zagraniczna PiS już dziś zmierza do izolacji Polski.
- Obecna polityka zagraniczna jest funk­cją polityki historycznej. Nie ma innego wy­tłumaczenia dla rezygnacji z najsilniejszych sojuszników, Berlina i Brukseli, na rzecz najsłabszych - bojkotowanych wszędzie Wę­gier i Londynu, który jest na granicy wyjścia z UE.

Dlaczego PiS wybiera słabych sojuszników?
- Bo nie po to odzyskaliśmy suwerenność po wojnach z Niemcami i Rosją, żeby oddawać ją Brukseli (zresztą bliżej Kaczyńskiemu nie­znanej). Polityka historyczna to emocje. Je­steśmy krajem pokrzywdzonym, zdradzonym przez Zachód. Nasza siła ma wynikać z naszej dumy, godności, odwagi i zależeć wyłącznie od nas.

To prosty przepis na klęskę!
- Ale nasze klęski są moralnymi zwycięstwami. Dowodzą siły i odwagi. Sto dwadzieścia trzy lata nieobecności na mapie i co: daliśmy radę? Potrafiliśmy wystawić w Powstaniu Warszaw­skim garstkę powstańców i ludność cywilną przeciwko armii nazistowskiej, to będziemy potrafili pójść na wojnę z każdym, a czy wygramy, czy nie, to już ma mniejsze znaczenie. Klęski czci się doskonale. Żołnierze wyklęci czy Smoleńsk integru­ją lepiej niż wspólna praca czy sukces. Dlatego są tak ważnym instrumentem polityki PiS. Kaczyński nie prowadzi rozważań geopolitycznych. On nie marzy o byciu prezydentem Euro­py tak jak Tusk, Sikorski czy Kwaśniewski. On chce być pre­zesem Polski. Takim mitycznym, odrealnionym, mesjańskim. Król-duch Słowackiego.

Tylko ekonomia i geopolityka mogą powstrzymać PiS?
- Nie, jednak przede wszystkim samo PiS. To chyba jedyna par­tia w historii światowej polityki, która codziennie z zadowole­niem i premedytacją robi rzeczy dla siebie szkodliwe. Bo jak inaczej wytłumaczyć te stadniny koni? Słynną na cały świat walkę z kornikiem drukarzem i wycinanie Puszczy Białowie­skiej? Komunistycznego prokuratora Piotrowskiego wybrane­ go na oprawcę Trybunału Konstytucyjnego? Panią Mazurek nazywającą kolesiami dostojnych profesorów i sędziów Sądu Najwyższego? Prezydenta Dudę wymieniającego myśli na Twitterze z „Ruchadłem Leśnym” albo kimś, kto się przedsta­wia jako „Seba, który sra do chleba”? Czy to może pomóc tej władzy? Nie.

A zaszkodzi?
- Wyborców najbardziej zniesmaczy to, w jak ostentacyjny sposób PiS buduje swoje państwo z patologii III RP podnoszo­nych do rangi prawa. Żeby zawłaszczyć spółki skarbu państwa, likwiduje konkursy w służbie cywilnej. Żeby walczyć z brakiem pluralizmu w mediach publicznych, tworzy media rządowe i nachalne poza granice śmieszności. To nie jest robienie z nas idiotów. To jest robienie idiotów z siebie.

Kaczyński nie zdaje sobie z tego sprawy?
- Poczucie apartheidu godnościowego po tamtej stronie wyłączyło instynkt samoza­chowawczy. Oni naprawdę czuli się przez te wszystkie lata gorsi. To nie jest ruch eg­zekucyjny, to bardziej przypomina rabację galicyjską. Ma społeczno-ekonomiczne uza­sadnienie, ale przeprowadzane jest jak samookupacja Polski. Kiedy firma ubiega się o kontrakt od państwa, słyszy: „Chcesz kon­trakt? No to ktoś musi zająć się twoim PR”.
I wrzutka z partii. To jest dokładanie ta ko­rupcja, to zblatowanie i ten układ, o którym grzmiał PiS po aferze Rywina.

TKM do kwadratu?
- Do sześcianu. Nieprofesjonalizm, resentyment i nienawiść. Ich oferta to odwet skrzyw­dzonych i upokorzonych. I taki też jest skład rządu. Macierewicz, Kamiński, Waszczykowski, Gliński... To postacie jak z „Biesów” Do­stojewskiego. Oni mogą zaspokoić ambicję tylko tych, którzy pałają zemstą.

Młodych ludzi z orłami na koszulkach?
- Prawica zawsze ma lepszą ofertę. Patriotyzm w społeczeń­stwie konsumpcji jest atrakcyjnym i najszybciej dostarczanym towarem. Społeczeństwo się indywidualizuje, umowy śmie­ciowe odbierają poczucie bezpieczeństwa, rośnie potrzeba wspólnoty. Prawica przebiera w mundurek i już nie jesteś sam. Z miejsca możesz się poczuć jak bohater. Dostajesz misję. Tu są flagi, tu jest Kościół. A co proponuje lewica? Zapieprzaj w NGO, nagród za to nie dają ani mundurków, nawet flag, narobisz się, a na końcu usłyszysz, że nie zapracowałeś, tylko żyjesz z dota­cji, więc co to za zasługa? Dziś liczy się krótkoterminowy zysk: finansowy w ekonomii i symboliczny poza nią.

A długoterminowy zgarnie PiS, bo młodzi wychowani na narodowej ideologii będą głosować na Kaczyńskiego.
- Tego akurat nie jestem do końca pewien, bo chłopcy w koszu­lach z orłem w końcu zaczynają zakładać rodziny, biorą kredyt i stają się zakładnikami zastanego porządku, wolą, aby jutro wyglądało jak dziś. Zawirowania im niepotrzebne. Najbardziej ideowy wyborca to 50 plus i nie przypadkiem KOD jest raczej starszy niż młodszy.

Czy KOD jest groźny dla PiS?
- Ulica działa jak lustr o powiększające, bar dziej niż sondaż. Lu­dzie widzą protest i zaczynają się z nim identyfikować w miarę kolejnych kontrowersyjnych posunięć władzy. Protesty wy­zwalają emocje solidarnościowe u obojętnych, zdezoriento­wanych i bez stanowiska. Dlatego jeśli PiS pójdzie w otwarty autorytaryzm, to jestem pewien, że KOD będzie mógł sobie do­pisać kolejne zera z tyłu liczby uczestników.

Nazywanie demonstrujących rebeliantami i gorszym sortem wynika ze strachu?
- No jasne. Każdy wie, że najskuteczniejsza broń w sferze pub­licznej to ignorowanie, przemilczanie. Wejście w spór z KOD wynosi ten ruch do roli głównego przeciwnika Kaczyńskiego. Mobilizuje rozbitą opozycję do zorganizowania się.

To dlaczego Kaczyński nie milczy?
- Bo nie jest politykiem racjonalnym ani prag­matycznym. Orban, na którym się wzoruje, jest cynikiem, Kaczyński - fanatykiem. Dla fanatyka pragmatyzm to dowód słabości. Fa­natyk nie potrafi utrzymać emocji na wodzy.
Orban nigdy nie zrobiłby czegoś przeciw włas­nemu interesowi, a Kaczyńskiemu zdarzyło się to wielokrotnie. Wyprodukował wyssaną z palca aferę w Samoobronie, aby zerwać ko­alicję, ogłosić przedterminowe wybory i je przegrać.

Może liczył, że zdobędzie samodzielne rządy.
- Nie było na to szans. To jest obsesja. Ka­czyński w odróżnieniu od Tuska żyje poza społeczeństwem. Tusk potrafi nawiązywać normalne relacje, nawet to „haratanie w gałę” było dowodem, że potrafi żyć z ludźmi. Ka­czyński normalnych relacji z ludźmi nie ma, nocami ogląda samotnie rodeo w telewizorze. Żyje poza, a właściwie ponad społeczeństwem, bo chce być uosobieniem rządów twardej ręki. A w czasach, gdy różne kryzysy - od ekonomicznego przez imigrancki, terrorystyczny, tożsamości europejskiej, ukraiński - wychylają wahadło od potrzeby wolności w stronę bezpie­czeństwa, rośnie liczba ludzi oczekujących kogoś nad sobą. Ko­goś, kto zatrzyma apokalipsę. Jego nieludzkość i tajemniczość są dowodem jego siły.

Czy zjednoczona opozycja może być przeciwwagą dla Kaczyńskiego?
- Hungaryzacja polskiej polityki to bardziej hungaryzacja opo­zycji niż władzy. Rozbita, słaba i pozbawiona charyzmatycz­nych polityków stała się niewybieralna, tak jak na Węgrzech. Oczekiwaniem społecznym jest zjednoczenie, tak jak na mar­szach KOD. Żarty się bowiem skończyły. Kaczyński walczy z demokracją liberalną, a nie z konkretną partią, więc wszyscy razem powinni mu się przeciwstawić.

Będzie chciał walczyć o większość konstytucyjną?
- Przecież już ją zdobył, tylko nielegalnie. Po co mu teraz zmia­na konstytucji? W kraju bez Trybunału konstytucja jest tyle warta, ile kosztuje papier, na którym została wydrukowana. Niestety, nawet opozycja chce pisać ustawę o Trybunale, a to oznacza, że parlament może regulować konstytucję. A więk­szość parlamentarna to PiS.

Kto mógłby stanąć na czele zjednoczonej opozycji? Schetyna? Petru?
- Schetyna dłużej czekał na przejęcie PO niż Kaczyński na przejęcie władzy, więc nie pozwoli rozpuścić partii w jakimś szerszym bycie. Taką koalicję zawsze mógłby mu ktoś zabrać. Na przykład Tusk. Petru z kolei ciągle jest zagadką, w polityce jest w okresie maturalnym, nie zdał egzaminu dojrzałości. Raz mówi, że widzi światełko w tunelu, żeby póź­niej grozić Kaczyńskiemu rebelią. Lider jest po to, aby dać ludziom poczucie bezpieczeń­stwa i przekonanie, że partia wie, co robi.

Nie masz kaca z powodu zniknięcia lewicy?
- Nie. Postkomunizm blokował jakikolwiek ruch, dziś scena dla lewicy jest więcej niż od­blokowana. Uważam, że partia Razem jest skazana na sukces, choć wiele zależy od tego, czy będzie się oglądać na ludzi, czy na pro­gram. Dziś główną stawką w polityce jest po­konanie Kaczyńskiego, a to może wymagać ogromnych cesji programowych.

Kościół pozostanie siłą Kaczyńskiego?
- Jest wiernym koalicjantem PiS. Jego rola ogranicza się do bycia transformatorem fru­stracji społecznych w poparcie polityczne. Jest jak zwrotnica, która sprawia, że ludzie wyklu­czeni ekonomicznie trafiają na „właściwy” tor.

A milczenie Kościoła w różnych ważnych kwestiach?
- To prawda, gdy zaczęło rządzić PiS, Koś­ciół dostał afazji. Ci sami hierarchowie, którzy mówili, że Koś­ciół ma prawo komentować życie polityczne, teraz milczą. Spór o aborcję wziął się stąd, że biskupi postanowili znaleźć jakiś sposób, aby zasygnalizować swoją odrębność, bo Pola­cy naprawdę mogli zapomnieć, że Kościół istnieje. Wcześniej słowem się nie odezwali, gdy zaczęło się niszczenie Trybuna­łu Konstytucyjnego, na którego orzeczenia (choćby w sprawie aborcji) często się w minionych latach powoływali. Milczeli także wtedy, gdy Kaczyński opowiadał o pasożytach roznoszo­nych przez uchodźców, a papież Franciszek w akcie symbolicz­nym mył uchodźcom nogi. Ten papież przyjeżdża teraz chyba do Krytyki Politycznej, bo do polskiego Kościoła z jego sposo­bem bycia, stosunkiem do gejów, rozwodników i uchodźców nie bardzo pasuje. Dla polskich biskupów Franciszek to lider światowej lewicy. Dlatego na Światowe Dni Młodzieży propo­nuję hasło: „Wasz Kościół, nasz papież”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz