czwartek, 5 maja 2016

Symetryści i poputczycy



Jest ich wielu. Zapewne kilka milionów. Są głosicielami i wyznawcami symetrii, według której nie ma większej różnicy między PiS a innymi partiami. Jeśli już, to taka, że PiS próbuje wreszcie coś zrobić. A rzekome zagrożenie demokracji to zawracanie głowy. PiS uwielbia symetrystów.

Polityczny symetryzm, jaki się w Polsce teraz masowo objawia, zasadza się na następującym myśleniu: PiS nie robi specjalnie niczego innego, niż robiła Platforma, obie partie są siebie warte. Bo PO też majstrowała przy wyborach sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, też ma na swoim koncie różne afery i kompromitacje, także psuła państwo i uprawiała trywialne partyjniactwo.
Zawłaszczała, przejmowała i wstawiała swoich ludzi do spółek Skarbu Państwa. Tak jak PiS. Charakterystyczne, że takie zrównanie w błędach i przywarach zawsze jakoś wy­chodzi na niekorzyść dawnej władzy, bo Platforma dla symetry­stów jest już na zawsze nie do przyjęcia, a PiS wciąż ma kredyt.

Winy Platformy, odpowiednio udramatyzowane i nieustan­nie przywoływane, są ustawiane przy ekscesach PiS i na­stępuje ich równoważenie. Ot, po prostu - nowi ludzie, inny styl i sznyt. Nie ma więc powodu, aby traktować partię Kaczyń­skiego jako twór jakościowo odmienny od pozostałych ugrupo­wań. A jeśli tak, to pojawia się pozornie logiczna pokusa, by partię Jarosława Kaczyńskiego, jego rząd i prezydenta oceniać niejako regulaminowo, pozytywnie tam, gdzie się należy, negatywnie tam, gdzie się też należy. Powiedzmy, plus za 500 zł na dziecko, mimo jakichś uwag i zastrzeżeń, no, w porządku. Plus znowu, powiedzmy, za Morawieckiego i Streżyńską. I tak dalej. W takiej ocenie władza PiS banalnieje. A to, co złowrogie i jednak swoiście „autorskie”, czyli np. łamanie konstytucji, atak na sądy, media, służbę cywilną, nabiera charakteru sektorowego, taki wypadek przy pracy, który się zdarza, jak chce się coś zrobić. Symetryści postrzegają elementy rzeczywistości oddzielnie, potrafią wyłączyć jeden segment i podziwiać inny. Nie ma tu hierarchii ważności. Mieszane są porządki na zasadzie: może PiS i ma coś do nadro­bienia w kwestii wolności obywatelskich czy trójpodziału władz, ale za to obiecuje, że odbuduje przemysł stoczniowy.
   Problem symetrystów polega na paradoksie, w jaki nieuchron­nie wpadają. Trzymając - we własnym mniemaniu - równy dy­stans do głównych, przeciwstawnych sobie dzisiaj politycznych sił w Polsce, sprzyjają de facto jednej z nich, czyli PiS. Mogą się na taką konstatację obruszać, odrzucać ją na zasadzie, że taka perspektywa ich nie obchodzi i obraża, ale taki jest obiektywny stan rzeczy. Ten równy dystans oznacza automatycznie uznanie PiS za normalną, mieszczącą się w liberalno-demokratycznym systemie partię, taką jak Platforma, Nowoczesna, PSL i inne. Ugru­powanie Kaczyńskiego zawsze zabiegało o przyjęcie jego pozornie demokratycznej mimikry za rzeczywiste oblicze. To dzięki temu przebraniu, z wydatną pomocą symetrystów, wygrało ostatnie wy­bory. Późniejsze rozczarowania i zniesmaczenia tych, którzy „dali im szansę”, zbywa tylko pobłażliwym uśmiechem zwycięzców.
   Symetryści nie chcą przyjąć do wiadomości, że mimo wszyst­kich przewin innych partii na przestrzeni ostatniego ćwierćwie­cza, to za czasów PiS wiele rzeczy zdarza się po raz pierwszy. Pomijając już dawne wybryki IV RP sprzed dekady, Trybunał Kon­stytucyjny działał przez 30 lat, zanim PiS nie zaczął go naprawiać. Nigdy dotąd Unia Europejska nie zajmowała się stanem demokra­cji w Polsce; teraz tak. Nigdy dotąd rzecznik partii rządzącej nie określił Sądu Najwyższego Rzeczpospolitej per „kolesie” (a za Pis tak właśnie się wyraził i zebrał burzę oklasków od kolegów z sej­mowego klubu). Nie było dotąd „dwuprawia” i konieczności de­klarowania, kto do czyjego prawa będzie się stosował - a ledwie przyszedł PiS, i tak jest. Te i dziesiątki innych przejawów działań nowej władzy- a także międzynarodowa reakcja na nie - nie mogą być przypadkiem. Chyba że od razu przyjmie się za własny prze­kaz PiS o tym, że „Polska jest atakowana, bo zaczęła się wreszcie upominać o swoje interesy”, ale wtedy trudno już mówić o „rów­nym dystansie”.
   Ekscesy PiS w sferze ustrojowej, wolności obywatelskich, są­downictwa, prokuratury, policji, służb specjalnych, mediów to są w istocie sprawy niesłychane, które nie robią wystarczającego wrażenia tylko dlatego, że prezes PiS przez lata podwyższył próg bólu. Jeśli tylko ewidentnie nie zmiesza kogoś z błotem, mówi się, że był wyjątkowo łagodny, a symetryści są wniebowzięci. To specy­ficzne znieczulenie, budzenie przez PiS wdzięczności za to, że nie jest tak zły, jak mógłby być, wyraźnie na nich działa. Żadna inna partia nie ma takiej taryfy ulgowej.

Platforma mimo wszystko nie czyniła ze swoich błędów jakichś nowych zasad demokracji, przyłapana potrafiła się wycofać, czasami przeprosić. Charakterystyczne, że PiS nie prze­prasza nigdy, ponieważ w swoim mniemaniu nie popełnia żad­nych błędów. To, co inni uznają za afery konstytucyjne delikty, awantury, niegodziwości i wulgaryzmy, jest środkiem do osią­gnięcia celu, czyli do „zmiany systemu”. Jest wyrazem woli po­litycznej. Jeśli zdarza się jakiś błąd - można tę prawdę wyczytać z wywiadów Jarosława Kaczyńskiego - to polega on wyłącznie na jakimś guzdraniu się, na braku konsekwencji, na okazywaniu chwilowych słabości czy na błędnych decyzjach kadrowych.
    Błędy Platformy były naprawialne w ramach liberalno-demokratycznego systemu, działał Trybunał Konstytucyjny, niezależna od rządu była prokuratura, wbrew opowieściom PiS wszystkie me­dia były wobec władzy krytyczne. Działania PiS natomiast cały ten system ograniczania władzy wywracają, stawiając partię i jej ludzi ponad prawem (vide ułaskawienie Mariusza Kamińskiego przez prezydenta Dudę czy ustawowe zwolnienie z odpowiedzialności Zbigniewa Ziobry jako prokuratora generalnego). Nie było choćby jednego momentu pod poprzednimi rządami, kiedy Polacy mie­liby poczucie zagrożenia ze strony państwa, także nasi partnerzy na Zachodzie. Nikt poważny nie brał na serio tych wymysłów o „reżimie Tuska”, łamaniu praworządności i demokracji, krwi na rękach, którymi naszpikowane były mowy oskarżycielskie PiS. Jeśli już, to rządowi PO-PSL można było stawiać zarzuty ma­łej aktywności, „olewactwa”. Teraz autorytaryzm jest realnym zagrożeniem. Partia Kaczyńskiego jako jedyne ugrupowanie nie ma żadnych hamulców, jest gotowa naruszyć każdą procedurę, umowę, obyczaj; nie ma dla niej rzeczy niemożliwych, zbyt nie­przyzwoitych, za bardzo drastycznych.

Poza wszystkim, PiS zawsze chętnie godził się na opcję by- cia„równie złym jak Platforma", na stwierdzenia, że „wszyscy są siebie warci’’. Kaczyńskiemu przez lata, w całej jego politycznej strategii, zależało przede wszystkim nie na pozyskiwaniu dotych­czasowych wrogów, ale na ich demobilizacji, rozprzężeniu, hamletyzowaniu. Lider PiS doskonale wie, że sam ma zaprzysięgłych zwolenników, żelazne 25-30 proc., których nie utraci, dopóki żyje. Wie też, że tego żelaznego elektoratu znacząco nie powięk­szy o centrowych wyborców z powodu mentalnej i cywilizacyjnej bariery. Musi wyrwać tylko kilka procent „nabranych”, których przy kolejnych wyborach już utraci. Dlatego wspiera przekaz „antysystemowców” i symetrystów: partyjniactwo jest złe, istniejący system trzeba obalić, należy walczyć o konkretne sprawy „bliskie ludziom” wbrew politykierom i ich interesom. Tę melodię PiS opanował do perfekcji. Im bardziej polityka będzie postrzegana przez ogół jako sfera nieczysta, podejrzana, niewarta zajmo­wania się nią, tym PiS jest bliżej źródełka władzy absolutnej.
   Dlatego każda inicjatywa, która powo­duje polityczne poruszenie, jak KOD, wy­wołuje szczególną agresję, bo budzi tych, których PiS kładzie do snu. Okaże się, na ile i jak mocno KOD przełamie demobiliza­cję klasy średniej, inercję i wyobcowanie internetowe młodszych pokoleń. Bo jeśli tego nie będzie, to w rozbrajającą się psy­chologicznie i pozbawioną politycznej woli próżnię społeczną wejdą, jak zawsze, dema­gogia, ignorancja, populizm i radykalizm.
   Kaczyński doprowadził do tego, że Paweł Kukiz musi się tłumaczyć z każdego kon­taktu z partyjną opozycją w Sejmie, a poseł PiS Jarosław Sellin powiedział: „cała Polska widziała, jak dogadywał się z opozycją, jak ściskali sobie ręce”. To, że ten fakt PiS próbuje sprzedać jako wielki skandal i to z częściowym powodzeniem, pokazuje, jak łatwo me­lodia władzy przenika do rozkojarzonej polskiej polityki.
   Zresztą także KOD wystrzega się jak ognia wszelkich podej­rzeń, jakoby chciał się przekształcić w przyszłości w partię. To jest właśnie gra szefa PiS, który bez większego wysiłku narzuca swoją narrację. Musi się tym nieźle bawić. W ten sposób najbardziej par­tyjna, sekciarska ze wszystkich polskich partii, skostniała w hierar­chii, zideologizowana, rządzona żelazną ręką, czyli PiS, zniechęca do partyjności innych, a politykę przedstawia jako samo zło. Wy­dawałoby się, że taki marketing, jako zbyt prymitywny, nie może się udać. Ale sprawdził się zarówno w kampaniach w 2015 r., jak i teraz. Galeria postaci, które ostatnio przejrzały na oczy (np. Sta­niszkis, Bugaj, że o wielu kolegach z branży nie wspomnimy) i od­wracają się od PiS, paradoksalnie świadczy właśnie o skutecz­ności przyjętej metody odurzania. Kiedy było trzeba, zadziałała, a obecne demonstracyjne nawrócenia nie mają już większego praktycznego znaczenia, bo PiS władzę zdobył i ją konsumuje. Ci, którzy teraz zmądrzeli, nie są już potrzebni. W następnych wyborach odbędzie się nowy zaciąg.
   Problem w tym, że część symetrystów wciąż trwa w swoich złudzeniach. Być może zbyt wiele zainwestowali w sensie inte­lektualnym i emocjonalnym, aby już teraz porzucić swoje opinie na temat PiS. Psychologia społeczna zna mechanizm zawziętej
obrony pierwotnego wyboru nawet wbrew oczywistym sygnałom, że był on zły. Szuka się wtedy jakichś pozytywów (znów: 500 zł na dziecko), krytykuje się krytyków, że są uprzedzeni, przewidy­walni w opiniach, może zainteresowani materialnie utrzymywa­niem starego porządku. Wzywa się, aby jeszcze poczekać z ocena­mi, bo prezydent się ożywi, premier postawi, a prezes wyhamuje, bo ile można. To jednak wciąż ta sama akcja socjotechniczna. Także takie reakcje obronne symetrystów sprzyjają PiS, są kółkiem w ich machinie. Przekaz partii Kaczyńskiego jest w gruncie rzeczy identyczny: zaatakowano nas od razu, potężni wrogowie są wszę­dzie - i w kraju, i dookoła. Bo nie podoba im się Polska suwerenna. Kiedy ktoś mówi tak: poputczik, pożyteczny idiota, mający wpływ na środowiska, do których PiS nie ma bezpośredniego dostępu, tym lepiej, tym to dla tego ugrupowania cenniejsze.
   Symetryści mają jeszcze jeden argument. Mówią, że zdają sobie sprawę z siły marketingu, z faktu, iż z ich postawy PiS może czerpać korzyści. I pytają: ale co z tego? Twierdzą, że chodzi im o realne działania społeczne. Jeśli w pakiecie z 500 plus jest minister Ziobro czy Macierewicz, to trudno, oni przeminą, a 500 zostanie. Inwigi­lacja, ręcznie sterowana prokuratura, publiczne media nadające przekaz jednej partii, obsadzanie swoimi wszelkich instytucji, zablokowanie Trybunału Konstytucyjnego to są może przykre sprawy, PO też tak robiła, ekscesy PiS kiedyś się skończą, a plan Morawieckiego, industrializacja kraju, zmniejszanie nierówności - zostaną. To złudzenie najtrudniej wyplenić.
Symetryści godzą się na rzeczywiste, właśnie odbywające się działania przeciw demokratycznemu systemowi w zamian za - w dużej mierze - nierealne obietnice, papierowe lub niebezpieczne plany, dekla­racje intencji, na których finansowanie nie ma żadnych gwarancji. Odbudowa stoczni, kopalń, przemysłu zbrojeniowego, przeko­panie Mierzei Wiślanej, powołanie kilkuna­stu nowych brygad wojska to są deklaracje, na które mógł wpaść każdy, ale nieprzypad­kowo nie wpadł. Bo nieprzypadkowo dwie najważniejsze obietnice prezydenta Dudy z jego kampanii, które zapewne wyniosły go do prezydentury, czyli pomoc tzw. frankowiczom i powrót do dawnego systemu emery­talnego, są w powijakach i już widać, że w obiecywanej postaci nie mają szans. Rzeczywistość ekonomiczna podlega jednak jakimś obiektywnym rygorom i nie ma tu mowy o „triumfie woli”. Aby komuś dać, trzeba skądś wziąć, o czym PiS przekonał się choćby w przypadku swoich pomysłów opodatkowania sklepów wielkopowierzchniowych, kiedy miał protesty pod Sejmem.

Może dlatego także niektórzy symetryści zaczynają po­woli rozumieć, że obrona podstaw demokracji jest jednak kluczowa, bo tylko w tym systemie można racjonalnie wypra­cować społeczny i polityczny konsens. Wiele da się zmienić, poprawić, wynegocjować, ale tylko w państwie prawa, trójpo­działu władzy, przy działającym sądownictwie, respektowaniu wyroków, szanowaniu procedur i instytucji. I tylko taka ścieżka jest bezpieczna.
   Jeśli symetryści jednak nadal będą patrzeć na sprawy kraju od­dzielnie, życzliwie przymykać jedno oko, to staną się żołnierzami PiS, choćby myśleli o sobie zupełnie inaczej.
I to jest prawdziwy społeczny kontekst walki politycznej, to­czonej dzisiaj w Polsce. Wątpliwości, wahania, indywidualizm, niechęć do polityki, wszystkie te „naturalne” cechy niepisowskiego elektoratu ułatwiają marsz zwartych oddziałów Prawa i Sprawiedliwości.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz