środa, 18 maja 2016

Bojowniczka PiS



Joanna Lichocka uchodzi w PiS za taką, której wiele wolno. Choćby dlatego, że jest bardzo blisko tego, który może wszystko.

Małgorzata Święchowicz, Ęwelina Łis

W niej jest święty ogień. Nie wiem tylko, na ile prawdziwy. Czasami mam wrażenie, że to cynizm, ak­torstwo, celowe wzbudzanie w so­bie złości na politycznych rywali - mówi o posłance Joannie Lichockiej Piotr Rachtan, redaktor naczelny portalu Obserwator Konstytucyjny.
   - Z dojrzałej dziennikarki stała się niedojrzałym politykiem, a w zasadzie to nie polityk, tylko pisowski wojownik. Stale w gotowości bojowej - twierdzi posłanka PO, Joanna Kluzik- -Rostkowska. Znają się z Lichocką od ćwierć wieku, obie zaczy­nały od „Tygodnika Solidarność”. I obie - jedna dużo wcześniej, druga niedawno - zamieniły legitymację dziennikarską na po­selską. - Tyle że Aśka mentalnie wciąż jeszcze nie wyszła z za­wodowej roli, zapomina, że dziennikarz jest od zadawania pytań, a polityk od udzielania odpowiedzi.
Z „Newsweekiem” posłanka Lichocka w ogóle nie chce rozma­wiać. A gdy - jeszcze przed wyborami - zgodziła się na wywiad z Dominiką Wielowieyską w TOK FM, odpowiadała pytaniem na pytanie, zarzucała dziennikarce manipulację, groziła, że zaraz wyjdzie ze studia. Jeśli przyjmuje zaproszenia do programów w publicznym radiu czy telewizji, to zachowuje się tak, jakby tam nie była gościem, ale gospodarzem. Niektórzy prowadzący boją się ją zapraszać, może rozwalić program. Robi własny show.
Gdy zabiera głos, nie sposób jej go odebrać, bywa, że nie słucha, co się do niej mówi, ignoruje pytania, strofuje, poucza.
   - Czuje, że może sobie na to pozwolić. Nikt nie ma odwagi jej przerwać - mówi jeden z dziennikarzy TVP.
   Lichocka uchodzi za taką, której wiele wolno - choćby dlate­go, że jest bardzo blisko tego, który wszystko może. Gdy w Sejmie z okazji Święta Flagi wystąpił zespół Mazowsze i prezes Jarosław Kaczyński stał zasłuchany, wraz z nim zasłuchani stali wszyscy parlamentarzyści z PiS. Przy czym Lichocka najbliżej, tuż przy prezesie. Bliżej niż premier Beata Szydło, niż marszałek Sejmu Marek Kuchciński.
   Dzień wcześniej w Kaliszu, w czasie obchodów 1 Maja, stała tuż przy prezydencie Andrzeju Dudzie. Rzucała się w oczy w czerwo­nym płaszczu i z czerwoną torebką. Spośród wszystkich parla­mentarzystów, którzy tam zjechali, nawet tych z dorobkiem wielu kadencji, to ona, nowa, wydaje się teraz naj­ważniejsza. Niektórzy mogli pomyśleć, że lansuje się przy Dudzie, tak jak on kiedyś wylansowal się dzięki niej. Jest jednym z boha­terów „Mgły”, pierwszego filmu Lichockiej o katastrofie smoleńskiej.

JASNY KIERUNEK
„Mgła” to relacje urzędników prezy­denta Lecha Kaczyńskiego. Opowiadają o szefie i próbują odtworzyć to, co się dzia­ło przed katastrofą. Film jest dołączany do „Gazety Polskiej”, puszczany też w Klubach Gazety Polskiej. Lichocka nigdy wcześniej nie reżyserowała, robi ten film wraz z Marią Dłużewską, a po nim - sama lub we współ­pracy - kolejne. Powstają jeden za drugim: „Pogarda”, „Przebudzenie”, „Prezydent”.
Wszystkie wokół jednego tematu: Smoleńsk.
Na premiery przychodzi Jarosław Kaczyń­ski, ocenia obrazy bardzo dobrze, dziękuje.
   - Jeśli ktoś sądzi, że filmami zasłużyła sobie na to, by zyskać uznanie prezesa i w na­grodę dostać miejsce w Sejmie, to błąd. Ona zasłużyła sobie już wcześniej - mówi nam jeden z prawicowych polityków. Zna Li- chocką od wielu lat i twierdzi, że zawsze sprzyjała prawicy.
   W zasadzie ten kierunek wybrała już w szkole. Chodziła do warszawskiego lice­um, które obecnie nosi imię Miguela de Cervantesa, a wtedy Karo­la Świerczewskiego. - Szkoła była pod patronatem resortu spraw wewnętrznych. Pisaliśmy maturę w 1988 roku, jesteśmy dziećmi przełomu. Gdy wchodziliśmy w dorosłość, jeszcze była komuna, a później szybko system się wywrócił - wspomina Paweł Pon­cyljusz. Chodził do tej samej klasy co Lichocka i byli w tej samej grupie pasjonatów historii. Uczył ich Jerzy Eisler, który teraz jest szefem warszawskiego oddziału IPN.
   - Spotykaliśmy się u niego w domu, opowiadał nam o wyda­rzeniach, których nie opisywało się w szkolnych podręcznikach, o tym, jak budowano PRL, jakich sposobów chwytali się komuni­ści. Słuchaliśmy o ustroju, który narzuciło nam obce mocarstwo i na straży którego stały służby specjalne, milicja oraz wojsko.
Jerzy Eisler był naszym wychowawcą, mentorem. Na wykła­dach u niego w domu kształtowały się nasze antykomunistyczne poglądy - mówi Poncyljusz.
   W 2010 roku, gdy Jarosław Kaczyński kandydował na pre­zydenta, był rzecznikiem jego sztabu wyborczego, teraz jest w Polsce Razem.
   Gdy Lichocka wychodziła za mąż za Michała Bichniewicza, Poncyljusz był świadkiem na ślubie. - Poznali się na studiach, oboje o podobnych poglądach. Typowy przykład młodzieży, któ­ra z NZS przesunęła się do Ligi Republikańskiej - opowiada. Głównym hasłem Ligi, którą kierował Mariusz Kamiński, obec­ny koordynator służb, była radykalna deko­munizacja. Bichniewicz jest współautorem wydanego w 1993 roku wywiadu rzeki z Ka­czyńskim: „Czas na zmiany”. Wcześniej, za rządów Jana Olszewskiego, Bichniewicz trafia do zespołu Antoniego Macierewi­cza, który ma się zająć lustracją polityków. Później, za rządów PiS, zostaje członkiem komisji weryfikującej WSI.
   Lichocka w tym czasie jest na przemian dziennikarką prasową i telewizyjną. W swo­jej karierze przechodzi m.in. przez „Życie Warszawy”, „Przyjaciółkę”, „Ozon”, „Dzien­nik”, „Rzeczpospolitą”, pisze też trochę do „Newsweeka”, Z redakcji telewizyjnych poznaje: TVP, Polsat, TV Puls, TVP Info. Z tej pierwszej stacji - jak opowiadała kiedyś w rozmowie z Jackiem i Michałem Karnow­skimi - wyleciała zaledwie po siedmiu mie­siącach pracy. Żaliła się, że przyszło nowe kierownictwo, uznało ją za oszołoma, straci­ła pracę, a inni w tym czasie żyli sobie świet­nie, robili kariery. „Wystarczyło zrozumieć, z jakich środowisk się wywodzili, by się do­myślić, jaki był mechanizm” - opowiada­ła. Innym razem w „wSieci” wspominała, że w głównych mediach, gdziekolwiek człowiek spojrzał, wszędzie dostrzegał dzieci esbeków i działaczy partyjnych.

RZEKA ZATRZYMANA
Wybory prezydenckie w 2010 roku. Lichocka z Bichniewiczem nie są już w związku, ale o obojgu mówi się w trakcie kam­panii wyborczej.
   Bichniewicz pracuje w sztabie Kaczyńskiego. Do mediów wy­cieka informacja, że to jego pomysłem było wrzucone do internetu „Przesłanie Jarosława Kaczyńskiego do Rosjan”, zawierające m.in. zwrot „Przyjaciele Rosjanie”. Później, gdy odbywają się telewizyjne debaty kandydatów, głośno się robi o Lichockiej. Pracu­je wtedy w TVP i w czasie debaty Kaczyński - Komorowski jako pierwsza z trójki dziennikarzy zadaje pytanie. Jarosław Gugała z „Polsatu”, który siedzi obok Lichockiej, słucha osłupiały, za­stanawia się, czy nie wstać i nie wyjść. - To, co wygłosiła, to była tyrada polityczna - wspomina.
Przywołała sprawę morderstwa Krzysztofa Olewnika., mówiła o powodzi w Sandomierzu i o tym, że ludzie narzekają na państwo, które jest fatalne, słabe, źle działa.
   - Nie sposób było nie zauważyć, że jest zaangażowana - mówi dy­plomatycznie Gugała. Już przed debatą poprosiła, żeby zdradził jej pytania, jakie chce zadać kan­dydatom, a ona w zamian powie mu swoje. Odmówił.
   - Zobaczyłem tę debatę i szlag mnie trafił - wspomina Rachtan, Zawiadomił Radę Etyki Mediów, a ta przyznała, że Lichocka w czasie debaty była stronnicza.
   Ledwie minęły wybory, zaczęło się mówić, że Lichocka za­czyna pracę nad wywiadem rzeką z Jarosławem Kaczyńskim. Portal wPolityce poinformował, że będzie to coś wyjątkowego: prezes opowie o swoim bracie. Im bliżej było pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej, tym więcej informacji, że książka goto­wa, że prezes kończy autoryzować, lada moment trafi do druku. A potem nagle okazało się, że nie - nie trafi.
   - Strasznie to przeżyła. Nie wiem, czy ktoś - poza prezesem - zna powody, dla których lepiej było tej książki nie wydawać - opowiada jej znajomy.
   A drugi: - Dlaczego nie wyszła? Nie wiem. Ale Joanna znala­zła się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Wszyscy w środowisku wiedzieli, że pracuje nad książką. Tyle się o tym mówiło i nagle ci­sza. Można by się spodziewać, że po takim upokorzeniu zrazi się do prezesa. Ależ skąd! Jest jak w piosence z Kabaretu Starszych Panów: „Katuj! Tratuj! Ja przebaczę wszystko ci jak bratu’'.
   Lichocka znika z TVP, ale ma co robić: reżyseruje, pisze. Wyda­je książkę zawierającą wywiady z urzędnikami kancelarii Lecha Kaczyńskiego, później z uczestnikami smoleńskich Marszów Pa­mięci organizowanych na Krakowskim Przedmieściu. A na koniec wywiad rzekę z prof. Andrzejem Zybertowiczem.
   Jest też w zarządzie warszawskiego oddziału przejętego przez prawicę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. W 2013 roku po­jawiły się informacje o tym, że PiS finansuje zaprzyjaźnionych dziennikarzy, między innymi szefa SDP Krzysztofa Skowroń­skiego. Pada wniosek, żeby zrezygnował z funkcji, ale Licho­cka się pod nim nie podpisuje. Dostaje nagrody SDP (jednym z członków przyznającego je jury był właśnie Skowroński) za „publikacje demaskujące nadużycia władzy, korupcję, narusze­nie praw obywatelskich”. Najpierw - z Marią Dłużewską - za film „Pogarda”, później z Jarosławem Rybickim za „Prezydenta”.
   Jeździ na projekcje w Klubach Gazety Polskiej. Ma podejście do ludzi. Słuchają jej. W takim Wyszkowie na przykład była już ze trzy razy. Gdy trafiła przed wyborami prezydenckimi, podpowia­dała, co zrobić, żeby wygrał Andrzej Duda. Wystarczy, żeby każdy znalazł pięć osób, które na niego zagłosują, a każda z tych pięciu osób kolejne pięć. Ludzie deklarowali, że będą szukać. A jeden le­karz, specjalista od leczenia bólu, powiedział, że już od dawna pro­wadzi agitację w swoim gabinecie.

COMING OUT
Ponoć prezes zaproponował jej miejsce na liście, gdy robiła z nim wywiad. Dosta­ła jedynkę w okręgu kalisko-leszczyńskim. Zrezygnowała z funkcji w SDP i stanowiska wicenaczelnej „Gazety Polskiej”, ale nie zarzuciła pisania w czasie kampanii. O Ewie Kopacz: „nie­zgrabnie wypowiadająca się i plą­cząca w niemal każdym zdaniu podrzędnie złożonym”. O wysunięciu Beaty Szydło na premiera, że to zbierający świetne recenzje gambit prezesa PiS. O konwencji PiS: „siła, dynamika i moc są po stronie partii Jarosława Kaczyńskiego”.
   - Jej coming out, to że postanowiła być politykiem, jest przy­najmniej uczciwe. Dobrze, że tak się stało - twierdzi Jarosław Gugała. - Oczywiście dziennikarz, jak każdy, może mieć poglą­dy. Jednak powinien być ponad nie, brać pod uwagę racje różnych stron, być ciekaw argumentów tego, kto myśli inaczej. W takim znaczeniu, jak ja rozumiem dziennikarstwo, Joanna Lichocka od dawna dziennikarką nie była.
   Lata pracy w mediach dają jej jednak dużą przewagę nad in­nymi posłami. - O socjotechnice przekazu wie dużo więcej niż większość politycznych wyjadaczy - mówi jeden z dziennikarzy TVP. Gdy Lichocka wchodzi do studia, wybiera kamerę, do której będzie mówiła, i wie, co zrobić, żeby nie dać sobie odebrać głosu.
   - Koledzy unikają spotkań z panią Lichocką - przyznaje poseł Jan Grabiec. Jest rzecznikiem PO, więc gdy przychodzi zaprosze­nie do telewizji czy radia, a wiadomo, że będzie też Lichocka, musi iść, bo nikt inny nie chce. Spotkał się z nią w TVP Info i w radiowej Trójce. - Zanim weszliśmy na antenę, była miła rozmowa przy ka­wie, Jak tylko zapaliła się czerwona lampka, poseł Lichocka zaczę­ła mocnym wstępem, próbowałem coś powiedzieć, przerwała mi. Próbował dziennikarz, ale nie dała mu dojść do głosu.
   Monika Rosa z Nowoczesnej też miała okazję spotkać się z po­słanką Lichocką w programie na żywo. - Przed programem było sympatycznie, ale jak tylko kamery zaczęły pracować, wszystko się zmieniło. Jak zaczęła monolog, nie można było jej przerwać. Nie wiadomo, co w takiej sytuacji zrobić? Siedzieć i milczeć? Wyjść?
   - To bojownik PiS - mówi o Lichockiej posłanka Agnieszka Pomaska z PO. Już miały okazję ściąć się na sali sejmowej i na Twitterze.
   - Jest szczerze oddana sprawie - dodaje jeden z posłów, któ­ry dobrze zna Lichocką. - Są w klubie PiS tacy, którzy śmieją się z Jarosława Kaczyńskiego, stoją przy nim tylko dlatego, że on wy­znacza ich polityczną i materialną przyszłość. Ale to nie Aśka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz