wtorek, 31 maja 2016

Łatwopalny tłum



Lud nas tak urządził. Prosty lud polski i odłamy jakiejś krzywej polskiej inteligencji, robiącej mu populistyczną laskę mówi pisarz Janusz Rudnicki

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Co dalej z Polską?
JANUSZ RUDNICKI: Kobieto, wiosna w pełni, kwiaty rosną, Wisła w słońcu lśni. Po co dupę Polską zawracać?

Dupę Polską zawracać?!
- Pomnikami o marnej urodzie. Ronda­mi, którym nadają imiona skrwawionych bohaterów. Wystarczy popatrzeć na mło­dych ludzi wokół, śmieją się, piwo piją i je­dyne, co oni przelać mogą za ojczyznę, to mocz. Choćby przed pomnikiem o mar­nej urodzie lub przy rondzie pod tablicz­ką z nazwiskiem bohatera, który zginął w zamachu. I będzie im wszystko jedno. Jasne, że przesadzam, ale przejdźmy się po centrum Warszawy albo wieczorem po bulwarach nad Wisłą. Można żyć, nie? Czasami mam wrażenie, że z jakimś upor­czywym masochizmem wmawiamy sobie Polskę, która cała ze skrzepniętej krwi i przelanych łez. A której perfumy to za­pach kadzidła. I w której do szkół chodzą wyklęte żołnierzyki.

Pana zdaniem nic się nie stało?
- Mieszkam w Warszawie, przy skwe­rze Bohdana Wodiczki. Był dyrygentem i jeśli z kimkolwiek się bił, to z własnymi myślami. Jeszcze nie jest tak źle. Choć je­śli tak dalej pójdzie... No właśnie, to do­kąd wtedy iść? Na barykady - to jasne. One dziś to media, sieć, KOD. I ostrzeli­wać jeszcze bardziej niż do tej pory przy użyciu bardzo niebezpiecznej broni, śmiechu mianowicie. Kpić z nich, drwić, karykaturować, parodiować. Wyśmiać ich z pola walki. Śmiech to bardzo skuteczny pocisk.

Władza boi się śmiechu?
- Boi, każda. Śmiech boli, to coś jak rwa kulszowa. Tym bardziej że oni nie mają poczucia humoru. Czy istnieje ulubiony kawał Szydło? Coś w rodzaju suchara, jak ten o policjancie, który przychodzi nago na komisariat? Konsternacja, więc poli­cjant wyjaśnia: „Przyszedłem do domu, a tam żona w łóżku naga mówi: Rozbie­raj się i do roboty! No to się rozebrałem i przyszedłem”.

Wszyscy mówią o Polsce pękniętej na pół, o dwóch walczących ze sobą plemionach.
- Ujmę to tak: dwie wrogie sobie drużyny grają na stadionie. Piłka to Polska, musi być okrągła, więc niech będzie, że to glo­bus Polski. Publiczność to milcząca więk­szość. Leci hymn jednej drużyny, potem drugiej, dwa razy ten sam. To mecz mię­dzynarodowy, ale żadna z drużyn nie gra na wyjeździe, obie grają u siebie. Gra­ją i chaos, nie wiadomo, kto jest kim, bo wszyscy w tych samych biało-czerwo­nych barwach. Nieczyste zagrania, faule, ale nie ma sędziego. Sędzią będzie dopie­ro wynik najbliższych wyborów.

poniedziałek, 30 maja 2016

Zrzutka na TVPiS



Nowa ustawa medialna przypieczętuje zawłaszczenie telewizji publicznej przez PiS. TVPiS, jak nazywają ją złośliwcy, dostanie znacznie grubszy niż dotąd portfel. Na ten portfel złożymy się wszyscy - nawet jeśli jej nie oglądamy

Miłosz Węglewski

Od początku maja bardzo popularny turecki serial „Wspaniale stulecie” wyświetlany jest tuż przed głównym wydaniem „Wiadomo­ści”. Mato powstrzymać odpływ widzów pro­gramu informacyjnego, którym nie w smak rządowa tuba propagandowa. Desperacja, z jaką szefowie TVP walczą z lecącymi na łeb na szyję wskaźnikami oglądalności, sama w sobie jest niezłym spektaklem medialnym. Na razie śmiesznym, ale wkrótce w walkę zaangażowane zostaną poważne pieniądze - z opłaty audiowizual­nej, którą od przyszłego roku zapłaci każdy, kto ma licznik energii elektrycznej.

REJTERADA WIDZÓW
Odpływ widzów zaczął się po wyborach, ale przyspieszył po styczniowej „dobrej zmianie” W TVP, gdy gabinet prezesa za­jął Jacek Kurski, a programy informacyjne i publicystyczne zaczęły budować front poparcia dla obozu władzy. Telewizja publiczna tra­ci z każdym miesiącem po kilkadziesiąt tysięcy widzów i ma już naj­mniejszą oglądalność, odkąd zaczęto nad Wisłą prowadzić badania telemetryczne.
   Ostatnie kwietniowe dane są druzgoczące dla publicznego nadawcy. W prime timie (godziny 19-23) Jedynka straciła pra­wie 27 proc. widzów, spadła z pierwszej aż na czwartą pozycję, wyraźnie przegrywając nawet z siostrzanym kanałem TVP2.
Rejteradę widzów najwyraźniej widać w najbardziej atrak­cyjnej dla reklamodawców tzw. grupie komercyjnej (16-49 lat). Udział TVP1 wyniósł tu w kwietniu zaledwie 6,16 proc. i był po­nad dwa razy mniejszy niż udział T VN czy Polsatu. - Widownię TVP ratują głównie fani seriali typu „M jak miłość”, „Na dobre i na złe” czy „Ojciec Mateusz”, wciąż gromadzących po 4-6 min widzów. Ale już nie rekompensują spadku oglądalności pro­gramów publicystycznych i informacyjnych - zauważa ekspert dużego domu mediowego.
    „Wiadomości” mają ponad 750 tysięcy widzów mniej niż rok temu. Daje to im najniższy w historii udział w ogólnopolskiej widowni, nieco poniżej 20 proc. Konkurencyjne „Fakty” TVN zyskały za to ponad 120 tys. widzów i mają już prawie jedną czwartą udziału.

niedziela, 29 maja 2016

Wielki foch,Komplecik i Kopnijmy i zobaczymy



Wielki foch

Ocenianie polskiej polityki zagranicznej straci­ło sens. Taka bowiem nie istnieje. Zastąpiła ją odnosząca się do zagranicy psychodrama.
   Piątkowe ekscesy premier Szydło i ministra Waszczykowskiego były tego najlepszym dowodem. Być może była to zasłona dymna - ostra retoryka ma przykryć koniecz­ność pójścia na kompromis w sprawie Trybunału Konsty­tucyjnego. Ale nawet jeśli tak, to ta żałosna szarża pokazała wyłącznie histerię i nieprzewidywalność, zdradzającą abso­lutną ignorancję. W kilka godzin relacje z Unią Europejską PiS przeniósł bez żadnej potrzeby w rewiry zimnowojenne.
   Nie mamy jeszcze pełnej katastrofy w relacjach z zagrani­cą. Politycy PiS nie unicestwili na przykład celu stawianego przez poprzednią ekipę, jakim jest wzmocnienie wschodniej flanki NATO. To wzmocnienie nastąpi, niestety raczej mimo polityki obecnych władz. Podobnie jak szczyt NATO w War­szawie odbędzie się mimo tej ekipy, a dzięki ekipie poprzed­niej. Wielki niepokój budzi jednak nie to, co NATO zrobi na flance wschodniej, ale to, co PiS wyczynia na zachodniej.
   A tu mamy do czynienia z totalną dintojrą. Kolejne rzą­dy po 1989 roku nie tylko wykorzystywały sprzyjającą Pol­sce międzynarodową koniunkturę, lecz także sprawiały, że stawała się ona jeszcze lepsza. Efekt? Niezależnie od impe­rialnych zapędów Rosji znaleźliśmy się w najlepszej geostrategicznej sytuacji od kilku stuleci. Polska dyplomacja uczyniła z naszego kraju wiarygodnego i przewidywalne­go partnera NATO, Unii Europejskiej i najważniejszych zachodnich państw. To wszystko w pół roku zamieniono niemal w popiół.
   Lider PiS postanowił zaprowadzić w Polsce porządki wschodnie i chyba z autentyczną konsternacją przyjął, że nie akceptują tego ani zachodnie instytucje, ani zachodni polity­cy. Że nie tylko wyrażają swoją dezaprobatę, lecz także przy­wołują rząd w Warszawie do porządku. Oczywiście nie w imię protekcjonalnego karcenia niepokornego kraju, który bro­ni swoich interesów, ale w imię ocalenia wartości, które są fundamentem Zachodu i zachodnich instytucji.

sobota, 28 maja 2016

Kaganiec



Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar to kolejny cel ataku partii rządzącej. - To sól w oku prezesa Kaczyńskiego mówi polityk PiS

Aleksandra Pawlicka

Rzecznik praw obywatel­skich to nie bulterier, który dopada i zagryza na miejscu. Ale jest jak pies, który cały czas uja­da i doprowadza swoim szczekaniem do szału - mówi polityk PiS. Partia po­stanowiła więc założyć Adamowi Bodnarowi kaganiec. Prezydent podpisał właśnie nowelizację ustawy o rzeczni­ku praw obywatelskich. Wejdzie w życie pod koniec maja.
   - Nie zamierzam myśleć: przyjęli ustawę, to trzeba obniżyć głos o ton. Ta­kie myślenie oznaczałoby koniec nieza­leżności rzecznika praw obywatelskich - zapewnia Adam Bodnar.

NIEZAWISŁOŚĆ ZAWISŁA NA ZIOBRZE
Prawo i Sprawiedliwość przefor­sowało ustawę w trybie poselskim, co nie wymaga konsultacji społecz­nych. Kolejne czytania odbywały się w 10-osobowej podkomisji powołanej specjalnie po to, by przepchnąć tę usta­wę. I jak łatwo się domyślić, PiS miało w tej podkomisji przewagę głosów. RPO, Sąd Najwyższy, Naczelna Rada Adwoka­cka i Krajowa Rada Sądownictwa zgła­szały uwagi do projektu. Wykazywały, że pozbawianie immunitetu rzecznika praw obywatelskich za pośrednictwem ministra sprawiedliwości jest niezgodne z konstytucją.
   - Konstytucja mówi jednoznacznie, że rzecznik odpowiada wyłącznie przed Sejmem. Wskazanie więc dodatkowe­go przedstawiciela władzy jest mody­fikacją łamiącą prawo i ograniczającą w sposób niedopuszczalny niezależność RPO - argumentował Adam Bodnar.
   W trakcie prac nad ustawą PiS zmie­niło więc w tekście ministra sprawied­liwości na prokuratora generalnego.
- Tyle że w obecnych warunkach to ta sama osoba. Tak czy siak niezawisłość RPO zawisa więc na osobie Zbignie­wa Ziobry - przyznaje posłanka Nowo­czesnej Kamila Gasiuk-Pihowicz, jedna z czwórki niepisowskich posłów pracu­jących nad nowelizacją.
   Prokurator generalny będzie teraz występował do marszałka Sejmu o uchy­lenie immunitetu RPO, jeśli rzecznik wejdzie w konflikt z prawem.
   - W praktyce może to oznaczać, że je­śli do prokuratora generalnego zgłosi się osoba z prywatnym aktem oskarże­nia, np. o zniesławienie, to prokurator generalny na tej podstawie może wnio­skować o uchylenie mi immunitetu. Za­kładam jednak, że dopóki nie popełnię żadnego przestępstwa, nie będzie prob­lemu - mówi Bodnar.
   - PiS nieraz już udowodniło, że czło­wiek sam nie wie, jakie ma przewiny. Sprawy można szyć na polityczne za­mówienie - ostrzega poseł opozycji i dodaje: - Zobaczymy, jak ta ustawa bę­dzie realizowana w praktyce. To dla PiS test praworządności.
   Ustawa nie dotyczy tylko rzecznika praw obywatelskich, lecz także rzecz­nika praw dziecka, szefów NIK, Gene­ralnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych i IPN, tyle że głównym jej celem jest właśnie RPO, będący poza Trybunałem Konstytucyjnym głów­ną instytucją broniącą praw i wolności obywatelskich.
   W przyjętej ustawie jest także kwe­stionowany przez opozycję zapis okre­ślający sposób wyrażania przez Sejm zgody na zatrzymanie lub aresztowa­nie RPO. Teraz wystarczy bezwzględ­na większość, czyli głosy 231 posłów (PiS ma 234). Dotychczas do odwoła­nia rzecznika potrzebna była większość kwalifikowana, czyli trzy piąte liczby posłów, a więc 276.
   Czy RPO zaskarży ustawę do Trybu­nału Konstytucyjnego? Adam Bodnar uważa, że we własnej sprawie nie wypa­da wnosić skargi. Może to jednak zrobić któraś z instytucji zgłaszających uwagi na etapie prac sejmowych. Na przykład pierwszy prezes Sądu Najwyższego.

piątek, 27 maja 2016

Elity marcowe



Jarosław Kaczyński wie, że nie przekona do siebie dotychczasowych elit. Dlatego chce je wymienić Od dołu do góry.

W ostatnim czasie wiele się mówi o wy­mianie elit. Dotychczasowe pokazy­wane są jako doszczętnie skompro­mitowane - to powiązani finansowo kolesie, „właściciele III RP”, którym trzeba odebrać Polskę nie tylko po­litycznie, ale też symbolicznie. PiS zresztą ma w tych zamiarach konkurencję. Powstał właśnie na bazie Kukiz’15 twór o nazwie Endecja i także chce czyścić elity. „To, co tu tworzymy, to fabryka elit - mówił na spotkaniu założycielskim publicysta Rafał Ziemkiewicz - kilkumilionowa grupa oligarcho-partyjno-urzędniczo-menedżerska używa państwa i administracji do osiągania rozmaitych zysków (...). Nowa endecja chce to zmienić”.
   Ziemkiewicz może nie zdążyć, bo PiS ma takie same plany i ma możliwości, żeby tego dokonać. Prof. Antoni Dudek w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl o dzisiejszych rządach mówi: „to pomysł na wymianę elity społecznej w Polsce, którą PiS niezwykle krytycz­nie ocenia. Tego oczywiście nie dokonuje się polityką społeczną, tylko (...) posunięciami zmieniającymi porządek prawny czyli np. uruchomieniem procesu wymiany kadr w administracji (...), ale również w szkolnictwie wyższym, prokuraturze, sądownictwie, spółkach skarbu państwa, oświacie. Krótko mówiąc, ta wymiana elit to wielka czystka kadrowa” - twierdzi prof. Dudek. I dodaje: „nie znam kraj ów demokratycznych, gdzie tego typu procesy da­łoby się wyreżyserować przez rząd. Daje się to zrobić tylko w kra­jach autorytarnych czy totalitarnych(...)”.
   Ale PiS zdaje się tym nie przejmować. Zwłaszcza że dla stra­tegii tego ugrupowania zaufani ludzie w ważnych miejscach społecznej struktury są absolutnie kluczowi. Jarosław Kaczyń­ski chce przekierowania tzw. głównego nurtu, pragnie ugrunto­wania swoich wpływów znacznie głębiej, w społecznej tkance, w sposobie myślenia o państwie, demokracji, religii i roli władzy. Tak aby to on ze swoją partią był w centrum polskich poglądów, a dotychczasowy mainstream stał się egzotyczną ekstremą. Już dziś w pisowskich mediach pisze się, że KOD to ruch radykalny, wręcz niebezpieczny, pozostający na marginesie zainteresowania większości normalnych Polaków. Ale by ten proces się dokonał, Kaczyński musi stworzyć własną, wierną elitę.
   Symbolem przejmowania władzy duchowej w społeczeństwie było dla wielu prawicowców odznaczenie orderem Orła Białego Bronisława Wildsteina; miał to być, jak głosiła okładka tygodnika „wSieci”, dowód pokonania Adama Michnika (też kawalera tego orderu) w wojnie o zbiorową świadomość. Jest to ważne, bo jako memento na prawicy przywoływana jest pamięć lat 2005-07, kie­dy brak wpływów w elitach przyczynił się do klęski obozu IV RR Okazało się, że sama siła polityczna nie wystarczyła wówczas wo­bec oporu tamtego mainstreamu, opierającego się na, paradok­salnie, miękkich, opiniotwórczych wpływach. Na prawicy mówi się, że Kaczyński przegrał wówczas z „mgłą”, „atmosferą”, czymś, czego nie przewidział. Teraz ma już być inaczej.

czwartek, 26 maja 2016

Pierwsza dama prezesa






Powiedzieć, że Janina Goss jest dziś ważną postacią w PiS, to zdecydowanie za mało. Jeśli chodzi o realną władzę i wpływ na Jarosława Kaczyńskiego, to ta 74-latka nie ma dziś sobie równych.

W rozmowach o niej padają stwierdzenia: apodyktycz­na, demoniczna zielarka, nieufna, konfliktowa, szamanka, nawet „wiedź­ma”, ale jak zastrzega partyjny kolega, to od słowa „wiedzieć”. Na co dzień żyje poza głównym nurtem politycznego i par­tyjnego życia. Ale „wiedźma” wie więcej niż inni i pierwsza poznaje plany prezesa PiS. I choć ma niejasną pozycję w partyjnej społeczności, to darzona jest wielkim sza­cunkiem. Jego źródła szukać trzeba w re­lacjach z najpotężniejszą siłą, z prezesem, zwłaszcza po śmierci Jadwigi Kaczyńskiej, jego matki. - Rzeczywiście ta wiedźma do niej pasuje, a dołożyć trzeba jeszcze to, że w stosunku do wiedźmy wszyscy zacho­wują rezerwę, dystans i lęk. Tak dokładnie jest z Janiną Goss - mówi osoba z bliskiego otoczenia Jarosława Kaczyńskiego. - Proszę też zobaczyć, jak ona się nosi – spostrzega nasz rozmówca. Rozwichrzone włosy, o wypłowiałym rudym kolorze, odziana w długie szaty i wydziergane na drutach swetry, a zimą naturalne futra do kostek. Choć naprawia u szewca schodzone buty, to na ulubione perfumy potrafi wydać kil­kaset złotych. Taka ekstrawagancja. Z za­miłowana zielarka; już do legendy przeszły jej mikstury na wszelkie dolegliwości.
   Jadwidze Kaczyńskiej przywoziła lecz­nicze zioła i domowe konfitury. A prezesowi PiS suszone kasztany, które miały neutralizować negatywne promie­niowanie wokół niego. Kaczyński przy­myka oko na te dziwactwa, bo ma swoje ważne powody. Poznali się w dzieciństwie, kiedy Bracia zostali obsadzeni w filmowej roli „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Jadwiga Kaczyńska zatrzymała się wtedy w łódzkim mieszkaniu Goss. - Dla Ja­rosława i Lecha całe dzieciństwo urosło do rangi mitycznej opowieści. Wszystko, co się wtedy działo, ludzie, których spotka­li, a przede wszystkim ci, którzy byli ważni dla ich matki, stawali się częścią pięknej legendy- opowiada współpracownik bra­ci Kaczyńskich. Janina Goss jest postacią z tej opowieści.

środa, 25 maja 2016

Dlaczego pis walczy z całym światem



Problemem jest prowincjonalizm tej ekipy, która nie bierze się pod uwagę tego, jakie będą zagraniczne konsekwencje prowadzonej polityki. Zamiast tego | obowiązuje postawa, że nie damy sobie w kaszę dmuchać i nikt nam nie podskoczy mówi politolog, szef Fundacji Batorego, Aleksander Smolar

Rafał Kalukin

NEWSWEEK:Jaki będzie efekt odesłania Billa Clintona do psychiatry przez Jarosława Kaczyńskiego?
ALEKSANDER SMOLAR:Nie sądzę, aby ta wypowiedź dotar­ła wysoko w hierarchii Departamentu Stanu. Kaczyński nie jest postacią aż tak ważną na politycznej mapie USA. Jest to natomiast istotny element szerszej układanki, która stano­wi obecną polską politykę zagraniczną. Pozwala też zrozu­mieć samego Kaczyńskiego. Warto tu przypomnieć niektóre jego wcześniejsze wypowiedzi. Chociażby tę z 2011 roku, kiedy sugerował, że pani Merkel była agentką Stasi.

Napisał to w swojej książce, więc na pewno nie był to lapsus.
- Z całą pewnością nie był to lapsus. Można sobie wyobrazić, co politycy niemieccy - nawet niesprzyjający pani kanclerz – musieli sobie pomyśleć o polityku z sąsiedniego kraju, który insynuacyjnie atakuje ich przywódcę.
Kolejny przykład, jeszcze więcej mówiący o tym, jak Kaczyński widzi świat: jako premier odbył w 2007 r. podróż do USA, w trak­cie której przyjął zaproszenie konserwatywnego think tanku He­ritage Foundation. Takie spotkania są ważnym elementem wizyt przywódców państw, którzy mają okazję przedstawić w poważ­nym gronie ekspertów i polityków swoje poglądy na temat sto­sunków międzynarodowych, problemów regionalnych, kwestii strategicznych itd. Jaki temat poruszył Kaczyński? Lustrację w Polsce! Tyle miał do przekazania ów­czesny szef polskiego rządu ludziom, któ­rzy mają realny wpływ na amerykańską politykę zagraniczną.

Uznał, że lustracja to ważny temat, czy może czuł się niepewny na obszarze stosunków międzynarodowych?
- Na pewno uważał lustrację za ważny te­mat polityki PiS. Co innego jest tu dla mnie ważne; jego bezradność w określeniu te­matu rozmowy, która w waszyngtońskich realiach służyłaby polskim interesom. Do tego dochodzi problem anachronicznego widzenia stosunków międzynarodowych, szczególnie w Europie.
On jest pasjonatem historii i czyta mnó­stwo książek historycznych. O historii wie na pewno więcej niż o dzisiejszym świecie.
Kaczyńskiego wizja polityki zagranicznej wprost odwołuje się do tradycyjnej geopo­lityki, z wieku XIX i międzywojnia. To wi­zja gry sił, nieustannej walki toczonej przez państwa narodowe; wizja świata, w którym panuje chaos, wielcy próbują zdomino­wać małych, a mali budują koalicje prze­ciw wielkim. Podejrzewam, że duża część niechęci Kaczyńskiego do Niemiec wynika z imperatywu organizowania oporu prze­ciw najsilniejszemu krajowi w Europie, który dąży do dominacji nad innymi. Jego zdaniem Unia Europejska nie wprowadzi­ła żadnej modyfikacji do takiej wizji świata.

wtorek, 24 maja 2016

Święto siekiery



Po lasach grasuje dobra zmiana. W jej szpicy prawicowy bloger, który krąży po kraju i jak hiszpańska inkwizycja sprawdza donosy na leśników. Pasterzem zmiany został ksiądz głoszący, że w Smoleńsku był zamach

Wojciech Cieśla

Lasy Państwowe: jedna trzecia terytorium kraju. W jednej trze­ciej kraju tracą stanowiska ci, którzy p rzez osiem ostatnich lat zbliżyli się do PSL. Na siedem­naście regionalnych dyrekcji Lasów wymieniono już dyrektorów w dwunastu. Wyleciało niemal całe warszawskie kierownictwo. Fala zwolnień dotyka dyrektorów i naczelników wydziałów, nadleśniczych.
   Beata Szydło powołała nową Radę Na­ukową Leśnictwa, jej szefem został prof. Janusz Sowa, specjalista od wycinki i wibra­cji w pilarkach. Sowa to postać mniej znana w Lasach, bardziej w Krakowie (młodszy syn premier przyjaźni się z jego córką). - Aby chronić Puszczę Białowieską, należy ją ciąć. Już nasi dziadowie i pradziadowie wiedzie­li, że jedyną metodą prowadzenia gospodar­stwa leśnego jest siekiera - uważa szef rady.
   W Lasach Państwowych trwa głębo­ka wycinka połączona z karczowaniem. Głównie personalna.

poniedziałek, 23 maja 2016

Wojna jastrzębi



Macierewicz, Kamiński, Ziobro. Wszyscy trzej reprezentują radykalne skrzydło rządu i wszyscy mają odrębne księstwa, których terytorium chcą powiększyć. Między jastrzębiami toczy się cicha walka o władzę

Michał Krzymowski

Mówi jeden z mini­strów: - Na pierwszy rzut oka ich relacje są dobre. Publicz­nie się nie kłócą, na posiedzeniach rządu odnoszą do siebie neutralnie, ale każdy z nich się rozpy­cha, próbując zagarnąć kolejne strefy wpływów.

EKSTRAWERTYK, MILCZEK, SYN MARNOTRAWNY
Z trzech jastrzębi najsilniejszą pozycję polityczną ma Antoni Macierewicz. Jarosław Kaczyński zapytany kilka dni temu o najwięk­sze osiągnięcia rządu Beaty Szydło, na pierwszym miejscu wymienił zmia­ny w Ministerstwie Obrony. - To jed­na z niewielu osób traktowanych przez prezesa po partnersku. Jarosław spo­tyka się z nim w cztery oczy, ma do niego sentyment związany z antykomu­nistyczną kartą Antoniego i tym, w jaki sposób zajmował się on w ostatnich la­tach Smoleńskiem - twierdzi nasz roz­mówca z Nowogrodzkiej.
   Drugi w politycznej hierarchii jest Mariusz Kamiński. To przeciwieństwo ekstrawertycznego szefa MON. Pod­czas posiedzeń komitetu politycznego PiS, na których Macierewicz co chwila się wtrąca i gestykuluje, minister koor­dynator służb specjalnych głównie słu­cha i obserwuje. Jest cichy i skryty, ale w odróżnieniu od politycznego solisty, jakim jest Macierewicz, od lat kroczy z własnym środowiskiem z czasów Ligi Republikańskiej.
   - Najważniejsza różnica między nimi dotyczy stosunku do wiary. An­toni to jeden z faworytów ojca Tade­usza, a Mariusz to ateista. Nie chodzi do kościoła, nawet podczas pań­stwowych uroczystości unika udzia­łu w mszach. Jarosław, gdy jest mu to wygodne, lubi powtarzać, że PiS nie jest partią konfesyjną, i na dowód tego wskazuje, że nawet w kierownictwie za­siada osoba niewierząca - mówi jeden z polityków PiS.
   Zbigniew Ziobro cieszy się najmniej­szym zaufaniem szefa PiS. Gdy jako koalicjant Prawa i Sprawiedliwości
obejmował stanowisko w rządzie, do­radcy prezesa z niepokojem pytali, czy partii nie grozi powtórka z lat 2005- -2007 (Ziobrę zaczęto wówczas kre­ować na przyszłego lidera prawicy, w zamkniętych rozmowach Kaczyński zarzucał mu zaś zbyt pewny chód). Szef PiS odpowiadał: - Zbyszek się zmienił. Obiecał, że nie będzie już tyle chodził po mediach.
   Poseł PiS: - W pierwszych miesią­cach po powołaniu rządu Ziobro znów zamieszkał w telewizji, co skończyło się tym, że podobno dostał od prezesa re­prymendę. Dziś jego notowania są takie sobie. Jako minister jest bardzo ak­tywny, nikt nie przysyła do Sejmu tylu ustaw, ale politycznie wygląda to śred­nio. Niedawno sondował możliwość wejścia do PiS. Chciał stanowiska wice­prezesa dla siebie i miejsc w radzie poli­tycznej dla swoich ludzi. Dostał czarną polewkę.

niedziela, 22 maja 2016

Lekarstwo gorsze od zarazy



Dyspozycyjni sędziowie i wyroki na zamówienie rządzącej partii. Taki jest prawdziwy cel rozpoczętej przez PiS reformy sądownictwa.

Aleksandra Pawlicka

To nie jest obawa, to jest realne zagrożenie. W tej reformie chodzi o zastra­szenie sędziów - uważa Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego.
   Jeśli PiS zdoła przeforsować zapo­wiadane zmiany, do czego ma parlamen­tarną większość, to wartość orzeczeń sądowych będzie taka jak wyroków w stanie wojennym - mówi Cezary Gra­barczyk, były minister sprawiedliwo­ści, i dodaje: - Kaczyński cofa Polskę do czasów mrocznego PRL, gdy partyj­ni urzędnicy decydowali o karaniu sę­dziów wydających wyroki niezgodne z linią partii.

ZACHWIANY TRÓJKĄT
Plan wydaje się prosty. Po para­liżu Trybunału Konstytucyjne­go, zawłaszczeniu mediów publicznych i przekształceniu ich w tubę pro­pagandową, po podporządkowaniu prokuratury i przygotowaniu ustawy inwigilacyjnej pozwalającej podsłuchiwać i śledzić każdego obywatela PiS planuje skok na sądy. Ostatnią niezależną insty­tucję broniącą obywatela przed wszech­władzą rządzących.
   - Bez niezawisłych sądów władza bę­dzie mogła każdemu udowodnić wszyst­ko. Wyroki będą zapadały na zamówienie Nowogrodzkiej i trójpodział władzy ostatecznie przestanie w Polsce obowią­zywać - uważa Cezary Grabarczyk.
Trójpodział władzy to - według prof. Ewy Łętowskiej, która była rzecznikiem praw obywatelskich i sędzią Trybunału Konstytucyjnego - trójkąt równobocz­ny. - Można próbować wydłużyć któryś z boków, wzmacniając na przykład eg­zekutywę kosztem jurysdykcji, tyle że zmieniają się kąty i rozkład sił. Trójkąt niby nadal jest trójkątem, ale z zachwia­ną równowagą - mówi „Newsweekowi”.
   PiS pierwszy krok w tym kierunku już wykonało. Ministerstwo Sprawiedliwo­ści przedstawiło właśnie projekt ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa. To or­gan konstytucyjny stojący na straży nie­zależności i niezawisłości sądów oraz sędziów. Odpowiedzialny za ich wybór i ocenę działalności.
   - PiS próbuje zmienić Krajową Radę Sądownictwa w wydmuszkę, tak jak pró­bował zrobić to z Trybunałem Konstytu­cyjnym. Formalnie KRS będzie istnieć, ale pozbawiona kompetencji i wpływu na rzeczywistość sądową - ostrzega Je­rzy Stępień.
   - To kolejny zamach na konstytu­cję - dodaje mec. Roman Giertych. - PiS wydaje się nie rozumieć, że ustawą nie można wygaszać kadencji organów kon­stytucyjnych, niezależnie od tego, czy jest to Krajowa Rada Sądownictwa, Trybunał Konstytucyjny, czy urząd prezydenta.
   Nowa ustawa zakłada, że cztery mie­siące od chwili wejścia w życie pra­wa obecna Krajowa Rada Sądownictwa
przestanie istnieć. To próba „szybkiej wymiany kadr”, „wielka czystka”, „po­lowanie na sędziów, którzy respektu­ją wyroki Trybunału Konstytucyjnego” - mówią moi rozmówcy.

sobota, 21 maja 2016

Na prawo patrz!



Czy Kaczyński rzeczywiście jest ksenofobem, rasistą, szowinistą? Jałowe pytanie ważniejsze jest to, że w walce o władzę wspiera ksenofobię, rasizm, szowinizm

Obserwujemy serię co­raz bardziej jednoznacz­nych gestów Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy, Beaty Szydło, całe­go obozu PiS skierowanych w stronę na­rodowców, w stronę nacjonalistycznego elektoratu, nacjonalistycznej „wrażli­wości” i języka. Zarazem pomijających większość (bo nie wszystkich) liderów i organizacji reprezentujących narodow­ców politycznie i mogących być konku­rencją dla PiS.
   Te gesty są wykonywane na poziomie polityki historycznej, symbolicznej, ale też jak najbardziej konkretnej, doraź­nej - począwszy od promocji różnych elementów nacjonalistycznej tradycji, dotacji dla narodowych pism i inicja­tyw, poprzez próbę całkowitego przeję­cia i upaństwowienia tradycji żołnierzy wyklętych, aż po likwidację lub deza­wuowanie instytucji i osób zajmujących się monitorowaniem czy przeciwdzia­łaniem nienawiści motywowanej anty­semityzmem, islamofobią, niechęcią do Ukraińców...
   Mamy zatem promocyjny spot Ka­czyńskiego, skoncentrowany po raz kolejny na budzeniu lęku przed imigran­tami, w którym KOD i opozycja atakowa­ni są jako ludzie, którzy rzekomo „chcieli nam narzucić przymusowe przyjęcie imi­grantów”. Mamy zlikwidowanie przez premier Beatę Szydło społeczno-rządowej Rady ds. Przeciwdziałania Dys­kryminacji Rasowej i Ksenofobii, Mamy - najbardziej kontrowersyjne - działa­nia ministra sprawiedliwości zmierza­jące do uwolnienia od kary narodowców i kiboli oskarżanych o ciężkie przestęp­stwa kryminalne, w tym o przemoc wobec funkcjonariuszy policji. Zbigniew Ziobro zbagatelizował nawet protest policyjnych związkowców w tej sprawie. Liczy, że szef MSW skutecznie policjantów zastraszy, a dla PiS priorytetem jest dziś kupienie poparcia narodowców i kiboli dla rządu.
   Mamy wreszcie wystąpienie Kaczyń­skiego, który wyklucza jakiekolwiek działania przeciwko mowie nienawi­ści i obiecuje obronić Polskę przed po­lityczną poprawnością ograniczającą wolność liberalnego Zachodu. Przed­ stawienie takich priorytetów zagrożeń byłoby może zrozumiałe w jakimś ame­rykańskim kampusie, gdzie nadmiernie zideologizowana polityczna poprawność faktycznie jest czasem zmorą. Ale kom­promituje Kaczyńskiego jako polity­ka z kraju, w którym ksenofobiczny hejt przejął już praktycznie internet i zdomi­nował sferę publiczną, a pobicia „kolo­rowych” czy Ukraińców (niegdyś polska prawica miała przecież tworzyć z Ukra­ińcami sojusz przeciwko Rosji Putina!) stają się codziennością.
   W przejętym przez partię Kaczyńskie­go publicznym Radiu Lublin skrajny na­rodowiec Marian Kowalski (traktowany w mediach PiS jak gwiazda, a więc nie- korygowany przez dziennikarza prze­prowadzającego z nim wywiad), nazywa „idiotą w sutannie” ojca Ludwika Wiś­niewskiego, jednego z najbardziej zasłużonych polskich kapłanów, kiedyś 3 przeciwstawiającego się komunizmowi, 5 dziś broniącego polskiego katolicyzmu | przed nacjonalistyczną herezją.
   Mamy też wywieszony przez narodowych kiboli w czasie meczu Legii Warszawa transparent obiecujący szu­bienice KOD-owi, Nowoczesnej, „Ga­zecie Wyborczej”, Tomaszowi Lisowi i Monice Olejnik. Kierowana ręcznie przez Zbigniewa Ziobrę prokuratura nie wszczyna w tej sprawie postępowania z urzędu, doniesienie o przestępstwie składają Nowoczesna i KOD. W dodatku dwaj prawicowi posłowie, jeden z klubu Kukiz’15, a drugi z klubu Prawa i Spra­wiedliwości, przyłączają się do apelu o wieszanie zdrajców. Później poseł klu­bu Kukiz’15 za swoje zachowanie prze­prasza, a poseł partii rządzącej już nie.

piątek, 20 maja 2016

Nasza chata w globalnej wiosce,Pozazdrościć i Pod flagą biało-czerwoną



Nasza chata w globalnej wiosce

Pod rządami PiS Polska zsuwa się na margines za­chodniej wspólnoty wartości, ale główny dyle­mat stojący przed nią jest bardzo podobny do tego, przed którymi stają Ameryka i cała Europa, a zwłasz­cza Wielka Brytania i Francja.
Już widać, że dopuszczając do samodzielnych rządów PiS, popełniliśmy swoiste seppuku. Daliśmy władzę ludziom, którzy nie lubią liberalnej demokracji, rządów prawa, praw kobiet, Unii Europejskiej i wszelkiej maści „obcych”. W czerwcu przy okazji referendum w sprawie Brexitu szan­sę na seppuku będą mieli Brytyjczycy. W listopadzie wybor­cze referendum w sprawie seppuku będą mieli Amerykanie, a w przyszłym roku, przy okazji wyborów prezydenckich - Francuzi.
   Różne kraje, różne konteksty, jasne. Ale główna linia po­działu w tamtych społeczeństwach jest całkiem podobna do tej, z którą mamy do czynienia w Polsce. Ksenofobia i szowi­nizm czy otwartość, wsobność czy tolerancja, pielęgnowanie różnorodności czy forsowanie jednolitości, izolacjonizm czy otwarcie na współpracę z innymi krajami, nacjonalizm czy republikanizm, mądra polityka historyczna czy gloryfikacja własnej historii w wersji z patriotycznej czytanki. W krajach europejskich także pytanie: europejskość i wspieranie UE czy antyeuropejskość i próba rozbicia Unii.
   Wystarczy posłuchać nieszczęsnego Donalda Trumpa, którego wyborcze zwycięstwo - wcale nie takie niepraw­dopodobne - unicestwiłoby Amerykę, jaką znamy, zamie­niłoby ją w pośmiewisko. To ostatnie, toutes proportions gardees, jak w wypadku Polski Kaczyńskiego. Cóż mówi Amerykanom Trump, obiecując „make America great aga­in”, uczynienie jej na powrót wielką? Obiecuje im nacjona­lizm, aktywne występowanie przeciw „skorumpowanym elitom” i „kłamliwym mainstreamowym mediom”, odrzu­cenie Unii Europejskiej i zakwestionowanie sojuszy, niena­wiść do islamu i walkę z imigrantami. Brzmi znajomo?
   Mniej więcej to samo obiecuje Francuzom Marine Le Pen. We Francji nastąpiłby według niej cud, gdyby tylko Francu­zi odwrócili się od UE, poszli na wojnę z islamem i ograni­czyli prawa imigrantów. Oczywiście każdy terrorystyczny zamach we Francji, w Belgii czy gdziekolwiek indziej daje paliwo jej politycznej kampanii.

czwartek, 19 maja 2016

Wszystko jest propagandą



O rządach Platformy mówiło się, że są piarowe. Ale w porównaniu z PiS była to amatorszczyzna.

Nie jest ważne, czy się robi, czy się tylko mówi – tę prawdę PiS odkryło już 10 lat temu (samą maksymę przypisuje się Kazimierzowi Marcinkiewiczowi). Teraz ją rozwija. Nieistotne, jaki jest realny stan rzeczy, ponieważ liczy się sam przekaz. On zawiera w sobie szlachetny zamiar i ofiarność władzy, ideowy podtekst i, najważniejsze – listę wrogów, którzy chcą storpedować dobre intencje rządzących. Tak jak projekt 500+, któremu na długo przed realizacją miała zagrażać cała opozycja i Trybunał Konstytucyjny. Czyli: stwórz pomysł, określ jego przeciwników, dorób im wredne intencje, pokaż własne poświęcenie, a i tak wszystko będzie zapłacone z budżetu państwa.
   Pisowski przekaz, choć technologicznie już z zupełnie innej epoki, w istocie bardzo przypomina propagandę PRL. Wtedy też nie było neutralnych politycznie i ideologicznie wydarzeń; każde posunięcie socjalistycznej władzy było znakiem, gestem wobec ludu-narodu, krokiem na drodze ku świetlanej przyszłości, mimo kłód rzucanych pod nogi przez szkodników, zdrajców i sabotażystów. To w PRL pojawiła się najdoskonalsza koncepcja władzy heroicznej, przesiąkniętej wizją powszechnego szczęścia, która wychowuje obywateli do nowego ustroju. Ale to wszystko musi potrwać. PRL był zawsze w drodze – jeszcze chwila, w następnej pięciolatce, tylko pokonamy trudności i wrogów.  Staramy się, choć walka klasowa się zaostrza.
   Te metody widać teraz na każdym kroku. Gdy padają pytania o realizację kampanijnych obietnic prezydenckich i partyjnych (np. pomoc frankowiczom czy obniżenie wieku emerytalnego), mówi się, że są w stadium realizacji, że PiS „nigdy z nich nie zrezygnuje”, a opozycja („źli ludzie”) tylko mnoży trudności.
Ale trwają prace, projekty są przygotowane. Poprzednia władza wciąż jest oskarżana o niedotrzymanie obietnic, a PiS mówi, że ich dotrzyma, i tym ma się radykalnie różnić od poprzedników. Wyda­je się to nieprawdopodobne, ale ta socjotechnika na razie działa.

środa, 18 maja 2016

Bojowniczka PiS



Joanna Lichocka uchodzi w PiS za taką, której wiele wolno. Choćby dlatego, że jest bardzo blisko tego, który może wszystko.

Małgorzata Święchowicz, Ęwelina Łis

W niej jest święty ogień. Nie wiem tylko, na ile prawdziwy. Czasami mam wrażenie, że to cynizm, ak­torstwo, celowe wzbudzanie w so­bie złości na politycznych rywali - mówi o posłance Joannie Lichockiej Piotr Rachtan, redaktor naczelny portalu Obserwator Konstytucyjny.
   - Z dojrzałej dziennikarki stała się niedojrzałym politykiem, a w zasadzie to nie polityk, tylko pisowski wojownik. Stale w gotowości bojowej - twierdzi posłanka PO, Joanna Kluzik- -Rostkowska. Znają się z Lichocką od ćwierć wieku, obie zaczy­nały od „Tygodnika Solidarność”. I obie - jedna dużo wcześniej, druga niedawno - zamieniły legitymację dziennikarską na po­selską. - Tyle że Aśka mentalnie wciąż jeszcze nie wyszła z za­wodowej roli, zapomina, że dziennikarz jest od zadawania pytań, a polityk od udzielania odpowiedzi.
Z „Newsweekiem” posłanka Lichocka w ogóle nie chce rozma­wiać. A gdy - jeszcze przed wyborami - zgodziła się na wywiad z Dominiką Wielowieyską w TOK FM, odpowiadała pytaniem na pytanie, zarzucała dziennikarce manipulację, groziła, że zaraz wyjdzie ze studia. Jeśli przyjmuje zaproszenia do programów w publicznym radiu czy telewizji, to zachowuje się tak, jakby tam nie była gościem, ale gospodarzem. Niektórzy prowadzący boją się ją zapraszać, może rozwalić program. Robi własny show.
Gdy zabiera głos, nie sposób jej go odebrać, bywa, że nie słucha, co się do niej mówi, ignoruje pytania, strofuje, poucza.
   - Czuje, że może sobie na to pozwolić. Nikt nie ma odwagi jej przerwać - mówi jeden z dziennikarzy TVP.
   Lichocka uchodzi za taką, której wiele wolno - choćby dlate­go, że jest bardzo blisko tego, który wszystko może. Gdy w Sejmie z okazji Święta Flagi wystąpił zespół Mazowsze i prezes Jarosław Kaczyński stał zasłuchany, wraz z nim zasłuchani stali wszyscy parlamentarzyści z PiS. Przy czym Lichocka najbliżej, tuż przy prezesie. Bliżej niż premier Beata Szydło, niż marszałek Sejmu Marek Kuchciński.
   Dzień wcześniej w Kaliszu, w czasie obchodów 1 Maja, stała tuż przy prezydencie Andrzeju Dudzie. Rzucała się w oczy w czerwo­nym płaszczu i z czerwoną torebką. Spośród wszystkich parla­mentarzystów, którzy tam zjechali, nawet tych z dorobkiem wielu kadencji, to ona, nowa, wydaje się teraz naj­ważniejsza. Niektórzy mogli pomyśleć, że lansuje się przy Dudzie, tak jak on kiedyś wylansowal się dzięki niej. Jest jednym z boha­terów „Mgły”, pierwszego filmu Lichockiej o katastrofie smoleńskiej.

wtorek, 17 maja 2016

Wojsko prezesa



Kiedy prezes wchodzi na salę, należy wstać i okazać szacunek. Dla ludzi, którzy do Sejmu weszli prosto z marszów smoleńskich, Kaczyński jest półbogiem, którego kiedyś widywali tylko w telewizji, a dziś mogą go otoczyć wianuszkiem i śmiać się z jego żartów

Michał Krzymowski

Początek posiedzenia Sej­mu. Na salę wchodzi spóź­niony Jarosław Kaczyński. Pierwszy zauważa go po­seł PiS Piotr Pyzik - staje na baczność. Po nim unoszą się kolejni. Na następnym posiedzeniu sytuacja się po­wtarza: gdy prezes staje w drzwiach z ku­luarów, poseł Pyzik podrywa się z miejsca.
   - Pan też wstaje, gdy Jarosław Kaczyń­ski wchodzi na salę? - pytam wicesze­fa klubu PiS Marka Suskiego. Siedzimy w jego sejmowym gabinecie.
   -  Jak pan to napisze, to niektórzy będą się śmiać, ale przecież nie będę kłamać. Oczywiście, że wstaję. Jak zjawia się do­wódca, to wojsko mu salutuje. Nie wi­dzę w tym nic dziwnego. Zresztą kultura chyba tego wymaga. Gdy do pomieszcze­nia wchodzi osoba starsza lub kobieta, to mężczyzna powinien wstać.
   - Ale jak na salę wchodzi p ani premier, to posłowie PiS tak się nie podrywają - zauważam.
   Poseł zastanawia się dłuższą chwilę.
   - Czasem chyba wstajemy - mówi bez przekonania. - A jak na galerii pojawia się prezydent, są nawet brawa. To pierw­sza osoba w państwie.
   - A Jarosław Kaczyński to która osoba?
   - Też pierwsza. W partii.

poniedziałek, 16 maja 2016

Reżimowe Wiadomości



Polecenia przychodzą z góry: szef redakcji dostaje esemesy z „przekazami dnia”, a autor programu instrukcje, o co pytać swoich gości. Wiadomo, że trzeba chwalić rząd i ganić opozycję. Wszystkiego osobiście pilnuje prezes. Prezes Kurski

Renata Kim, Rafał Gębura

Prawo i Sprawiedliwość już raz było w telewizji. Myśleliśmy wtedy, że jest ostro. Myliliśmy się - mówi dziennikarz TVP Info.
   - Nigdy nie było tak źle jak teraz. Tak na­chalnej propagandy jeszcze nie widziałam - dodaje producentka z tej samej stacji. Na­zwiska nie poda, gdyby jej nowi szefowie do­wiedzieli się o kolaboracji z „Newsweekiem”, natychmiast by ją wyrzucili. - Zrobiliby mi pokazówkę, oskarżyli o rzeczy, których nie zrobiłam.
Dlaczego w takim razie zgodziła się opowiedzieć o tym, co się dzieje w TVP? - Bo mam poczucie, że jeśli wszystko im oddamy, będzie źle.

PANA BOGA ZA NOGI ZŁAPALI
„Oni” to nowa ekipa, która przyszła na Woronicza i plac Po­wstańców po tym, jak na początku stycznia prezesem TVP został Jacek Kurski. W większości młodzi prawicowi dzien­nikarze, którzy wcześniej pracowali w TV Republika i Telewizji Trwam. Wśród nich takie gwiazdy „niezależnego” dziennikar­stwa, jak Dawid Wildstein, Samuel Pereira czy Michał Rachoń.
   - Nawet nie ukrywają, że mają swoje pięć minut i chcą się na­chapać. Są jak dzieci, które wpadły do piaskownicy, zabrały cu­dze zabawki i się nimi bawią, póki mogą - opowiada dziennikarka Dwójki.
   - Nieustannie gadają, że dzięki nim wreszcie w telewizji pub­licznej zapanował porządek; że poprzednia władza, oderwana od koryta, kwiczy wniebo­głosy, a KOD broni starego układu - dodaje producentka z TVP Info.
Linia redakcyjna jest jasna: KOD to wróg numer 1.
   - Oficjalnie KOD nikogo nie rusza, ale prawda jest zupełnie inna. Wszystko, co napi­sze o nim „Wyborcza” czy „Newsweek”, zaraz staje się sensacją, jest brane pod lupę. Szuka się jakichkolwiek luk, w które można by ude­rzyć. To wszystko jest sterowane z samej góry.
Kiedy są demonstracje KOD, to instrukcje, jak je pokazać, idą bezpośrednio z Woronicza - mówi reporter „Wiadomości”.
   - Od prezesa Kurskiego? - pytamy, a on od­powiada krzywym uśmiechem: - Oczywiście na piśmie nic nie ma. To nie są idioci.
   - W Dwójce jest podobnie - przytakuje inny dziennikarz i opowiada: trwa manife­stacja KOD, do redakcji wpada szef „Panora­my” Piotr Lichota z komórką jeszcze w garści i mówi: „Przekaz dnia jest taki, że uczestnicy marszu to nie są żadni zbuntowani obywatele, tylko politycy, którzy zostali oderwani od żło­bu i chcą wrócić”. - I już wszyscy w redakcji wiedzą, czego mają się trzymać. Reporterów politycznych i zaufanych ludzi szef wzywa po kolei do swojego gabinetu, gdzie mogą uzgod­nić, co ma być w materiale - mówi dziennikarz. Twierdzi, że esemesy z „przekazami dnia” Lichota codziennie dostaje i przekazuje redakcji. Skąd? - Mogę się tylko domyślać - rozkłada ręce.
   Dziennikarka TVP Info pamięta lutowy marsz „My, naród”, tuż po aferze z teczkami Wałęsy. - Na kolegium, ku naszemu zdziwie­niu, powiedzieli, że dajemy wszystko, na podzielonym ekranie: w jednym obrazku marsz, w drugim goście mówiący o agencie Bolku, a w trzecim teczki Wałęsy. Ale potem ktoś zmienił decyzję: kiedy dziewczyna w reżyserce próbowała dawać przebitki z mar­szu, od razu był telefon: „Masz natychmiast przykryć marsz tecz­kami!”. Nawet kiedy ludzie szli przez most Poniatowskiego, a my mieliśmy piękne zdjęcia z drona, znowu był telefon, że nie wolno tego pokazywać na pełnym ekranie - wspomina.
   Podczas kolejnej demonstracji KOD wydawcy dostali instruk­cje, by pokazać jedynie przemawiającego szefa PO Grzegorza Schetynę. I nagle telefon: „Dlaczego nie transmitujecie wystąpie­nia Mateusza Kijowskiego? Dawać go, straszne głupoty gada”.
   Ostatni, majowy, marsz KOD i opozycji „przykryła” relacja z czatu Jarosława Kaczyńskiego z internautami na Facebooku. Podobno - twierdzą nasze źródła w PiS - sprawę wymyślił ten sam Paweł Szefernaker, który rok temu kierował internetową kampanią Andrzeja Dudy. Chodziło o odwrócenie uwagi widzów od tłumów zbierających się na ulicach Warszawy. Tutaj ręczne sterowanie nie było potrzebne: PiS zorganizowało czat, powiado­miło telewizję, a tam już wszyscy wiedzieli, co należy zrobić.

sobota, 14 maja 2016

O dwóch takich. Planetach,Nie tędy droga,Jak upadają autorytety i Przeżyj to sam



O dwóch takich. Planetach

Polska to ogromny kraj. Mieszczą się w nim dwie planety, na każdej panuje odrębna rzeczywistość. Pytanie - kto tu jest kosmitą?
   By stwierdzić istnienie dwóch planet w jednym kraju, wy­starczy dokładnie wczytać się w wystąpienie Jarosława Ka­czyńskiego w dniu Święta Flagi. Komentatorzy skupili się na słowach Kaczyńskiego o Unii Europejskiej i o potrzebie no­wej konstytucji, ale istotniejsza wydaje mi się w wystąpie­niu cała reszta. Było ono z założenia istotne, bo wygłaszał je de facto właściciel Polski, decydujący w niej o wszystkim, co istotne. Lektura zaś musi wywoływać skrajnie odmien­ne interpretacje u mieszkańców obu planet. Podobnie jak skrajnie odmienne musi być postrzeganie osoby właścicie­la Polski, choćby przez pryzmat owego wystąpienia. Dla jed­nych jest on Mojżeszem prowadzącym umęczony naród do Ziemi Obiecanej (kierunek się zgadza, Mojżesz też prowa­dził swych ludzi na wschód). Dla innych to majaczący satra­pa, który wygłasza opinie sprawiające wrażenie wspólnych przemyśleń Big Brothera, Borata i barona Miinchhausena.
   Żeby sprawa była jeszcze bardziej skomplikowana, nie wszystkie słowa prezesa są pozbawione sensu. Z niektórymi nie sposób się nie zgodzić. Tyle że wynikają one z całkowi­cie innych wniosków z obserwacji rzeczywistości i do całko­wicie odmiennych wniosków prowadzą. Absolutnie trzeba się podpisać pod myślą prezesa, że „jeśli jakaś siła ma w pań­stwie pozycję dominującą, to nieuniknione jest instrumentalizowanie przez nią prawa”. Podobnie jak głęboko słuszne są jego słowa, że potrzebna jest równowaga władz, a nie do­minacja jednej z nich. Problem w tym, że gdzie mieszkań­cy jednej z planet widzą instrumentalizowanie prawa przez władzę wykonawczą, mieszkańcy drugiej obserwują instru­mentalizowanie prawa przez Trybunał Konstytucyjny, któ­ry ma czelność nie merdać ogonkiem przed PiS. Jedni widzą uzurpatorskie działania władzy, chcącej podporządkować sobie Trybunał i sądy. Inni uważają, że uzurpacją jest to, iż nie są jeszcze podporządkowane.

piątek, 13 maja 2016

Idzie na ostro



To wojna pozycyjna. Siedzimy w okopach. Linia frontu przecina nasze rodziny. Wykańcza nas prowadzenie walk zaczepno-obronnych

Małgorzata Święchowigz, Renata Kim, Ewelina Lis

To jest trójkąt dramatycz­ny: mama, brat i ja - mówi Anna. Jest nauczycielką ję­zyka polskiego, działaczką wrocławskiego KOD. Brat prawicowy - pianista, robi habilitację w Akademii Mu­zycznej. Mama, lat 81, działaczka solidarnoś­ciowej opozycji, internowana, zawsze mocno zaangażowana w sprawy polityczne.
   - Pomagała tworzyć PO, ale po dwóch latach wystąpiła. Kiedy PiS doszło do władzy po raz pierwszy, była absolutnie przeciwko. Teraz jest absolutnie „za”. Ma te same poglądy co brat. Co­dziennie odbywają długie rozmowy telefonicz­ne, później mama mi opowiada, czego się od brata dowiedziała: że wszystkiemu jest winna Platforma, że w Trybunale Konstytucyjnym są pozostałości systemu komunistycznego, że KOD rządzą byli ubecy - opowiada Anna.
   Gdy Jarosław Kaczyński wygłosił przemówie­nie z okazji wyboru Anny Marii Anders na sena­tora, w którym obrażał ludzi KOD i odmawiał im prawa do noszenia biało-czerwonej flagi, Anna napisała do niego list: „Modlę się szczerze, aby Bóg Panu wybaczył, bo sądzę, że wielu Polakom trudno będzie się na to wybaczenie zdobyć”.
   - Później od mamy usłyszałam, że KOD to lu­dzie, którzy potracili stołki, dlatego wychodzą na ulice. Nawet rozmowy dotyczące konstytucji już nam nie wychodzą. Pytam: „Czy naprawdę uważasz, że porządek prawny, który proponuje PiS, jest zgodny z konstytucją?”. W odpowiedzi słyszę: „Bo wy, koderzy, elity salonowe, ludzie oderwani od koryta, jesteście nienawistni, za­jadli, obrzucacie prawicę obelgami...”.
   Ten sam brak porozumienia widać, gdy roz­mawiamy o narodowcach. Mówię mamie: „Miałaś mnóstwo przyjaciół wśród Żydów. Jak możesz teraz patrzeć, gdy na rynku wroc­ławskim pali się kukłę Żyda? Nie razi cię to?”. Mama: „Oczywiście, to jest okropne”. Ja: „Nie przeszkadza ci, że takie akcje nie są potępiane przez rząd?”. Mama: „A może to jest takie de­likatne puszczenie oczka? Nie bardzo nam się to podoba, ale z drugiej strony rozumiemy en­tuzjazm chłopców”. Ja: „Zdumiewające, że cię to nie razi”. Mama: „Oczywiście, że mnie razi, ale PO...”. I tu zaczyna się wyliczanie wszyst­kich grzechów Platformy. I tak jest za każdym razem. Ja mówię: „Zobacz, znowu z radiowej Trójki wyrzucili dziennikarza”. A mama na to: „Platforma też wyrzucała. Oni to wszystko zaczęli”.
   - Pytam: „Czy uważasz, że jeżeli sąsiad coś mi ukradł, to ja mogę ukraść sąsiadowi trzy razy więcej?”. A ona na to: „Jak ty nienawidzisz tego PiS”.
Z bratem też już nie ma spokojnej rozmowy. Gdy dzwonią do siebie, zaczyna się od przekrzykiwania, a kończy tym, że on rzuca słuchawką. - Myślę, trudno, mieszka daleko, na szczęście widujemy się tylko w święta. Z mamą jest inna sytuacja, miesz­kamy razem, muszę się nią opiekować, bo jest chora. I zawsze była dla mnie autorytetem, wzorcem intelektualnym i moral­nym. Jest profesorem, oczytana, inteligentna. I nagle stała się tak impregnowana na argumenty. To przerażające. Nie mogę się z tym pogodzić.

czwartek, 12 maja 2016

Życie po Madrycie



Młodzi, bogaci i łubiani przez prezesa PiS. Mimo afery z wyjazdem do Madrytu ciągle rozdają polityczno-biznesowe karty. Jedni koledzy z partii ich podziwiają, inni nie znoszą.

Anna Dąbrowska Wojciech Szacki

Jesienią 2014 r. wydawało się, że już jest po nich. Tzw. hofmanowcy - Adam Hofman, Mariusz Antoni Kamiński i Adam Rogacki - jako delegaci do Zgroma­dzenia Parlamentarnego Rady Europy wzięli pieniądze z kasy Sejmu na podróż samochodami, a do Madrytu polecieli tanimi liniami. Sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie awantura w samolocie, którą sprowokowała żona jednego z polityków, a opisał ją „Fakt”. Zanim prokuratura umorzyła sprawę, trójka posłów została usunięta z PiS i żaden z nich nie załapał się na listy w wyborach 2015 r. Ocalał jedynie czwar­ty, Dawid Jackiewicz, wówczas europoseł, który w madryckiej eskapadzie uczestniczył prywatnie.
   Dziś czwórka przyjaciół ma się lepiej niż kiedykolwiek. Hof­man, Kamiński i Rogacki pełnymi garściami korzystają z „do­brej zmiany”, a Jackiewicz został ministrem skarbu i należy do najbardziej wpływowych graczy w PiS.
   Trójka byłych posłów to przykład polityków nowego typu. Mają kontakty, pieniądze i wpływy, przy braku odpowiedzial­ności przed wyborcami, minimalnej kontroli ze strony mediów i bez przykrej konieczności składania oświadczeń majątkowych. „Wreszcie mogę się napić wina do lunchu i tabloidy to nie obchodzi” - mawia Hofman. Razem z Kamińskim przygotowuje się do eks­tremalnego Biegu Rzeźnika - pod koniec maja będą mieli 16 godzin na pokonanie niemal 80 km po Bieszczadach; Kamiński na Facebooku szczegółowo opisuje swój plan treningowy.

środa, 11 maja 2016

Wierzę w autodestrukcyjną moc prezesa



Wyborcy zapomną o 500 zł, jak zapomnieli o dobrobycie transformacji – prof. Wiktor Osiatyński o tym, dlaczego Polacy uwierzyli w PiS i jak długo to potrwa.
Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Maszerował pan 7 maja?
WIKTOR OSIATYŃSKI: Tak.

Ulica doprowadzi do wcześniejszych wyborów?
- Jeśli władza zacznie majstrować przy ordynacji wyborczej, to kto wie. Albo nieoczekiwanie dołączą do KOD kibice?

Czym jest KOD?
- Wyrazem protestu, zaniepokojenia i niedoceniania odmien­nych opinii i pragnień przez władzę oraz partie polityczne. KOD jest od nich skuteczniejszy, bo stanowi ważny środek mobilizacji społecznej. Uczy nas chodzić. I możliwe, że to chodzenie będzie potrzebne. W wielu krajach pokomunistycznych zmiana wła­dzy odbyła się w ten sposób, że społeczeństwo uznało wybory za sfałszowane albo odbyły się one według zmienionej i niemającej legitymacji społecznej ordynacji wyborczej. Ludzie wychodzili wtedy na ulicę.

KOD jest nową Solidarnością?
- Nie, choć jest wielkim ruchem maso­wym. Zasadnicza różnica polega na tym, że Solidarność miała bazę, którą były za­kłady pracy. Wielkoprzemysłowa klasa ro­botnicza już się jednak skończyła, a była to jedyna siła społeczna mogąca w zorga­nizowany sposób przeciwstawić się sile państwa.

Nie mamy robotników, ale w marszach KOD idą dziesiątki tysięcy Polaków.
- Tyle że tamci mieli terytorium, czy­li zakłady pracy, i potencjalnie broń, je­śli nawet były to tylko młotek i kilof. Siłę fizyczną. I siłę związków zawodowych, które zostały zduszone przez stan wojen­ny, a później w wolnej Polsce osłabione przemianami transformacji. KOD stwa­rza mechanizm mobilizacji społecznej i jest miejscem debaty. I co najważniej­sze chyba, sposobem na policzenie się. Komunizm zaczął w Pol­sce upadać wtedy, gdy przyjechał papież i ludzie zgromadzeni na Błoniach zobaczyli, jak wielu ich jest. To, czy i jak ludzie mogą się fizycznie policzyć, jest bardzo ważne dla budowania siły oporu.

Władza boi się KOD?
- Ta władza szczerzy zęby, ponieważ jej prezes jest człowiekiem o dużym poziomie lęku i nieufności. Boi się, że wszyscy na niego czyhają. Zawsze się tego bał. Mentalnie pozostał w czasach Go­mułki. Zresztą wzoruje się na nim, nawet sposób przemawiania i tembr głosu ma podobny.

A jednak zdołał uwieść wyborców.
- Za Kaczyńskim poszły masy ludzi, którzy poczuli się znieważe­ni i urażeni w swojej godności. I ci, których potrzeba zbiorowej narodowej tożsamości nie została zaspokojona.

wtorek, 10 maja 2016

Broszka



Bez doradców, bez zaplecza i na politycznej łasce prezesa. Choć Beata Szydło od pół roku jest premierem, mentalnie wciąż tkwi w rodzinnym Przecieszynie

Michał Krzymowski, Anna Szulc

Lato 2015 r., PiS kroczy po zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Współ­pracownicy Beaty Szydło zaczynają pompować balon oczekiwań. - Jeszcze się wszyscy zdzi­wicie - sączą dziennikarzom. - Beata nie pozwoli sobą tak łatwo dyrygować. To uparta córka górnika.
   Świat męskiej polityki, ciągną, jej nie przerazi. Stworzy rząd autorski, będzie twarda. Wszystko ma przemyślane: na­wet to, żeby wzorem kanclerz Niemiec do żakietów nosić spodnie.
   Pół roku po przejęciu władzy przez PiS te zapowiedzi brzmią zabawnie. Nawet życzliwi przyznają, że Beata Szydło jest premierem bezbarwnym, sterowanym przez Jarosława Kaczyńskiego. Regu­larnie melduje się w partyjnej siedzibie u prezesa.
   - Beata inaczej to sobie wyobrażała - wzdycha jej znajomy. - Od kilku miesię­cy robi wszystko, żeby nie dać prezesowi pretekstu do podejrzeń. Jeździ na Nowo­grodzką, sama do niego wydzwania, kon­sultuj e każdą ważną decyzję. A mimo to czuje, że Jarosław nią gardzi i może uni­cestwić jednym plaśnięciem, tak jak kie­dyś Marcinkiewicza. Bardzo to przeżywa.

poniedziałek, 9 maja 2016

Ścieżka nad urwiskiem



Rozmowa z prof. Antonim Kamińskim, członkiem Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Andrzeju Dudzie, o słabości państwa i błędach strategii PiS

RAFAŁ WOŚ: - Najpierw odszedł Ryszard Bugaj, potem zbuntowała się Jadwiga Staniszkis. Podobno pan też chce trzasnąć drzwiami i wypisać się z drużyny intelektualistów, którzy wsparli „dobrą zmianę".
ANTONI KAMIŃSKI: - Każda z wymienio­nych osób wsparła PiS trochę inaczej. Staniszkis - jak to ona - zaangażowała się na całego. Bugaja nęciły projekty so­cjalne. Nie jestem w żadnej drużynie. Intelektualistą też się nie czuję.

A pan jak wsparł?
Ja zakładałem, że PiS trochę zmą­drzało. Jestem badaczem instytu­cji. I wiem, że w każdej organizacji za­
chodzą naturalne procesy uczenia się. Liczyłem, że w PiS też. Nie wykluczam, że się przeliczyłem.

A czego się pan właściwie spodziewał, wchodząc w 2013r. do gabinetu cieni prof. Piotra Glińskiego?
Przy pierwszej rozmowie powiedzia­łem prof. Glińskiemu, że nie jestem za­interesowany funkcją rządową. Mogę tam poprzeć pewne idee. Podobnie było z uczestnictwem w organizowanych przez PiS przed wyborami konferencjach Polska Wielki Projekt. Zresztą z ludźmi, którzy w nich uczestniczyli, ja się, ogól­nie rzecz biorąc, zgadzałem.

Jakie idee tak pana urzekły?
Wzmocnienie państwa. Ja od kilku­dziesięciu lat za tym lobbuję. Bez skutku.

No, ale przecież PiS mówi, że właśnie wzmacnia.
Odkąd PiS wzięło władzę, zajmuje się głównie wzmacnianiem ręcznego stero­wania państwem. To jest jednak coś zu­pełnie innego niż wzmacnianie instytu­cji państwa. Zwłaszcza w kraju takim jak Polska, gdzie państwo jest w stanie per­manentnej reorganizacji, zmiany wpro­wadza się zrywami i prawie nigdy nie jest to poprzedzone solidnymi badaniami. Po wprowadzeniu zaś zmian nie prowa­dzi się ewaluacji ich efektów oraz korekty błędów. W socjologii to się nazywa zależ­nością od ścieżki i oznacza, że rozwią­zania i wzory przyjęte w momencie two­rzenia się nowego ustroju trwają przez kolejne pokolenia i się reprodukują. My, w Polsce po 1989 r., zdecydowaliśmy się na budowę państwa ze słabymi insty­tucjami i od tamtej pory ponosimy tego negatywne konsekwencje. Miałem na­dzieję, że PiS to rozumie. Ale teraz coraz częściej widzę, że podąża tą samą ścież­ką, którą wytyczyli poprzednicy. Mówię to z żalem.

niedziela, 8 maja 2016

Polska straciła głos




Nikt na Zachodzie nie postrzega dziś Polski jako kraju, który mógłby coś wnieść do debaty w zasadniczych kwestiach politycznych – mówi Matthew Kamiński szef Politico Europe

Rozmawia Jacek Pawlicki

NEWSWEEK: Kiedy rozmawiałem z panem pierwszy raz w 1999 roku, Polska weszła właśnie do NATO i negocjowała członkostwo w Unii; wysiłek kolejnych rządów skupiał się na integracji z Zachodem. Dziś politycy PiS przebąkują, że jak Bruksela będzie krytyczna wobec zmian w Polsce, to ogłoszą referendum w sprawie wyjścia z UE. Nastąpił zwrot o 180 stopni. Co właściwie się stało?
MATTHEW KAMIŃSKI: Lata 90. pamiętam nieco inaczej niż większość Polaków. Wtedy w Brukseli i Waszyngtonie panowa­ło przekonanie, że to Węgry i Czechy są bardziej nowoczesne i zaawansowane w reformach, więc nie będzie z nimi większych kłopotów w NATO czy potem w UE. A Polska jawiła się jako kraj problematyczny, mocno podzielony politycznie, może za bar­dzo katolicki i nacjonalistyczny. Mówiło się, że Polacy są gotowi umrzeć za ojczyznę, ale nie są gotowi pracować dla jej dobra. Wę­grzy, Czesi i Słoweńcy apelowali, żeby nie opóźniać rozszerzenia Unii z powodu Warszawy. Po 2004 roku to wszystko się zmieni­ło: wyprzedziliście Węgry i Czechy, które przestały się rozwijać gospodarczo i nigdy nie osiągnęły mocnej pozycji w Unii. Polska niejako z dnia na dzień stała się liderem Europy Środkowej - klu­czem do stabilności na wschodzie Europy, dowodem na to, że roz­szerzenie NATO i UE było słuszne. To było 15 lat chwały Polski! W latach 90. nikomu nie przyszłoby do głowy, że będziecie waż­niejszym partnerem w Unii niż bogatsza Hiszpania, a przecież tak właśnie się stało. Ale teraz historia zatoczyła koło i w Bruk­seli znów mówi się o Polsce w tym samym tonie co 20 lat temu...

A może za rządów Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego Polska boksowała w Unii powyżej swej wagi, a teraz spadła kilka kategorii niżej, z wagi półciężkiej do piórkowej?
- Sami zasłużyliście sobie na wyższą wagę. Byliście jedynym krajem w Europie, który po kryzysie 2008 roku nie stoczył się w recesję, i jedynym w regionie, który miał jasną wizję tego, jak powinny wyglądać stosunki Unii i NATO ze wschodnimi sąsia­dami. Warszawa opowiadała się za silną Unią i silnym Sojuszem Północnoatlantyckim, ułożyła sobie świetnie partnerskie rela­cje z Berlinem. Wykorzystaliście sukces w transformacji kraju do wzmocnienia swej pozycji w Europie.

A potem wystarczyło sześć miesięcy, żeby zszargać reputację Polski. To chyba mistrzo­stwo Europy - Orbanowi zajęło to sześć lat.
- (śmiech) Wiadomo, że dobrą reputację bardzo łatwo stracić, a trudno odzyskać. Ale chodzi o coś więcej: przez lata Polska potrafiła wyjść poza własne podwórko i dyskutować o ważniejszych kwestiach. Kształtowaliście europejską debatę o Ukrainie i o polityce bezpieczeństwa w NATO.
Dziś nikt nie postrzega Polski jako kraju, któ­ry mógłby coś wnieść w tych zasadniczych kwe­stiach. Nawet gdyby rząd PiS chciał włączyć się w debatę o Europie, byłoby to niemożliwe.
Co więcej, kiedy dziś rozmawia się w Brukse­li o Polsce, zawsze pojawiają się pytania o nieza­leżność Trybunału Konstytucyjnego, o przejęcie mediów publicznych, o demonstracje itd. Orban stara się jakoś naprawić reputację Węgier, zaś Polska z kategorii kraju, który odniósł supersukces, spadła do kategorii państwa będącego superproblemem - dla Zachodu, dla Europy i dla samego siebie. Jeszcze rok temu największym pesymistom nie przyszłoby to do głowy!

sobota, 7 maja 2016

Felietonu nie będzie,Siła bezsilnych,Ponad prawem,Zazieleniła się kiełbasa i Uparty opór



Felietonu nie będzie

Szanowna Redakcjo!
Otóż oświadczam, że felietonu do bieżącego numeru nie napiszę, i co mi zrobicie? W nosie mam wasze ter­miny rodem z III RP. Właśnie wstałem z kolan, zry­wając okowy postkomuszej redakcyjnej opresji, przy okazji waląc solidnie głową w parapet, więc jestem co prawda bardzo dumny i wzmożony, ale trochę zamro­czony. Mam prawo do suwerennej autodestrukcji i żad­ne resortowe paniczyki nie będą mi mówić, co mam robić. To po pierwsze primo.
   Po drugie, jak słusznie zauważyła profesor Pawło­wicz, obecna opozycja jest faszystowska, a ja dodam, że najbardziej faszystowskie są opozycyjne media, w których nazistowską palmę pierwszeństwa dzierży­cie wy tam w „Newsweeku”. Kto to widział, żeby z po­wodu długiego weekendu przyspieszać terminy o dobę z okładem? Jeśli to nie jest faszyzm, to ja już naprawdę nie wiem, co nim jest. Żeby choć to przyspieszenie wy­nikało z pragnienia całej redakcji wysłuchania w należ­nym skupieniu mowy Pana Prezydenta z okazji 3 Maja, w której to mowie na pewno znajdziemy wiele oryginal­nych myśli o budowaniu wspólnoty dla tych godnych budowania wspólnoty. Ale nie. Już ja was dobrze znam, wam w tych animalnych móżdżkach roi się jak najdłuż­sze świętowanie komunistyczno-złodziejskiego święta pogardy, czyli 1 Maja. Na to mojej zgody, zespole kolesi i kolesianek, nie będzie.
   W dodatku wraz z dwójką dynamicznego potomstwa zostałem porzucony przez małżonkę pisarkę. Nad pięk­no życia rodzinnego budującego przyszłość i szczęście naszej odzyskującej godność Ojczyzny wybrała spot­kanie z czytelniczym gorszym sortem w Zielonej Gó­rze, mieście, które wydało z siebie waszego naczelnego, Tomasza Lisa. Przypadek? Nie sądzę.

piątek, 6 maja 2016

Kryzys na zamówienie



Logik, teoretyk prawa i filozof języka prof. Jan Woleński krok po kroku rozbraja mity dotyczące obecnego kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego.

Jan Woleński

PiS twierdzi, że naprawia Try­bunał Konstytucyjny, zepsuty przez poprzednią ekipę rzą­dzącą i siebie samego. Niżej podaję pięć argumentów (to nie wszystkie, w szczególności pomijam wnioski wypływające z głosowania 14 kwietnia 2016 r.), że jest inaczej.

   1. Czy sędziowie TK wydali wyrok 9 marca 2016 r.?
   Politycy PiS twierdzą, że w tym dniu nie było wyroku w sprawie nowelizacji ustawy o TK z 22 grudnia 2015 r. (dalej noweli), lecz tylko sformułowana przez grupę sędziów TK i nierodząca żadnych skutków praw­nych opinia. Pogląd ten jest uzasadniany tym, że owi sędziowie nie procedowali wedle trybu przewidzianego w noweli, a więc nie zastosowali się do art. 197 Kon­stytucji RP stanowiącego, że tryb postę­powania przed TK określa ustawa. Wsze­lako TK nie mógł oceniać noweli wedle zasad proceduralnych w niej przewidzia­nych. Wyrok TK ma być prawomocny, czyli oparty na obowiązującym prawie. TK mógł orzec konstytucyjność noweli lub jej niekonstytucyjność. Załóżmy, że procedowałby wedle noweli i orzekłby jej niekon­stytucyjność. Wyrok byłby wadliwy, gdyż oparty na niekonstytucyjnym przepisie (jeśli TK orzeka, że jakiś akt normatywny jest niezgodny z konstytucją, to jest on taki od początku). Tedy wyrok TK byłby prawomocny tylko w przypadku uznania noweli za konstytucyjną. Wtedy jednak po­wstałaby sprzeczność z konstytucją, gdyż (a) zostałaby ograniczona niezawisłość sę­dziowska (TK mógłby orzec prawomocnie tylko w jednym kierunku) i (b) sędziowie podlegaliby ustawie (w tym wypadku no­weli), a nie konstytucji.
W konsekwencji jedynym poprawnym rozwiązaniem proceduralnym było bezpo­średnie zastosowanie konstytucji, co jest zgodne z ustawą zasadniczą i co przesądza, że argument, jakoby TK naruszył wspo­mniany art. 197, jest bezzasadny. Przepis ten nie mógł być zastosowany przy bada­niu konstytucyjności noweli. Trzeba zatem stwierdzić, TK 9 marca 2016 r. wydał wyrok (orzeczenie).

czwartek, 5 maja 2016

Symetryści i poputczycy



Jest ich wielu. Zapewne kilka milionów. Są głosicielami i wyznawcami symetrii, według której nie ma większej różnicy między PiS a innymi partiami. Jeśli już, to taka, że PiS próbuje wreszcie coś zrobić. A rzekome zagrożenie demokracji to zawracanie głowy. PiS uwielbia symetrystów.

Polityczny symetryzm, jaki się w Polsce teraz masowo objawia, zasadza się na następującym myśleniu: PiS nie robi specjalnie niczego innego, niż robiła Platforma, obie partie są siebie warte. Bo PO też majstrowała przy wyborach sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, też ma na swoim koncie różne afery i kompromitacje, także psuła państwo i uprawiała trywialne partyjniactwo.
Zawłaszczała, przejmowała i wstawiała swoich ludzi do spółek Skarbu Państwa. Tak jak PiS. Charakterystyczne, że takie zrównanie w błędach i przywarach zawsze jakoś wy­chodzi na niekorzyść dawnej władzy, bo Platforma dla symetry­stów jest już na zawsze nie do przyjęcia, a PiS wciąż ma kredyt.

środa, 4 maja 2016

Ślepa wiara



Prezydent i rząd idą z biskupami pod rękę, w zamian oczekując sakralizacji swojej władzy

Aleksandra Pawlicka

Trzeciego maja na Jas­nej Górze - zawierze­nie Polski Matce Boskiej Częstochowskiej z udzia­łem władz państwowych. W USA premier Szydło słyszy na mszy dla Polonii, że ona, jej rząd i prezydent są darami od Boga. Ulicami Warszawy idzie Marsz Świętości Życia, któremu patro­nują abp Henryk Hoser i prawicowy por­tal braci Karnowskich. To wydarzenia ostatnich dni. Towarzyszy im sympto­matyczne milczenie hierarchów, którzy próbowali tworzyć Kościół otwarty.
   - Bigoteria, zabobon i ślepa wiara w przywództwo Rydzyka. Brak oferty dla tych, którzy nie odnajdują się w Koście­le nastawionym na uprawianie polityki i brak zrozumienia polskich hierarchów dla przesłania papieża Franciszka - oce­nia gorzko Halina Bortnowska, filozof i teolog przez lata związana z „Tygodni­kiem Powszechnym”.

wtorek, 3 maja 2016

Książę



Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł przekazał Naczelnej Izbie Lekarskiej wielomilionową dotację z budżetu państwa. W tym samym czasie Izba bez konkursu zlecała remonty jego szwagrowi

Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla

Konstanty Radziwiłł w poważnej polityce jest od kilku miesięcy. Trafił do niej prosto z władz Naczelnej Izby Lekarskiej, w któ­rej przez 18 lat piastował funkcje sekretarza, prezesa, wiceprezesa i znów sekretarza.
Od chwili objęcia stanowiska w rządzie Radziwiłł formalnie jest poza samorządem, ale cały czas pozostaje w jego orbicie. Izbą kieruje dziś jego wie­loletni współpracownik i dobry znajomy Maciej Hamankiewicz. Ludzie Izby obejmują ważne stanowiska w resorcie zdrowia: dy­rektora departamentu prawnego, doradcy w gabinecie poli­tycznym, rzecznika prasowego. A finansowana przez samorząd „Gazeta Lekarska” od kilku miesięcy basuje nowemu ministrowi.
   Interes jest tu obopólny: Izba czerpie z państwowego źródełka na niespotykaną do tej pory skalę, a minister trzyma Izbę w kie­szeni. Przy okazji do rodziny Radziwiłła płyną zlecenia z Izby.

poniedziałek, 2 maja 2016

Kariery PiSmaków



Za biurkiem siedzi gruby facet z cyga­rem w ustach i kie­liszkiem Jagermeistera w dłoni. Na imię najpewniej ma Hans i jest właścicielem większości polskich mediów. Dzięki nim zza swojego biurka w Berlinie opluwa „dobrą zmianę”. Tak to widzi pra­wica... A jak jest naprawdę?
   Prawicowi politycy i dzienni­karze straszą Niemcem - że ma wpływać na linię programową większości mediów. Czyli zniem­cza Polaków. To, że nasi sąsiedzi są właścicielami dużej części gazet, portali internetowych czy stacji ra­diowych jest, niestety, prawdą. Ale doszukiwanie się jakiegoś spisku czy tworzenia proniemieckiej po­lityki to kompletna bzdura. Bracia Karnowscy z tygodnika „W Sieci” oraz portalu Wpolityce.pl posunęli się do stwierdzenia, że „niemiecki właściciel nie pozwoli, aby w prasie wydawanej w Polsce pojawiały się teksty niezgodne z linią polityczną Berlina”. Czy aby na pewno? Czy istnieje jakaś „linia polityczna Ber­lina”? Analogicznie - czy istnieje „linia polityczna Warszawy”? Czy jakikolwiek rząd w Polsce ma ła­twy wpływ na polskich prywatnych wydawców? Wiadomo, że ma bar­dzo niewielki. Zatem skąd wiado­mo, że Berlin manipuluje media­mi niemieckimi? I to na dodatek w Polsce!
   Ale jeśli - jakimś cudem - na­prawdę istnieje „linia polityczna Berlina”, to liczni publicyści zarów­no tygodnika „W Sieci”, jak i in­nych prawicowych bulwarówek ją właśnie reprezentowali, gdyż pra­cowali „u Niemca”. Dopóki zga­dzały się pieniądze, to żaden z nich nawet nie zająknął się o jakimś ok­ropnym procederze oddziaływania na Polskę zza Odry.